sobota, 28 marca 2020

Z dziennika kwarantanny 07: Zwichnięte skrzydło wiary

Wśród różnych wpisów i wrzutek na różnych mediach społecznościowych zwrócił moją uwagę jeden, na którym kapłan pokazał krótki filmik swojego dość dużego i pustego kościoła i opatrzył go mniej więcej takim tekstem: „Wolę 5 osób na Mszy niż 50 trumien za dwa tygodnie”.

Muszę stwierdzić, że przemawia do wyobraźni. Mam jednak problem z takim rozumowaniem. Pisałem już tutaj o dziwnym zaleceniu, by w kościołach na Mszy św. nie było więcej niż 5 osób, gdy wystarczy podjechać pod którykolwiek supermarket i zobaczyć, że jest tam z całą pewnością więcej ludzi w środku (chciałoby się powiedzieć: „niebezpiecznie więcej”) niż w przeciętnym kościele, kiedy obowiązywał limit do 50 osób.

Jednak zalecenia jedno, a wiara drugie. I tym razem chodzi mi bardziej o to drugie. Kiedy widzę bowiem taki wpis, jak ten na początku, zastanawiam się nieodparcie: A co z wiarą? To prawda: jesteśmy bytami cielesno-duchowymi i należy dbać zarówno o duszę, jak i ciało. I nie znaczy to, byśmy mieli bezsensownie narażać swoje życie, choć dusza jest nieśmiertelna. Czy jednak oznacza to unieważnienie wiary? Czy oznacza to większą obawę o ciało i brak wiary w to, że Pan Bóg nas uchroni? Dusza jest nieśmiertelna, ciało i tak skazane jest na śmierć, choć – jak wierzymy – w końcu powstaniemy z martwych ciałem.

Tak, człowiek, który rzuci się w przepaść, twierdząc, że Pan Bóg go ocali, jest głupcem albo szaleńcem. Nie dlatego, że Pan Bóg mógłby go nie ocalić, ale dlatego, że wystawia na próbę Pana Boga. Ale czy pójście do kościoła na Mszę św. w czasie epidemii jest takim szaleństwem/głupotą? Czy może jest jednak zaufaniem Panu Bogu, że nic mi się nie stanie, jeśli spełnię swój obowiązek uczestnictwa w niedzielnej Mszy św.?
Gdzie jest granica między głupotą a po prostu głębokim zaufaniem, zawierzeniem Panu Bogu? Czy uczestnictwo z wiarą we Mszy św., godne przyjęcie Komunii św. jest wystawianiem Pana Boga na próbę? Czy raczej jest wypróbowaniem mojej własnej wiary?

I jeszcze jedno pytanie: zawierza się Polskę opiece Matki Bożej. I słusznie. Wzywa się do modlitwy. Bardzo dobrze! A co z nawoływaniem do nawrócenia? Dlaczego nikt nie grzmi, że np. rząd w ramach ekspiacji powinien zmienić prawo dopuszczające mordowanie nienarodzonych?

Photo by Sunyu on Unsplash


czwartek, 26 marca 2020

Z dziennika kwarantanny 06: Koronawirus jako kara Boża?

Jak już napisałem wcześniej, nie mam w zasadzie wątpliwości, że epidemia koronawirusa jest karą Bożą. Nawet jeśli okazałoby się, że rację mają ci, którzy twierdzą, że ta plaga nie tyle wymknęła się Chinom spod kontroli, gdyż nie chcieli ujawnić prawdy wystarczająco wcześnie i skorzystać z międzynarodowej pomocy, ale że jest ich celowym działaniem, testowaniem nowej broni, to w dalszym ciągu nie podważa to interpretacji mówiącej o dopuście Bożym. W końcu to On jest Panem historii i całego stworzenia.

