Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chrześcijaństwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chrześcijaństwo. Pokaż wszystkie posty

sobota, 28 marca 2020

Z dziennika kwarantanny 07: Zwichnięte skrzydło wiary

Wśród różnych wpisów i wrzutek na różnych mediach społecznościowych zwrócił moją uwagę jeden, na którym kapłan pokazał krótki filmik swojego dość dużego i pustego kościoła i opatrzył go mniej więcej takim tekstem: „Wolę 5 osób na Mszy niż 50 trumien za dwa tygodnie”.

Muszę stwierdzić, że przemawia do wyobraźni. Mam jednak problem z takim rozumowaniem. Pisałem już tutaj o dziwnym zaleceniu, by w kościołach na Mszy św. nie było więcej niż 5 osób, gdy wystarczy podjechać pod którykolwiek supermarket i zobaczyć, że jest tam z całą pewnością więcej ludzi w środku (chciałoby się powiedzieć: „niebezpiecznie więcej”) niż w przeciętnym kościele, kiedy obowiązywał limit do 50 osób.

Jednak zalecenia jedno, a wiara drugie. I tym razem chodzi mi bardziej o to drugie. Kiedy widzę bowiem taki wpis, jak ten na początku, zastanawiam się nieodparcie: A co z wiarą? To prawda: jesteśmy bytami cielesno-duchowymi i należy dbać zarówno o duszę, jak i ciało. I nie znaczy to, byśmy mieli bezsensownie narażać swoje życie, choć dusza jest nieśmiertelna. Czy jednak oznacza to unieważnienie wiary? Czy oznacza to większą obawę o ciało i brak wiary w to, że Pan Bóg nas uchroni? Dusza jest nieśmiertelna, ciało i tak skazane jest na śmierć, choć – jak wierzymy – w końcu powstaniemy z martwych ciałem.

Tak, człowiek, który rzuci się w przepaść, twierdząc, że Pan Bóg go ocali, jest głupcem albo szaleńcem. Nie dlatego, że Pan Bóg mógłby go nie ocalić, ale dlatego, że wystawia na próbę Pana Boga. Ale czy pójście do kościoła na Mszę św. w czasie epidemii jest takim szaleństwem/głupotą? Czy może jest jednak zaufaniem Panu Bogu, że nic mi się nie stanie, jeśli spełnię swój obowiązek uczestnictwa w niedzielnej Mszy św.?
Gdzie jest granica między głupotą a po prostu głębokim zaufaniem, zawierzeniem Panu Bogu? Czy uczestnictwo z wiarą we Mszy św., godne przyjęcie Komunii św. jest wystawianiem Pana Boga na próbę? Czy raczej jest wypróbowaniem mojej własnej wiary?

I jeszcze jedno pytanie: zawierza się Polskę opiece Matki Bożej. I słusznie. Wzywa się do modlitwy. Bardzo dobrze! A co z nawoływaniem do nawrócenia? Dlaczego nikt nie grzmi, że np. rząd w ramach ekspiacji powinien zmienić prawo dopuszczające mordowanie nienarodzonych?

Photo by Sunyu on Unsplash


środa, 25 marca 2020

Z dziennika kwarantanny 05: Czy kościoły roznoszą zarazę?

Nowe przepisy odnośnie poruszania się po mieście w zasadzie niewiele zmieniają w moim życiu. W ostatnim czasie zwłaszcza pracuję głównie w domu, więc to niewiele mnie dotyka. Cenię sobie taką niezależność, choć czasami może to wymagać umiejętności samodyscypliny. Nowe restrykcje zresztą w przypadku codziennego życia nie są tak restrykcyjne, bo okazuje się, że tak naprawdę to z domu można wyjść pod byle pretekstem. Nawet jeśli nie ma się psa (na ten temat było trochę żartów w sieci).

Nurtuje mnie natomiast nieustannie pytanie: Skąd u rządzących takie zapędy, by ograniczać coraz bardziej liczbę wiernych w kościołach? Dlaczego np. autobusem, który jest dużo mniejszy od przeciętnego katolickiej świątyni, może jechać ok. 25 osób? Czy te autobusy są potem po każdym kursie dezynfekowane? Przecież nikt nie sprawdza, kto gdzie siedział. Nie ma praktycznie możliwości uniknięcia potencjalnego skażenia – poręcze, siedzenia, dotknięcie drzwi, oparcie się ręką o ścianę lub szybę autobusu... Na zdrowy rozum cała komunikacja miejska w tej sytuacji powinna być zawieszona!

Albo inny przykład. Byłem wczoraj w nocy w dużym sklepie z sieci obsługującej firmy i prywatne biznesy (nazwy nie będę podawał). Trzeba mieć kartę, więc spodziewałem się, że może wieczorem będzie mniej ludzi i będzie wygodniej zrobić zakupy z zachowaniem względów bezpieczeństwa. Spodziewałem się jakichś ograniczeń, pilnowania, by nie weszło za dużo ludzi. Nawet powiedziałem żonie, że nie gwarantuję, iż przyjadę z zakupami.

Nic z tych rzeczy. Do sklepu mogła wejść praktycznie każda ilość osób. Część klientów miała maseczki, a nawet rękawiczki. Inni chodzili nie mając jakiegokolwiek zabezpieczenia przed potencjalnym zarażeniem. Panie prze kasach miały specjalne ochraniacze i gumowe rękawiczki. W alejkach nie dawało się uniknąć przejścia obok kupujących. Wprawdzie informowano nieustannie przez megafony o zachowaniu odległości minimum 1 metra, ale też chyba nie wszyscy tego przestrzegali dość ściśle, choć większość starała się dostosować.

