wtorek, 30 kwietnia 2019

Corner Shop: „Elizabethan Shakespeare”, czyli dramaturg czasów destrukcji katolickiej Anglii

Elizabethan Shakespeare Petera Milwarda SJ to książka, którą każdy traktujący poważnie twórczość wielkiego dramaturga powinien koniecznie przeczytać. To, co mnie uderzyło przy lekturze tej pracy, to spokojny, wyważony namysł nad dramatami Szekspira, wywód, za którym stoi znakomita znajomość tych arcydzieł literatury kogoś, kto porusza się po nich z dużą swobodą i pewnością siebie. Ba! Przeglądając ją teraz, stwierdzam, że jednorazowa lektura nie wystarcza, że trzeba po tę książkę sięgnąć przynajmniej kilka razy, najlepiej też w konfrontacji z innymi tekstami poświęconymi mistrzowi ze Stratfordu.

Co ciekawe, Milward jest przeciwny „klasyfikowaniu sztuk Szekspira” jako „sztuk problemowych, sztuk rzymskich, wielkich tragedii i tak dalej”. Jak pisze: „Dotyczy to także zwyczaju, spopularyzowanego przez E.M. Tillyarda, dzielenia sztuk poświęconych historii Anglii na dwie tetralogie, od panowania Ryszarda II do panowania Ryszarda III – z pominięciem wcześniejszego przedstawienia Król Jan i ostatniego historycznego „romansu” – Henryka VIII. Nie chodzi o to, bym kwestionował wygodę takiego grupowania, z którego sam korzystałem w przeszłości, ale ich wielka niedogodność polega na sposobie, w jaki zacierają wyróżniające cechy każdej ze sztuk i łączą to, co lepiej zostawić rozdzielone. Bowiem Szekspir we wszystkich swoich autentycznych sztukach jest zdecydowanie wyjątkowy”.

To rozpatrywanie każdego z dramatów jako osobnego i wyjątkowego utworu nie przeszkadza jednak autorowi w tropieniu wątków i motywów, które pojawiają się i powtarzają w różnych formach w całym dziele Szekspira. Dotyczy to na przykład przedstawienia kobiet jako uosobienia Maryi Panny czy motywu przebrania, pielgrzymki lub podróży. Ciekawe jest na przykład spostrzeżenie, że te partie Henryka IV, które dotyczą niegodziwego i obmierzłego tchórza i pijaczyny Falstaffa, pisane są prozą i to samo dotyczy w Kupcu weneckim Shylocka, choć tutaj mamy do czynienia z pewną modyfikacją, gdyż są chwile, kiedy żydowski lichwiarz mówi „wciąż prozą, jednak jest w niej rytmiczna retoryka emocji”. Notabene analiza Kupca weneckiego autorstwa Milwarda aż się prosi o jakiś osobny tekst i najlepiej w konfrontacji z idiotyzmami interpretacyjnymi, które zdążono do tej pory o tej sztuce powypisywać czy przedstawić na scenie.

Warto może zauważyć przy okazji jeden fakt, że autor, pisząc m.in. o Kupcu weneckim, podkreśla skłonność Szekspira do moralizowania. Jak pisze: „Wydaje się, że jakby – mimo niemal powszechnej dezaprobaty świeckich uczonych – Szekspir objawia się w tej sztuce w swych prawdziwych barwach, jako kaznodzieja w nie mniejszej mierze niż dramatopisarz. Jego deklarowanym celem może być danie rozrywki publiczności i zarobku sobie i kolegom aktorom z trupy Chamberlain’s Men. Ale nie jego była nowożytna koncepcja „sztuki dla sztuki”, gdzie sztuka oddzielona jest od moralności. Pod tym przynajmniej względem w pełni dostosował się do krytycznego ideału renesansu, w którym rozrywka powinna łączyć się z pouczeniem. Tyle tylko, że jego idea pouczenia wykraczała zarówno poza Biblię, jak i banały moralności”.

Ważnym spostrzeżeniem Milwarda jest uwydatnienie dwóch ideałów kształtujących tę twórczość: tradycji i natury, obu obecnych na wsi i które zostają przeciwstawione miejskiej skłonności do rewolucji. I znowuż warto przytoczyć obszerniejszy fragment wywodów autora: „Różnicę pomiędzy tymi dwoma ideałami natury i tradycji można wyrazić dość prosto. Dla Szekspira natura była pogańska, jak to widzimy w duszkach podlegających Oberonowi i Tytanii (inne imię Diany) ze Snu nocy letniej, a tradycja była katolicka. Dotykamy tutaj nawet bardziej podstawowego aspektu geniuszu dramaturga, aspektu, który jest pomijany przez krytyków Szekspira od czasów krytyków wspomnianych wyżej [Bena Jonsona i Johna Miltona]. Dotykamy także tragedii wieku, w którym żył, tragedii, która również głęboko wniknęła w jego geniusz dramatyczny, a mianowicie: tragedii reformacji. Można by powiedzieć, że bez reformacji nie mielibyśmy Szekspira. Był tym, czym był, z powodu zmian religijnych, jakie zachodziły wokół niego od czasów jego narodzin, nawet w tak na pozór odległym hrabstwie, jak Warwickshire. Nie chodzi o to, że się zgadzał z tymi zmianami, gdyż wówczas nie stałby się tak wielkim dramaturgiem; raczej się z nimi głęboko nie zgadzał, gdyż – jak powiedziałem – był on człowiekiem wsi opowiadającym się za tradycją. Dla niego tradycja ta, wspólna Anglii i Europie, była katolicka, sięgająca wstecz do początków zarówno Anglii, jak i Europy i poza nimi do początków chrześcijaństwa. W jego oczach jednakże nowi protestanci, którzy zdobyli władzę pod auspicjami tak zwanej Królowej Dziewicy, byli rewolucjonistami z miast, angażującymi się w niszczenie wszystkiego, co było mu drogie”.

Przytoczywszy ten ostatni cytat nie muszę chyba wyjaśniać, jaki Szekspir wyłania się z książki Petera Milwarda. Jest to bez wątpienia Szekspir fascynujący, inny od tych interpretacji, które suflują nam pewni krytycy i interpretatorzy, widzący w nim na przykład prekursora egzystencjalizmu, teatru absurdu czy nawet ideologii gender.

Książka opatrzona jest dwoma dodatkami, z których pierwszy przytacza klasyczne opinie angielskich autorów o Szekspirze, a drugi podaje „Bibliografię poświęconą Szekspirowi i chrześcijaństwu”. Oba bez wątpienia mogą być pomocne w kolejnych poszukiwaniach i lekturach.

Peter Milward SJ, Elizabethan Shakespeare, Sapientia Press of Ave Maria University, Ave Maria, Florida 2007.


poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Myszkując po Internecie: Ukraina – komedia czy tragedia?

To chyba jedna z ciekawszych (jeśli nie najciekawsza) analiz sytuacji na Ukrainie, uwzględniająca kontekst historyczny. Dlatego polecam, jeśli ktoś chce coś z tego zrozumieć:

sobota, 27 kwietnia 2019

Komu wolno przywalić i kogo wolno obrazić, czyli tęczowy zamordyzm w akcji

To, że mamy do czynienia z narastającym zamordyzmem, chyba nie powinno być tajemnicą dla każdej myślącej osoby. Ledwo wyszliśmy z jednego totalitaryzmu, a już wkraczamy w kolejny system zniewolenia. Niestety Polska, zamiast stawiać temu zdecydowany opór (zwłaszcza, że ma tak bogate doświadczenie bycia zniewalaną, którym mogłaby się podzielić i o którym mogłaby uczyć innych), sama w tym procesie w różny sposób partycypuje. Głównie poprzez swoich przygłupich lub może po prostu cynicznych obywateli, którzy dorwali się do różnych stanowisk władzy.

Wraca cenzura. Działa ona na platformach, które usuwają treści konserwatywne lub religijne. Są wprowadzane prawa (na przykład we Francji, ale nie tylko), które zamykają usta np. walczącym z zabijaniem nienarodzonych. Cenzurę próbuje się przywrócić poprzez zabranianie tzw. „mowy nienawiści”, co tak naprawdę jest eufemizmem, mającym zamaskować prawdziwy cel takich przepisów, jakim jest po prostu blokowanie treści „nieprawomyślnych”, czy raczej powinniśmy powiedzieć chyba: „nielewomyślnych”.