Świetny „rozbiór” całej tej pandemii jako kary Bożej przeprowadził red. Krystian Kratiuk w wywiadzie dla wRealu24. Warto obejrzeć i posłuchać, bo cała ta rozmowa jest naprawdę wyważona, a spostrzeżenia są błyskotliwe i dobrze umotywowane. Trzeba pamiętać, że katolicyzm to nie tylko wiara, ale także rozum. A ten wywiad jest tego przykładem. Zachęcam do obejrzenia: Kościół zamyka Kościół! Szatan zaciera ręce? Co z naszą wiarą?


środa, 25 marca 2020

Z dziennika kwarantanny 05: Czy kościoły roznoszą zarazę?

Nowe przepisy odnośnie poruszania się po mieście w zasadzie niewiele zmieniają w moim życiu. W ostatnim czasie zwłaszcza pracuję głównie w domu, więc to niewiele mnie dotyka. Cenię sobie taką niezależność, choć czasami może to wymagać umiejętności samodyscypliny. Nowe restrykcje zresztą w przypadku codziennego życia nie są tak restrykcyjne, bo okazuje się, że tak naprawdę to z domu można wyjść pod byle pretekstem. Nawet jeśli nie ma się psa (na ten temat było trochę żartów w sieci).

Nurtuje mnie natomiast nieustannie pytanie: Skąd u rządzących takie zapędy, by ograniczać coraz bardziej liczbę wiernych w kościołach? Dlaczego np. autobusem, który jest dużo mniejszy od przeciętnego katolickiej świątyni, może jechać ok. 25 osób? Czy te autobusy są potem po każdym kursie dezynfekowane? Przecież nikt nie sprawdza, kto gdzie siedział. Nie ma praktycznie możliwości uniknięcia potencjalnego skażenia – poręcze, siedzenia, dotknięcie drzwi, oparcie się ręką o ścianę lub szybę autobusu... Na zdrowy rozum cała komunikacja miejska w tej sytuacji powinna być zawieszona!

Albo inny przykład. Byłem wczoraj w nocy w dużym sklepie z sieci obsługującej firmy i prywatne biznesy (nazwy nie będę podawał). Trzeba mieć kartę, więc spodziewałem się, że może wieczorem będzie mniej ludzi i będzie wygodniej zrobić zakupy z zachowaniem względów bezpieczeństwa. Spodziewałem się jakichś ograniczeń, pilnowania, by nie weszło za dużo ludzi. Nawet powiedziałem żonie, że nie gwarantuję, iż przyjadę z zakupami.

Nic z tych rzeczy. Do sklepu mogła wejść praktycznie każda ilość osób. Część klientów miała maseczki, a nawet rękawiczki. Inni chodzili nie mając jakiegokolwiek zabezpieczenia przed potencjalnym zarażeniem. Panie prze kasach miały specjalne ochraniacze i gumowe rękawiczki. W alejkach nie dawało się uniknąć przejścia obok kupujących. Wprawdzie informowano nieustannie przez megafony o zachowaniu odległości minimum 1 metra, ale też chyba nie wszyscy tego przestrzegali dość ściśle, choć większość starała się dostosować.

Jak to zatem jest, że w sklepie może przebywać dużo większa liczba osób, które nieustannie się przemieszczają, dotykają towarów, przebierają w nich, a więc być może ktoś z nich rozsiewa wszędzie koronawirusa i stwarza zagrożenie, a w kościele, w którym ludzie przemieszczają się tylko zajmując miejsce i przystępując do Komunii św. może obecnie we Mszy św. uczestniczyć tylko 5 osób?? Dlaczego akurat kościół traktuje się jako miejsce dużo groźniejsze? Moim zdaniem właśnie tam zagrożenie jest dużo, dużo mniejsze, jeśli nie w ogóle minimalne. Kiedy ostatnio uczestniczyłem we Mszy św. było bez wątpienia mniej niż 50 osób. Wszyscy trzymali się przepisów. Nikt nie stwarzał zagrożenia. Dużo mniej bezpiecznie natomiast czułem się wczoraj na zakupach.

