środa, 9 stycznia 2019

Kształt propagandy

Odnoszę coraz częściej wrażenie, że w swoich wyborach filmu do obejrzenia należy się kierować nie tym, ile nagród dany film otrzymał, ale swoją intuicją i przypadkiem. Najbardziej okrzyknięte produkcje filmowe okazują się bowiem często tymi najgorszymi z możliwych.

O prawdziwości takiej opinii przekonałem się, kiedy któregoś wieczora wpadłem na pomysł obejrzenia z żoną głośnego i nagrodzonego aż czterema Oscarami Kształtu wody Guillermo del Toro. Lubię dobrą fantastykę i nie gardzą ambitnym filmem fantazy. Po „trailerach” spodziewałem się więc stylizowanej baśni osadzonej w klimacie małego amerykańskiego miasteczka lat sześćdziesiątych XX wieku. To, co zobaczyłem bardziej jednak niż współczesną baśń przypominało... bajki o Leninie, czyli słynne „Opowiadania o Leninie”, które tak genialnie interpretował swego czasu Jan Kobuszewski.

Wprawdzie początek filmu sugerował jakiś rodzaj soft-porno – miałem ochotę wyłączyć już po pierwszych paru minutach, zastanawiając się, jaki to zamiar artystyczny kazał reżyserowi przedstawić nam scenę masturbacji głównej bohaterki – ale spróbowałem to sobie jednak wytłumaczyć ogólną degrengoladą i oglądałem dzielnie z żoną dalej.

Dalej jednak było tylko coraz gorzej, choć na szczęście nie było porno (chyba że za takie należy uznać scenę kopulacji z obcym). Idiotyczny scenariusz był tak źle napisany (być może sama książka, na której został oparty nie była lepsza), że pewnie przedszkolak byłby w stanie stworzyć bardziej wiarygodną fabułę (mówię o samym przebiegu akcji, a nie o fantastycznym sztafażu).

Gdyby w latach pięćdziesiątych, w czasach literatury socrealistycznej, ktoś wpadł na pomysł socrealistycznej baśni czy fantasy dla dorosłych, to w dużej mierze przypominałoby to coś film, który mieliśmy z małżonką nieszczęście zobaczyć. Jedyną główną różnicą byłby wówczas brak wątku homoseksualnego i oczywiście Związek Sowiecki byłby po stronie tych „uciśnionych”. Ale mądrość etapu dzisiaj jest taka, że homoseksualiści należą do uciskanej „mniejszości” lub „klasy”, więc walka trwa.

Oczywiście wszystkie wredne cechy uosabia pułkownik Richard Strickland – biała, męska, chrześcijańska, szowinistyczna, rasistowska, bezwzględna, nietolerancyjna, brutalna i okrutna świnia. Jeśli chodzi o „uciskanych”, to oprócz biednego homoseksualnego artysty, należą do nich: biedna, masturbująca się co rano niema Elisa, jej czarnoskóra przyjaciółka i poddawany okrutnym eksperymentom obcy z bagien Ameryki Południowej. Film rzecz jasna jest jedną wielką pieśnią na cześć „inności” i „tolerancji” i jest doskonałym przykładem mętliku, jaki panuje w głowach radykalnej lewicy. Na tym samym poziomie stawia się w nim: inność związaną z pochodzeniem, rasę, zboczenie i upośledzenie fizyczne.

Tej intelektualnej mizerii i kiepskiego scenariusza nie ratują nawet doskonałe zdjęcia. Te cztery Oscary przyznawał filmowi chyba głupi i głupszy, bo innego wytłumaczenia raczej nie ma.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz