czwartek, 5 maja 2011

Z cyklu: Myszkując po Internecie

Magia współczesnej elektroniki



Więcej można przeczytać sobie np. tutaj.

Z życia mikrobów XVIII – Troska Namiestnika

Specjalista od ślepych snajperów i mistrz ortografii w jednym pouczył ostatnio lud pracujący miast i wsi, jak „ojczyznę trzeba kochać i szanować”. Z ojcowską troską pochylił się nad tymi, którzy nie potrafią „nie deptać flagi i nie pluć na godło”. I nie zapomniał wspomnieć coś o krzyżu, wokół którego rozpętał w zeszłym roku niezłą zadymę.

- Bul, bul – odparł Kłapouchy zanurzając łebek w rzece. Zapewne ze wstydu, bo wciąż miał żywo w pamięci głęboki respekt pana hrabiego dla tragicznie zmarłego poprzednika i jego urzędu.

niedziela, 1 maja 2011

Powinność pisarza

O „Gawędziarzu” Mario Vargasa Llosy można by napisać wiele, długi esej lub analizę, która by przekroczyła ramy tego, co uważam za dopuszczalne w blogu. Skoncentruję się więc na tym aspekcie powieści peruwiańskiego noblisty, który wydał mi się szczególnie istotny. Po jej skończeniu przypomniało mi się to, co kiedyś napisałem lub pomyślałem o eseistyce Paźniewskiego – że ważne są w niej dwie kategorie: pamięć i niepewność. Właściwie to samo można by napisać o „Gawędziarzu”.

To druga powieść Llosy, którą przeczytałem (wcześniej – „Kto zabił Palomina Molero?”), więc trudno mi wyciągać jakieś ogólniejsze wnioski o jego twórczości na podstawie dwóch zaledwie tekstów i trzeciego czytanego fragmentami i nie do końca w księgarni. Podejrzewam jednak, że Llosa opowiada w tej książce nieco o samym sobie. Jak się zdążyłem już przekonać, też jest gawędziarzem i to wytrawnym. Z tym, że „Kto zabił Palomina Molero” wydaje mi się książką nieco lżejszą gatunkowo. Nawet nie chodzi o wykorzystanie kryminału do opowiedzenia pewnej historii i postawienia pewnych pytań, bo miłośnicy kryminałów raczej będą zawiedzeni – żadnego zaskoczenia, a winnego (tylko czy faktycznie i czy o to chodzi?) poznajemy bardzo szybko. „Gawędziarz” ma w sobie jakby więcej treści, chce powiedzieć, zawrzeć więcej. A o czym mówi? Opowiada o roli gawędziarza – pisarza we wspólnocie. To tytułowy gawędziarz jest tym, który wspólnotę spaja, który wędrując i snując historie, mity, bajania ją łączy. Łączy zarówno pod względem geograficznym – krążąc wśród rozproszonych członków plemienia, podtrzymując ich tożsamość, ale też i pod względem pokoleniowym – bo przecież snuje historie, które przekazywano sobie z ust do ust zanim się w tej wspólnocie pojawił.

Llosa pyta jednocześnie o sens powołania, o to, jak ktoś staje się owym gawędziarzem, skąd ten dar i jak się objawia, dlaczego? Jest w tym jakaś nie do końca zrozumiała tajemnica. Mamy tu poza tym świadomość, że pisarz nie tylko utrwala już istniejące we wspólnocie opowieści, legendy, mity i przekazuje je dalej, ale również je modyfikuje, dodaje także do nich z bagażu własnego doświadczenia, a zarazem wzbogaca o podania innych wspólnot, odpowiednio je „przekładając” na zrozumiały dla danej wspólnoty język, nadając im lokalnego kolorytu, wtapiając je w kulturowe tło. To ostatnie jest świetnie pokazane na przykładzie biblijnych opowieści przetworzonych i opowiedzianych na nowo, ale także nieco na zasadzie kontrastu przez zderzenie z sytuacją narratora tej całej historii, który znajduje się we Włoszech, we Florencji, także przecież będąc w ruchu, krążąc wcześniej między starym a nowym kontynentem, czerpiąc z bogactwa literackiego, kulturalnego i tradycji Europy.

Ważną rzeczą w powieści Llosy jest świadomość, że prawdziwy „gawędziarz” powinien być dobrze zakorzeniony w danej wspólnocie, w jej zwyczajach, tradycjach, by przez swoje opowieści móc być wspomnianym wcześniej łącznikiem, elementem spajającym. Nie może się od owej wspólnoty wyobcować, ale raczej powinien z nią utożsamić. Co nie znaczy, że ma pozostać wobec niej bezkrytyczny. W pewien sposób jest odmieńcem, tak jak Maskamiki, kaleką, którego konkretna społeczność (w tym przypadku plemię zamieszkujące dżunglę nad Amazonką) odrzuciłaby już tuż po jego urodzeniu. Maskamiki paradoksalnie wtapiając się we wspólnotę, jednocześnie zachowuje swoją odrębność. Jest częścią wspólnoty, ale jest i w niej kimś obcym. Nosi piętno, choć nie piętno Kaina, a równocześnie staje się jednym z członków społeczności ciesząc się jej poważaniem, jej szacunkiem. Być może to właśnie sprawia, że „gawędziarz” odczuwając i język, i tradycje danego społeczeństwa, jednocześnie potrafi w formie opowieści powiedzieć o tym, co wydaje się być kontrowersyjne (w tym przypadku np. topienie, uśmiercanie kalekich dzieci). Robi to jednak zadając pytania, nie podając definitywnych odpowiedzi. I tutaj jest właśnie ta druga kategoria: niepewność. Charakterystyczne, że w tych fragmentach, które są opowieściami tytułowego „gawędziarza”, często pojawiają się na końcu zdań, jakby je podkreślając, słowa wyrażające wątpliwości: „być może”, „chyba”, „pewnie”. A więc pisarz zamiast podawać skonkretyzowane odpowiedzi, zamiast przemawiać z piedestału swojej mądrości, raczej pyta, raczej poddaje w wątpienie to, co w danej wspólnocie uchodzi za pewnik.

Piszę ten tekst w dniu beatyfikacji Jana Pawła II i nie mogę przestać myśleć o tym, że nasz błogosławiony Rodak w pewnym sensie pełnił, pełni i będzie pełnić rolę, jaką Mario Vargas Llosa (przy całych różnicach światopoglądowych) przypisuje gawędziarzowi – rolę łącznika wspólnoty, tego, który tę wspólnotę spaja, integruje, nadaje jej sens, a może też poczucie dumy. I to wbrew różnym „oryginałom”, którzy „nie płakali po papieżu”. Oczywiście nie chciałbym spłycać pontyfikatu Jana Pawła II tylko do tego aspektu. Jest to bowiem jeden z wielu aspektów jego życia. Życia, które z pewnością domaga się utalentowanego „gawędziarza” i może dystansu czasowego. Bo czy faktycznie jesteśmy w pełni świadomi cudu, jakiego – od wyboru Karola Wojtyły na następcę św. Piotra – byliśmy świadkami? Czy my to widzimy, czy dostrzegamy?

Mario Vargas Llosa, Gawędziarz, tłum. Carlos Marrodan Casas, Kraków 2009.