Powtórzę więc ponownie, bo nie przestaje mnie to nurtować: dlaczego akurat kościoły traktuje się jako miejsce stwarzające dużo większe zagrożenie? Czyżby rządzący chronili księży i wstydzili się do tego przyznać? Pomijam już fakt, że to właśnie tam – w kościele – znajduje się Stwórca w sposób szczególny, bo w Najświętszym Sakramencie. A więc gdzie szukać lepszej ochrony?


poniedziałek, 23 marca 2020

Z dziennika kwarantanny 04: śmiercionośny wirus w sercu

Nie mam w zasadzie wątpliwości, że obecna pandemia czy też epidemia, a w każdym razie zaraza to jednak kara Boża. Niektórzy, nawet duchowni, obruszają się na takie stwierdzenie. Oczekują pewnie, że Pan Bóg to takie „ciepłe kluchy”, a nie kochający Ojciec. A przecież każdy kochający ojciec (a także matka) karze adekwatnie dzieci za zło, które popełniają. Czasami tak trzeba, jeśli łagodne słowa i siła argumentów nie działają.

Obecna zaraza wydaje się wręcz dość łagodną karą, jeśli weźmie się pod uwagę ilość zła popełnianego każdego dnia na całym świecie. Można się zastanawiać, czy jeśli ludzkość się nie opamięta, to nie spotka nas coś dużo, dużo gorszego.

Żyjemy bowiem w czasach szerzenia się cywilizacji śmierci. A szerzy się ona w zastraszającym tempie. Kiedy obserwuję np. tzw. „czarne marsze” i wykrzywione twarze protestujących, te ich bluzgi, środkowe palce, a nawet plucie i rzucanie różnymi przedmiotami w grupkę modlących się ludzi, to nieodmiennie przychodzi mi do głowy, że chyba nie wiedzą oni, kto tak naprawdę za nimi stoi. Usuńmy dwie litery z drugiego słowa wyrażenia „czarne marsze”, a będziemy mieli odpowiedź, czym tak naprawdę one są.

Ci, którzy obruszają się na stwierdzenie, że koronawirus to kara Boża, chyba nie biorą na poważnie tego, o jaką stawkę chodzi w tej grze. Przecież jeśli stawką jest albo wieczne potępienie, albo wieczne życie w nieskończonej radości bez łez i cierpienia, to tak naprawdę żadna kara na tym świecie nie jest zbyt surowa. Lękamy się bólu, lękamy się śmierci. Większość ludzi lęka się też operacji, wyrwania zęba, głupiego wbicia igły w czasie zastrzyku. A bez poddania się tym niemiłym zabiegom możemy przecież też skończyć fatalnie. Jeśli nawet nie spotka nas to, co i tak nieuniknione, to możemy resztę życia spędzić w cierpieniu, którego przecież chcieliśmy uniknąć.

Okazuje się, że są jednak tacy, którzy są kompletnie ślepi na tę rzeczywistość. Zaraza nie przemawia im do wyobraźni, nie skłania do chwili refleksji. Oto okazuje się, że np. aborcjoniści domagają się z powodu koronawirusa prawa do „zdalnych” aborcji, a propagatorzy śmierci na żądanie zdalnego wspomaganego samobójstwa. Śmierć czai się wokół, ale im mało jeszcze śmierci. Niewinne dziecko trzeba usunąć z tego świata, bo mama akurat chce robić karierę albo będzie musiała się zmagać z trudami życia, wychowując jednocześnie dziecko. Schorowanemu i samotnemu człowiekowi, który cierpi najlepiej też podać śmiercionośną ampułkę, zamiast wyciągnąć do niego pomocną dłoń, ofiarować mu choć chwilę wytchnienia w jego cierpieniu.

Czarne msze, czarne serca – śmiercionośny wirus tkwi w nich, jak okruch stłuczonego lustra w oku  i sercu Kaya.