Jak to zatem jest, że w sklepie może przebywać dużo większa liczba osób, które nieustannie się przemieszczają, dotykają towarów, przebierają w nich, a więc być może ktoś z nich rozsiewa wszędzie koronawirusa i stwarza zagrożenie, a w kościele, w którym ludzie przemieszczają się tylko zajmując miejsce i przystępując do Komunii św. może obecnie we Mszy św. uczestniczyć tylko 5 osób?? Dlaczego akurat kościół traktuje się jako miejsce dużo groźniejsze? Moim zdaniem właśnie tam zagrożenie jest dużo, dużo mniejsze, jeśli nie w ogóle minimalne. Kiedy ostatnio uczestniczyłem we Mszy św. było bez wątpienia mniej niż 50 osób. Wszyscy trzymali się przepisów. Nikt nie stwarzał zagrożenia. Dużo mniej bezpiecznie natomiast czułem się wczoraj na zakupach.

Powtórzę więc ponownie, bo nie przestaje mnie to nurtować: dlaczego akurat kościoły traktuje się jako miejsce stwarzające dużo większe zagrożenie? Czyżby rządzący chronili księży i wstydzili się do tego przyznać? Pomijam już fakt, że to właśnie tam – w kościele – znajduje się Stwórca w sposób szczególny, bo w Najświętszym Sakramencie. A więc gdzie szukać lepszej ochrony?


sobota, 21 marca 2020

Z dziennika kwarantanny 03: Tie Break – ciągle dobra muzyka

Moja małżonka, oprócz malowania na szkle, zajmuje sobie czas robieniem porządków i sortowaniem różnych rzeczy, na co nigdy nie ma czasu. Nie narzeka na nudę. Ja zresztą też nie. Wczoraj wyciągnęła gdzieś z szafy starego walkmana jej śp. brata. Stary walkman jest jak nowy, choć początkowo mieliśmy wątpliwości, czy po włożeniu baterii będzie odtwarzać muzykę. Musiał chyba być w swoim czasie jednym z nowocześniejszych sprzętów. Ładne wykonanie. Okazało się, że chodzi jakby wyszedł dopiero z fabryki.

Dzisiaj moja małżonka zaczęła wyciągać stare kasety magnetofonowe, których mamy jeszcze razem dość sporo. Wśród nich znalazła się jedna, o której myślałem, że już mi przepadła. Nawet parę razy myślałem o kupnie płyty. Bardzo się ucieszyłem, gdyż kiedyś, przed wieloma laty, słuchałem jej bardzo często. W dalszym ciągu jakość jest bardzo dobra, nawet jak na taśmę magnetofonową. Z radością zacząłem jej słuchać.

Po latach nie zmieniłem swego zdania: „Poezje ks. Jana Twardowskiego” w wykonaniu zespołu Tie Break brzmią po prostu rewelacyjnie. Chyba do tej pory nie udało się nikomu nagrać tak dobrej płyty z tą poezją. Przynajmniej nic takiego nie udało mi się znaleźć.

Ale to nie tylko znakomita interpretacja poezji religijnej ks. Twardowskiego, to po prostu wspaniała muzyka. Jedna z najlepszych płyt w historii polskiej muzyki... waham się, czy użyć tu słowa „rozrywkowej”, bo to coś więcej niż tylko muzyka rozrywkowa. Jest tu dynamika, kapitalne aranżacje i rozwiązania muzyczne. Kilka utworów z tej płyty należy do moich ulubionych i tych, które uznaję za hity wszechczasów. Takie piosenki jak: „nie umiem”, „sprawiedliwość”, „żeby móc” i nie tylko te nic się nie zestarzały. W przypadku piosenki „żeby móc” jest w niej fragment, który po prostu za każdym razem mnie powala, kiedy go słucham. Nie znam się na terminologii muzycznej, ale jest w niej po prostu taka nagła zmiana rytmu, przeskok, który chwyta mnie za serce i na który zawsze czekam. Wspaniałe wykorzystanie wszystkich instrumentów. Cudowny saksofon. Kiedyś wrzuciłem tutaj ten utwór z YouTube.

To dla odmiany dzisiaj coś innego z tej kasety/płyty, również mój ulubiony utwór: „nie umiem”.


piątek, 20 marca 2020

Z dziennika kwarantanny 02: Co z naszymi duchownymi?

Epidemia koronawirusa jest testem. Nagle wychodzi na wierzch to, czego się nie spodziewaliśmy. Bywają to dobre rzeczy. Na przykład ludzie, którzy spieszą z pomocą lekarzom i pielęgniarkom, którzy robią zakupy samotnym osobom starszym. Bywają też złe, jak np. tych dwóch łobuzów, którzy sterroryzowali sprzedawczynię i ją opluli, mówiąc, że mają koronawirusa. Albo jak paniczne wykupywanie towarów ze sklepów bez troski o bliźnich (choć z drugiej strony trudno w tym nie dostrzec mimo wszystko troski o swoją własną rodzinę).

Jednak rzecz, którą ze zdziwieniem obserwuję od jakiegoś czasu, to zachowanie ludzi Kościoła. Jestem tutaj w kłopotliwej sytuacji. Z jednej strony trudno oczekiwać od innych ludzi bohaterstwa, można go oczekiwać z reguły od siebie i to bez wywyższania się nad innych. Z drugiej strony właśnie od Kościoła mamy prawo spodziewać się heroizmu i to zarówno w przypadku jego szeregowych członków, jak i duchownych i hierarchów.