Coraz częściej niszczy się wolność sumienia i prawo do wychowania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami i wierzeniami. Do szkół wprowadza się idiotyczną ideologię gender. Za krytykę tej ideologii można wylecieć ze szkoły, jeśli jest się nauczycielem, albo trafić do sądu, jeśli jest się rodzicem, który chce uwolnić swoją pociechę od prania mózgu. Lekarzy i pielęgniarki zmusza się do uczestnictwa w tzw. „zabiegach aborcji”, które tak naprawdę są zwykłym zabójstwem bezbronnej istoty i to zabójstwem w majestacie prawa, jak było dawniej w hitlerowskich Niemczech. Katolickie szpitale usiłuje się zmusić do partycypowania zarówno w zabójstwie nienarodzonych, jak i zabójstwie osób starszych i niedołężnych.

Narusza się coraz powszechniej prawo do wolności zgromadzeń, czego przykładem jest zarówno uniemożliwianie konserwatywnych spotkań i wykładów na wyższych uczelniach, które powinny być w szczególności miejscem wolnej wymiany myśli, ale także zabranianie demonstracji ulicznych. Ostatnim takim przykładem jest zakaz Marszu Suwerenności wydany przez Trzaskowskiego, który tutaj idzie niechlubnym śladem swojej poprzedniczki. Jednocześnie promuje się prawo do propagowania zboczeń i ruchów sodomickich, których celem stają się już najmłodsi.

Wielki krzyk podniósł się, kiedy spalono parę ezoterycznych książek przy kościele, by pokazać w ten sposób, że także książki mogą szerzyć zło. Tymczasem coś, z czego sobie żartowałem niedawno, staje się faktem: oto wycofuje się znane baśni dla dzieci ze szkolnego katalogu. Kto nie wierzy, niech sobie przeczyta tutaj (normalnie akurat tej strony bym nie polecał).

To wszystko oczywiście wprowadza się w imię tolerancji i szacunku dla „inności”. Wielki krzyk podnosi się rzecz jasna wówczas, kiedy „obraża się” homoseksualistów, transwestytów i różne inne „inności”. Wtedy krzyczy się o „mowie nienawiści” i braku tolerancji oraz o obrażaniu czyichś uczuć. Są jednak tacy, których uczucia można obrażać w dowolny sposób i dowolną ilość razy. Kiedy wystąpi się z ich obroną, podnosi się wrzask o łamaniu wolności słowa, wolności twórczej i wolności czegoś tam jeszcze. Tą grupą są tzw. „czciciele Wielkanocy”, czyli po prostu chrześcijanie albo po prostu katolicy – jak widać, opętanym już nawet słowo „chrześcijanin” nie chce przejść przez usta. Najnowszym przykładem jest bluźniercza akcja w Płocku. Tęczowi po prostu mają prawo to robić. Tęczowi wprowadzą nam taką „wolność” i „tolerancję”, że piekło będzie się rumienić ze wstydu.


piątek, 26 kwietnia 2019

Nawet diabły nie mogą na to patrzeć

Owoce tego drzewa, które zadają śmierć, są tak rozmaite jak same grzechy. Niektóre służą za pokarm zwierzętom; popełniają je ludzie, którzy tarzają się ciałem i duchem jak świnie w błocie rozkoszy cielesnych. O duszo podła, gdzie twoja godność? Byłaś stworzona siostrą aniołów, teraz stałaś się szpetnym zwierzęciem. Tak wielka jest nędza tych grzeszników, że nie tylko Ja, który jestem samą czystością, znieść ich nie mogę, lecz nawet diabli, których stali się przyjaciółmi i sługami, nie mogą patrzeć na popełnianie tak wielkiej sprośności.

Żaden grzech nie jest tak obrzydliwy i nie gasi bardziej światła intelektu człowieka.

Katarzyna ze Sieny, Dialog o Opatrzności Bożej, tłum. Leopold Staff.

czwartek, 25 kwietnia 2019

Żydzi, Żydzi, Żydzi!

Żarty żartami, ale wygląda na to, że sami Żydzi podkręcają atmosferę w Polsce i dążą do tego, by rozpętać w naszej ojczyźnie falę antysemityzmu. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że Światowy Kongres Żydów wybrał sobie akurat Polskę, by zwrócić uwagę na wielkanocny zwyczaj, który nie jest jedynie polską tradycją? Nie trzeba długo szukać po Internecie, by dowiedzieć się, że podobne tradycje występują np. w Hiszpanii czy w Czechach. Ba! Czeski zwyczaj topienia kukły Judasza znalazł się na liście dziedzictwa kulturowegoUNESCO! Trzeba zatem mieć naprawdę masę złej woli, by wytypować sobie Polskę dla potępienia czegoś, co nie jest jedynie specjalnością jakiejś małej polskiej wspólnoty. Można odnieść wrażenie, że jest Polska, a odpowiedni kij się znajdzie.

Pytanie, w jakim celu Żydzi podsycają taką atmosferę w Polsce? Chodzi o roszczenia żydowskie do majątku i osłabienie pozycji Polski na arenie międzynarodowej choćby najbardziej absurdalnymi oszczerstwami i zarzutami? Co ciekawe swoimi głupimi wypowiedziami do podkręcania tej atmosfery przyczyniają się nie tylko politycy opozycji, ale nawet niektórzy politycy rządzącej partii. Stwierdzenie, że spalenie kukły Judasza jest przejawem antysemityzmu jest bowiem równie głupie, jak dawniejsze zarzuty, że Pasja Mela Gibsona to film antysemicki, który wywoła pogromy Żydów na całym świecie. Notabene nikt z tamtejszych krytyków do tej pory nie wszedł pod stół i nie odszczekał swoich zarzutów, dotyczy to także pewnej znanej pani reżyser.

Jeśli ktoś ma wątpliwości co do idiotyzmu całej sytuacji, to niech się po prostu chwilę zastanowi! Przejawem antysemityzmu jest spalenie kukły wyobrażającej Żyda, który zdradził innego Żyda! No chyba, że sami Żydzi uważają Judasza za bohatera narodowego, który słusznie wydał na śmierć bluźniercę!

Jeśli więc nie wiadomo o co chodzi, to z pewnością chodzi o te pieniądze, które Żydzi amerykańscy chętnie by sobie zgarnęli, choć im się nie należą. A jeśli im się należą, to poproszę o zwrot majątku moich dziadków, który Stalin zagarnął po II wojnie światowej i który obecnie jest w granicach Ukrainy!


środa, 24 kwietnia 2019

Wybitny profesor podważa znaną wersję „Jasia i Małgosi”!

Nie słabną echa i komentarze związane z niedawnymwystawieniem skandalicznego przedstawienia na podstawie baśni Jaś i Małgosia. Znany i ceniony profesor literatury porównawczej Stephen Faketeacher z amerykańskiego Uniwersytetu Harbarda skrytykował w rozmowie z portalem „Odd and Unbelievable News” tę znaną na świecie baśń.

„Znamy jedynie oficjalną wersję dzieci – powiedział w rozmowie z tym renomowanym portalem. – Ale jak naprawdę rozegrała się ta historia? Wygląda na to, że popełniono straszliwą i niewyobrażalną w swym okrucieństwie zbrodnię na emerytce Babci Jadze, która dorabiała sobie do lichej emerytury wypiekiem pierników i sprzedażą leczniczych ziół”.

Dalej profesor Faketeacher powołując się na znane powiedzenie, że historię piszą zwycięzcy, stwierdza: „Wszelkie dostępne dowody, które dzieci starały się starannie zatrzeć – niewykluczone, że przy pomocy swoich rodziców – wskazują na to, że oficjalna wersja jest nie tylko niewiarygodna, ale sfabrykowana, by przykryć tę potworną zbrodnię. Najprawdopodobniej prawdziwa wersja wydarzeń wyglądała następująco: dzieci, które albo przez swoją nieodpowiedzialność, albo nieodpowiedzialność rodziców zgubiły się w lesie, dotarły do domku staruszki i podkradły pierniki, by zaspokoić głód. Bacia Jaga przygotowała te pierniki na sprzedaż i w ten sposób dzieci pozbawiły ją dodatkowych środków utrzymania. Babcia Jaga postanowiła mimo wszystko pomóc dzieciom, ale by nauczyć je szacunku do pracy i cudzej własności, prawdopodobnie zleciła im wykonanie drobnych prac domowych, jednocześnie szukając sposobu oddania dzieci rodzicom. Jako uboga emerytka nie miała stosownego transportu, a wędrówka przez las z dwójką dzieci byłaby dla niej zbyt uciążliwa. Postanowiła więc poczekać, aż nadarzy się okazja i będzie mogła odesłać dzieci pod odpowiednią opieką do domu”.

