poniedziałek, 31 października 2016

San Gimignano – (nie tylko) dwie wieże




To, co uwielbiam we Włoszech, to nie tylko pozostałości kultury antycznej, monumenty dawnej rzymskiej chwały, ale także zachowane średniowieczne miasteczka z ich budowlami i kościołami. Asyż, Lukka, Cascia, Siena czy San Gimignano pozostawiły we mnie niezatarte wrażenia. 


San Gimignano należy zwłaszcza do tych miejscowości, które warto zobaczyć zarówno z daleka, jak i z bliska. Z daleka, bo przecież inaczej nie będzie można sobie w pełni uświadomić, dlaczego nadano temu miasteczku miano średniowiecznego Manhattanu. A przyznam, że robi to naprawdę oszałamiające wrażenie. Jeśli więc jedzie się autem, warto zatrzymać się w jakimś dogodnym miejscu, by podziwiać ten niezwykły widok.


 


Z bliska z kolei zakochać można się w wąskich uliczkach, które początkowo dla przybysza zdają się tworzyć niezbadany labirynt wraz z przejściami, skrzyżowaniami, placami i placykami, bramami i podwórkami oraz licznymi sklepikami. A przy okazji można podziwiać przepiękną panoramę Toskanii rozciągającą się przed oczami turysty czy pielgrzyma nawiedzającego ten położony na wzgórzu zabytkowy gród. 

Polacy znajdą tutaj też polonika. Trzeba tylko trochę poszukać albo zdać się na przewodnika.

czwartek, 27 października 2016

Gdyby żył, skończyłby dziś 103 lata

Wyjazd i różne inne (też niespodziewane) zajęcia uniemożliwiły mi dokończenie i zamieszczenie tekstu o następnej przeczytanej książce Bobkowskiego (mam nadzieję, że pojawi się wkrótce). A więc uczczę kolejną rocznicę urodzin autora „Szkiców piórkiem” wiadomością, że właśnie nadarza się znakomita okazja, by uzupełnić sobie biblioteczkę o jego utwory, które są przez chwilę dostępne o 50% taniej (tak, to reklama, ale całkowicie bezinteresowna). Wydawnictwo Więź obniżyło ceny „bobkowianów”, by uczcić kolejne urodziny autora.

wtorek, 11 października 2016

Przeciwko komu walczymy?

Z ostatnich wydarzeń związanych z tzw. „czarnym protestem” wielu obrońców życia z pewnością zapamięta te sceny seansu nienawiści wymierzonej w małą grupkę przeciwników aborcji:



Kiedy to oglądałem, przypomniały mi się podobne, choć jeszcze gwałtowniejsze wydarzenia z Argentyny, gdzie rozwrzeszczana banda feministek atakowała modlących się mężczyzn:



Myślę, że obrazy te są dość wymowne, bo mówią nam o tym, jak ci zwolennicy „tolerancji” pojmują samą tolerancję. Przypominają one też znane sceny ze Starego Testamentu, gdy Lota odwiedzają dwaj aniołowie, a mężczyźni, mieszkańcy Sodomy, otaczają dom, by „poswawolić” z gośćmi.

Ci biedni ludzie, te biedne kobiety w amoku agresji nawet nie zdają sobie pewnie sprawy, kto za nimi stoi. A stoi ktoś potężniejszy od ich wyobrażeń, ktoś, kto syci ich serca nienawiścią do dobra. Nie sposób nie przytoczyć tutaj słów z listu św. Pawła do Efezjan:

Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich.

poniedziałek, 10 października 2016

Coś więcej niż tylko powidoki - odszedł Andrzej Wajda

 Śmierć Andrzeja Wajdy to niewątpliwie strata dla polskiej kinematografii i kultury. Nie wszystkie jego filmy były wybitne, ale kilka z pewnością pozostanie w historii kina i to chyba nie tylko polskiego. Wprawdzie mam żal do reżysera o takie obrazy „Jak popiół i diament”, który niestety kształtował i będzie pewnie jeszcze przez jakiś czas kształtować polską zbiorową wyobraźnię (a może i nie tylko naszą, bo spotkałem Irlandczyka, który się zachwycał tym filmem) i fałszywy obraz rzeczywistości pod okupacją sowiecką, ale de mortuis nihil nisi bene, więc może tym razem lepiej daruję sobie krytykę. Autor już stoi przed Bożym trybunałem, a czas niemiłosiernie zweryfikuje jego dorobek artystyczny. Nie warto też mówić o jego wyborach politycznych, bo te w obliczu śmierci są już naprawdę mało istotne. 