W Polsce mamy przykłady dzielnych duszpasterzy, którzy mimo zagrożenia niestrudzenie świadczą posługę duszpasterską, odprawiają Msze św., dodają ludziom otuchy. Niektórzy czerpią wzory z zagranicy, jak na przykład ów dzielny ksiądz z Żórawiny, który pobłogosławił Wrocław Najświętszym Sakramentem z samolotu. Albo jak ksiądz Mirosław Matuszny, który postanowił samotnie iść po ulicach miasta i modlić się z relikwiami św. Antoniego o ustąpienie zarazy.

Mamy jednak zachowania także dziwne. Nie potrafię na przykład zrozumieć zachowania wrocławskich dominikanów, którzy zamknęli podwoje swojego kościoła dla wiernych i nie odprawili Mszy św. nawet w tak ograniczonym składzie, jaki dopuszczał ze względów bezpieczeństwa polski episkopat. Inne kościoły były w stanie dostosować się do wymogów nałożonych przez biskupów i Msze odprawić. Niektóre z tych Kościołów są tak na oko większe od kościoła dominikanów. Postarano się tam zachować środki bezpieczeństwa, o których pisze do wiernych przeor dominikanów.

Przypomnę, że w kościele dominikańskim znajdują się doczesne szczątki błogosławionego Czesława, a więc – może rozumuję naiwnie – kościół ten ma jakby dodatkową ochronę. Ale najważniejsza chyba jest ochrona, jaką daje Pan Jezus. Rozumiem troskę o bezpieczeństwo wiernych, nie rozumiem tego zamknięcia się na wiernych, nawet przy uwzględnieniu jakichś inicjatyw podejmowanych przez dominikanów, by zdalnie kontaktować się z parafianami. W kościele tym naprawdę nie trudno ograniczyć liczbę wiernych w czasie Mszy św. Wystarczy zamknąć jedne drzwi, a przy drugich ustawić dwóch zakonników lub panów. Niech będą nawet w maseczkach. A potem te drzwi zamknąć. Zostawiając ewentualnie jedną osobę, by informowała innych, że już nie ma wejścia.

Inny przykład to sprawa wspomnianego już wyżej dzielnego kapłana z Lublina – ks. Mirosława Matusznego. Z prawdziwym zdumieniem i szokiem dowiedziałem się, że biskup Stanisław Budzik zakazał samotnych procesji ks.Matusznemu. Jak powód podano samowolność działań. Kapłan podporządkował się poleceniu swojego biskupa (za co należy mu się ogromna pochwała, bo pokora jest oznaką świętości), ale decyzję biskupa bardzo trudno zrozumieć. Spotkała się ona zresztą z krytyką wiernych. Można by jeszcze ją pojąć, gdyby ks. Matuszny zrobił coś złego albo wprowadzał jakieś niezwykle niekonwencjonalne metody duszpasterskie czy naruszał np. zalecenie sprawowania Mszy dla nie większej ilości wiernych niż 50 osób, czy też gdyby narażał zdrowie innych ludzi.

Jednak ks. Matuszny robił to, co powinien robić kapłan: głosił Chrystusa, prosił Pana Boga o oddalenie epidemii, po katolicku odwoływał się do wstawiennictwa świętych – w tym przypadku św. Antoniego – zachęcał wiernych do modlitwy. Jego postawa spotkała się z gorącymi wyrazami poparcia ze strony katolików na świecie, gdyż o kapłanie informowały media zagraniczne. Dodawał w ten sposób otuchy nie tylko wiernym w Polsce, ale i na świecie. Skąd więc ten zakaz??? Smutne to ogromnie.

Ponoć ks. Matuszny prosił, by nie komentować decyzji biskupa, ale nie mogę się powstrzymać, gdyż bardzo mnie ona boli i uważam, że wyrządza się krzywdę zarówno katolikom oczekującym od Kościoła heroizmu, otuchy i wsparcia, jak i temu wiernemu kapłanowi. Jeśli kapłan demonstruje żywą wiarę w Bożą opiekę, dając przykład innym, jak można mu tego zabronić??? Módlmy się za naszych kapłanów, a zwłaszcza za biskupów Kościoła katolickiego.


środa, 22 stycznia 2020

Życzliwie dla pohańców, z naganą dla arcybiskupa

Są rzeczy, które w polskim Kościele ciężko mi zrozumieć. Jedną z nich jest na przykład obchodzenie dnia islamu. Jaki cel jest tych obchodów? Czy chodzi tutaj o szerzenie prawdy na temat religii Mahometa? Chyba nie bardzo, bo gdyby tak było, to „20. krakowski dzień islamu w Kościele katolickim” nie miałby podtytułu: „Chrześcijanie i muzułmanie w służbie powszechnego braterstwa”.

Chyba wbrew intencjom organizatorów natomiast znakomicie odzwierciedlił istotę islamu plakat, który propaguje to wydarzenie. Spójrzcie tylko, Państwo: wokół minarety z charakterystycznym półksiężycem – wręcz natłok tych minaretów, a za nimi – jakby oblężone – pozbawione krzyży wieże kościołów. Dodatkowo plakat ten świetnie oddaje sytuację współczesnej Europy. Tak właśnie może wkrótce wyglądać.

A może się mylę? Może tak był zamiar organizatorów? Zasygnalizować to niebezpieczeństwo?

Mniej pobłażliwy jest natomiast nasz episkopat dla arcybiskupa Jana Pawła Lengi. Otóż w związku z jego wypowiedziami rzecznik Konferencji Episkopatu Polski wydał specjalne oświadczenie, w którym odcina się od arcybiskupa, stwierdzając, że „nigdy nie był i nie jest członkiem Konferencji Episkopatu Polski”, a w związku z tym „wypowiedzi abp. Lengi nie można (...) w żaden sposób utożsamiać z Konferencją Episkopatu Polski”.