Photo by David DeLorme from FreeImages

sobota, 21 marca 2020

Z dziennika kwarantanny 03: Tie Break – ciągle dobra muzyka

Moja małżonka, oprócz malowania na szkle, zajmuje sobie czas robieniem porządków i sortowaniem różnych rzeczy, na co nigdy nie ma czasu. Nie narzeka na nudę. Ja zresztą też nie. Wczoraj wyciągnęła gdzieś z szafy starego walkmana jej śp. brata. Stary walkman jest jak nowy, choć początkowo mieliśmy wątpliwości, czy po włożeniu baterii będzie odtwarzać muzykę. Musiał chyba być w swoim czasie jednym z nowocześniejszych sprzętów. Ładne wykonanie. Okazało się, że chodzi jakby wyszedł dopiero z fabryki.

Dzisiaj moja małżonka zaczęła wyciągać stare kasety magnetofonowe, których mamy jeszcze razem dość sporo. Wśród nich znalazła się jedna, o której myślałem, że już mi przepadła. Nawet parę razy myślałem o kupnie płyty. Bardzo się ucieszyłem, gdyż kiedyś, przed wieloma laty, słuchałem jej bardzo często. W dalszym ciągu jakość jest bardzo dobra, nawet jak na taśmę magnetofonową. Z radością zacząłem jej słuchać.

Po latach nie zmieniłem swego zdania: „Poezje ks. Jana Twardowskiego” w wykonaniu zespołu Tie Break brzmią po prostu rewelacyjnie. Chyba do tej pory nie udało się nikomu nagrać tak dobrej płyty z tą poezją. Przynajmniej nic takiego nie udało mi się znaleźć.

Ale to nie tylko znakomita interpretacja poezji religijnej ks. Twardowskiego, to po prostu wspaniała muzyka. Jedna z najlepszych płyt w historii polskiej muzyki... waham się, czy użyć tu słowa „rozrywkowej”, bo to coś więcej niż tylko muzyka rozrywkowa. Jest tu dynamika, kapitalne aranżacje i rozwiązania muzyczne. Kilka utworów z tej płyty należy do moich ulubionych i tych, które uznaję za hity wszechczasów. Takie piosenki jak: „nie umiem”, „sprawiedliwość”, „żeby móc” i nie tylko te nic się nie zestarzały. W przypadku piosenki „żeby móc” jest w niej fragment, który po prostu za każdym razem mnie powala, kiedy go słucham. Nie znam się na terminologii muzycznej, ale jest w niej po prostu taka nagła zmiana rytmu, przeskok, który chwyta mnie za serce i na który zawsze czekam. Wspaniałe wykorzystanie wszystkich instrumentów. Cudowny saksofon. Kiedyś wrzuciłem tutaj ten utwór z YouTube.

To dla odmiany dzisiaj coś innego z tej kasety/płyty, również mój ulubiony utwór: „nie umiem”.


piątek, 20 marca 2020

Z dziennika kwarantanny 02: Co z naszymi duchownymi?

Epidemia koronawirusa jest testem. Nagle wychodzi na wierzch to, czego się nie spodziewaliśmy. Bywają to dobre rzeczy. Na przykład ludzie, którzy spieszą z pomocą lekarzom i pielęgniarkom, którzy robią zakupy samotnym osobom starszym. Bywają też złe, jak np. tych dwóch łobuzów, którzy sterroryzowali sprzedawczynię i ją opluli, mówiąc, że mają koronawirusa. Albo jak paniczne wykupywanie towarów ze sklepów bez troski o bliźnich (choć z drugiej strony trudno w tym nie dostrzec mimo wszystko troski o swoją własną rodzinę).

Jednak rzecz, którą ze zdziwieniem obserwuję od jakiegoś czasu, to zachowanie ludzi Kościoła. Jestem tutaj w kłopotliwej sytuacji. Z jednej strony trudno oczekiwać od innych ludzi bohaterstwa, można go oczekiwać z reguły od siebie i to bez wywyższania się nad innych. Z drugiej strony właśnie od Kościoła mamy prawo spodziewać się heroizmu i to zarówno w przypadku jego szeregowych członków, jak i duchownych i hierarchów.

