czwartek, 31 stycznia 2019

Niesamowite piękno świata oczami Daniela Reynka

Czasami tak się zdarza, że jedno odkrycie pociąga za sobą kolejne. A może nawet to jest częściej niż tylko czasami.

W każdym razie czytając w chwilach przerwy w pracy z zaciekawieniem wstęp Wojciecha Wencla do właśnie wydanego wyboru poezji Bohuslava Reynka, dowiedziałem się, że jeden z synów poety, Daniel, był fotografem. Zaintrygowany włączyłem Internet i zacząłem szukać. To, co odkryłem, wprawiło mnie w zachwyt. Szkoda, że tych fotografii w sieci nie ma za wiele. Niektóre z nich można sobie powiększyć i kontemplować je w zachwyceniu duszy.

Gdybym miał opisać pierwsze swoje wrażenia, to powiedziałbym, że fotografie przypominają mi do pewnego stopnia filmy Andrieja Tarkowskiego. Kto oglądał „Stalkera”, ten pewnie pamięta te niesamowite sceny, gdzie obrazy destrukcji jednocześnie są olśnieniem pięknem. U Daniela Reynka to piękno szczegółu. Podobnie jak u Tarkowskiego to piękno przenika się z przemijaniem, umieraniem. Barwa, delikatna, ulotna, zwiewna przeciwstawia się postępom ciemności. Jakby ciemność usiłowała pochłonąć blask, ale nie dawała mu rady, jakby spoza tego obrazu przemijania, już wyłaniało się zmartwychwstałe piękno, „którego złodziej nie dostaje ani mól nie niszczy”.

Parę prac Daniela Reynka można zobaczyć tutaj i tutaj.


środa, 30 stycznia 2019

Rodzina Adamsów wchodzi w politykę

Czytając o wystąpieniu pewnej rodziny w Brukseli, która prawiła tam o nienawiści w Europie, oraz o wcześniejszym wywiadzie dla postępowego tygodnika reprezentantki tejże rodziny, która po tragedii musi pełnić rolę jej głowy, zastanawiam się, czy doczekamy się teraz ze strony postępowej i oświeconej (zarówno polityków, intelektualistów, dziennikarzy, jak i celebrytów) całej serii kpin, wyrazów oburzenia, szyderstw, żartów i złośliwości typu: „polityczna nekrofilia”, „taniec na grobie”, „pull up!” (tutaj trzeba by to zastąpić czymś innym, może np. „światełkiem do nieba”?) itp. A może jacyś Obywatele Rzeczpospolitej pojawią się przed bazyliką i będą blokować drogę rodzinie udającej się na grób? Albo jakaś legenda „Solidarności” wda się w awanturę z policją chroniącą żałobników, a znana pani reżyser zamieści pełne zadumy zdjęcie sprzed barierek ochronnych ustawionych przez policję?

Nie? Nikt nawet nie zaprotestuje przeciwko politycznemu wykorzystaniu tragedii? Nic? A przecież to taki znakomity temat! Gdzie ci wszyscy znani i lubiani? Ich nazwisk wymieniać nie będę, bo mi się robi niedobrze.


wtorek, 29 stycznia 2019

Z cyklu: Myszkując po Internecie - Sodoma i Gomora w kościele katolickim

Tym razem niczego nie będę komentował. To się komentuje samo. Wstrząsający odcinek programu Michaela Vorisa o homoseksualistach w katolickim kościele w Stanach zamieścił portal PCh24.pl. Wideo można zobaczyć tutaj. Trzeba mieć naprawdę mocne nerwy, by oglądać to bluźniercze widowisko, jakie odbyło się przed niedzielną Mszą i to ku aplauzowi wiernych (sic!).


poniedziałek, 28 stycznia 2019

Trupi odór nad Ewą Kopacz

Szeroko komentowane słowa pani Kopacz o naftalinie i Europie mają tak naprawdę dwa podstawowe wymiary, jeśli w ogóle o jakichś wymiarach można przy takim pokazie buty i głupoty mówić.

Pierwszy, to stosowanie kryterium czasowego. Argument taki z miejsca panią Kopacz skreśla z listy poważnych oponentów i partnerów do dyskusji. Pani Kopacz wychodzi z założenia, że czas określa, co jest moralne i niemoralne, co postępowe, a co wsteczne. Pani Kopacz nie dostrzega, że już jest reakcjonistką, która nie tylko śmierdzi naftaliną, ale wręcz trumiennym odorem dla następnych pokoleń. Byłej pani premier wydaje się, że jest szalenie nowoczesna, a w rzeczywistości to, co głosi, to mówiąc słowami arcybiskupa Fultona J. Sheena jedynie „stare błędy i nowe etykiety”.

Drugi dotyczy dokładnie jej słów o tym, byśmy „nauczyli się żyć w Europie”. Gdyby pani Kopacz rozumiała, co oznacza słowo Europa, co się kryje za tym tak często używanym i nadużywanym wyrazem, to pojęłaby, że to ona jest w tej Europie barbarzyńcą i że musi nauczyć się żyć w Europie, jeśli chce być prawdziwą Europejką. Jak powiedział Hilaire Belloc: „Europa to Kościół, a Kościół to Europa”. Nic więcej dodawać tu nie trzeba.


sobota, 26 stycznia 2019

Głupi i głupszy przejmują władzę

Nie oglądałem nigdy filmu „Idiokracja” (Idiocracy), ale z dostępnych na YouTube fragmentów nie trudno się domyślić fabuły. Oto w przyszłości rządzą głupcy, którzy oddają się mało wyszukanym rozrywkom: pornografii i nabijaniu kabzy. Ich poziom umysłowy sprawia, że społeczeństwo stacza się w totalną degrengoladę, a na jego czele stoi niezgorszy głupek piastujący funkcję prezydenta. Im mniejszy iloraz inteligencji, tym lepsza pozycja w państwie.

Otóż wydaje się, że żyjemy w początkowym okresie takiej idiokracji. Aczkolwiek wydarzenia rozwijają się w takim tempie, że być może za chwilę będziemy w apogeum rządu głupców. Różnica może jest taka, że w filmie (jak wywnioskowałem z dostępnych fragmentów) społeczeństwo stacza się w degrengoladę w wyniku mnożenia się jak króliki klasy niższej albo właściwiej byłoby powiedzieć – marginesu społecznego. Klasa wyższa – ta bardziej wykształcona i wychowana – natomiast odkłada spłodzenie potomstwa na potem, aż w końcu jest za późno i ostatecznie wymiera. To swoją drogą najbardziej idiotyczny pomysł w fabule „Idiokracji” – powiązanie mądrości z przekazywanym genetycznie ilorazem inteligencji.