No, cóż... Można i tak. Chociaż nie zmienia to faktu, że zarówno abp Lenga, jak i polscy biskupi należą do tego samego Kościoła katolickiego. Cieszyłbym się poza tym, gdyby rzecznik Konferencji Episkopatu Polski równie energicznie reagował na inne „nieprawomyślne” wypowiedzi, a zwłaszcza na milczenie polskich hierarchów, kiedy bardzo potrzebny jest ich głos. Na przykład we Wrocławiu rok temu uchwalono dofinansowanie procedury in vitro z kieszeni podatnika i jakoś nie przypominam sobie wypowiedzi wrocławskiego arcyduszpasterza na ten temat. Handel żywym towarem jest finansowany przez katolickich podatników, a arcybiskup z prezydentem miasta cieszą się, że Wrocław jest miastem spotkań i nawet razem świętują Trzech Króli.



poniedziałek, 30 grudnia 2019

„Ukryte życie” już wkrótce w kinach

Wydaje się, że szykuje się bardzo dobra premiera. „Trailer” filmu Terrence’a Malicka w każdym razie zapowiada dzieło na miarę Cienkiej czerwonej linii czy Drzewa życia. Jak zwykle muzyka i obraz tworzą niezapominalną atmosferę. Jeśli taki będzie cały film, to w lutym warto będzie się wybrać na Ukryte życie. Recenzje z niektórych anglojęzycznych mediów katolickich są entuzjastyczne.


poniedziałek, 16 grudnia 2019

Netflix bluźni, nie milczmy!

Pisałem już na swoim blogu o tym, że różne firmy dopuszczają się wszelkiego rodzaju działań, które uderzają w Kościół katolicki i wiarę, która jest nam droga. Wielu katolików i ogólnie chrześcijan nie podejmuje żadnych inicjatyw w odpowiedzi, tak jakby wiara nie stanowiła dla nich nic ważnego. Wielka sieć handlowa będzie eliminować z opisów odniesienia do Bożego Narodzenia, będzie promować homoseksualizm i inne wynaturzenia, ale katolicy w dalszym ciągu będą walić do jej sklepów drzwiami i oknami, tak jakby kawałek tańszej świeczki, talerzyk wyprodukowany w Chinach czy wielki ekran telewizyjny stanowiły większe dobro.

Od kilku dni narasta skandal wokół bluźnierczego filmu dostępnego na platformie Netflixa, w którym nasz Pan przedstawiony jest jako homoseksualista. Film wywołał protesty w Brazylii, gdzie złożono ponad milion podpisów pod petycją sprzeciwiającą się udostępnianiu tego filmu. Produkcja dostępna jest także w Polsce. Założę się, że Netflix nie ośmieliłby się na zamieszczenie filmu obraźliwego dla muzułmanów. Tymczasem robi to w przypadku chrześcijan i to jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Czy wyobrażacie sobie, że ktoś w okolicach ważnego dla was święta, ktoś, kto może często korzysta z waszej gościnności, zaczyna was obrażać i bluzgać, a wy mimo to w dalszym ciągu go zapraszacie i pozwalacie przebywać w Waszym domu? Chyba to mało prawdopodobne.

Dlatego zachęcam tych, którzy mają wykupiony abonament w Netflix’ie do protestu, a najlepiej rezygnacji z ich usług. Naprawdę nie warto płacić tym, którzy nas obrażają. Nie milczmy, nie bądźmy obojętni. Chyba bardziej kochamy naszego Pana, który oddał za nas życie niż możliwość obejrzenia paru fajnych filmów na platformie, która nas nie szanuje i której chodzi jedynie o nasze pieniądze? Oni Go obrażają w dniu Jego święta! Więcej o całej sprawie i petycji można przeczytać m.in. na portalu „Frondy”.


sobota, 9 listopada 2019

Katolikowi plują w twarz, a on? Dalej kupuje...

Czasami obserwując to, co się dzieje, zastanawiam się, na ile katolicy w Polsce (i nie tylko) poważnie traktują swoją wiarę. Oto co jakiś czas słyszymy o antychrześcijańskich wyskokach dużych korporacji. A to jedna wymaże krzyż ze swoich reklam, by nie raził on tych, którzy nie wierzą albo tych, którzy są muzułmanami, a to jakaś inna ogłosi dzień tolerancji i eksponuje tęczową wystawę lub zablokuje dystrybucję jakiegoś czasopisma (w ramach tejże tolerancji i wolności słowa), a to znowuż jeszcze inna wyrzuci pracownika, bo ośmielił się zacytować Biblię i zaprotestować przeciwko indoktrynacji ideologią LGBT.

Czy zatem, gdybyśmy serio traktowali swoją wiarę, te firmy w ogóle by jeszcze istniały na rynku polskim? Przecież normalnie nie pchamy się tam, gdzie nas nie chcą, prawda? A katolicy stanowią wciąż większość w Polsce. Dlaczego przynajmniej część z tych firm nie świeci pustkami i nie jest na skraju bankructwa? Dlaczego nie spieszy z przeprosinami, by ułagodzić obrażonych katolików, którzy postanowili robić zakupy w innych sklepach? Dlaczego jedna czy druga z nich nie zamknęła swoich placówek w Polsce?