W Polsce mamy przykłady dzielnych duszpasterzy, którzy mimo zagrożenia niestrudzenie świadczą posługę duszpasterską, odprawiają Msze św., dodają ludziom otuchy. Niektórzy czerpią wzory z zagranicy, jak na przykład ów dzielny ksiądz z Żórawiny, który pobłogosławił Wrocław Najświętszym Sakramentem z samolotu. Albo jak ksiądz Mirosław Matuszny, który postanowił samotnie iść po ulicach miasta i modlić się z relikwiami św. Antoniego o ustąpienie zarazy.

Mamy jednak zachowania także dziwne. Nie potrafię na przykład zrozumieć zachowania wrocławskich dominikanów, którzy zamknęli podwoje swojego kościoła dla wiernych i nie odprawili Mszy św. nawet w tak ograniczonym składzie, jaki dopuszczał ze względów bezpieczeństwa polski episkopat. Inne kościoły były w stanie dostosować się do wymogów nałożonych przez biskupów i Msze odprawić. Niektóre z tych Kościołów są tak na oko większe od kościoła dominikanów. Postarano się tam zachować środki bezpieczeństwa, o których pisze do wiernych przeor dominikanów.

Przypomnę, że w kościele dominikańskim znajdują się doczesne szczątki błogosławionego Czesława, a więc – może rozumuję naiwnie – kościół ten ma jakby dodatkową ochronę. Ale najważniejsza chyba jest ochrona, jaką daje Pan Jezus. Rozumiem troskę o bezpieczeństwo wiernych, nie rozumiem tego zamknięcia się na wiernych, nawet przy uwzględnieniu jakichś inicjatyw podejmowanych przez dominikanów, by zdalnie kontaktować się z parafianami. W kościele tym naprawdę nie trudno ograniczyć liczbę wiernych w czasie Mszy św. Wystarczy zamknąć jedne drzwi, a przy drugich ustawić dwóch zakonników lub panów. Niech będą nawet w maseczkach. A potem te drzwi zamknąć. Zostawiając ewentualnie jedną osobę, by informowała innych, że już nie ma wejścia.

Inny przykład to sprawa wspomnianego już wyżej dzielnego kapłana z Lublina – ks. Mirosława Matusznego. Z prawdziwym zdumieniem i szokiem dowiedziałem się, że biskup Stanisław Budzik zakazał samotnych procesji ks.Matusznemu. Jak powód podano samowolność działań. Kapłan podporządkował się poleceniu swojego biskupa (za co należy mu się ogromna pochwała, bo pokora jest oznaką świętości), ale decyzję biskupa bardzo trudno zrozumieć. Spotkała się ona zresztą z krytyką wiernych. Można by jeszcze ją pojąć, gdyby ks. Matuszny zrobił coś złego albo wprowadzał jakieś niezwykle niekonwencjonalne metody duszpasterskie czy naruszał np. zalecenie sprawowania Mszy dla nie większej ilości wiernych niż 50 osób, czy też gdyby narażał zdrowie innych ludzi.

Jednak ks. Matuszny robił to, co powinien robić kapłan: głosił Chrystusa, prosił Pana Boga o oddalenie epidemii, po katolicku odwoływał się do wstawiennictwa świętych – w tym przypadku św. Antoniego – zachęcał wiernych do modlitwy. Jego postawa spotkała się z gorącymi wyrazami poparcia ze strony katolików na świecie, gdyż o kapłanie informowały media zagraniczne. Dodawał w ten sposób otuchy nie tylko wiernym w Polsce, ale i na świecie. Skąd więc ten zakaz??? Smutne to ogromnie.