Tymczasem w rzeczywistości tytułową idiokrację wprowadzają nam ludzie, którzy uważają siebie akurat za elitę, za inteligencję – politycy i wspierający ich „eksperci”. Jednak „ekspertem” może być niekoniecznie profesor czy doktor wyższej uczelni. Takim „ekspertem” może być gwiazdka pop lub wielka korporacja. Bo to przecież gwiazdki pop zajmują się dzisiaj etyką i moralnością. To one domagają się poszanowania „praw kobiet” i aborcji na życzenie, czyli prawa do zamordowania własnego dziecka zgodnie z własnym widzimisię. Ksiądz czy biskup nie może już być żadnym autorytetem, to przecież albo „pedofil”, albo chciwa hiena, która kolekcjonuje worki pieniędzy. Prawdziwej miłości do homoseksualistów i transwestytów nauczą nas natomiast wielkie korporacje.

Co ciekawe, idiokracja coraz bardziej zaczyna przypominać słyną dystopię George’a Orwella. Orędownicy idiokracji w Polsce unieśli w górę kolejny baner: domagają się walki z „mową nienawiści”. Rozumiem, że w swoim programie wyborczym będą postulować utworzenie Ministerstwa Prawdy, do którego zadań będzie między innymi należeć walka z „mową nienawiści”. Władze idiokracji będą też dbać od dobre samopoczucie obywateli, tak, aby każdy „czuł się u siebie”. Dokonają tego przez delegalizację „Młodzieży Wszechpolskiej i wszystkich organizacji nawołujących do agresji”. Ci przecież nie należą do tych „każdych”, więc nie muszą się „czuć u siebie”.

Co ciekawe, w idiokracji telewizja już nie będzie „partyjna”, ale zostanie oddana „twórcom i dziennikarzom”, czyli stanie się naprawdę „niezależna” i „bezstronna” i z pewnością nazywać będzie „kłamstwo kłamstwem, podłość podłością, a zbrodnię zbrodnią”. Jak jednak nowe władze zdecydują o tym, kto jest godny zaliczenia do tych prawdziwych „twórców i dziennikarzy”? Jak to jak? Roli tej zapewne podejmą się „niezależne sądy”. Można nawet już określić na jakich fundamentach i na jakiej moralności będzie się opierał ten „niezależny” i „bezstronny” sąd. Otóż takim kryterium będzie... „smród naftaliny”! Tak, tak! To nie żart. Tako rzecze nowy ekspert od etyki – dr Ewa Kopacz (wyjątkowo nie gwiazdka pop). „Śmiesznie nieaktualni” pójdą w odstawkę, na odsiadkę lub trafią zapewne do obozów reedukacyjnych, by poczuli się jak każdy „u siebie”. Ciekawe tylko, czy te ostatnie będą prowadzić przybysze z tolerancyjnej cywilizacji arabskiej, czy zajmą się tym już nasi spece?


piątek, 25 stycznia 2019

Meduza i Zygmuś, czyli gwiazda donosi na Polskę

Kiedy czyta się wypowiedzi niektórych naszych pisarzy i artystów, człowiekowi nasuwa się w gruncie rzeczy jedno pytanie: Kto im za to płaci? Odpowiedź chyba nie jest trudna, jeśli się zważy na fakt, że te ich „złote myśli” padają nie tylko w wywiadach z polskimi mediami, ale bywają publikowane w prasie zachodniej, a zwłaszcza niemieckiej.

Ostatnio popis dała autorka-celebrytka z fantazyjną fryzurą na głowie, która to fryzura przypomina ni to zwoje kłębiących się sznurków do snopowiązałki, ni to wężową ozdobę głowy mitologicznej Meduzy. Nasza „złotousta” gwiazda odstawiła „szoł” właśnie na łamach prasy niemieckiej, gdzie rzecz jasna donosiła na własny naród. Czego tam nie ma! Wprawdzie nasze media przytaczają fragmenty jedynie i można by jeszcze próbować bronić autorki, że to wyrwane z kontekstu, ale aż strach pomyśleć, jaka jest całość.

Oto okazuje się, że tragicznie zmarły prezydent Gdańska, od którego jeszcze niedawno co bardziej zapobiegliwi się odsuwali, był „tradycjonalistą” o „otwartym sercu i umyśle”. A zabójcę ukształtowała telewizja państwowa, której w celi się naoglądał i potem uznał „konieczność radykalnych rozwiązań”. Nie ważne, że – jak donoszą niektóre portale informacyjne – kolega z celi zabójcy akurat wskazał na inne media, które razem oglądali i czytali. I chyba były to akurat te bardziej miłe sercu naszej Meduzy. Prasy niemieckiej chyba niestety nie mieli pod ręką.

Autorka powieści o fantazyjnych tytułach (coś tam o kościach, które przez pług... czy o pługu, który przez kości...) oczywiście narzeka na naród, wśród którego przyszło jej żyć. To ludek „dość ponury”. Na szczęście są pozytywni bohaterzy, z których można by stworzyć dobry i wesoły naród, którego pisarka „chętnie” zostałaby obywatelką. Oprócz WOŚP, są to „zwariowani lewicowcy, aktywiści queer, Niemcy, Żydzi, tzw. marionetki Unii Europejskiej, feministki, liberałowie i każdy, kto wspiera imigrantów”. Doprawdy przecudny koktajl! Myślę, że zwłaszcza ortodoksyjni Żydzi bardzo by się ucieszyli, że stali się jego komponentem. Ale nie... To chyba nie o nich jednak chodzi. Bardziej pewnie o takich Żydów typu „queer” albo o Żydówki feministki.

Nasza „oryginalna” bardzo gwiazda nie jest jednak tak naprawdę oryginalna. Jakoś tak, gdy czytałem te cytaty z jej wspaniałego „eseju”, przypomniał mi się Zygmuś, który całkowicie odwykł od „tutejszej szarości i pospolitości” i który chciał wynurzyć się „co najprędzej (...) z tego morza pospolitości, nudy i powszechnych złych humorów”. Bo czyż „nieprawdaż (...), że tu panuje powszechny zły humor? Wszyscy po kimś albo po czymś płaczą, zbiedzeni, skłopotani, przelęknieni... Stąd płynie melancholia, qu me monte a la gorge i dławi” biednego Zygmusia, „jak globus histericus”.