„Wersja o patyczku, który Jaś pokazywał Babci Jadze zamiast swojego paluszka – dodaje profesor – jest tak absurdalna, że dziwne, iż nikt do tej pory nie podważył jej wiarygodności. Uwierzono wersji dzieci jakoby Babcia Jaga była rzekomą kanibalką, która zamierzała upiec Jasia i zjeść go! Wygląda na to, że kiedy w nocy Babcia Jaga zasnęła znużona emocjami dnia, dzieci zamordowały staruszkę, a dla zatarcia śladów jej zwłoki wrzuciły do pieca. Zagarnąwszy nieliczne kosztowności emerytki, wróciły do domu”.

Profesor Faketeacher wskazuje na spore nieścisłości i niespójności w wersji dzieci, którym jednak uwierzono, nie próbując zweryfikować w żaden sposób ich opowieści. „To nie pierwsza taka historia, którą przyjęto bez zastrzeżeń – odpowiada dziennikarzowi portalu „Odd and Unbelievable News”. – Weźmy choćby legendę o Minotaurze! Uczyniono z niego bestię, a był najprawdopodobniej dzieckiem o specyficznej urodzie, które Tezeusz zamordował z zimną krwią ze wstrętu dla jego odmienności. Potem przy pomocy Ariadny, która była jego wspólniczką w zbrodni, upowszechnił zmyśloną historię o jego rzekomym okrucieństwie. Uwierzono pięknemu królewiczowi i księżniczce. Nikt nawet nie myślał, by dochodzić prawdy!”

Profesor Faketeacher stwierdził, że promocja przemocy w baśniach i legendach służy jedynie eskalacji brutalizacji życia publicznego i upowszechniania się skandalicznych stereotypów, „także dotyczących mniejszości seksualnych lub rasowych”. Zdaniem wybitnego znawcy literatury należałoby takie opowieści wyeliminować z bibliotek i czytelni i starannie weryfikować treści podawane dzieciom.

W sprawie skandalicznego przedstawienia zabrał głos członek rządzącej partii, Achim Rudziński, który stwierdził m.in.: „Nie da się obronić palenia czarownic! Ten zwyczaj jest barbarzyński. Trzeba takie baśnie wyrzucić na śmietnik historii w imię rozsądku. Emerytki też mają prawo do życia”.

Prokuratura już wszczęła śledztwo i przesłuchane zostały przedszkolanki, które wystawiły skandaliczne przedstawienie. Policja zabezpieczyła ślady w postaci kostiumów, scenariusza oraz zdjęć, które będą stanowić dowody w sprawie.

Tymczasem członkowie opozycji próbują w bezrozumny sposób bronić prawa dzieci do oglądania i czytania okrutnych baśni.


wtorek, 23 kwietnia 2019

Oświadczenie Światowego Kongresu Emerytów i Rencistów w sprawie „Jasia i Małgosi”

Światowy Kongres Emerytów i Rencistów wydał oświadczenie w sprawie oburzającego przedstawienia wystawionego w jednym z polskich przedszkoli na podstawie znanej baśni „Jaś i Małgosia”. Dodajmy, że w przedstawieniu czynny udział brały dzieci, które nie tylko siedziały na widowni, ale odtwarzały główne role. W oświadczeniu czytamy m.in.:

„Światowy Kongres Emerytów i Rencistów jest głęboko zaniepokojony upiornym odradzaniem się średniowiecznych stereotypów o czarownicach, czyli starszych paniach dorabiających sobie do emerytury ziołolecznictwem i produkcją leczniczych nalewek, które to stereotypy prowadziły do niewyobrażalnej przemocy i cierpień. Można się tylko zastanawiać, jaka byłaby reakcja Marii Konopnickiej, która uczyła dzieci w swej ojczystej Polsce i na całym świecie, że przesądy o starszych, schorowanych paniach, które zajmują się także domową produkcją pierników, są złe, a swoją główną bohaterką uczyniła małą sierotkę, gotową pomagać właśnie takim paniom i starą schorowaną szkapę, chętnie służącą potrzebującym i utrapionym.

Baba Jaga z przedstawienia wystawionego w jednym z polskich przedszkoli była ucharakteryzowana na typową emerytkę z wyraźnymi ubytkami uzębienia (co jest notabene wynikiem kiepskiej opieki dentystycznej w tym kraju), noszącą karykaturalną chustkę na głowie i mającą haczykowaty nos (co jest również wyraźnym nawiązaniem do nacjonalistycznych polskich tradycji antysemickich). Spalenie biednej Baby Jagi przez Jasia, jakie realistycznie przedstawiono w tej skandalicznej sztuce, może być zachętą dla dzieci i młodzieży w Polsce do podobnych przerażających czynów. Co więcej – narastająca niechęć do finansowania emerytur ludzi starszych i kurczący się budżet, który trwoniony jest na rodziny wielodzietne, może doprowadzić do tego, że w Polsce zacznie się wcielać w życie pomysły ustawowej regulacji losu ludzi starszych według modelu przedstawionego w tej ohydnej baśni.

Możemy tylko mieć nadzieję, że Ministerstwo Edukacji oraz inne instytucje uczynią wszystko, co w ich mocy, by pokonać te przerażające przesądy, które są plamą na dobrym imieniu Polski”

Ministerstwo Edukacji Narodowej już zapowiedziało przedstawienie własnego stanowiska w sprawie skandalicznego przedstawienia w polskim przedszkolu. Stanowisko zostanie zaprezentowane przez rzecznika ministerstwa na specjalnie zwołanej konferencji. Z przecieków, które dotarły do redakcji, wiemy, że rozważany jest również projekt specjalnej ustawy rozpatrzonej przez Sejm w trybie pilnym, która będzie zawierać m.in. listę baśni i wierszy szczególnie szkodliwych w wychowaniu dzieci i młodzieży i wykluczonych z programu lektur szkolnych. Wiadomo już, że na tej liście znalazł się znany rasistowski wiersz Murzynek Bambo polskiego poety antysemity, którego imię i nazwisko litościwie tu pominiemy, oraz upowszechniający szkodliwe wyobrażenia o ludziach wsi utwór tegoż samego autora Idzie Grześ.

Konferencja Biskupów pracuje nad projektem oświadczenia, jakie ma być podane do publicznej wiadomości w godzinach wieczornych. Księża Puchacz i Mański, nie czekając na oświadczenie hierarchów, już wyrazili swoje stanowcze „oburzenie z powodu upowszechniania wśród dzieci baśni, która lansuje skrajnie wypaczony wizerunek starszych kobiet zajmujących się ziołolecznictwem, godzący w dobre imię naszych babć i matek” – jak czytamy w przekazanym do prasy wspólnym komunikacie obu duchownych.

Także Polski Związek Feministek i Tenisistek zwołał konferencję prasową na wczesne godziny popołudniowe.

Dyrektorka przedszkola została zwolniona ze stanowiska, a obie przedszkolanki, które uczestniczyły w inscenizacji kontrowersyjnej sztuki, wezwano do stawienia się przed sądem dyscyplinarnym, który odbędzie się jeszcze w tym tygodniu. Dzieci z tego przedszkola i ich rodziny zostały otoczone pomocą psychologów i psychiatrów. Jak powiedziała jedna z matek: „Nigdy w życiu bym się nie spodziewała, że moje dziecko zostanie wystawione na taką traumę. Nie wiem, jak teraz sobie z tym wszystkim poradzimy. Kolejne dni, tygodnie, miesiące, a nawet lata z pewnością będą naznaczone tym wstrząsającym doświadczeniem. Moja maleńka Kasia budzi się po nocach z krzykiem i zakrywa rączkami oczka, gdy widzi komin. Kiedy mijamy na ulicy starszą panią, woła: Mamusiu, mamusiu! Nie pozwól! Jaś zrobi jej krzywdę!”.

O dalszym rozwoju wypadków będziemy informować na bieżąco.


czwartek, 18 kwietnia 2019

Kto został zwyciężony?

Przez miłosierdzie Twoje zostaliśmy stworzeni i przez miłosierdzie Twoje na nowo stworzeni w krwi Syna Twojego. Miłosierdzie Twoje zachowuje nas. Miłosierdzie kazało Synowi rozstrzygnąć bój na drzewie krzyża, w tej walce śmierci z życiem, a życia ze śmiercią. Wtedy życie pokonało śmierć grzechu, a śmierć grzechu odebrała życie cielesne nieskalanemu Barankowi. Kto został zwyciężony? Śmierć. Co było tego przyczyną? Miłosierdzie Twoje.