Gdybym miał ad hoc wymienić dzieła Wajdy, które wywarły na mnie wrażenie, które do tej pory wspominam i chętnie zobaczyłbym ponownie, to na pierwszym miejscu wymieniłbym film, który być może krytycy niekoniecznie uznaliby za najwybitniejszy – „Kronikę wypadków miłosnych”. Zaczytywałem się kiedyś prozą Konwickiego, a autor „Człowieka z marmuru” znakomicie przełożył jego powieść na obraz filmowy. Zresztą sam powieściopisarz pojawia się w tym filmie i zawsze, kiedy te sceny oglądam, przechodzą mnie ciarki. Szkoda jedynie, że reżyser nie mógł nakręcić swojego dzieła w oryginalnych plenerach, że nie znalazły się tam autentyczne budynki Wilna, że brak prawdziwej Ostrej Bramy, że nie ma Wilejki, że to nie jest autentyczna Kolonia Wieleńska... Cóż, takie były czasy. Jednak ten, kto był w tamtych stronach, przyzna, że klimat małej ojczyzny Konwickiego został oddany znakomicie. Jest też w tym filmie coś więcej niż tylko opowieść o szczeniackiej miłości. To film o utracie raju dzieciństwa, niewinności, o zagładzie takich małych ojczyzn, jak ta przedstawiona w „Kronice...”, zmiażdżonych walcem II wojny światowej, film o przemijaniu wreszcie... Zawsze lubiłem tę powieść i jej filmowa adaptacja mnie nie zawiodła. 

A inne obrazy Wajdy? Bez wątpienia „Ziemia obiecana”, lepsza nawet od literackiego pierwowzoru, z lepszym zakończeniem (bardziej wiarygodnym psychologicznie) od tego, który wymyślił Reymont, z fenomenalną obsadą aktorską i genialnymi, zapadającymi w pamięć scenami. 

Dorzuciłbym jeszcze „Dantona”, oglądanego dawno już, ale który zapadł mi w pamięć paroma niesamowitymi scenami, również kreacjami aktorskimi (Depardieu, Pszoniak). 

I można by tak wymienić parę jeszcze innych (np. „Panny z Wilka”, „Wesele”). Z pewnością pozostanie z tego coś więcej niż tylko powidoki. 

Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie.

niedziela, 9 października 2016

Śmierdzi dziewczyna, czyli „Miś” na miarę naszych czasów


Dwie rzeczy przykuły dzisiaj moją uwagę. 

Pierwsza może mało istotna i pewnie pominąłbym ją milczeniem, gdyby nie fakt, że jednak mocno mnie zirytowała. Oto na jednym z forów internetowych pojawiło się zdjęcie śmigłowca ze słomy i napis, że niby min. Macierewicz mówi, iż jest to śmigłowiec „na miarę naszych możliwości”. 

Zirytowało mnie to po pierwsze dlatego, że domyślam się w twórcy tego „mema” „wybitnego” specjalisty od sprzętu wojskowego (ze szczególnym uwzględnieniem lotnictwa) i potrzeb naszej armii. Pewnie nawet jest on znaczniejszym ekspertem niż ów pan wypowiadający się na łamach „Rzeczpospolitej” w krótkim, a treściwym artykule „Dobrze, że caracale odleciały”. 

