poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Tak jest źle

Swoje wrażenia z najnowszej książki Szczepana Twardocha postanowiłem tym razem podać w formie notatek pisanych na marginesie lektury – w jej trakcie, jak i po skończeniu. Te luźne fragmenty odzwierciedlają bardziej mój nastrój, a może też i zmieniające się interpretacje, jakie towarzyszyły opowiadaniom z tomu „Tak jest dobrze”, który wydaje mi się zbyt ważnym wydarzeniem literackim, by pominąć je milczeniem.
*
Nie śledzę dokonań śląskiego autora zbyt uważnie, ale mam wrażenie, jakby w prozie Twardocha nastąpił jakiś przeskok, przełom, pęknięcie. Być może ten moment owego „przeskoku” gdzieś mi umknął. Widać go jednak również w prowadzonym w Internecie dzienniku. To już nie jest chrześcijańska afirmacja świata, to już bardziej cioranowska rozpacz. Od Ciorana odstręcza mnie (choć de facto również pociąga) unoszący się nad jego tekstami trupi odór, charakterystyczny zapach kostnicy, cmentarnej kaplicy. Ten trupi odór, trupi jad wdarł się teraz w pisarstwo Twardocha, zatruł je. W tych opowiadaniach widzę jakiś czynnik demoniczny, jakby pisał je demon lub nawet stado demonów. Jakby nad tą prozą unosił się nie tylko trupi zaduch, ale i swąd siarki. Jakby pisarz unosił się nad piekłem i obrazy piekła nam pokazywał, jakby mówił: „Patrzcie! To tak to wygląda! Tak wyglądają też wasze małe miłości, wasze wygrane i przegrane, wasze ambicje, wasze upadki. Tyle one są warte. Tak to się kończy”. Nawet cytat z Apokalipsy, który posłużył pisarzowi jako motto tego tomu, brzmi bardziej jak demoniczny rechot, niż spokojny acz stanowczy głos ustawiający wszystko we właściwej perspektywie Bożej mądrości. To chyba nie przypadek, że pierwszy utwór ze zbioru, właśnie o jakimś demonicznym opętaniu mówi, że w nim pojawia się obraz smoka, którego trujące wyziewy przenikają resztę tych opowiadań.
*
Zaskoczeniem w nowej prozie Twardocha jest jej melodyjność. Zaskoczeniem, bo autor „Prawem wilka” (jakże to odmienne pisarstwo od tamtych opowieści!) parę razy wyrażał brak podatności na liryczne uniesienia czy poetyckie fascynacje. Tymczasem każde z tych opowiadań jest jak poemat prozą albo nawet po prostu poemat dla niepoznaki zapisany prozą. Charakterystyczne powtórzenia, rytmiczność, nawroty zdań i obrazów przypominają bardziej zapis snu, sennego koszmaru, lirycznej ekstazy, a może transu, w jaki autor wpadł pod wpływem silnych emocji. To też przypomina mi prozę Ciorana. Zwłaszcza jego pełne buzujących emocji „Na szczytach rozpaczy” (nomen omen ). Choć niewykluczone, że ta ekstatyczna strona nowych opowiadań śląskiego autora jest wynikiem zimnej, wyrachowanej kalkulacji, cierpliwego szlifowania i układania zdań, dobierania słów.
*
Cielesność, cielesność wulgarna, wyuzdana, brzydka, obleśna, sprośna. Zachwycanie się sprawnością własnego ciała i do ciała niechęć. Ciało, którego brzydota boli i ciało, którego piękno cieszy lub jest przedmiotem zazdrości. Żyły, krew, przemiana materii, cała ta fizjologia, sycenie żądz. Związek ciała z naturą, zwierzęciem, które w nas jest i które domaga się swoich praw.
*
Czytając „Tak jest dobrze” w pewnej chwili pytam się sam siebie: „Czyżby Twardoch chciał w swoich opowiadaniach zilustrować wszystkie siedem grzechów głównych?” Bo to one zdają się stanowić główny temat tego zbioru, nawet jeśli nie jest tak, że każde opowiadanie jest ilustracją jednego z nich, jak słynne obrazy Pietera Bruegela. Pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew, lenistwo… Pycha to temat pierwszego opowiadania, odnajdujemy ją też w „Uderz mnie”, chciwość ilustruje groteskowe opowiadanie „Ona płynie w moich żyłach”, nieczystość w zasadzie pojawia się w każdym z tych utworów i jest to nieczystość zarówno w mowie i myślach, jak i odnosząca się do sfery seksualnej. Zazdrość powoduje bohaterami „Uderz mnie” i „Masary”, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu jest kanwą „Masary”, ale i też „Dwóch przemian Włodzimierza Kurczyka”, a gniew i lenistwo, a w zasadzie acedia – znużenie duchowe to motyw tytułowego i wieńczącego cały zbiór opowiadania.
*
Mam wrażenie, jakby autor tej prozy czerpał wręcz perwersyjną przyjemność z wcielania się w różnorodne postaci, z przeżywania ich wyimaginowanych żywotów, odgrywania kolejnych ról, będąc w jednym opowiadaniu raz grubą i żałosną Masarą, to znowu wcielając się w jej skrywaną szkolną miłość. Ten motyw zresztą pojawia się również w samych opowiadaniach, zwłaszcza w pierwszym, w którym tytułowy Gerd wciela się w postać swojego syna lub ogląda świat oczami sąsiada, poznając jego intymne tajemnice. Ten sam Gerd podszywa się również – jak aktor – w różne postaci dzwoniąc do Radia Maryja. W „Uderz mnie” główny bohater zdaje się cierpieć na jakiegoś rodzaju rozdwojenie jaźni, będąc jednocześnie twardym i pozbawionym skrupułów biznesmenem, jak i „mięczakiem”, małym bezbronnym chłopcem, skrywającym się gdzieś w trzewiach tego „twardziela”.
*
Przegrany w tych opowiadaniach jest w zasadzie każdy. Przegrany jest Gerd – pan życia i śmierci – biadający nad swoim życiem: „Kaj twoje życie, Gerd, kaj się straciło? Kaj ty żeś się stracił?”. Przegrany jest bohater „Ona płynie w moich żyłach”, choć z pozoru wybiera stronę „silniejszych”. Przegrana jest biorąca po latach odwet za swoje upokorzenia Masara, przegrany i żałosny jest gardzący drobnomieszczańskimi „tatuśkami z brzuszkami” Marek z tego samego opowiadania. Przegrany i smutny jest los Włodzimierza Kurczyka, którego całe życie jest pokurczone i mizerne. Przegrany jest „wielki” i odnoszący sukcesy architekt Barcz z „Uderz mnie”. Swoje życie przegrywa też Nikodem z tytułowego „Tak jest dobrze”, który zbyt późno uświadamia sobie, co tak naprawdę w owym życiu jest najważniejsze, co ma prawdziwą wartość, co należy chronić i dla czego warto zwalczyć swoje głupie poczucie dumy, czy też po prostu zwykłej pychy.
*
Jaką rolę w tej prozie pełni chrześcijaństwo? W opowiadaniu „Ona płynie w moich żyłach”, mogącym nasuwać pewne skojarzenia z „Dżumą” Camusa, chrześcijaństwo zdaje się być bezsilne wobec szerzącej się epidemii. Scena w kościele jest dość charakterystyczna. Choć modlący się tam zdają się zachowywać resztki godności w otaczającym ich morzu szaleństwa i okrucieństwa, to sami mimo woli stają się jego ofiarami, a ich niewielka grupa ze swoją modlitwą stanowi wątłą – z każdą chwilą coraz wątlejszą – i wątpliwą barierę wobec panoszącej się epidemii. Opowiadanie to jest notabene w jakimś stopniu groteskową przypowieścią z akcentami humorystycznymi.
*
Świat tych utworów przypomina wizję z „Drogi” Cormaca McCarthy’ego, do której to powieści nawiązuje Twardoch w ostatnim tytułowym opowiadaniu. To podróż przez „ziemię jałową”, gdzie pojawiający się tu i ówdzie „płomień” zdaje się żarzyć w mroku wątłym, niepewnym blaskiem. Zgromadzone w jednym tomie opowiadania tworzą pewną całość, a nie tylko przypadkowo zebraną kolekcję publikowanych tu i ówdzie utworów. Ostatnie, tytułowe „Tak jest dobrze” stanowi zgrabną pointę i zwieńczenie wspomnianej całości. To w nim Bóg zostaje odnaleziony w konkrecie ludzkiej miłości. Rodzina staje się enklawą chroniącą przed bezsensem, pustką i bezdusznością świata. To ona stanowi prawdziwą wartość, której należy chronić i bronić przed panoszącym się złem, przed zniszczeniem. To też pewnym sensie pochwała ojcostwa i męskości wyrażającej się w trosce o wątłe i delikatne życie, które zostaje powierzone mężczyźnie na jakiś czas tylko przecież.
*
A jednak wymowa tych opowiadań jest w gruncie rzeczy głęboko chrześcijańska. A cytat z Apokalipsy, którego autor użył jako motta, należy mieć cały czas w pamięci w trakcie ich lektury: „Przecież mówisz: Jestem bogaty i wzbogaciłem się i niczego nie potrzebuję, a nie wiesz, że jesteś nędzarz pożałowania godzien i ubogi i ślepy i nagi”.
Znamienne, że cytat ten pochodzi z fragmentu, w którym są słynne – i niełatwe do przełknięcia – słowa (w tłumaczeniu z Biblii Tysiąclecia):