Św. Katarzyna ze Sieny, Dialog o Bożej Opatrzności, tłum. Lepolod Staff.

środa, 17 kwietnia 2019

Pożar Notre Dame – wstrząsający symbol upadku czy jednak nadzieja odrodzenia?

Trudno uwierzyć w to, że katedra Notre Dame spłonęła przez zwykły przypadek. Zwłaszcza, jeśli były we Francji w ostatnich czasach inne próby podpalenia czy dewastacji katolickich świątyń, włączając w to świętokradztwa. Kościół, który budowano niemal 200 lat, został zniszczony przez ogień w dobie coraz ostrzejszych przepisów bezpieczeństwa, które regulują zarówno przepisowy strój robotników, zakazują palenia w miejscu pracy, jak i uwzględniają, jakie materiały są bezpieczne, a jakich nie wolno używać czy to w pracach budowlanych, czy remontowych. Aż trudno uwierzyć, by do tego pożaru mogło dojść właśnie w naszej, tak pewnej siebie epoce. Świątynia, która przetrwała tyle wieków, została zniszczona w ciągu paru godzin.

Trudno też uciec myślą przed wstrząsającą symboliką tego pożaru, który wybuchł na początku Wielkiego Tygodnia. Tak, jak nie można było jej nie dostrzec również wówczas, gdy trzęsienie ziemi zniszczyło katedrę i bazylikę św. Benedykta w Nursji. Nawet jeśli pożar francuskiej katedry był celowym działaniem, to sprawcy mimo woli wpisali się w tę dostrzegalną symbolikę. Europa stacza się w szaleństwo. Odchodząc od Boga promuje dewiacje i postawy, które są wypaczeniem Bożego obrazu w nas. Świat cywilizacji Zachodu, który niegdyś budował tak wspaniałe dzieła, jakim jest zniszczona katedra Notre Dame, kręci się teraz wokół własnego pępka, a nawet nie pępka, tylko genitaliów. Niszczenie tradycyjnych fundamentów Europy przybiera zastraszające rozmiary, a jego przykładem jest uderzenie w rodzinę, a więc podstawową – jak to się mówi banalnie, ale prawdziwie – komórkę społeczną, poprzez promowanie m.in. aborcji i tzw. „małżeństw jednopłciowych” czy związków, które już nawet nie są parodią rodziny, ale czymś naprawdę z piekła rodem.

Symboliczne zdaje się też ocalenie relikwii Jana Pawła II i kopii obrazu Jasnogórskiej Madonny. To nadzieja dla Polski, ale też i ostrzeżenie. Także potężne wyzwanie. W końcu oczy katolickiego świata patrzą w naszą stronę, a walka z chrześcijańską cywilizacją w naszym kraju przybiera coraz bardziej na sile. W końcu doszło już i do tego, że homoseksualiści mają własną partię, a „chrześcijańska” opozycyjna partia, która reprezentowała niegdyś „katolicyzm łagiewnicki”, zapowiada wprowadzenie „związków partnerskich”.

Nie sposób nie dostrzec, że pożar Notre Dame podziałał na Francuzów jak wstrząs. Ogromne zgromadzenia modlitewne są tego przykładem. Pytanie jednak, na ile te tłumy modlących się na ulicach Francuzów są oznaką budzenia się autentycznej wiary, a na ile tylko ostatnimi śmiertelnymi podrygami starej, arcykatolickiej Francji, nim zawali się ona z hukiem albo skomleniem, opanowana przez islamski zamordyzm? Antyeuropejska i barbarzyńska dzicz już zdążyła wyrazić swoją radość. Zresztą odezwała się także i u nas. Ale ich na swoim blogu promować nie będę. Wulgarność ich wypowiedzi świadczy wyraźnie o tym, jakie siły za nimi stoją, nawet jeśli sobie z tego nie zdają sprawy, uważając, że diabeł nie istnieje. Pozostaje się jedynie za nich modlić. Zwłaszcza o to, by dobry Pan przywrócił im rozum.

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Na wiosnę szatańska agenda homoseksualna dla Polski

Kiedy się obserwuje ostatnie wzmożenie ofensywy LGBT-coś-tam, nie sposób nie dojść do wniosku, że ktoś dość sprytnie to synchronizuje, a przynajmniej próbuje zgrać tak, by dokonywać wyłomów w bastionie katolicyzmu w Polsce.

Są to różne działania, które walą jak taranem raz w jedną bramę, raz w drugą – próbując, gdzie się uda dokonać wyłomu, przez który mogłyby się wlewać kolejne potoki plugastwa, siejąc demoralizację i zarazę. Jeśli „tęczowy piątek” nie wypalił, to może zażyjemy ich „mową nienawiści”. Jeśli z „mową nienawiści” nie bardzo wyszło, to może walniemy jakąś „Kartę LGBT+”. Jeśli to wywoła protest, to spróbujemy odwrócić uwagę innymi działaniami. A do tego jeszcze wypromujemy partię o niewinnej nazwie „Wiosna” – może paru durniów się na to nabierze i będziemy „robić raban” albo w sejmie, albo w parlamencie eurokołchozu.

Tym kolejnym atakom sprzyjają media głównego ścieku. Oto „kontrowersyjna” nie jest inicjatywa prezydenta Warszawy, ale wypowiedź pani kurator, która broni dzieci, moralności i resztek zdrowego rozsądku. Kontrowersyjne nie jest wprowadzanie demoralizującej edukacji seksualnej do szkół, ale wypowiedź zdroworozsądkowo myślącej sportsmenki. To „profesor z KUL straszy zboczeniami”, a nie zboczeńcy straszą wciągnięciem w swoje dewiacje dzieci już w wieku przedszkolnym.

Że te działania są aranżowane, że pewnie idą za tym konkretne pieniądze, przekonują ostatnie wydarzenia w Gnieźnie. Na sobotę 13 kwietnia zaplanowano tam pierwszy w tym mieście tzw. „marsz równości”. Paradę homoseksualistów i demonstracje przeciwników nie otrzymały zgody prezydenta miasta, który tłumaczył to względami bezpieczeństwa. Lobby homoseksualne zaskarżyło decyzję do sądu, mając wsparcie Rzecznika Praw Niektórych. Sąd nie uznał decyzji prezydenta i ta „parodia równości” się odbyła. Doszło do incydentów i chyba właśnie o to chodziło. Bo przecież trudno uznać za zwykły zbieg okoliczności, że ta farsa, która ma niby być bronieniem tolerancji, została zaplanowana na 13 kwietnia w pierwszej stolicy Polski, akurat dzień przed pierwszym Narodowym Świętem Chrztu Polski.

Wyobraźmy sobie, że któryś z krewkich, a głupawych przeciwników homoseksualistów wykazałby się celnym rzutem i trafił butelką lub kamieniem w głowę zwolennika dewiacji. Gdyby „tęczowy” demonstrant zmarł na miejscu lub w szpitalu, co roku – akurat dzień przed obchodami Narodowego Święta Chrztu Polski – mielibyśmy obchody dnia męczennika LGBT-coś-tam. Zgadnijmy: Które święto światowe media nagłaśniałyby najbardziej?


sobota, 13 kwietnia 2019

Czy Elon Musk podbije kosmos albo po kim ta pustka?

Tytuł jest trochę na wyrost, ale działania Elona Muska wydają się być po prostu imponujące i dawać nadzieję, że w jakiejś bliższej lub dalszej perspektywie może nastąpić wreszcie długo oczekiwany rozwój podboju kosmosu, a przynajmniej eksploracji naszego systemu słonecznego.

Żyjemy w czasach, kiedy nastąpił niebywały rozwój środków komunikacji. Każdy z nas nosi w kieszeni mały komputer, który pozwala nie tylko łączyć się z innymi na całym świecie, a nawet oglądać ich w trakcie rozmowy, ale robić zdjęcia, zamieszczać opinie na stronach internetowych, przeglądać najnowsze informacje na bieżąco, sprawdzić najkrótszą trasę, słuchać radia i pewnie jeszcze z tuzin innych rzeczy, takich jak np. robienie własnego programu telewizyjnego bez potrzeby profesjonalnego studia.