Drugim powodem mojej irytacji był fakt, że co jak co, ale to czasy rządów PO-PSL były jak żywcem wyjęte z filmów Barei. Przykładów różnych „misiów” „na miarę naszych możliwości” można by podać mnóstwo, znalazłoby się nawet paru Jarząbków wyśpiewujących „Łubu dubu...”. A jeśli ktoś ma krótką pamięć, to może przypomnijmy choćby taki epizod z ostatnich wyborów prezydenckich:
 



Drugie wydarzenie również kwalifikuje się do kabaretowych. Otóż, pod darem Stalina, czyli Pałacem Kultury i Nauki (cóż za stosowne miejsce!), odbył się protest aktorów pod hasłem „Nie oddamy wam kultury”. 

Tak, proszę państwa, okazuje się, że aktorzy mają jakąś kulturę, której nie oddadzą. Nie wiem, komu nie chcą oni tej swojej „kultury” oddać, tzn. kim są owi „wy”, ale może niech ją sobie ci artyści po prostu... zatrzymają. Zastanawia mnie bowiem, co skłoniło owych aktorów do protestu pod tak kuriozalnym hasłem. Czyżby na jakiś spektakl wkroczyła policja, która chciała siłą zarekwirować ową „kulturę”? Jakiś aktor, będący w posiadaniu tej „kultury”, trafił do więzienia albo chociaż został zatrzymany na 24 godziny? A może powróciła cenzura, która wykreśliła ową „kulturę” z paru przedstawień teatralnych i teraz trzeba ją wystawiać w prywatnych domach i drukować na powielaczach? 

No, cóż... Okazało się, że ciągle chodzi o to samo, czyli o „wybitny” spektakl teatralny pt. „Śmierdzi dziewczyna”... tzn., przepraszam... „Śmierć i dziewczyna”... W każdym razie ten, który miał zatrudnić „aktorów porno”. Wyjaśnił to pewien pan z trzęsącą się ręką (dlaczego ona mu się tak trzęsła? Czyżby to on był tym aktorem porno, który nie zagrał?). Było tam też coś o słowach „wybitnego Wrocławianina” oraz o strzelaniu (tak, tak!). Ach, tak... wybitni aktorzy scen polskich i seriali telewizyjnych szykują się na męczeństwo. Zbierajcie więc, państwo, leki i materiały opatrunkowe, drzyjcie prześcieradła na szarpie, bo poleje się krew.


środa, 5 października 2016

Corner Shop: Gra pozorów – cztery sztuki Oscara Wilde’a


Gdyby mnie ktoś kiedyś spytał, czy warto było poświęcić tyle czasu, by się nauczyć języka angielskiego, pewnie bym odpowiedział, że warto, bo dzięki temu mogę czytać Wilde’a w oryginale. A przecież nawet najlepszy przekład nie odda wszystkich niuansów oryginału. 

Cztery dramaty Oscara Wilde’a zebrane w dwóch tomikach serii „Wordsworth Classics” to uczta literacka i intelektualna dla każdego miłośnika dobrego pisarstwa. A ostatni z nich, przezabawna komedia „The Importance of Being Earnest”, jest przykładem tego, o czym mówię w pierwszym akapicie. Tłumacz musi się już potknąć na samym tytule. Cóż bowiem z nim zrobić? Spolszczenie go jako „Bądźmy poważni na serio” jest jakąś próbą wybrnięcia z sytuacji, ale i tak nie oddaje sensu oryginału, gdzie żart zaczyna się już właśnie w tytule, a oparty jest na homonimie. Pełny zaś sens tego żartu wyjaśnia się w trakcie sztuki, osiągając swoją puentę w dosłownie ostatnim zdaniu. Zresztą z początku samo „The Importance of Being Earnest” może wydawać się tytułem nie niosącym ze sobą jakichś innych, ukrytych treści. Tymczasem okazuje się, że to tylko pozór, a to z kolei wiedzie nas do... Ale o tym za chwilę. 

Kiedy czyta się te sztuki, ma się wrażenie, że właściwie mogłyby być one wystawiane przy braku dekoracji, ubóstwie rekwizytów i bez szczególnych kostiumów, bo sam język Oscara Wilde’a, same napisane przezeń dialogi, te wszystkie gry i szermierki słowne uprawiane przez wykreowane przezeń postaci, te ich dialogowe pojedynki i prześciganie się w paradoksach i żartobliwych bon motach wystarczą, by przykuć uwagę widza przez cały czas trwania przedstawienia. Wprawdzie anonimowy autor wstępu do drugiego tomiku zwraca uwagę na symbolikę zastosowanych rekwizytów i dekoracji, ale wciąż pozostaje wrażenie, że nawet i bez nich te dramaty obroniłby się samym językiem – oczywiście w dobrej aktorskiej interpretacji. Tutaj po prostu wiele dzieje się w słowach i pomiędzy słowami. Język maskuje i demaskuje jednocześnie. A zresztą ten sam anonimowy autor wstępu do II tomu przytoczył słowa W.H. Audena o „The Importance of Being Earnest”, że jest to „The only pure verbal opera in English” („Jedyna czysto słowna opera w j. angielskim”). Chciałoby się dodać (może trochę przesadnie), że jedyny taki pure nonsense. 

To, co mnie uderzyło, kiedy zacząłem czytać te dramaty, a także potem, już w trakcie, to fakt, że oprócz wspaniałego języka, przepysznie napisanych dialogów, wszystkie one przedstawiają świat pozorów, że nieustannie toczy się w nich gra pozorów, której odzwierciedleniem jest gra słów, prześciganie się postaci w tym, kto najzabawniej, najbardziej paradoksalnie skomentuje rzeczywistość, a często – kto najbardziej cynicznie. 

Konwenanse, arystokratyczna etykieta – to wszystko kryje za sobą, jak wymyślne XIX-wieczne stroje, zupełnie inną rzeczywistość. Kryje ją nawet przed ludźmi, którzy zdają się być sobie niezwykle bliscy. Lęk przed obnażeniem prawdy miesza się tutaj z dążeniem do tej prawdy ukrycia, bo ceną jest poważanie w towarzystwie, a nawet miłość drugiej osoby. Ta rzeczywistość dusi prawdziwe życie, jak nieznośnie ciasny gorset. 

Z tego powodu „Lady Windermere’s Fan” jest tak naprawdę dramatem wstrząsającym. Choć kończy się on happy-endem, to czytelnik/widz ma wrażenie, że oto pułapka, której drzwiczki się otworzyły, ponownie zatrzasnęła się z głośnym hukiem, a postaci tej sztuki zostały uwięzione w niej na czas nieokreślony. W ich świecie słowa „prawda was wyzwoli” muszą być postrzegane z lękiem wręcz panicznym. Kiedy już jest blisko wyjawienia prawdy, kiedy wielkie otwarcie się na siebie nawzajem, chwila szczerości jest już tuż, tuż, wszystko wraca do poprzedniego stanu. Miłość zostaje ocalona nie za cenę prawdy, ale... kłamstwa. A na dodatek kłamią obie strony, obie strony ukrywają przed sobą to, co przecież miłość powinna wybaczyć. Stąd ów wieńczący dramat happy end jest gorzki. Prawda nie została ujawniona, lęk pozostaje. Oczyszczenia nie było. 

Tę grę pozorów możemy obserwować w każdej z prezentowanych tutaj sztuk – czy będzie to najsłabsza z nich „A Woman of No Importance”, czy kapitalna „An Ideal Husband” czy przezabawna „The Importance of Being Earnest”. I w gruncie rzeczy w każdej z nich, z wyjątkiem tej ostatniej – ale o tym za chwilę – happy end jest zaprawiony goryczą. W „A Woman of No Importance”, choć prawda została wyjawiona (jednak w gronie najbliższych osób), szczęśliwe zakończenie to tylko pozór, bo przecież nienawiść pozostaje, a nawet można powiedzieć, że się potęguje. Hodowana przez długie lata, trwa i nie ustanie. Ten dramat mógłby się nazywać „The Unforgiven”. W „An Ideal Husband” prawda również zostaje w końcu wyjawiona, ale w wymiarze publicznym fałsz trwa, gra pozorów się utrzymuje, winowajca czerpie profity ze swojego popełnionego w młodości nieuczciwego postępku i na dodatek chodzi w glorii szlachetnego męża stanu. Tu nic nie jest takie, jakie się na pierwszy rzut oka wydaje i – jak zauważa autor wstępu – ta sama rzecz może jednocześnie być czymś zupełnie innym, a nawet rodzajem pułapki. Co ciekawe – podobnie jak w pierwszym dramacie – trwanie kłamstwa, tym razem w wymiarze publicznym, ma ocalić szczęśliwe małżeństwo. 