Ponoć ks. Matuszny prosił, by nie komentować decyzji biskupa, ale nie mogę się powstrzymać, gdyż bardzo mnie ona boli i uważam, że wyrządza się krzywdę zarówno katolikom oczekującym od Kościoła heroizmu, otuchy i wsparcia, jak i temu wiernemu kapłanowi. Jeśli kapłan demonstruje żywą wiarę w Bożą opiekę, dając przykład innym, jak można mu tego zabronić??? Módlmy się za naszych kapłanów, a zwłaszcza za biskupów Kościoła katolickiego.


wtorek, 17 marca 2020

Z dziennika kwarantanny

Koronawirus rąbnął w każdego jak grom z jasnego nieba. Nagle okazało się, że wszystkie plany wzięły w łeb: zaplanowane wakacje są pod znakiem zapytania. Klienci odwołują spotkania. W supermarkecie nagle nie można kupić głupiego koncentratu pomidorowego, którego używam do różnych sosów. Msza niedzielna była doświadczeniem przedziwnym, jakby doszło do katastrofy i w kościele zebrali się nieliczni ocaleni, którzy na dodatek trzymali się od siebie z daleka, by nie stać się kolejnymi ofiarami.

A przecież w gruncie rzeczy to niezła nauczka. Wiele rzeczy bowiem bierzmy za oczywiste. Planujemy następny dzień i jesteśmy przekonani, że jutro wstaniemy rano, że zrobimy kawę dla żony albo pojedziemy autem na spotkanie z klientem. Wydaje się nam, że zaplanowane wyjście do kina w niedzielę jest tak oczywiste, jak ekran komputera, na który teraz patrzę...

Tymczasem to tylko pozór. Nic nie jest pewne. To tylko się nam tak wydaje, że po poniedziałku będzie bez wątpienia wtorek. Wie to każdy, kto przeżył nagłą śmierć kogoś bliskiego. Wie to każdy, kto doświadczył wypadku, kiedy wydawało się, że oto jedzie na wymarzone wakacje albo spotkanie z przyjacielem i przecież za chwilę to stanie się faktem, a nie tylko wydarzeniem zaplanowanym w kalendarzu. Takie rzeczy dzieją się codziennie, tylko może akurat nie dotykają nas właśnie, ale kogoś innego. Oglądamy filmy katastroficzne, ale traktujemy je tylko jako fikcję, a nie coś, co mogłoby nas spotkać.

A tu proszę... Buch! Jakieś niewidoczne żyjątko, które atakuje niewiadomo nawet kiedy. Prowadzimy sobie rozmowę z przyjacielem lub przypadkowo poznanym człowiekiem na przystanku i nieświadomi wracamy do domu, a w naszym organizmie już dokonuje się inwazja i być może przynosimy tę inwazję do domu, do bliskich...

To wszystko może brzmieć przerażająco, kiedy uświadomimy sobie, że to rzeczywistość i że właśnie teraz może paść na mnie lub na osobę mi bliską. I nie uspokaja, że umierają osoby starsze, schorowane, jeśli jesteśmy akurat jeszcze w sile wieku. Z niepokojem obserwujemy symptomy, zastanawiamy się, czy nie mamy jakichś powikłań, które w połączeniu z wirusem wyekspediują nas nagle w ostatnią podróż naszego życia.

Ale raz jeszcze: nic nie jest pewne. To mogło spotkać nas każdego dnia: kiedy idziemy do parku, kiedy wokół bawią się dzieci, kiedy robimy zakupy lub czekamy na przystanku, a w telewizji nie ma nic o inwazji żadnego koronawirusa ani innych obcych. To może nas spotkać w najzwyklejszy ze zwykłych dni. I nawet inni tego nie zauważą. Telewizja nie odnotuje. Może przejmą się tylko bliscy.

Przyszłość tak naprawdę nie od nas zależy. A jeśli nad czymś panujemy, to tylko się nam tak wydaje. Zdawali sobie z tego sprawę w średniowieczu, pisali o tym poeci barokowi. Panem świata jest Bóg i to w Nim trzeba pokładać ufność. Pandemia czy epidemia odsłoniła tylko to, jak kruche są podstawy naszej ufności we własne siły, naszej pewności co do jutra.

Dlaczego więc tak wielu wpada w panikę? W każdej chwili, w najzwyklejszy z najzwyklejszych dni musimy być gotowi. Nie my jesteśmy panami historii, nie my jesteśmy panami jutra. Jest jeden Pan. Jemu oddajmy pokłon i Jemu ufajmy.