Tymczasem, jeśli chodzi o eksplorację kosmosu, nie posunęliśmy się za daleko. Wizje z dawnych książek science-fiction, które w naszych czasach umieszczały ludzi na księżycu, Marsie, a nawet na odległych planetach w innych systemach słonecznych, się nie sprawdziły. Tutaj wyobraźnia wyprzedziła możliwości techniczne. Pewnych rzeczy nie przewidziała, ale wobec innych była zbyt optymistyczna.

I kiedy o tym myślę, zastanawiam się nad czymś, co tylko z pozoru nie jest powiązane. Ilu bowiem wybitnych naukowców, odkrywców, wynalazców po prostu się nie urodziło, bo nasza cywilizacja składa Molochowi krwawą ofiarę z dzieci nienarodzonych? Idziemy ulicami, mijamy place, budynki, pomniki i nawet nie zastanawiamy się, że być może brakuje obok nas kogoś, że być może przy tym lub innym skrzyżowaniu mógłby stać pomnik wybitnego wynalazcy, profesora, inżyniera, lekarza... Ale ich nie ma. Po prostu nie ma, choć na chwilę zaistnieli. I znikli. Po cichu. Bezszelestnie. Zostawiając dotkliwą pustkę.


piątek, 12 kwietnia 2019

Benedykt XVI zabiera głos

Dzisiaj nic swojego. Zachęcam czytelników do zapoznania się z ważnym tekstem papieża Benedykta XVI, który opublikował w całości niezawodny portal PCh24.pl, gdy inni go tylko omawiają.

Przeczytać można tutaj.

Posłuchać cały tekst można tutaj.

A o tekście obejrzeć i posłuchać tutaj.


czwartek, 11 kwietnia 2019

O zmysłowej miłości własnej

Czyż nie widzisz, że wszyscy Mnie obrażają, a Ja stworzyłem ich z tak wielkim ogniem miłości i uposażyłem ich łaską i tylu darami nieskończonymi, które dałem im z łaski, bez zasługi z ich strony? Otóż widzisz, córko, jak licznymi i różnymi grzechami obrażają Mnie. Zwłaszcza przez nędzną i obrzydliwą miłość własną, źródło wszelkiego zła.

Miłością tą zatruli cały świat. Bo jak miłość ku Mnie zawiera w sobie wszelką cnotę świadczoną bliźniemu, jak ci to ukazałem, tak zmysłowa miłość własna, która wynika z pychy (jak umiłowanie Mnie wynika z czystej miłości), zawiera w sobie wszelkie zło.

To zło czynią oni poprzez stworzenia, oddzieleni i odcięci od miłości bliźniego, jak ci to powyżej wyłożyłem. Jak nie kochają Mnie, tak nie kochają bliźniego, bo te dwie miłości są nierozdzielnie zjednoczone. Przeto rzekłem ci, że wszelkie dobro i wszelkie zło dzieje się tylko poprzez bliźniego, jak ci to powyżej wyłożyłem.

Św. Katarzyna ze Sieny, Dialog o Opatrzności Bożej, tłum. Leopold Staff


środa, 10 kwietnia 2019

Rzecznik Praw Niektórych po raz kolejny broni... niektórych

Rzecznik Praw Obywatelskich zakwestionował decyzję prezydenta Gniezna, który zakazał wszystkich demonstracji zaplanowanych na sobotę 13 kwietnia. Jak podają media, miało się w tym dniu odbyć w Gnieźnie aż 18 demonstracji, w tym po raz pierwszy 2 tzw. „marsze równości” propagujące homoseksualizm, czyli tak zwane LGBT-coś-tam. Pozostałe to kontrmanifestacje.

Prezydent Gniezna, który należy do Platformy Obywatelskiej, stwierdził, że wszystkie te demonstracje zagrażają bezpieczeństwu w mieście i przy okazji mogłyby spowodować problemy komunikacyjne. O moralności, jeśli dobrze się zorientowałem, akurat nie było mowy. A chyba włodarzom miasta powinno też na tym zależeć, by dziatwa szkolna nie była narażona na homopropagandę.

Portal PCh24.pl przypomniał, że Adam Bodnar nie był tak gorliwy, by bronić prawa narodowców i zwykłych obywateli, którzy chcieli świętować 11 listopada w Warszawie i we Wrocławiu. Pytanie więc, czyich praw rzecznikiem jest tak naprawdę Adam Bodnar? Mi się wydaje, że po prostu jest Rzecznikiem Praw Niektórych. Zwłaszcza tych, którzy stroją się w tęczowe piórka.


wtorek, 9 kwietnia 2019

Corner Shop: Gra cieni, czyli ukryty świat Szekspira

O tej fascynującej książce wspominałem już kilka razy na swoim blogu. Początki pomysłu na napisanie Shadowplay sięgają jeszcze pierwszej połowy lat osiemdziesiątych, kiedy Clare Asquith przebywała w Związku Sowieckim, gdzie jej męża wysłano na placówkę dyplomatyczną. Oglądając w teatrze przedstawienie, które było adaptacją opowiadań Czechowa, autorka uświadomiła sobie, że zawierało ono aluzje do ówczesnej ponurej rzeczywistości. Były one jednak na tyle subtelne, że obecni na sali „stróże porządku” ich nie wychwycili. Wykształcony widz był natomiast w stanie je wyłapać.

Zastanawiając się nad tym, autorka doszła do wniosku, że być może podobnie było w przypadku Szekspira, który tworzył w czasach, kiedy w Anglii działało rozwinięte i rozbudowywane państwo policyjne, a prawa katolików były brutalnie łamane. W końcu wybitny dramaturg też korzystał ze starych dzieł, przerabiając je i adaptując do potrzeb scenicznych. Wgłębiając się w twórczość samego Szekspira, czytając inne utwory literackie i dokumenty z epoki, analizując ówczesną historię, Clare Asquith doszła do wniosku, że nadszedł czas, by na nowo odczytać dzieło wielkiego angielskiego dramaturga i poety. „Od jego śmierci uniwersalne sztuki Szekspira były adaptowane dla szerokiego spektrum aktualnych i politycznych przesłań: być może jest tak, że jedyne przesłanie, które przeoczyliśmy, to przesłanie samego autora”.

O swojej książce autorka powiada zatem, że „jej punktem wyjścia jest relacja o historii czasów Szekspira, która opiera się nie na tradycyjnej wersji Angielskiej przeszłości, ale na dziele nowego pokolenia badaczy reformacji, którzy malują obraz powszechnego oporu, inwigilacji, przymusu i prześladowań w XVI-wiecznej Anglii. Śledzi ona zatem rozwój zaszyfrowanego, dysydenckiego języka w represyjnych latach, jakie nastąpiły po reformacji, latach cenzury i propagandy, w czasie których tematyka religii i polityki była dramaturgom wzbroniona. I wyjawia ona, że Szekspir rozwinął ten ukryty szyfr w wyrafinowaną formę sztuki, wcielając ją z olśniewającą umiejętnością w swoje bardziej znane dzieła. Istotą tej zaszyfrowanej metody pisania oczywiście było to, że będzie ona „sporna” – innymi słowy niemożliwa do udowodnienia. Jedynie szczegółowe pokazanie uderzających ścisłych paralel pomiędzy doniosłymi wydarzeniami XVI wieku a nawiązaniami ukrytymi w cenzurowanej literaturze tamtego czasu przekona współczesnych miłośników Szekspira – przyzwyczajonych do wieków zdecydowanie uniwersalistycznych interpretacji jego dzieła – że istnieje obecnie argument za tym, by na nowo zbadać jego pisma w świetle ich zrewidowanego kontekstu historycznego. Dla wielu okaże się to szokiem. Przeciwnie do wielkich autorów klasycznych, Szekspir jest zazwyczaj postrzegany jako pisarz tak wybitny, że polityka jego czasów jest nieistotna, a nawet rozprasza. Jednak coraz częściej historycy i badacze literatury wydobywają na światło dzienne świadome echa tamtych czasów w ówczesnej literaturze, echa tak subtelne i aluzyjne, że sprowadzają się do ukrytego języka”.