No tak, ale Zygmuś nie miał takiej wspaniałej alternatywy chyba, jaką ma dzisiaj wybitna pisarka. On chciał się wyrwać z „tego kraju”, a Meduza przynajmniej ma możliwość pisania „esejów” do prasy zagranicznej i bratania się z tymi wszystkimi „queerami” i „zwariowanymi lewicowcami” w niedoli i w nadziei, że jeszcze przyjdą lepsze czasy i z „tego kraju” uda się zrobić taki sam raj na ziemi, jaki panuje w reszcie cywilizowanego świata.


czwartek, 24 stycznia 2019

Przełom XX i XXI wieku – potworna głupota i barbarzyństwo

Jeśli nasz świat przetrwa, to w przyszłości nasza epoka będzie określana wiekiem głupoty i bezprzykładnego barbarzyństwa.

Mimo niesamowitego rozwoju technologii, zwłaszcza w dziedzinie elektroniki, rozwoju wiedzy naukowej i różnych specjalizacji, zdajemy się poziomem moralnym staczać coraz bardziej do poziomu bezprecedensowego barbarzyństwa. Temu ogromnemu rozwojowi nauk technicznych – choć już nie na przykład w eksploracji kosmosu, gdzie postęp jest dużo wolniejszy, niż wyobrażali to sobie pisarze science-fiction – towarzyszy regres w dziedzinie nauk humanistycznych, a w tym w szczególności w etyce. To chyba się ze sobą po prostu wiąże. Rzeczy na pozór tak trywialne, jak upadek nauki łaciny w szkołach; zerwanie z wiekową tradycją, odrzucenie klasyków literatury, wyrzucenie z uczelni wyższych teologii, zwrócenie się „humanistów” przeciwko człowiekowi poprzez popieranie różnych zbrodniczych projektów – takich jak eutanazja, aborcja, in vitro..., zastąpienie prawdziwej nauki o człowieku tzw. „gender studies” – to wszystko (i dużo więcej) się ze sobą wiąże.

Dołóżmy do tego znieczulicę na wprowadzanie coraz bardziej barbarzyńskiego prawa. A przy tym dochodzi zwykły brak reakcji Kościoła katolickiego, który zajmuje się ekologią, zamiast zwrócić uwagę na to, że niedługo nie będzie dla kogo tej ekologii bronić, bo dzieci morduje się łonach matek, a świat zaczynają zaludniać egoistyczne, zimne, zapatrzone w siebie zombi, które łzę uronią co najwyżej nad martwym szczeniakiem i żuczkiem gnojakiem, ale już nie nad martwym człowiekiem.

We Wrocławiu w ubiegłym tygodniu przegłosowano dofinansowywanie in vitro z kieszeni podatnika. Arcybiskup Kupny na razie milczy. Nie słyszałem żadnej reakcji. W Polsce obchodzi się natomiast w Kościele dni jedności chrześcijan, dni judaizmu, dni islamu...

W stanie Nowy Jork pogorszono prawo jeszcze bardziej, wprowadzając już coś, co trudno tak naprawdę nazwać w ogóle prawem (jeśli to poprzednie można takim było określić). Nowe bezprawie dopuszcza mordowanie dzieci nawet w końcowym etapie ciąży. To barbarzyństwo uczczono radosną iluminacją Mostu Kościuszki i budynku One World Trade Center (sic!).


środa, 23 stycznia 2019

Kościół katolicki wobec fundamentalizmu i modernizmu

Fundamentalizm przyjmuje, że Biblia jest czymś fundamentalnym. Katolicyzm odpowiada (...), że Biblia to nie księga, ale zbiór ksiąg i stąd pytaniem bardziej fundamentalnym niż fundamentalizm jest: Kto zebrał te księgi razem i ogłosił, że stanowią one Biblię i mają być traktowane jako objawione Słowo Boga? Odpowiedzieć na to pytanie to dotrzeć do ciała kryjącego się za księgą, a mianowicie: Kościoła obdarzonego duchem; bowiem Dzień Pięćdziesiątnicy to nie było zstąpienie książek na głowy apostołów, ale zstąpienie języków. Od tamtego dnia to język i głos miał stać się tym, co fundamentalne w religii, a nie książka

Kościół jest nie tylko bardziej fundamentalny niż fundamentalizm, ale także bardziej nowoczesny niż modernizm, gdyż ma pamięć dwudziestu minionych wieków, a zatem wie, że to, co świat nazywa nowoczesnym, tak naprawdę jest bardzo stare – to znaczy, że ta nowoczesność jest tylko nową etykietą dla starego błędu. Modernizm pociąga jedynie umysły, które nie wiedzą, co jest stare, a może przestarzałe.

Fulton J. Sheen, Teizm ateizmu (tłum. własne).


wtorek, 22 stycznia 2019

Hop ze sceny, hop na scenę, czyli tragedii ostatecznie nie było

Strach w ostatnich dniach cokolwiek pisać. Parafrazując znaną niektórym z mojego pokolenia piosenkę zespołu Dezerter: Wszyscy walczą z nienawiścią, aż się leje krew. Zwłaszcza ci, którzy wcześniej na wszelkie możliwe sposoby walczyli z obecnie rządzącą partią (i nie tylko). Krew wprawdzie jeszcze (na szczęście) dosłownie się nie leje – jeśli nie liczyć polityka zabitego przez ewidentnego szaleńca, a od tego przecież wszystko się zaczęło – jednak jeśli tak dalej pójdzie, to może się poleje. Zgaduję, że wówczas będzie można znowu odprawić ekumeniczną Mszę, na której pojawią się zarówno zwolennicy państwa świeckiego i rozdziału Kościoła od państwa, jak i muzułmanie i bracia heretycy. A Komunię będzie można rozdać nowocześnie i demokratycznie – na rękę.

Tymczasem mamy jedynie rysunkowy nóż z profilem Prezesa, żeby nie było wątpliwości, w którą stronę należy skierować dłoń walczącą z nienawiścią.

W tym całym radosnym teatrzyku dla Polaków triumfuje wielki szołmen. Ten sam, który od dawna terroryzuje nas miłością i dobroczynnością, wrogom Wielkiego Elektryka groził, że da im z „baszki” czy też z „baśki”, swoim zwolennikom radził, by gonili „dziadygów” z telewizji Republika, a pani profesor zalecał, jak na dżentelmena przystało, seks.

Kiedy rozegrała się tragedia i umierał (albo już umarł) człowiek, twórca Wielkiej Orkiestry Świątecznej Przemocy skupiał umiejętnie uwagę wszystkich głównie na sobie. Nagle ten, który w niewybrednych słowach potrafił obrażać innych i sam używa wulgaryzmów, jak obrażona primadonna zaczął się żalić na jakiś filmik satyryczny (mniejsza teraz o jego wartość artystyczną), który go dotknął. Urażone ego nastolatka – w którego umiejętnie się wciela od lat – widocznie nie dało mu spać po nocach. Na dodatek obraził pamięć ofiar obozu koncentracyjnego Auschwitz, stawiając cierpienia swojej urażonej, wiecznie młodzieńczej duszy na równi z ich tragedią.

Ten popis niedojrzałości, zamiast zniechęcić wszelkich fanów szołmena, jeszcze podkręcił emocje na maksa. Podstarzały nastolatek albo nastoletni dziadyga (by użyć jego terminologii) w chwili tragedii gadał trzy po trzy o „plastusiach”, o swoim urażonym ego, a potem... liczył forsę. Muszę powiedzieć, że gdy zobaczyłem fragment tego filmu w sieci, szczęka opadła mi z wrażenia aż na podłogę, choć mogłem przecież się tego spodziewać. Gdybym kiedykolwiek miał jakieś wątpliwości co do nikczemnych intencji tego pana (a nigdy ich nie miałem – pisałem zresztą o tym tutaj), to po takim „szoł” straciłbym wszelkie.

Potem wystarczyło odstawić mały teatrzyk dla naiwniaków z odchodzeniem ze sceny (rezygnuję, ale będę w pobliżu), by już tuż po pogrzebie szybciutko znowu na nią wskoczyć, bo naród błaga. Nabrać na to wszystko mogli się jedynie ci nieszczęśnicy, którzy uczynili sobie z niego świeckiego świętego bez skazy (są już nawet tacy, którzy porównują go do Chrystusa). Potem albo chwilę przedtem, w każdym razie już po pogrzebie, można było sobie strzelić wesołą fotkę z prezydentem, który „jest za życiem” i dlatego popiera mrożenie dzieci w ciekłym azocie. Było naprawdę wesolutko.

Zakulisowi macherzy naprawdę mają nasz naród za skończonych idiotów.


poniedziałek, 21 stycznia 2019

Wrocław będzie dofinansowywał handel żywym towarem

Ubiegły tydzień przyniósł jedną szczególnie smutną wiadomość, a jest nią przegłosowanie przez wrocławskich radnych dofinansowywania z kieszeni podatnika handlu żywym towarem, który nazywa się dla niepoznaki eufemistycznie „in vitro”. Wstyd mi, że mieszkam w tym mieście, którego zresztą nie darzę jakąś szczególną sympatią (to ostatnie ma tutaj najmniejsze znaczenie).

Spodziewałem się jakiejś ostrej reakcji arcybiskupa Józefa Kupnego, odczytania na Mszach w całej diecezji oświadczenia naszego hierarchy, stanowiska Kurii. Nic takiego w zeszłą niedzielę się niestety nie stało. Być może nasz arcybiskup był zajęty w tym czasie ekumenicznymi modłami z naszymi braćmi heretykami? Może uznał, że stanowisko Kościoła jest w tej sprawie jasne i nie trzeba zajmować żadnego konkretnego stanowiska? A może się mylę? Może po prostu „młyny Kościoła bardzo powoli mielą”, abp. Kupny nie miał czasu zapoznać się dokładnie z treścią uchwały i już wkrótce potępienie decyzji radnych Wrocławia padnie z ust naszego duszpasterza? Chciałbym, aby tak było. Obawiam się, że podobnie jak w przypadku nieodpowiedzialnych, sprzecznych z nauką Kościoła katolickiego wypowiedzi Patryka Jakiego na temat in vitro, reakcją będzie milczenie.

Zdumiewająca jest krótkowzroczność naszych polityków zarówno w skali krajowej, jak i lokalnej. Nie dostrzegają oni katastrofalnych implikacji w przyszłości swoich dzisiejszych decyzji. Implikacji zarówno moralnych, jak i społecznych. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że sam prezydent Wrocławia – Jacek Sutryk – miał powiedzieć: „Mówiłem zresztą o tym wielokrotnie w trakcie samorządowej kampanii wyborczej. Jestem za życiem. I tu stawiam kropkę”. Tak! I pan Sutryk postawił kropkę na dzieciach mrożonych w ciekłym azocie! Kapitalne i horrendalne! Gdyby pan Sutryk był faktycznie za życiem, to wprowadziłby program zachęty do adopcji dzieci z domów dziecka dla par, które nie mogą począć dziecka w naturalny sposób. Ale po co? Lepiej przecież użalić się spektakularnie nad bezpłodnymi parami i zaproponować im kupno dziecka. Pieniądze z kieszeni podatnika wydaje się bardzo łatwo. Zwłaszcza na coś, gdzie sentyment i pozór odgrywają większą rolę niż rozum i autentyczne dobro.


sobota, 19 stycznia 2019

Walczmy o Kościół!

Miniony rok to między innymi skandal homoseksualny w Kościele katolickim w Stanach Zjednoczonych. Co ciekawe, ujawnienie tego skandalu zbiegło się z krucjatą różańcową, którą zainicjowali tamtejsi katolicy. Przypadek? Tak będą uważać agnostycy, sceptycy i ateiści.

Kościół katolicki nie upadnie, bo obiecał nam to nasz Pan. Ale nie zmienia to faktu, że Kościół jest w kryzysie i to być może największym od dawna. Nie powinniśmy się lękać, ale walczyć. Tak twierdzi Michael Voris, założyciel Church Militant. Może warto posłuchać, co mówił w zeszłym roku tuż po synodzie poświęconym młodzieży. Amerykańska perspektywa może nam pomóc dostrzec więcej. W końcu to także nasz Kościół katolicki – czyli powszechny (napisy polskie po włączeniu w ustawieniach).


piątek, 18 stycznia 2019

„Kupiec wenecki” albo czy Shakespeare był homoseksualistą?

Joseph Pearce, podejmując w swojej znakomitej książce The Quest for Shakespeare temat rzekomego homoseksualizmu w niektórych utworach wybitnego dramaturga – co sugerują co bardziej „oświeceni” krytycy, przytacza m.in. wypowiedź Iana Wilsona:

„Wszystko w dziele [Shakespeare’a] (...) sprawia wrażenie, że był on autentycznie bogobojny w czasie, kiedy sodomia była przestępstwem zagrożonym karą śmierci, a ludzie religijni wszystkich wyznań uważali ją za natychmiastowy paszport do piekła. (...) Dzielił łoże ze starszą od siebie kobietą i poślubił ją, gdy był jeszcze nastolatkiem, mając z nią szybko trójkę dzieci. Jego koledzy aktorzy podobnie byli bogobojnymi, żonatymi mężczyznami z wielodzietnymi rodzinami (...) [i] jest wielce nieprawdopodobne, by tolerowali aktywnego homoseksualistę wśród swego grona”.

czwartek, 17 stycznia 2019

Dwie pokory

Współczesny człowiek jest pokorny nie tą pokorą, która sprawiała, że człowiek wątpił  w swoją moc, ale tą nową pokorą, która sprawia, że człowiek wątpi w swoje człowieczeństwo. Stara pokora opierała się na prawdzie: człowiek jest tym, czym naprawdę jest. Nowa pokora opiera się na braku większego znaczenia: człowiek jest jedynie pyłkiem w kosmosie.
To nowe nastawienie do pokory nie jest spowodowane postępem religii, ale postępem astronomii. Teleskopy i nauka wyjawiły przed nami bezmiar wszechświata. Ci, którzy mają wiedzę, informują nas, że ziemia jest jedynie drobniutkim szczegółem tego wszechświata.