Ostatnia ze sztuk, słusznie wychwalana przez recenzentów (jedyny jej krytyk, Bernard Shaw, musiał chyba po prostu być zazdrosny), to nie tylko „opera słowna”, to komedia idiotyczna w swoim absurdzie i absurdalnie idiotyczna. Autor doprowadza grę pozorów do takiego nonsensu, że sam utwór wydaje się niemal prekursorki dla teatru absurdu. Nie znam się na historii dramatu i może moje spostrzeżenie jest przesadne, ale poczytajcie tylko te dialogi! Myślę, że dobry reżyser potrafiłby wydobyć z tego utworu rzeczy, których do tej pory nie dostrzegano. I nie mam tu na myśli kretyńskich (i w gruncie rzeczy grafomańskich) współczesnych przeróbek, gdzie np. król Lear zostaje ukazany jako papież, czy też wpisywania w utwór wątków homoseksualnych. Wystarczyłoby aktorów wystroić we współczesne ubrania i kazać im wygłaszać swoje kwestie z pełną powagą, a publiczność będzie pękać ze śmiechu. Albo nie – niech będą w tych swoich XIX-wiecznych strojach, tak będzie jeszcze śmieszniej. Byłoby to lepsze od Ionesco, od tych jego „Krzeseł”, „Lekcji” czy „Łysej śpiewaczki”. Lepsze, bo lepiej napisane i z postaciami, które pozostają w pamięci. 

Wilde musiał tu z pewnością zakpić nie tylko z XIX-wiecznej moralności i konwenansów, ale także z wątków kultury popularnej – która chyba niewiele się różniła od tej XX-wiecznej (wystarczy choćby wspomnieć niemal powszechnie oglądany swego czasu serial „Dynastia”) – a obecnych w ówczesnej literaturze i teatrze. 

Przydałby się taki Wilde dzisiaj, żeby pokazać tę całą grę pozorów i nierzeczywistość, w jakiej żyje współczesna „arystokracja”. Obawiam się jednak, że mogliby mu wmówić, że ten jego homoseksualizm jest „all right” (nie, żebym od razu chciał go wsadzać do więzienia), stałby się ikoną współczesnej popkultury i stępił ostrze swej krytyki, a może też kompletnie stracił poczucie humoru.

Oscar Wilde, The Plays of Oscar Wilde, t. I-II, Wordsworth Classics, Ware 1997.

wtorek, 4 października 2016

Aktorka nie przyszła do pracy...


W ciągu ostatnich dni diabelskiego protestu i sabatu czarownic pojawiały się na forach internetowych, oprócz argumentów przeciwko aborcji, także cytaty z Pisma Świętego, bardzo często odnoszące się do dziecka nienarodzonego i Bożych zamysłów wobec niego. Mi nasunął się akurat cytat nieco odmienny, ale jakże przystający do tych żałobnych marszów płaczek optujących za mordowaniem:

Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny:
sprzeciwia się naszemu działaniu,
zarzuca nam przekraczanie Prawa,
wypomina nam przekraczanie naszym zasad karności.
Głosi, że zna Boga,
zwie siebie dzieckiem Pańskim.
Jest potępieniem naszym zamysłów,
sam widok jego jest dla nas przykry,
bo życie jego niepodobne do innych
i drogi jego odmienne.
Uznał nas za coś fałszywego
i stroni od dróg naszych jak od nieczystości (Mdr 2,12-16).

Naprawdę warto czytać Biblię.