Autorka zatem rozpatruje dzieło geniusza dramatu na tle wydarzeń historycznych. Zamiast przedstawiać nam jakiś zakłamany, zniekształcony obraz „Szekspira współczesnego”, oferuje nam Szekspira osadzonego w swoich czasach, w rzeczywistości elżbietańskiej Anglii, na którą przypadła większość jego życia, i w Anglii Jakuba I, pod którego rządami przeżył ostatnie 13 lat. Taka perspektywa, a także nawiązania do twórczości innych ówczesnych autorów, pozwala odkryć w dziele Szekspira rzeczy, które do tej pory badacze przeoczali. Na przykład kwestię katolickości ich autora. Ba! Pozwala zrozumieć te partie tekstu, które wydawały się do niedawna niezrozumiałe, niejasne. Pozwala także wyjaśnić pozorną niekonsekwencję, jaką było pojawienie się niektórych sztuk, które zdawały się wręcz cofnięciem w rozwoju albo zaskakującym odstępstwem od dotychczasowej linii rozwojowej. Takim przypadkiem są na przykład te utwory, które zdaniem Asquith były skierowane już nie do Jakuba I, ale jego przedwcześnie zmarłego syna, Henryka.

Nie sposób w krótkiej recenzji omówić wszystkich fascynujących rewelacji, jakie przedstawia ta niezwykła książka. Wydaje mi się też, że niektóre interpretacje mogą budzić pewne wątpliwości, choć nie sposób nie przyznać, że autorka zawsze podpiera je odniesieniami do ówczesnej rzeczywistości, osadza je w konkretnym kontekście. Na szczęście są też badacze, którzy kontynuują osiągnięcia Aquith i prowadzą badania nad katolickością Szekspira i ukrytymi nawiązaniami do ówczesnych realiów. Dużą zaletą dla czytelników twórczości wielkiego angielskiego dramaturga jest też zamieszczony na końcu książki słownik słów-kluczy, które pozwalają zrozumieć rozsiane po utworach aluzje. Dodajmy, że są to nie tylko słowa-klucze używane przez samego Szekspira.

Praca Asquith odkrywa więc faktycznie przed czytelnikiem świat, o którym do tej pory nie miał w większości pojęcia. Pod powierzchnią „uniwersalistycznych” sztuk wielkiego dramaturga, kryje się zakodowana historia czasów samego Szekspira, historia nie mniej ponura niż dzieje samego Makbeta czy Danii Hamleta, która „jest więzieniem”. Na szczęście w dobie, w której niektórzy katoliccy hierarchowie są gotowi świętować obchody reformacji, pojawia się coraz więcej opracowań pokazujących ponure oblicze reformacji, także tej angielskiej. A więc jest szansa również na to, że takie badania, jakie przedstawia książka Asquith, będą się przebijać do publicznej świadomości. Nawet jeśli opór będą stawiać wielbiciele Harolda Blooma, Jana Kotta czy np. „genderowych” odczytań wielkich dramatów. Jedyny problem polega jednak na tym, że ta znakomita książka, jaką jest bez wątpienia Shadowplay, do tej pory nie została udostępniona polskiemu czytelnikowi, który nie ma możliwości przeczytania jej w oryginale.


Clare Asquith, Shadowplay: The Hidden Beliefs and Coded Politics of William Shakespeare, PublicAffairs, New York.

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

„Miłość i miłosierdzie”, czyli trud na chwałę Bożą nie idzie na marne

Najnowszy film Michała Kondrata to dobre kino dokumentalne. Ci, którzy oglądali już jego poprzedni obraz, Dwie korony, z pewnością się nie zawiodą. Podobnie jak w fabularyzowanym dokumencie o ojcu Maksymilianie Kolbe, Miłość i miłosierdzie umiejętnie łączy zdjęcia dokumentalne i wywiady z warstwą fabularną.

Muszę jednak powiedzieć, że początek filmu wprawił mnie w zakłopotanie i gdybym to zależało ode mnie, natychmiast bym go usunął i zastąpił czymś innym. Myślałem nawet, że to jakaś reklama gry dla dzieci opartej na Biblii albo może jakiegoś apostolatu i że zaraz po tym wstępie nastąpi właściwy film. Okazało się jednak ku mojemu zdumieniu, że to właściwy początek Miłości i miłosierdzia. Komputerowe animacje są tutaj niestety jak z gry dla dzieci (lub dorosłych), a ich profesjonalizm, jeśli chodzi o kreowanie złudzenia rzeczywistości, wiele pozostawia do życzenia. Ta sztuczność po prostu razi. Nie wiem, czy zdobycie np. autentycznych zdjęć ziemi z kosmosu to jest jakiś wysoki koszt, ale wszystko byłoby lepsze niż ta animacja, jaką nam zaserwowano już w samym prologu.

Na szczęście potem już jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Gra aktorów jest niewątpliwie atutem tego fabularyzowanego dokumentu i to zarówno w przypadku głównych bohaterów, czyli księdza Sopoćki i siostry Faustyny, jak i w pozostałych rolach (np. Janusz Chabior w roli Eugeniusza Kazimirowskiego). Brak tutaj sztuczności, jaką zaserwowano nam na początku i jaka też często towarzyszy takim fabularyzacjom. Ogląda się to po prostu jak fragmenty dobrego filmu fabularnego. Jest też, podobnie jak w Dwóch koronach, szczypta humoru. Ten humor jest o tyleż istotny, że mówi nam nie wprost coś i o samym Panu Bogu, o Jego sposobie działania, który jest często zaskakujący, ale też ma w sobie coś z żartu (nie kpiny!) z naszych przyzwyczajeń i oczekiwań.


Dobra jest też warstwa dokumentalna. Momentami ma się wrażenie, że niektórzy rozmówcy mogliby udźwignąć całość filmu, tzn. skupić wyłącznie na sobie, czy też raczej na opowiadanej historii, uwagę widzów. Pewnym zaskoczeniem było dla mnie to, że litewscy hierarchowie mówili po angielsku, a nie po polsku. No cóż... W końcu kto z nas włada językiem litewskim? Nie brakło też momentów wzruszających, ale nie były to bynajmniej tanie wzruszenia, cukierkowata ckliwość. Wzruszająca jest zarówno opowieść siostry zakonnej, której przypadło budowanie hospicjum w Wilnie, jak i wzruszający jest moment, gdy jedna z zakonnic, mówiąc o cierpieniu naszego Pana na krzyżu i godzinie łaski, po prostu jest poruszona do tego stopnia, że nie może powstrzymać łez.

Sam film jako całość daje w zasadzie szkic życia siostry Faustyny, uwypuklając najważniejsze momenty i skupiając się na kwestii szerzenia kultu Bożego miłosierdzia. Jeśli więc ktoś chciałby się dowiedzieć o życiu świętej czegoś więcej niż to, co można znaleźć w jej Dzienniczku czy dołączonym doń życiorysie, może się nieco zawieść. Z drugiej strony są tutaj rzeczy, o których na przykład osobiście wiedziałem niewiele lub nic. Do takich należy historia obrazu namalowanego przez Kazimirowskiego. Fascynująca też jest kwestia odkrycia uderzających podobieństw między obrazem a Całunem Turyńskim i zbieżności obu wizerunków (a także chusty z Oviedo), tak jakby artysta malował, mając do dyspozycji doskonałe fotograficzne odwzorowanie słynnego płótna. Aż dziwne, że nie jest to sensacją na skalę światową, podawaną w mediach przez wszystkie możliwe stacje telewizyjne i serwisy internetowe. Że już nie wspomnę o jakimś bestsellerze z przekładami na wszelkie możliwe języki świata.

Przejmujące są też w Miłości i miłosierdziu świadectwa tych, którzy doświadczyli w swoim życiu działania Bożego miłosierdzia osobiście. To nie jest fikcja, to jest po prostu autentyk, rzeczy, których nie da się wytłumaczyć racjonalnie w jedynie doczesnym porządku świata.

Hilaire Belloc napisał gdzieś w jednej ze swoich książek, że wielkie postaci często umierają z poczuciem klęski, że ich starania zakończyły się niepowodzeniem. Przypomniało mi się to, kiedy w filmie była mowa o ostatnich dniach księdza Sopoćki. Można powiedzieć, że w chwili jego śmierci sprawa kultu Bożego miłosierdzia przedstawiała się beznadziejnie, a jednak trzy lata po jego odejściu cofnięto zakaz propagowania obrazów i pism poświęconych kultowi Bożego miłosierdzia. To w gruncie rzeczy nadzieja dla tych wszystkich, którzy pełniąc wolę Bożą, mają poczucie, że są kompletnie nieużyteczni, a ich trudy idą na marne. Być może nie ujrzą w tym życiu owoców swojej pracy, być może nie będą im one znane, ale to nie znaczy, że ich wysiłek był pozbawiony sensu.