„Znam Twoje czyny,
że ani zimny, ani gorący nie jesteś.
Obyś był zimny albo gorący!
A tak, skoro jesteś letni
i ani gorący, ani zimny,
chcę wyrzucić cię z mych ust”.

Szczepan Twardoch, Tak jest dobrze, Powergraph, Warszawa 2011.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Z cyklu: Myszkując po Internecie

„Groźny przestępca” aresztowany

Co takiego złego zrobiła ta spokojna kobieta, że policja zakuła ją w kajdanki?


Po prostu protestowała przeciwko zabijaniu nienarodzonych dzieci. Nie rzucała kamieniami, nie wybijała szyb, nie strzelała do lekarzy parających się aborcją, nie podpalała kliniki aborcyjnej. To niewiarygodne, ale można pójść do więzienia za cichą modlitwę i próbę przekonania kogoś, by nie zabijał swojego dziecka. I wcale nie dzieje się to w jakimś totalitarnym kraju. Więcej można przeczytać na stronie „Gościa niedzielnego”. Polecam też na tej samej stronie komentarz Przemysława Kucharczaka „Linda Gibbons w kajdankach”.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Gdzieś na krańcach kosmosu...

znajduje się dziwna planeta, do której dotarła Sobota. A jakby biorąca udział w dyskusji campanule miała wątpliwości, to tutaj jest dowód w postaci zdjęcia:

Posted by Picasa

Powstanie Warszawskie



Dla tzw. „realistów” to narodowa katastrofa”, dla pozostałych to tragiczna ofiara, która miała sens, bo są rzeczy, o które warto się bić i za które warto ginąć.


Deszczowo, więc i deszczowa piosenka w pięknym wykonaniu Stanisława Soyki.