(...)

Współczesny umysł przeciwstawia człowieka wszechświatowi i czyni z człowieka nicość; wieczny umysł przeciwstawia Boga wszechświatowi i czyni z wszechświata nicość. Ten pierwszy dochodzi do człowieczej błahości na podstawie wielkości kosmosu; ten drugi – do błahości kosmosu na podstawie majestatu Boga. Łatwiej jest pomniejszyć rzecz małą, taką jak człowiek, niż pomniejszyć rzecz dużą, taką jak wszechświat. Współczesne obrazowanie robi to pierwsze; nieprzemijające, objawione obrazowanie robi to drugie i z tego powodu jest dużo bardziej imponujące.

Fulton J. Sheen, Kosmiczne zastraszanie (tłum. własne).


środa, 16 stycznia 2019

Pozytywny i negatywny bohater opozycji

Nie wiem, czy ktoś zwrócił uwagę na ten fakt, ale wygląda na to, że zarówno pozytywny, jak negatywny bohater obecnej opozycji to osoby psychicznie niezrównoważone. Jeśli dodamy do tego, że pewien prowokator spod pałacu prezydenckiego, który najpierw bronił krzyża i krzyczał: „Nienawidzę!”, a potem brał udział w homoseksualnej paradzie w Warszawie, też ma ewidentnie nierówno pod sufitem, zaczyna się robić dziwnie...


wtorek, 15 stycznia 2019

„Kupiec wenecki” albo Kiedy Antonio poznał Bassania

Kontynuując wątek rzekomej relacji homoseksualnej Antonia i Bassania (ukrytej lub jawnej) warto przytoczyć przypis do kapitalnego szkicu „Law and Mercy in The Merchant of Venice” (który sam warto polecić w całości jako fascynującą lekturę) amerykańskiego emerytowanego profesora prawa Daniela H. Lowensteina (tłum. własne):

Przeocza się często fakt, że Bassanio jest „szlachetnym krewnym” („most noble kinsman” –1.1.57) Antonia. To przeoczenie może pomóc wytłumaczyć obecnie szerzący się pogląd – tak powszechny we współczesnych przedstawieniach, iż osiągnął status truizmu – że istnieje mniej lub bardziej otwarty związek homoerotyczny pomiędzy Antoniem a Bassaniem, a przynajmniej homoerotyczna tęsknota ze strony Antonia za Bassaniem. Jest to kompletnie nieprzekonujące, po części z powodu relacji pokrewieństwa. W sztuce, w której pełno ojców żywych lub martwych (Porcji, Jessiki, Gobba) nie dowiadujemy się nic o ojcu Bassania. Najlepszy domysł jest taki, że Antonio jest wujem czy innym krewnym, który przybrał rolę zastępczego ojca Bassania.


poniedziałek, 14 stycznia 2019

Dwie śmierci

Najgłośniej krzyczą ci, którzy powinni milczeć albo uderzyć się najlepiej również we własną pierś. Ale przecież zawsze łatwiej bić się w cudzą.

Polityczne wykorzystanie ludzkiej tragedii było do przewidzenia. Smutne, że rozwija się to zgodnie ze spodziewanym scenariuszem.

Inna tragedia ludzka: dwa miesiące temu zmarła Irena Dziedzic. Jej ciało przeleżało dwa miesiące w kostnicy, bo nie było komu zająć się pochówkiem. Niegdyś uwielbiana, potem zapomniana.

Ks. Mariusz Bernyś w książce, którą kiedyś tu recenzowałem, pisał o tragedii takich celebrytów jak Irena Dziedzic – ludzi cierpiących w samotności i opuszczeniu, niegdyś słynnych, a później zapomnianych przez swoich dawnych wielbicieli.

Płacą w ten sposób za swoje niewierności, za wyrządzone podłości i za ziemski sukces? Trudno powiedzieć, każdy przypadek przecież jest inny, a nie wszystkim uderza woda sodowa do głowy, nie każdy szedł na współpracę z UB lub SB. Może to jakiś rodzaj czyśćca już tutaj, na ziemi? Może współuczestnictwo w cierpieniu Chrystusa?

Wieczne odpoczywanie racz im dać, Panie.


sobota, 12 stycznia 2019

Wszechświat jako świątynia

Bóg zbudował wszechświat, który (...) ma swój przedsionek, swoje Miejsce Święte i swoje Miejsce Najświętsze.

Przedsionkiem stworzenia, czyli świata materialnego, jest świat słońca, księżyca, gwiazd, roślin, zwierząt i ludzi – jednym słowem rzeczy zmysłowych. Miejscem Świętym stworzenia jest świat przyczyn, nauki, filozofii i prawa naturalnego. Miejscem Najświętszym stworzenia jest świat tajemnicy i objawienia, takiego jak Trójca Święta i Wcielenie. Ten sam klucz, który otwiera przedsionek stworzenia, nie otwiera Miejsca Świętego stworzenia ani świat przyczyn nie otwiera Miejsca Najświętszego. Istnieją trzy klucze do świątyni. Pierwszym kluczem, otwierającym świat materii, jest pięć zmysłów, którymi smakujemy, widzimy, dotykamy, czujemy i słyszymy świat materialny i w ten sposób wchodzimy w komunię z nim. Drugim kluczem, otwierającym świat przyczyn i celów, jest klucz rozumu, który umożliwia nam przeniknięcie wewnętrznych znaczeń i celów rzeczy. Wreszcie, kluczem, otwierającym Miejsce Najświętsze stworzenia, jest delikatny klucz wiary.

(...)

Istnieją (...) trzy źródła wizji w tym wszechświecie, każde inne pod względem rodzaju, a jednak każde będąc udoskonaleniem pozostałych – oko, rozum i wiara. Pierwsze otwiera przedsionek stworzenia, czyli wszechświata materialnego; drugie otwiera Miejsce Święte stworzenia, czyli świata przyczynowo-skutkowego w porządku naturalnym; trzecie otwiera Miejsce Najświętsze, czyli świat Wcielenia i Łaski.