Miłość i miłosierdzie, reż., scen.: Michał Kondrat.

sobota, 6 kwietnia 2019

Corner Shop: „Bridshead Revisited” – odnaleźć prawdziwą Miłość na ruinach złudzeń

Są takie książki, które wcześniej czy później trzeba koniecznie przeczytać. Nie, nie zamierzam tutaj podać jakiejś kolejnej głupiej listy z cyklu: „niezbędnik inteligenta”. Po prostu są takie książki, które trzeba koniecznie przeczytać, bo są dla nas w jakiś sposób ważne. Dla mnie taką książką była powieść Evelyna Waugh Brideshead Revisited.

Wiele lat temu miałem szansę na przeczytanie polskiego tłumaczenia tego jednego z ważniejszych utworów katolickiego odrodzenia w Anglii. W zasadzie to powinienem był z różnych przyczyn to zrobić. Ale jakoś nie miałem do tej lektury wówczas serca. Okoliczności były mało sprzyjające, choć paradoksalnie to właśnie te okoliczności jak najbardziej ku takiej lekturze powinny były skłaniać. Kto wie? Może gdybym wówczas jakoś się zmusił do czytania, zmieniłoby to moje spojrzenie na wiele spraw? Trudno powiedzieć.

Od tamtej pory Brideshead Revisited przypominało mi się na różne sposoby. A to ktoś napisał o tej książce na blogu. A to ktoś wspomniał o niej na jakimś portalu społecznościowym. A to znowuż gdzieś zobaczyłem informację o filmie na jej podstawie i tak dalej, i tak dalej... Nie mogąc się uwolnić od tych natarczywych upomnień, w końcu zdobyłem własny egzemplarz w oryginale, gdy nadarzyła się okazja.

Muszę przyznać, że już w trakcie czytanie pożałowałem, że nie przeczytałem Brideshead Revisited wiele lat temu. Być może jednak powieść, która mnie tak poruszyła, coś zmieniłaby w moim spojrzeniu na świat, na siebie? Może pozwoliłaby się wcześniej otrząsnąć z wielu rzeczy, zbytecznego balastu, który tylko ograniczał moje ruchy, pętał? Kto wie?

Ta arcykatolicka powieść jest interesująca choćby z tego powodu, że właściwie katolicy w niej są mało sympatyczni. Ci katolicy, którzy nie buntują się przeciwko Kościołowi, przeciwko jego nauce. Bridey z jego kolekcją pudełek od zapałek z trudnością może być uznany za bohatera, który budziłby w nas miłe odczucia. Momentami jest wręcz odpychający, choć budzący jakąś tam dozę pobłażliwej sympatii z powodu swojej fajtłapowatości. Ale jego życie wydaje się pozbawione jakiejkolwiek użyteczności, gdyby nie... No właśnie! A jego wpierw narzeczona, a potem żona? A Lady Marchmain? Wprawdzie trudno uznać ją za postać antypatyczną, ale w stosunku do Sebastiana podejmuje nieświadomie katastrofalną decyzję, która pogłębia tylko jego kryzys. Może wyjątkiem są tu zakonnicy, którzy pomagają Sebastianowi, choć też są dalecy od ideału. I stara niania.

A jednak to Bridey okazuje się być głosem rozsądku, choć dla świata – dla Charlesa – jest po prostu głupkiem, który podejmuje wydawałoby się katastrofalną decyzję. Katastrofalną dla Lorda Marchmain. I katastrofalną dla samego Charlesa. Choć w obu przypadkach tylko na pozór. O czym szybko dowiadujemy się w przypadku tego pierwszego, a o czym w przypadku drugiego dowiaduje się sam zainteresowany.

Być może też to właśnie Lady Marchmain przyczyniła się do nawrócenia swojego męża i swojego syna, choć sama już tego faktu nie dożyła i choć wobec tego ostatniego popełniła błąd? Może to jej modlitwy (i Cordelii) doprowadziły do nawrócenia Julii i ostatecznie Charlesa?

Notabene ciekawe, że najmłodsza siostra Sebastiana nosi imię odrzuconej córki króla Leara – bohaterki arcykatolickiej sztuki Szekspira (wbrew idiotyzmom, które powypisywał o niej Jan Kott). Zarówno bowiem Brideshead Revisited, jak i Król Lear nie oferują łatwych pocieszeń. Zaciszny, ciepły „domek” Charlesa rozpada się w drzazgi pod nagłą lawiną. Posiadłość, z którą łączyło go tak wiele wspomnień, podupada – stacjonujący tam żołnierze obchodzą się z nią bezceremonialnie, włażąc dosłownie z buciorami w to „sanktuarium”, z którym Charlesa tyle łączy. Jego ponowna wizyta tam w czasie wojny tylko podkreśla ułudę, jaką żyli z Julią. Można powiedzieć, że z jego planów i marzeń pozostają tylko zgliszcza i ruiny.

To samo w gruncie rzeczy jest w Królu Learze. Tutaj sam władca odrzuca prawdziwą miłość, a wybiera ułudę, pozór miłości. Bardzo szybko przekonuje się, jak potworny popełnił błąd. Jego błąd dotyka nie tylko jego, ale całego królestwa. Nawet natura nie pozostaje obojętna. Cierpienie jest wpisane w ten dramat jako przekleństwo, ale też jako oczyszczenie. To cierpienie doprowadza przecież króla do poznania prawdziwej miłości, którą uobecnia w tym dramacie Cordelia. Zarówno w Bridshead Revisted, jak i w Królu Learze następuje ogołocenie ze złudzeń.

Na bardzo ciekawą paralelę z kolei między Bridshead Revisited a Wyznaniami św. Augustyna wskazuje rozmówczyni Josepha Pearce’a – Elizabeth Klein. Jeśli ktoś zna angielski, może całość rozmowy posłuchać sobie na portalu Faith & Culture.


Evelyn Waugh, Brideshead Revisited. The Sacred and Profane Memories of Captain Charles Ryder.

piątek, 5 kwietnia 2019

Drzewo miłości

Wyobraź sobie koło umieszczone na ziemi, a w środku tego koła wyrastałoby drzewo, który wypuściło z boku złączoną z nim latorośl. Drzewo ciągnie soki z ziemi, zamkniętej obwodem koła, bo gdyby znajdowało się poza ziemią, zginęłoby i nie rodziłoby owoców, dopóki nie będzie zasadzone w ziemi. Teraz wyobraź sobie, że dusza jest drzewem stworzonym dla miłości i mogącym żyć tylko miłością.

Jeśli dusza ta nie ma prawdziwie boskiej doskonałej miłości, nie rodzi owoców życia, lecz śmierci. Trzeba więc, aby korzeń tego drzewa, to jest poryw duszy, tkwił i żywił się w kole prawdziwego poznania siebie. To poznanie siebie jest zjednoczone ze Mną, który nie mam początku ani końca, jak koło, które jest okrągłe i w którym będziesz próżno krążyć tam i z powrotem, a nie znajdziesz, gdzie ono się zaczyna i kończy, a jednak znajdujesz się w nim. To poznanie siebie, i Mnie w sobie, jest i znajduje się na ziemi prawdziwej pokory, która jest tak wielka jak szerokość koła, to jest jak poznanie siebie, a o ile, powtarzam, jest ono w łączności ze Mną. Bez tej łączności ze Mną to poznanie nie byłoby kołem bez początku i końca; miałoby początek, którym jest poznanie siebie, i koniec, którym jest zawstydzenie.

Drzewo miłości żywi się więc pokorą; drzewo to puszcza z boku latorośl prawdziwego rozeznania. Rdzeniem tego drzewa miłości jest cierpliwość, która jest pewnym znakiem mej obecności w duszy i zjednoczenia tej duszy ze Mną.

To drzewo, tak słodko zasadzone, wydaje wonne kwiaty cnoty, o licznych i rozmaitych zapachach. Rodzi owoc łaski w duszy oraz owoc pożytku dla bliźniego według gorliwości, z jaką ten przyjmuje owoce sług moich. Do Mnie wznosi woń chwały i sławy imienia mego, bo Ja jest stworzyłem. Tak osiąga swój cel, a więc Mnie, który jestem życiem wiecznym i nie mogę być odebrany duszy, jeśli ona nie chce.
Wszystkie owoce, które wydaje to drzewo, są zaprawione roztropnością, gdyż są zjednoczone ze sobą, jak ci rzekłem.