Że co? Że niektóre z nich są praktycznie monopolistami na rynku polskim? Ale przecież, jeśli ktoś nas nie chce, to tam nie idziemy, prawda? Chyba że jesteśmy nachalnymi domokrążcami. Sprzedajemy się za miskę soczewicy? Te standardowe krzesełka czy tańsze marcheweczki są aż tak nam niezbędnie do życia potrzebne. I bez przesady z tym monopolem (to zresztą pomysł dla zaradnych: np. sieć sklepów meblowych, która ogłasza: My obchodzimy wszystkie święta katolickie i dzielimy się prawdziwym poświęconym opłatkiem na Boże Narodzenie!).

Oto jedna z tych firm świętuje „imprezę zimową”, a zamiast choinki sprzedaje „roślinę sztuczną”. I co? I nic. Katolikowi plują w twarz, a on się uśmiechnie i powie, że pada deszcz. I pójdzie tam na zakupy.


wtorek, 5 listopada 2019

Jak wierzy zwykły katolik z ulicy?

Jak wygląda nasza wiara? Czy naprawdę wierzymy i postępujemy zgodnie z nauką Chrystusa, którą przekazuje nam Kościół katolicki? Ilu wśród nas letnich katolików? ilu polityków, którzy nominalnie są katolikami, a w praktyce łamią przykazania Kościoła katolickiego, wynajdując wszelkie możliwe usprawiedliwienia?

W tym wideo z cyklu „Vortex” Michael Voris, jeszcze w trakcie obrad synodu amazońskiego, postanowił zadać kilka prostych pytań przeciętnym, spotkanym na ulicy Rzymu katolikom z różnych krajów. Wynik jest ciekawy. Pytanie: czy mamy powody do niepokoju, czy do umiarkowanego optymizmu?


"accelerometer; autoplay; encrypted-media; gyroscope; picture-in-picture" all

środa, 9 października 2019

Czy Pan Jezus był Bogiem? Co naprawdę powiedział papież Franciszek?

Anglojęzyczne media społecznościowe i nie tylko społecznościowe, zwłaszcza te katolickie, buzują (nie wiem, jak jest w niemieckojęzycznych, francuskojęzycznych itp., itd.). Eugenio Scalfari z „La Repubblica” puścił w świat kolejną wiadomość podważającą ortodoksyjność papieżaFranciszka. Tym razem rzekomo ojciec święty miał zanegować Bóstwo Pana Jezusa, gdy stał się człowiekiem.

Przypomnijmy, że to nie pierwszy taki „news” puszczony w świat przez Scalfariego. Poprzedni dotyczył rzekomego zakwestionowania piekła przez papieża Franciszka. A teraz taka w czasie kontrowersji wokół tzw. synodu amazońskiego i dziwnych obrzędów mu towarzyszących Scalfari wypuszcza w świat jeszcze i tę rzekomą wypowiedź obecnego biskupa Rzymu. Włos się na głowie jeży.

Watykan wydał wprawdzie oświadczenie, ale i ono z kolei budzi wątpliwości dziennikarzy.

Pamiętajmy jednak, że cokolwiek by się działo, bramy piekielne Kościoła nie przemogą. I ostatecznie to do Chrystusa należy zwycięstwo. Zatem: Nie lękajmy się!


poniedziałek, 7 października 2019

Nie będę głosował na tchórzy!

Choć wspierałem działania Prezesa przez wiele lat i konsekwentnie oddawałem głos najpierw na PC, a potem na PiS, to tym razem – tak jak w wyborach samorządowych – nie oddam głosu na PiS. Nie mogę z czystym sumieniem zagłosować na tchórzy, którzy nie potrafią bronić ludzkiego życia od chwili poczęcia. Opowiadanie się za utrzymaniem obecnego zgniłego „kompromisu aborcyjnego”, to głosowanie za segregacją ludzi (na co zwrócił uwagę ksiądz Isakowicz-Zaleski). Co te biedne dzieci, szlachtowane w ludzkich rzeźniach tylko z tego powodu, że zdiagnozowano u nich wady genetyczne, zawiniły członkom PiS-u, że nie chcą ich bronić?

Zabijanie nienarodzonych to nie jest kwestia poboczna. To nie jest problem drugorzędny. Akceptacja jakiegokolwiek „kompromisu” w tej kwestii, to godzenie się na negowanie praw Bożych, to banie się bardziej ludzi niż Boga. Przyjdzie nam za to zapłacić. Wcześniej czy później. Krew niewinnych woła do nieba!


poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Tęczowy PRL-bis

Pewien znany publicysta zamieścił na Twitterze grafikę, która sugerowała powiązanie pomiędzy koloratką a hitlerowskim wąsikiem. Niektórzy wyrażali swoje rozczarowanie tym chamskim „memem”, uważając widać wcześniej owego pana za człowieka większej kultury (szczerze powiedziawszy nie wiem, dlaczego). Jednak w pamięci utkwiła mi przede wszystkim jego odpowiedź na pytanie jednej z osób komentujących: „co to wnosi dobrego?” Otóż ów pan stwierdził, że to „osłabia agresora”!

To typowe. Prawdziwy agresor nazywa ofiarę agresorem, złodziej krzyczy: „Łapać złodzieja!” W końcu prowokacja gliwicka też była wymyślona po to, aby prawdziwy agresor mógł się przedstawiać jako ofiara, która nie miała innego wyjścia. Homobolszewicy nie wymyślili nic nowego, ale stosują tę technikę przy potężnym wsparciu mediów wypaczających rzeczywistość (właśnie miałem okazję przeczytać dzisiaj artykuł w pewnym irlandzkim medium, które obnosi się ze sloganem „Truth matters” – prawda może w tym artykule i była, ale potężnie zmaltretowana i wytarzana w błocie).

Homobolszewikom nie zależy wcale na żadnej tolerancji ani wolności, nie obchodzi ich też prawda. Chcą zamykać usta tym, którzy myślą inaczej niż oni. Zmuszanie ludzi do uczestnictwa w paradach homoseksualnych, tak jak kiedyś w pochodach 1-majowych, to już w niektórych miejscach Europy, np. w Holandii, rzecz normalna. Ta zaraza, „tęczowa zaraza”, jak ją słusznie nazwał abp. Jędraszewski, nawiązując do wiersza Józefa Szczepańskiego „Ziutka”, wkroczyła już do Polski i panoszy się coraz butniej.

Niektórzy może nawet jeszcze nie zdają sobie sprawy ze skali tego, co się dzieje. Ekscytując się wyczynami Kamila D. czy lotami marszałka Kuchcińskiego, być może nie zauważają, że oto znikają kolejne niezależne produkcje i kanały z sieci, bo właśnie do Polski wkroczyła homobolszewicka cenzura, za którą stoi kasa wielkich korporacji. Nie widzę też jakiejś zdecydowanej reakcji rządu, który powinien przecież bronić podstawowych praw i wolności obywatelskich. Czyżby dlatego, że cenzura ta dotyka media, które nie zawsze są tej władzy przychylne?

Homobolszewicy poczynają sobie coraz śmielej i jeśli nie będzie jakiejś zdecydowanej reakcji zarówno rządu, jak i zwykłych obywateli, już za chwilę obudzimy się w PRL-u bis. Jedyna różnica będzie może taka, że półki będą pełne (jak długo?), a zamiast czerwonej flagi, będzie powiewać flaga tęczowa.

Atak na arcybiskupa Jędraszewskiego jest doskonałym przykładem tego, jak działa homobolszewicka propaganda i jak wraca nowe. Mamy już nawet tęczowych księży-patriotów, którzy zgodnie z mądrością nowego etapu wzywają do dymisji krakowskiego hierarchy. Czy po objęciu rządów przez lewicę arcybiskup zostałby internowany? – takie pytanie jeszcze niedawno wydawałoby się absurdalne, dzisiaj okazuje się, że należy je potraktować jak najbardziej poważnie.


poniedziałek, 22 lipca 2019

Początek faszyzmu, czyli odwracanie kota LGBT ogonem

„To początek faszyzmu”, „Z Białegostoku niedaleko do Jedwabnego” – to część komentarzy na temat zajść w Białymstoku, jakie pojawiły się ostatnio w mediach. Zacznijmy od tego, że takich wydarzeń i takich komentarzy należało się wcześniej czy później spodziewać. O to przecież chodzi. Stąd prowokacje homobolszewickie w Gnieźnie, gdzie w tym roku odbył się pierwszy przemarsz „kochających inaczej”, stąd ponowienie prowokacji homoseksualnych w Częstochowie, stąd wzmożenie tzw. „parad równości” w wielu miastach Polski.

Dlaczego mówię o „prowokacji”? Bo niezależnie od intencji tych biednych ludzi, którzy czynnie w nich uczestniczą, są to właśnie działania mające na celu wywołanie jakiegoś nieszczęścia. Po pierwsze uznano, że w Irlandii zrobiono już z grubsza porządek (reszta potoczy się jak kula śniegowa) i że przyszedł czas na Polskę, która jeszcze się broni jako kraj katolicki. Po drugie homoseksualny „męczennik” w Gnieźnie czy w Częstochowie byłby podarunkiem dla ruchu „LGBT-coś-tam”. Jeden celny kamień rzucony przez jakiegoś krewkiego narodowca czy nierozważnego nastolatka i nieszczęście gotowe, a potem Częstochowa czy Gniezno w światowych mediach łączone byłby już nie z chrześcijaństwem, ale z homoseksualizmem i czyjąś bezsensowną śmiercią.

Tymczasem w rzeczywistości działacze „LGBT-coś-tam” nie są żadnymi ofiarami, to oni, mając wsparcie wielkich światowych koncernów, a także różnych wpływowych polityków i państw, próbują doprowadzić do sytuacji, stworzyć rzeczywistość, w której normalny człowiek stanie się ich ofiarą. W tym ich „nowym wspaniałym świecie” nie będzie już wolności słowa ani demonstrowania swoich poglądów, a takie wpisy, jak ten, będą usuwane z sieci, zaś ich autorzy będą narażeni nie tylko na spore nieprzyjemności, ale nawet na karę więzienia za tzw. „mowę nienawiści”. Ideologia „LGBT” to ideologia totalitarna i jako taka powinna być zakazana. Szerzenie tej ideologii powinno być zakazane, tak jak szerzenia komunizmu czy nazizmu.

Stąd dziwią niektóre komentarze, jakie pojawiły się po prawej stronie, w związku z akcją „Gazety Polskiej” z naklejkami „Strefa wolna od LGBT”. Mogę jeszcze zrozumieć od biedy wpis narodowca Krzysztofa Boska, który – jeśli dobrze rozumiem jego intencje – zdaje się wskazywać na to, że akcja ta może być po prostu wykorzystana przez lobby homoseksualne, by jeszcze zaognić całą sytuację na swoją korzyść.

Totalnie nie zgadzam się natomiast z komentarzem TomaszaTerlikowskiego. Pyta się on retorycznie: „Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby jakieś liberalne medium wypuściło naklejki dla usługodawców z napisem: Strefa wolna od katolików/katolicyzmu”. Otóż po pierwsze takie naklejki już są, nie dosłownie, nie jako przedmiot do wykorzystania, ale jako swego rodzaju bicz na katolików. Co spotkało panią Klepacką, kiedy ośmieliła się skrytykować prohomoseksualne działania w Warszawie? Co może spotkać tych, którzy ośmielą się przeciwstawić homolobby np. w świecie artystycznym? Co spotkało pracownika IKEI, który przeciwstawił się promocji ruchu LGBT cytując Biblię? Po drugie naklejka mówi: „Strefa wolna od LGBT”, a nie od osób, które mają skłonności homoseksualne, czy wyobrażają sobie jednego dnia, że są panią, a drugiego, że istotą dwupłciową. Po trzecie, ja akurat byłbym wdzięczny za takie naklejki, jakie sugeruje Tomasz Terlikowski, bo wiedziałbym, gdzie unikać robienia zakupów, tak jak unikam robienia zakupów w pewnej sieci handlowej, która wymazywała krzyże ze zdjęć reklamowych swojej firmy. Z pewną ciekawością obserwowałbym też, jak długo taki biznes utrzyma się na rynku (co swoją drogą wiele powiedziałoby mi też o katolicyzmie w Polsce).

Terlikowskiego nie przekonuje też „argument, że chodzi o strefę wolną od ideologii, bo tak się składa, że ona nie przemieszcza się po mieście, nie chodzi do lokali. Jednym słowem walczmy z ideologią (groźną i niebezpieczną), szanujmy ludzi i głośmy miłość Jezusa Chrystusa”. Jakoś nie zauważyłem, by Tomasz Terlikowski protestował przeciwko znakowi „Strefa zdekomunizowana”, który umieścił niegdyś na swojej posiadłości pewien polityk i autor jednego z przytoczonych na początku komentarzy. Czy stawał wówczas w obronie komunistów, których taki znak obrażał? Czy w ogóle ten znak budził takie kontrowersje wówczas, jakie budzi inicjatywa Sakiewicza? Czy gdyby „Gazeta Polska” wówczas wypuściła naklejki „Strefa zdekomunizowana”, to podniosłyby się głosy krytyki także po prawej stronie? Absurd! Terlikowski chociaż dostrzega, że ideologia LGBT jest „groźna i niebezpieczna”, dziwne jednak, że nie dostrzega, iż wlepki „Gazety Polskiej” są po prostu elementem walki z tą totalniacką ideologią, tak jak dawniej było nią malowanie po murach.

Niewykluczone, że jeszcze trochę, a trzeba będzie wrócić do tych metod, skoro monopolista na rynku prasy i książki blokuje sprzedaż „Gazety Polskiej”. Stąd, choć straciłem sympatię do działań i propagandy „Gazety Polskiej”, popieram ich akcję.


piątek, 19 lipca 2019

Daniel i złoty posąg, przed którym pokłony bije współczesna polityka

Przeczytałem sobie ostatnio fragment z Księgi Daniela, w którym mowa o wrzuceniu Daniela i jego towarzyszy do pieca ognistego za odmowę oddania czci złotemu posągowi. Daniel mówi tam tak:

„Jeżeli nasz Bóg, któremu służymy, zechce nas wybawić z rozpalonego pieca, może nas wyratować z twej ręki, królu! Jeśli zaś nie, wiedz, królu, że nie będziemy czcić twego boga ani oddawać pokłonu złotemu posągowi, który wzniosłeś”.

Daniel więc liczy się z tym, że plany Boże mogą być inne i że mówiąc po ludzku może przegrać. Jednak przykazania Boże i Boża prawda są ważniejsze, nawet jeśli po ludzku dla Daniela miałoby to oznaczać klęskę. Jak wiemy, mimo wrzucenia do pieca ognistego, którego żar pochłonął tych, którzy ich tam wrzucali lub się doń zbliżyli, Daniel i jego towarzysze ocaleli. Wciąż jednak należy pamiętać, że Daniel chciał być wierny zasadom Bożym nawet, gdyby miało to oznaczać, że poniesie śmierć, że po ludzku przegra starcie z satrapą.

Współcześni politycy, którzy określają się mianem „chrześcijańskich” czy „katolickich”, idą na kompromisy z prawem Bożym dla słupków popularności. Wystarczyło, że parę ubranych na czarno bab (jeśli to w ogóle były baby) wyszło na ulice, a PiS przestraszył się, że może mieć to konsekwencje wyborcze i przestał stanowczo bronić dzieci nienarodzonych (jeśli w ogóle kiedykolwiek stanowczo je bronił). Sondaże, popularność ludu, naciski jakiejś komisji zlokalizowanej w Brukseli i tym podobne nakazują politykom korygowanie tego, co jest niezmiennym prawem Bożym, albo granie tym, co nie powinno być przedmiotem żadnej gry politycznej.

Demokratyczni politycy boją się, że obrona praw Bożych może kosztować ich kilka krzyżyków mniej na karcie wyborczej. Daniel nie bał się śmierci w piecu ognistym, wolał umrzeć, niż pokłonić się przed złotym posągiem. Miał nadzieję w Bogu, ale liczył się z tym, że z jakiegoś powodu Pan Bóg może dopuścić do jego śmierci. Nie tłumaczył sobie: „Co mi szkodzi, pokłonię się, przecież i tak wiem, że to jedynie kupa złota, a nie żaden bóg! Dzięki temu będę miał władzę i pomogę swojemu ludowi”. Nie, był gotów ponieść śmierć w płomieniach. Nie poniósł.

