sobota, 27 grudnia 2014

Już obok Radiologa Bez Twarzy


Wiadomość o śmierci Stanisława Barańczaka to szczególnie smutna wiadomość w te święta Bożego Narodzenia. Dla mnie osobiście to odchodzenie ludzi pewnej epoki, w której dobra książka była czymś cennym i pożądanym i w której jakoś zadomowiła się moja młodość, choć wracać do tamtych czasów nie miałbym ochoty i drażni mnie przywoływanie ich z sentymentem (żal tylko, że nie ma już tego nabożnego stosunku do literatury).

Nie mogę powiedzieć, bym był jakimś szczególnie wielkim fanem poezji autora Widokówki z tego świata. Nie, nie mogę. Skłamałbym, gdybym tak stwierdził, choć niektóre wiersze przychodzą mi na myśl, żyją w pamięci, więc jakoś je przeżyłem i pewnie odnalazłem w nich coś mi bliskiego, jakieś pokrewne rejestry. I będą to raczej utwory właśnie z Widokówki z tego świata w podziemnym wydaniu podarowanym mi przez kolegów, niż np. z Chirurgicznej precyzji, jakby zanadto dla mnie wirtuozowskiej.

Bardziej przemawiał do mnie Barańczak jako tłumacz i krytyk, autor znakomitych esejów. To w jego tłumaczeniach – z dwujęzycznej serii najpierw wydawanej przez Arkę, a potem przez Znak – poznawałem m.in. poezję Philipa Larkina, mojej ukochanej Emily Dickinson, Elisabeth Bishop, Roberta Frosta. To między innymi dzięki jego tłumaczeniom „objadałem się” jak słodyczami aż do mdłości poezją e.e. cummingsa, by po przesycie znowu sięgać po nią jak maniak aż do kolejnego przesłodzenia. To także w jego przekładach poznawałem poezję Josifa Brodskiego, choć teraz nie pamiętam, czy to w jego translacji czy Witolda Wirpszy olśniła mnie Wielka elegia dla Johna Donne’a. Jego przekłady wprowadzały mnie w świat poezji Osipa Mandelsztama. Z początku jak do jeża podchodziłem do jego tłumaczeń Szekspira, ale Król Lear – sztuka, która chyba obok Burzy najsilniej zawsze mnie porusza, działa na moją wyobraźnię – w interpretacji Barańczaka przemówił do mnie z nową mocą. Imponujący dorobek translatorski autora Korekty twarzy budzi mój niekłamany podziw, także ze względu na teoretyczną podbudowę towarzyszącą tym przekładom, precyzyjną i dociekliwą interpretację twórczości tłumaczonych poetów. 

Jego eseje, recenzje i inne teksty krytyczne zebrane w tomach Książki najgorsze, Przed i po, Tablica z Macondo czy Uciekinier z Utopii zajmują poczesne miejsce w mojej prywatnej biblioteczce obok np. dwóch książek krytycznych Andrzeja Horubały, esejów Jerzego Stempowskiego (którego lubię i nie cierpię zarazem) i innych. 

Autor Podróży zimowej stoi już tej zimy obok Radiologa Bez Twarzy. I wierzę, że ujrzał wreszcie Jego twarz, zrozumiał sens wszystkich trudów i cierpień, zobaczył ukrytą podszewkę świata, a jego własna praca została hojnie nagrodzona. Szkoda jednak, że nie będzie już więcej nowych tłumaczeń, że to nie jego pióro będzie odkrywać przed nami nowe, nieznane krainy poezji. I w ten mroźny, zimowy wieczór Wielka elegia dla Johna Donne'a Josifa Brodskiego (chyba jednak to Barańczaka przekład był ten najznakomitszy)  najlepiej oddaje towarzyszące mi teraz odczucia.