czwartek, 22 marca 2012

Klasyczna „Pułapka” – między groteską a tragedią

Wybrać się na sztukę współczesną po „Biesach” Garbaczewskiego to mógł być kiepski pomysł. Zwłaszcza, kiedy idzie się z osobą równie, a może nawet bardziej, negatywnie nastawioną do tego typu eksperymentów, jakie dane mi było zobaczyć na Scenie na Świebodzkim. Okazało się jednak, że nie był to pomysł najgorszy. „Pułapka” Różewicza wystawiona przez Teatr Współczesny okazała się miłym zaskoczeniem. Oto sztuka, w której grają aktorzy, a nie ekran wideo. Oto przedstawienie, w którym każde słowo jest ważne i zrozumiałe, a grający nie zapominają tekstu, choć nie czytają z laptopa (a może właśnie dlatego), więc padające w trakcie spektaklu stwierdzenie, że „ludzie puszczają mimo ucha większość dialogów” teatralnych, nie odnosi się z pewnością do tego przedstawienia. I na dodatek nie ma wrażenia, że to, co reżyser wykroił z oryginału (a na oko chyba nie okroił tekstu zbyt drastycznie) zawiera elementy zbędne lub partie dręczące dłużyzną, raczej całość trzyma w napięciu, nie daje uciec myślom. Także poziom gry aktorskiej był wyrównany, a więc i sami aktorzy (przeciwnie do „Biesów” w reżyserii Garbaczewskiego) nie zawiedli. Tutaj na szczególne uznanie zasługują zarówno grający rolę Franza Bartosz Woźny, jak i wcielający się w jego Ojca znakomity Bolesław Abart. Zresztą o każdej roli dałoby się powiedzieć coś dobrego. Na uwagę też zasługuje kapitalna, choć oszczędna, scenografia, a także muzyka, która nie tylko nadaje całości specyficznego klimatu, ale też zaskakuje i porusza.

Obejrzana na deskach Współczesnego „Pułapka” uzmysłowiła mi jeszcze bardziej niż sama lektura wielowymiarowość dzieła Różewicza. Postać Franza nie jest jednoznaczna, a uczucia widza balansują pomiędzy sympatią, niechęcią, współczuciem, które to wrażenia przerywa od czasu do czasu śmiech wywołany groteskowym zachowaniem głównego bohatera, tak bardzo nie umiejącego odnaleźć się w życiu, tak bardzo zabawnego w swoich zdawałoby się „urojonych” problemach, żyjącego w świecie swojej wyobraźni, raniącego bliskich mu ludzi, choć i oni potrafią, jak ojciec, zranić i jego. Franz w sztuce przypomina cały czas dziecko z jej początku krzyczące „Boję się!” i dlatego traktujemy go z wyrozumiałą pobłażliwością dorosłego. Z drugiej strony widzimy, jak okrutnie potrafi skrzywdzić, czego dobitnym przykładem jest dialog Maksa z Gretą.

Największe wrażenie na mnie wywarła chyba jednak końcowa scena monologu Ojca. W zasadzie zakończenie z Oprawcami, jakie Różewicz umieścił w swoim dramacie, było tutaj zbędne. Słowa, które Ojciec kieruje do Franza, są tak przejmujące (wielka zasługa Abarta), że wywołują wstrząs, gdy towarzyszą „pakowaniu” Żydów do szafy. Zaczynamy czuć wielką sympatię do tego człowieka, który przez większość sztuki był protagonistą Franza, jak zły Bóg-Ojciec ciążącym nad jego życiem. Jak słusznie zauważyła Sobota, jeśli wcześniej czuliśmy do Ojca niechęć, to teraz nasze nastawienie zmienia się całkowicie. Czujemy wręcz żal nad losem tego człowieka, który zajmuje się tak przyziemnymi i „trywialnymi” rzeczami, jak dbanie o bliskich, o swoją rodzinę, jak troska o codzienny byt. Paradoksalnie Ojciec staje się tutaj postacią tragiczną, na miarę postaci z dramatu antycznego. Potężnie brzmią w tej scenie słowa: „ty jesteś ślepy kret… ty nie widzisz tej sfory psów, co biega po ziemi”. Odbieram je jako wielkie oskarżenie intelektualistów, którzy nie tylko nie potrafią zapobiec nadciągającej katastrofie, ale w ogóle jej zbliżania się nie dostrzegają. Widzę w słowach Ojca również krytykę pięknoduchostwa, którego ofiarą często padają zwykli ludzie, pragnący dobrego zwykłego życia, a do którego z pogardą odnoszą się marzyciele. Nie oznacza to, by przedstawienie było jakąś jednoznaczną pochwałą prostego człowieka. Przecież Wyrostek z salonu fryzjerskiego staje się oprawcą. A jego trudno zaliczyć do intelektualistów.

Oczywiście jest w tym spektaklu dużo, dużo więcej. Interpretacja Gabriela Gietzky’ego daje sporo do myślenia, także o tytułowej „Pułapce”, pułapce, jaką jest nasze życie, nasze relacje z rodziną, nasze ciało, historia, środowisko, z którego się wywodzimy. Krytycy mogą sobie pisać o „poprawnym” przedstawieniu, ale nie zmieni to faktu, że spektakl jest dużym przeżyciem i jeśli ktoś ma dosyć dekonstrukcji teatru, mrugania do widza: „My tylko tak udajemy, a wy tylko udajecie, że w to wszystko wierzycie” (zresztą po prawdzie tutaj też mrugają, ale tylko przez chwilę), jeśli znudziło się komuś wyręczanie aktora kamerą i ekranem wideo, jeśli ktoś ma dosyć bełkotu, dosyć bebechów, a chce zobaczyć normalny spektakl, to paradoksalnie powinien wybrać się na „Pułapkę”. I tak oto Różewicz stał się klasykiem. Ale klasykiem, który wciąż porusza, wciąż przejmuje, wciąż stawia ważne pytania.

„Pułapka” – reżyseria Gabriel Gietzky, Wrocławski Teatr Współczesny.