Abp. Fulton J. Sheen, Agnostycyzm (tłum. własne)


piątek, 11 stycznia 2019

Różnica między średniowieczem a naszymi czasami

Całą różnicę pomiędzy średniowieczem, które szukało przyczyn pierwszych, a epoką nowożytną, która szuka przyczyn wtórnych, można zilustrować sztuką. W średniowieczu żaden rzeźbiarz nigdy nie wyrył dłutem swojego imienia na posągu. Powód był taki, że pracował dla Boga, a Bóg był tym, który dał mu zdolność rzeźbienia i który dał mu umysł umożliwiający bycie artystą, a kiedy pozostawiał swoje dzieło jako anonimowe, to Bogu – Pierwszej Przyczynie – przypadało uznanie. W naszych czasach rzeźbiarz ryje dłutem swoje imię w marmurze, gdyż pracuje dla człowieka i zapomniał o Pierwszej Przyczynie i Przyczynie wszystkich przyczyn, jaką jest Bóg.

Fulton J. Sheen, Woskowy nos autorytetu naukowego (tłum. własne)


czwartek, 10 stycznia 2019

„Kupiec wenecki”, czyli którą szkatułkę otworzyć?

Czytając teksty poświęcone interpretacji Kupca weneckiego, natrafiłem na niezwykle interesujący artykuł Crystal Downing „Text as a Test: Reading The Merchant of Venice”. O samej książce, w której ów tekst się znajduje, mam nadzieję jeszcze na tym blogu napisać parę słów. Tymczasem chciałbym się podzielić krótką refleksją związaną z lekturą tego szkicu.

W wielkim skrócie pani Downing stwierdza, że lekturę i interpretację Kupca weneckiego można porównać do wyboru jednej z trzech szkatułek, który to wybór w samym dramacie miał zdecydować o tym, kto zostanie mężem Porcji. W zależności od tego, którą szkatułkę czytelnik wskaże, takie będzie jego odczytanie tej komedii. Albo ujrzy trupią czaszkę, albo portret błazna, albo jego nagrodą będzie wizerunek Porcji – i brama otwierające czytelnicze niebo (w oryginale: „Portia”, por. łac. „porta” – brama).

Wydaje się, że nieszczęściem Szekspira jest to, że większość, zwiedziona pozorami, otwiera złe szkatułki, a nie potrafiąc dostrzec swojej porażki (lub może nie chcąc tego zauważyć), zadowala się tym, co odkryła, spłycając wymowę tej wspaniałej sztuki, robiąc z niej zwykłą polit-poprawną agitkę, antyrasistowski manifest. Wybierając pozór błyskotki, zarówno reżyserzy, jak czytelnicy wczytują w tekst wielkiego angielskiego dramaturga swoje własne, współczesne obsesje. Brak czytelniczej pokory, niechęć do czytelniczego wysiłku i poświęcenia, poniesienia ryzyka odkrycia myśli dla siebie nowej, pogoń za ułudą skutkują brakiem pogłębionego sensu tego, co widzą lub czytają.

Pisałem już w swoich poprzednich tekstach o okładce współczesnego tłumaczenia Kupca weneckiego, na której widnieje mężczyzna z tęczową brodą. Przeglądając materiały związane z inscenizacją tego dramatu w Polsce, trafiłem na plakat, a może też i zdjęcie programu teatralnego, który promował tę sztukę we Wrocławiu. Tęczowe kolory, napisy typu „Jude raus!” i tym podobne. Znakomity przykład tego, o czym pisze amerykańska autorka w swoim szkicu. Zdziwiło mnie jedynie, że sam nie zapamiętałem tego plakatu z ulic Wrocławia. Widocznie również wybierałem wówczas to, co pierwsze rzucało się w oczy – złotą albo srebrną szkatułkę, bo przecież musiałem oglądać tę inscenizację – zapamiętałem przyjaciół Bassania jako takich oprychów, „twardych” facetów spod ciemnej gwiazdy, rzucających pustymi butelkami.

Traktując serio interpretację Downing, musimy dojść do wniosku, że Szekspir w gruncie rzeczy podał klucz do swojej sztuki w samym jej tekście. Zawarł też w niej ostrzeżenie, by nie ulegać pozorom. Tymczasem różni interpretatorzy teatralni i filmowi kierują reflektory na Shylocka, kiedy powinni w zasadzie eksponować te trzy szkatułki. W jednej z nich przecież tkwi prawdziwy klucz do interpretacji Kupca weneckiego. I to wcale nie w tej, po którą od razu wyciąga się ręka.


środa, 9 stycznia 2019

Kształt propagandy

Odnoszę coraz częściej wrażenie, że w swoich wyborach filmu do obejrzenia należy się kierować nie tym, ile nagród dany film otrzymał, ale swoją intuicją i przypadkiem. Najbardziej okrzyknięte produkcje filmowe okazują się bowiem często tymi najgorszymi z możliwych.

O prawdziwości takiej opinii przekonałem się, kiedy któregoś wieczora wpadłem na pomysł obejrzenia z żoną głośnego i nagrodzonego aż czterema Oscarami Kształtu wody Guillermo del Toro. Lubię dobrą fantastykę i nie gardzą ambitnym filmem fantazy. Po „trailerach” spodziewałem się więc stylizowanej baśni osadzonej w klimacie małego amerykańskiego miasteczka lat sześćdziesiątych XX wieku. To, co zobaczyłem bardziej jednak niż współczesną baśń przypominało... bajki o Leninie, czyli słynne „Opowiadania o Leninie”, które tak genialnie interpretował swego czasu Jan Kobuszewski.

Wprawdzie początek filmu sugerował jakiś rodzaj soft-porno – miałem ochotę wyłączyć już po pierwszych paru minutach, zastanawiając się, jaki to zamiar artystyczny kazał reżyserowi przedstawić nam scenę masturbacji głównej bohaterki – ale spróbowałem to sobie jednak wytłumaczyć ogólną degrengoladą i oglądałem dzielnie z żoną dalej.

Dalej jednak było tylko coraz gorzej, choć na szczęście nie było porno (chyba że za takie należy uznać scenę kopulacji z obcym). Idiotyczny scenariusz był tak źle napisany (być może sama książka, na której został oparty nie była lepsza), że pewnie przedszkolak byłby w stanie stworzyć bardziej wiarygodną fabułę (mówię o samym przebiegu akcji, a nie o fantastycznym sztafażu).