Współczesnym politykom „chrześcijańskim” i „katolickim” wydaje się, że nie poniosą śmierci w płomieniach, jeśli pokłonią się złotemu posągowi wyborów i władzy. Zapominają, że ten płomień fizyczny czy nawet metaforyczny, to nie jedyny płomień, który ich może czekać. A różnica jest taka, że ten, który ich czeka, płonie wiecznie, obojętnie czy w to wierzą, czy nie.


środa, 17 lipca 2019

Car jak umierający na krzyżu Chrystus

Ubiegłej nocy minęła 101 rocznica zamordowania przez bolszewików ostatniego cara Rosji wraz z jego rodziną. Rok temu napisałem tekst w dwóch odcinkach o niepokojącej wizji angielskiej XX-wiecznej mistyczki Caryll Houselander. Wizji, która szczególnie u Polaków musi budzić mieszane uczucia, gdyż idzie niejako pod prąd naszym stereotypom i niechęci do rosyjskiego caratu. Chciałbym dzisiaj przypomnieć ten tekst, gdyż wydaje mi się, że zarówno sama wizja, jak i postać Caryll Houselander są w Polsce praktycznie nieznane. Pierwszą część tego tekstu można przeczytać tutaj, a drugą tutaj.


sobota, 13 lipca 2019

O zawiązanych oczach i życiu w fikcji, które krzywdzi nas samych i bliźnich

Arcybiskup Fulton J. Sheen napisał:

Pary małżeńskie często mówią: „Nie możemy sobie pozwolić na więcej dzieci”.
Ci, którzy wyrażają takie zdanie, prawdopodobnie nigdy nie pomyśleli o straszliwej zasadzie, jaką zwiastują, a mianowicie: prymacie tego, co ekonomiczne nad tym, co ludzkie. Wprowadźcie to w życie we wszystkich innych dziedzinach. Przypuśćmy, że mąż mówi, iż nie będzie już wspierał swojej żony. Czy powinien mieć prawo ją zastrzelić?

(...)

Ci, którzy przyznają prymat temu, co ekonomiczne, nie są tak naprawdę zainteresowani oszczędzaniem czy zarabianiem; są zainteresowani wydawaniem, które dyktuje udaremnianie życia. Próżniackie namiętności i pragnienie więcej kredytu, ubrań, oraz egoizm określają ich filozofię. Wierzą, że wolno im manipulować życiem poza prawami Bożymi, ponieważ prawa płodnego małżeństwa wiążą jedynie katolików.

Powiadają oni, że katolicy są przeciwni wszelkiemu udaremnianiu ludzkiego życia w małżeństwie, ale należy pamiętać, że ci, którzy nie są katolikami, nie mają więcej wolności naruszania naturalnych praw Bożych niż ktokolwiek inny. Tak się składa, że Kościół katolicki broni prawa naturalnego. Są tacy, którzy wierzą, że sprzeciw wobec udaremniania miłości, zasada, że przeznaczeniem małżeństwa jest być płodnym, to jedynie i wyłącznie nauka katolicka. Przypuśćmy, że spora większość ludzi chodziłaby wokół z zawiązanymi oczami i zatkanymi uszami. Wkrótce mielibyśmy encyklikę papieską sprzeciwiającą się temu, a Kościół mówiłby: „Nie jest rzeczą właściwą, by zawiązywać oczy i zatykać uszy. Rozum mówi, że oczy zostały stworzone do widzenia, a uszy do słuchania. Musicie pozwolić tym organom pełnić funkcję, do której stworzył je Bóg”.

Wielu powiedziałoby: „Och, Kościół katolicki sprzeciwia się kontroli oczu”.
„Kościół katolicki sprzeciwia się kontroli uszu”.

Współczesnemu człowiekowi wydaje się, że jest mądrzejszy od Boga, wyrządza krzywdę sobie i bliźnim. Zamiast przemyśleć prawa Boże, dostrzec ich sens, zauważyć, że nie wszystko to, co dobre, jest łatwe, a te prawa stoją na straży miłości, buntuje się przeciwko nim. Bardzo często wspomniany wyżej przez arcybiskupa Sheena prymat ekonomiczny odgrywa tutaj ogromną rolę, tak ogromną rolę, że przestaje się liczyć człowiek, osoba, brat, mąż, żona czy siostra. Zwłaszcza ten cierpiący, który wydaje się być bezużyteczny.

Vincent Lambert był pod względem ekonomicznym bezużyteczny, wymagał stałej opieki lekarskiej, był więc nikomu niepotrzebny. I nie mówię tutaj o jego bliskich, którzy do końca walczyli o to, by utrzymać go przy życiu (niestety nie wszyscy, jego żona na przykład chciała jego śmierci). Prymat ekonomiczny zwyciężył nad człowiekiem. Ludzki bunt przeciwko planom Bożym zwyciężył nad miłością bliźniego. Wygoda na brakiem egoizmu.

Niedawno pewna polska celebrytka powiedziała: „Dziwi mnie ten podział świata na płcie. Oczywiście jest to kluczowe, ale nie zawszy wyznacza wszystko. Zakochujemy się w człowieku, a nie w płci”. Z pozoru jest to wszystko sensowne, ale tylko z pozoru. Jest w tym niechęć do akceptacji rzeczywistości. Nie chodzi tutaj tak naprawdę o miłość bliźniego, ale wspomniany przez Sheena egoizm, o nieakceptację naturalnych praw Bożych. Miłość zostaje tutaj sprowadzona do seksu tak naprawdę, bo przecież nie do czego innego. Ta celebrytka woli chodzić w opasce na oczach i z zatyczkami w uszach, nie widzieć dwóch płci, które ją „ograniczają”, a jeśli Kościół powie jej, że to jest złe, będzie mówić, że to Kościół ją ogranicza...