Św. Katarzyna ze Sieny, Dialog o Bożej Opatrzności, tłum. Leopold Staff.


czwartek, 4 kwietnia 2019

O Szekspirze w smętnym nastroju (dwuznaczność zamierzona)

Pisanie o Szekspirze bez znajomości języka angielskiego w zasadzie pozbawione jest sensu. Nawet najlepszy przekład nie odda wszystkich gier słownych i aluzji. A jeśli Clare Asquith ma rację, że wielki dramaturg zaszyfrował w swoich utworach historię swoich czasów, pozostawił w nich doświadczenie ówczesnego państwa policyjnego (a wydaje się, że jej wywody są mocne, wbrew niektórym krytykom), to sprawa dla czytelnika polskich przekładów jest w zasadzie beznadziejna. Tym bardziej, że współczesne przekłady Słomczyńskiego i Barańczaka nie są opatrzone żadnymi przypisami. Nie wiem, być może za tym brakiem kryje się poczucie translatorskiej klęski, a może po prostu koszty redakcji takiego tekstu, które zwiększałyby cenę książki. Przypisami opatrywał swoje tłumaczenia Władysław Tarnawski (również badacz katolickości tej twórczości), ale – co jest większym skandalem – jego przekład pozostaje w większości w rękopisie.

Weźmy jeszcze pod uwagę fakt, że dla naszych rodzimych interpretatorów wciąż niestety autorytetami wydają się być Harold Bloom i Jan Kott. A wydawałoby się, że akurat w Polsce, z naszym doświadczeniem, powinniśmy być wyczuleni właśnie na tę grę cieni, jak pisała o tym Asquith, albo też metadramat, jak nazywał to Peter Milward SJ – jak się wydaje jeden z wybitniejszych interpretatorów twórczości szekspirowskiej. Niestety, chyba na uczelniach na wydziałach filologicznych siedzi jakaś lewicowa jaczejka, a ważne książki Milwarda, Pearce’a, Wilsona czy Asquith pozostają znane jedynie wąskiemu gronu tych, którzy nie tylko władają językiem angielskim, ale jeszcze na dodatek na tyle się interesują literaturą, by po nie sięgnąć (jeśli w ogóle się o nich dowiedzą).

Jeden przykład. Bez wnikania w szczegóły, na które może jeszcze przyjdzie czas. Biorę do ręki trzy polskie tłumaczenia jednego z ważniejszych, piękniejszych i niezwykle przejmujących fragmentów twórczości wielkiego dramaturga: Ulricha, Słomczyńskiego i Barańczaka. Porównuję je z oryginałem. Okazuje się, że przekład Barańczaka jest zgrabny poetycko, ale autor jakby w ogóle nie zrozumiał (albo nie chciał zrozumieć?), o co w nim tak naprawdę chodziło. Coś tam niby z aluzji, podwójnych znaczeń i gier słownych zostaje, ale jest to raczej ich cień. A co najważniejsze Barańczak zupełnie ześwieccza przesłanie się w nim kryjące, wręcz banalizuje je. Tak – banalizuje. Po prostu spłyca. Co aż strach powiedzieć, ale tak niestety jest. Najbliżej oryginału są właśnie Ulrich i Słomczyński, choć i u nich pewne sensy się gubią. Zachowany jednak zostaje wymiar metafizyczny, religijny. Mogłyby to do pewnego stopnia poprawić przypisy, które nie tyle obnażałyby klęskę translatorskich trudów, ale podkreślały, z jak niezwykle trudną materią przyszło się tym tłumaczom zmagać. Nie wiem niestety, jak poradził sobie z tym passusem Władysław Tarnawski. W jego książce o Szekspirze, którą omawiałem na tym blogu, tego fragmentu niestety nie ma.

Reszta jest milczeniem. A może milczeniem jest spoczynek.


środa, 3 kwietnia 2019

Antyaborcyjny film fabularny już w kinach

Jeszcze nie w Polsce, ale już w Stanach. Nie wiem, czy Unplanned okaże się dobrym filmem. Kiedyś wypowiadałem się na tym blogu pozytywnie o filmie Bóg nie umarł (który promowano wówczas w Polsce jako Dowód wiary), aczkolwiek zwracałem przy tym uwagę na nierówności tego dzieła. Unplanned to film tej samej wytwórni i w reżyserii autorów scenariusza do Bóg nie umarł, a dotyczy tym razem problemu aborcji i – jak można sądzić z recenzji – nie unika drastycznych scen. Całość została oparta na książce Abby Johnson, która opisała w niej swoje doświadczenia pracy w klinice aborcyjnej Planned Parenthood w Teksasie, której była dyrektorem. Abby Johnson, asystując przy aborcji, która wyjątkowo była wykonana przy pomocy ultrasonografu, zrozumiała, że tak naprawdę jest współuczestniczką zabójstwa. Ów wstrząs zmienił jej drogę życiową i wprowadził na ścieżkę obrony życia nienarodzonych.


Wiemy już, że film Cary Solomona i Chucka Konzelmana odniósł sukces w weekend otwarcia w Stanach. Są także pierwsze recenzje. Z tego, co udało mi się przeczytać, wnioskuję, że film prawdopodobnie ma podobne wady, jakie miał omawiany przeze mnie film Bóg nie umarł. Kiedy czytałem informacje o Unplanned, pomyślałem sobie, że szkoda, iż do tej pory takiego filmu nie wyprodukowała jakaś katolicka wytwórnia (jeśli w ogóle takowa istnieje). Chciałoby się, żeby powstało coś w rodzaju katolickiego Hollywood, które produkowałoby takich filmów dziesiątki i bez sentymentalnej, uczuciowej otoczki filmów protestanckich, ale z mocnym przesłaniem. To, że takiego katolickiego Hollywood do tej pory nie ma, świadczy tylko o tym, że te worki pieniędzy, którymi w razie potrzeby sypią księża biskupi, to mit. Cóż bowiem prostszego by było, jak stworzyć za te worki mamony taką wytwórnię i obsypać honorariami najlepszych aktorów, by przynosili jej krociowe zyski, a więc coraz więcej worków pobrzękujących ciężkim groszem?

Po polsku o filmie można poczytać tutaj.


wtorek, 2 kwietnia 2019

Myszkując po Internecie: Braun o Janie Pawle II, modernizmie i ideologii gender

Ponieważ dzisiaj nie mam czasu napisać nic dłuższego, sygnalizuję dobry materiał wideo na portalu wRealu24.pl. Jest to wywiad z Grzegorzem Braunem o Janie Pawle II, a właściwie jeszcze o Karolu Wojtyle, o modernizmie w Kościele i ideologii gender oraz ataku na rodzinę. W ogóle chciałbym zwrócić uwagę, że oferta programowa adresowana do widza prawicowego się poszerza i w sieci można znaleźć wreszcie sporo dobrych materiałów, które moglibyśmy nazwać telewizją prawicową w ścisłym tego słowa rozumieniu. Wideo z wywiadem z Grzegorzem Braunem można obejrzeć tutaj.


poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Zbyt ponure na prima aprilis i zbyt nieważne dla mediów głównego ścieku

Kiedy przeczytałem o kolejnym ataku nożownika w Polsce, w pewnym momencie przemknęło mi przez myśl, że to może jakiś głupi żart primaaprilisowy. Ale szybko oddaliłem taką myśl.

Przed napisaniem tekstu szybko rzuciłem okiem na główne portale informacyjne. Nigdzie wiadomość o nożowniku z Siedlec nie była na pierwszym miejscu. Mówię o mediach głównego ścieku. Na jednym z portali na przykład na pierwszym miejscu znalazła się wieść o spaleniu literatury ezoterycznej w Gdańsku. To dziennikarzy tego portalu w dniu dzisiejszym oburzyło najbardziej.

Żadnych słów oburzenia czołowych polityków, które by wyeksponowano wielką czarną czcionką na czołowym miejscu. Nic o organizacji milczącego protestu. Żadnych wypowiedzi o sprzeciwie wobec mowy nienawiści. Nikt nie wskazuje oskarżycielskim palcem na media, które rzekomo są winne. Nie przemawia oskarżycielskim tonem ani szef Wielkiej Orkiestry Świątecznej Przemocy, ani ostro nie wypowiada się „Król Europy”. Nikt nie pędzi do Brukseli, by przy fleszach opowiadać o tym, jaka to duszna atmosfera panuje w Polsce. Nikt nie proponuje miejsca na listach wyborczych. Cisza.

Czy to dlatego, że ugodzono nożem polityka wspieranego przez rządzącą koalicję? Głupio pytam.