Gdyby w latach pięćdziesiątych, w czasach literatury socrealistycznej, ktoś wpadł na pomysł socrealistycznej baśni czy fantasy dla dorosłych, to w dużej mierze przypominałoby to coś film, który mieliśmy z małżonką nieszczęście zobaczyć. Jedyną główną różnicą byłby wówczas brak wątku homoseksualnego i oczywiście Związek Sowiecki byłby po stronie tych „uciśnionych”. Ale mądrość etapu dzisiaj jest taka, że homoseksualiści należą do uciskanej „mniejszości” lub „klasy”, więc walka trwa.

Oczywiście wszystkie wredne cechy uosabia pułkownik Richard Strickland – biała, męska, chrześcijańska, szowinistyczna, rasistowska, bezwzględna, nietolerancyjna, brutalna i okrutna świnia. Jeśli chodzi o „uciskanych”, to oprócz biednego homoseksualnego artysty, należą do nich: biedna, masturbująca się co rano niema Elisa, jej czarnoskóra przyjaciółka i poddawany okrutnym eksperymentom obcy z bagien Ameryki Południowej. Film rzecz jasna jest jedną wielką pieśnią na cześć „inności” i „tolerancji” i jest doskonałym przykładem mętliku, jaki panuje w głowach radykalnej lewicy. Na tym samym poziomie stawia się w nim: inność związaną z pochodzeniem, rasę, zboczenie i upośledzenie fizyczne.

Tej intelektualnej mizerii i kiepskiego scenariusza nie ratują nawet doskonałe zdjęcia. Te cztery Oscary przyznawał filmowi chyba głupi i głupszy, bo innego wytłumaczenia raczej nie ma.


wtorek, 8 stycznia 2019

„Kupiec wenecki” albo smutny homoseksualista pluje na Żyda

Pisząc o posłowiu Juliusza Kydryńskiego do tłumaczenia Kupca weneckiego autorstwa Macieja Słomczyńskiego zwróciłem uwagę na sugestię o rzekomo homoseksualnej relacji Antonia i Bassania, jaka miała łączyć tych bohaterów. Oczywiście Kydryński pisał w czasach, kiedy mógł swobodnie dać wyraz swojemu obrzydzeniu, a samą taką sugestię potraktować jako jeszcze jeden przykład nikczemności głównych bohaterów tej sztuki: będących nie tylko wrednymi antysemitami i rasistami, ale także zboczeńcami.

Badając po amatorsku temat katolicyzmu Szekspira, zorientowałem się, że sugerowanie homoseksualnego związku Antonia i Bassania, a przynajmniej homoseksualnej „miłości” jednego z bohaterów, nie jest czymś wyjątkowym. Oto w omawianej już na tym blogu książce Małgorzaty Grzegorzewskiej Teologie Szekspira pojawia się taka interpretacja smutku Antonia (podkreślenie moje):

Kiedy pokusimy się o zestawienie kondycji Antonia z sytuacją Hamleta, wówczas jasnym stanie się, że o ile w wypadku tego pierwszego możemy mówić o nieznajomości samego siebie wynikającej z przymusu smooszukiwania (obserwując bieg zdarzeń domyślamy się, że Antonio ukrywa miłość do młodego Bassania), o tyle kondycja księcia wydaje się całkowicie uzależniona od zewnętrznych okoliczności.

Oto w jednym zdaniu pani Grzegorzewska rozwiązała problem smutku Antonia. Biedaczek „ukrywa miłość do młodego Bassania”! Domyślam, że chodzi oczywiście o „miłość” homoseksualną, bo jakże interpretować to inaczej, skoro Antonio daje wyraz swojego poświęcenia i męskiej przyjaźni (miłości) dla swojego przyjaciela niemal od samego początku i niczego nie trzeba się tu „domyślać”.

Joseph Pearce zwraca uwagę na to, że sugestie o homoseksualnych relacjach niektórych szekspirowskich bohaterów są po prostu jeszcze jednym znakiem aberacji naszych czasów. Chciałoby się dodać – upadku naszych czasów. Miłość została bowiem sprowadzona w świecie, w którym triumfuje idiotyczna ideologia gender, do relacji seksualnej, a wyrazy miłości między męskimi bohaterami szekspirowskich sztuk są traktowane jako ekspresja relacji homoseksualnej.

Nic dziwnego, że w takiej atmosferze powszechnej seksualizacji głębsze sensy wybitnego i mylnie odczytywanego dzieła, jakim jest Kupiec wenecki, umykają tak subtelnej badaczce teologicznych głębi szekspirowskiej dramaturgii. U Kydryńskiego Antonio był po prostu wrednym antysemitą i homoseksualistą łożącym kasę na swojego utrzymanka. U Grzegorzewskiej Antonio jest homoseksualistą, który nie ma odwagi zrobić „coming-outu”

piątek, 4 stycznia 2019

Czas pożegnać się z PiS-em

Z coraz większą przykrością obserwuję działania naszego „prawicowego” rządu. Wprawdzie nie żałuję swojego głosu oddanego na rządzących obecnie Polską, bo uważałem i uważam, że PO należało stanowczo odsunąć od władzy, to jednak trudno mi powiedzieć, by rząd Zjednoczonej Prawicy był moim rządem.

Głosując na PiS nie miałem złudzeń i wiedziałem, że nie jest to partia moich marzeń. Przypuszczałem wręcz, że będzie to takie PO-bis, ale uczciwsze i wychylone nieco bardziej na prawo. Miałem jednak nadzieję, że w pewnych sferach politycy PiS-u zrobią porządek, a może nawet mnie zaskoczą i wykażą się konsekwencją w kwestiach światopoglądowych. Z początku wydawało się nawet, że faktycznie tak będzie. Niestety w wielu sprawach się zawiodłem.

Sądziłem, że na przykład politycy „prawicy” przywrócą podstawowe poczucie sprawiedliwości, rozwiązując raz i na zawsze problem lichwy, jakiej ofiarą padli tzw. „frankowicze”. Ze wszelkich obietnic w tej sprawie wycofano się rakiem (i dotyczy to zarówno rządzącej partii, jak i samego prezydenta, do którego kancelarii notabene wysłałem e-mail wycofujący moje poparcie), a obecnie chyba nikt już o tym nie mówi. „Frankowicze”, na których napuszcza się na dodatek innych kredytobiorców, zostali sami ze swoim problemem i toczą nierówną walkę w sądach, bez wsparcia państwa, które samo zdaje się być zakładnikiem banksterów (bo jak inaczej ocenić tę całą sytuację?). Notabene szkoda, że w tej kwestii nie słychać również głosu Kościoła – przecież przez wieki występował przeciwko lichwie.

Sprawa frankowiczów to jeden z głównych problemów, o których oficjalna propaganda sukcesu, uprawiana przez media prorządowe, milczy.

Jednak choć kwestia ta (jak wiele innych) jest bardzo istotna, to jeszcze istotniejsza jest sprawa np. aborcji. Tutaj tzw. „prawica” zawiodła swoich wyborców, liczących na obronę cywilizacji europejskiej, czyli po prostu cywilizacji zbudowanej przez Kościół katolicki. PiS różni od PO tylko to, że partia ta jest hamulcową zmian, jakie następując w gwałtownym tempie w Europie i na świecie – zmian, które są coraz szybszym staczaniem się w barbarzyństwo, które przyniesie opłakane i katastrofalne skutki. PiS zamiast bronić cywilizacji europejskiej i dążyć do jej odbudowy, jedynie spowalnia zmiany prowadzące do jej destrukcji. Konsekwencją może okazać się gwałtowna erozja, jaka nastąpiła na przykład w Irlandii, a wolty takich polityków jak Patryk Jaki zdają się nie pozostawiać tutaj żadnych wątpliwości.

PiS obecnie, unikając tematu rozwiązania problemu aborcji eugenicznej, wydaje się grać na tzw. mitycznego wyborcę „centrowego”, ale może się na tej grze przejechać. Sądzę, że politycy PiS-u, a konkretnie Jarosław Kaczyński, mylnie oceniają sytuację. Lawirowanie w kwestii aborcji nie pozyska tej partii zwolenników, a zniechęci wyborców konserwatywnych, którzy chcą w kwestiach światopoglądowych zdecydowania i śmiałej obrony tradycyjnych wartości, co oznacza po prostu obronę prawdziwej cywilizacji europejskiej.

Z drugiej strony wydaje się jednak, że politycy PiS-u liczą na to, że konserwatywny wyborca będzie w sytuacji bez wyjścia – nie mając silnej konserwatywnej alternatywy, zaciskając z wściekłości zęby, i tak odda swój głos na PiS, bo powrót do władzy PO czy jakiegoś innego KOD-u uzna za gorszą katastrofę. Chciałbym, aby politycy PiS-u się pomylili. Ale gdzie ta alternatywa? Ja takiej nie widzę, a głosu na PiS ponownie oddać nie chcę. Tak jak nie chcę powrotu do władzy liberalnej sitwy.


środa, 2 stycznia 2019

Nowe kierunki ataku, czyli jak nałożyć dzieciom kaganiec oświaty

Jeśli przyjrzeć się temu, co działo się w roku 2018, to można domyślić się, w jakich kierunkach będą szły kolejne ataki na cywilizację europejską w Polsce. Większość chyba katolickich i prawicowych mediów skupiła się na antyklerykalnym filmie pewnego ateisty, którego wcześniej hołubiono za film o rzezi wołyńskiej. I niewątpliwie słusznie dostrzegły one tutaj wzmożenie ataków na froncie kościelnym.

Wydaje mi się jednak, że atak wzmaga się również na froncie edukacji. Może coś przeoczyłem, ale miniony rok zdaje się być tutaj wyraźnym rozpoczęciem zintensyfikowanych działań na terenie szkoły i to już nie wyższej (tam trwa od dłuższego czasu), ale tej, która obejmuje także najmłodszych obywateli Polski.

Parę przykładów z zeszłego roku, które z miejsca przychodzą do głowy:

Tygodnik „Głos Nauczycielski” przyznał tytuł „Nauczyciela Roku” zadeklarowanemu homoseksualiście. Ów przyjął nagrodę w towarzystwie rodziny i „partnera”.

Próba zorganizowania „tęczowego piątku” w polskich szkołach. Wprawdzie tzw. „dzień wsparcia dla osób LGBTQI+” zakończył się fiaskiem, ale nie ma wątpliwości, że lobby psucia dzieci nie ustąpi i że kolejny rok przyniesie kolejne próby prania mózgów zarówno wśród młodzieży licealnej, jak i podstawowej, naruszając przy tym prawo rodziców do wychowania swoich pociech zgodnie z wyznawanym systemem wartości. Notabene to jeszcze jeden argument za decentralizacją szkolnictwa i oddaniem go w ręce prywatne, a także za upowszechnieniem edukacji domowej. Nawet jeśli obecny rząd będzie chronił szkoły przed tego typu inicjatywami, to nie ma takiej gwarancji w przypadku rządów lewicy.

Nagonka medialna na nauczycielkę kieleckiego liceum, która ośmieliła się stwierdzić na stronie medium społecznościowego, że „ani homoseksualizm, ani biseksualizm nie są niczym normalnym i jest to rodzaj zaburzenia psychicznego”. Jeśli atak liberalnych mediów nie dziwi, to szokuje napaść na tę nauczycielkę ze strony jej własnych kolegów – włączając w to dyrekcję jej własnej szkoły. Grono „szacownych” pedagogów stwierdziło, że jej wpis „godzi w dobro, społeczny status i godność wykonywanego zawodu nauczyciela”. Rodzice, zastanówcie się: Kto uczy Wasze dzieci?

Przykładów pewnie można by podać więcej.

Demontaż cywilizacji europejskiej w Polsce, na której straży stoi Kościół katolicki (tak jak stał zresztą w czasach komunizmu), to tak naprawdę ostateczny demontaż państwa polskiego. Państwowość Polski od samych początków była związana z Kościołem katolickim. Tak jak nie można sobie wyobrazić cywilizacji europejskiej bez Kościoła, tak nie można sobie wyobrazić Polski bez wiary katolickiej i katolickich zasad moralnych. Dlatego też służby specjalne powinny w szczególności zainteresować się działaniami tęczowych demoralizatorów na terenie szkoły i tym, kto za ich działaniami w rzeczywistości stoi. Bo przecież trudno uwierzyć w ich przypadkowość.

Tęczowi demoralizatorzy wkraczając do szkół pracują tak naprawdę nad wysadzeniem bastionu cywilizacji europejskiej – rozmieszczeniem w różnych punktach ładunków z opóźnionym zapłonem. Może na ruinach będzie trwać coś, co będzie nosić nazwę „Polska”, ale będzie to już zupełnie inny twór, dla którego mieszkańców cała miniona historia stanie się czymś kompletnie niezrozumiałym. Może się wówczas okazać, że Kopernik nie tylko był kobietą, ale wyzwoloną, zmiennopłciową transseksualistką czy inną podobną diaboliczną hybrydą.


Nowy Rok 2019