sobota, 30 czerwca 2018

Wielkie zwycięstwo, czyli przegrana bitwa


Ostatnia hucpa ze zmianą ustawy o IPN w dalszym ciągu napawa mnie niesmakiem. Jeszcze przed tym pamiętnym dniem słyszałem, jak tak zwani „prości ludzie” mówią: „Dawniej jeździli po instrukcje do Moskwy. Teraz jeżdżą do Tel Awiwu”.

W zasadzie mamy tutaj kilka spraw. Jedną z nich jest przykra świadomość, że Polska to państwo słabe, które w końcu musiało (a musiało?) ugiąć się pod naciskiem i zmasowanym atakiem.

Niektórym ciężko przełknąć porażkę polskiej drużyny piłkarskiej, a to przecież tylko zabawa – wprawdzie zaangażowane są w nią olbrzymie pieniądze, ale w dalszym ciągu jest to zabawa. W przypadku przegranej po prostu paru piłkarzy nie zarobi kasy, jaką by zyskali, gdyby rozegrali jeszcze parę meczy. No i najwyżej paru kibiców wyrzuci telewizor przez okno.

W przypadku Polski jednak chodzi o życie. O to, czy będą nas szanować, czy my będziemy szanować samych siebie i czy następne pokolenia będą żyć w wolnym państwie. I czy Polska jeszcze w ogóle będzie istnieć na mapie. Świadomość, że Izrael może nam narzucać, jak ma wyglądać nasze ustawodawstwo, jest głęboko przygnębiająca i niepokojąca.

Ot, na przykład mieszkający z dziada pradziada na Litwie Polacy domagają się respektowania swoich praw i protestują przeciwko regulacjom je łamiącym. Wyobrażacie sobie, że oto Polska, która przecież graniczy z Litwą, tupnie nogą i Litwini zmieniają niekorzystne dla naszych rodaków prawo albo że otwierają i dofinansowują z państwowych pieniędzy jakieś muzeum dokumentujące historię Polaków na Litwie? Pomijam już śmielsze posunięcia, jak na przykład przyznanie prawa wyborczego Polakom (nie mówiąc już o obywatelach II RP) mieszkającym na zagrabionych Kresach. A przecież nie znaleźli się poza granicą swojego państwa z własnej woli!

Druga sprawa, to wspomniany na początku niesmak. Niesmak związany z całą tą otoczką propagandową. Moją uwagę zwrócił zwłaszcza portal, który w swojej nazwie eksponuje niezależność, a tak naprawdę powinien nosić nazwę „Tuba Propagandowa”. To, co wyprawiano w tym medium, po prostu biło na głowę najgorsze ekscesy „Gazety Wyborczej”. To nawet nie było słynne „wycofanie się na z góry upatrzone pozycje”, to było przedstawianie klęski jako wielkiego zwycięstwa! Ba! Zrobiono z tego nawet zwycięstwo nad Rosją (sic!)! Jednym słowem – traktowanie czytelników i zwykłych obywateli jako upośledzonych umysłowo debili!

Czy naprawdę nie lepiej było po prostu powiedzieć: „Tak, przegraliśmy bitwę! Ale to nie jest przegrana wojna! Walka wciąż toczy się na różnych frontach i trwa dalej”? Po prostu – „siła złego na jednego, musieliśmy ustąpić”. Przeciętny obywatel czułby może przygnębienie, ale przynajmniej wiedziałby, że traktuje się go poważnie (pomijam już, czy to w ogóle jest prawdziwy obraz sytuacji, czy może jest gorzej, niż to sobie wyobrażamy).

Niestety, media w Polsce zajmują się głównie propagandową nawalanką. Te, które wspierają rząd, nawet nie pomyślą, że dobra krytyka, a nie czołobitne kadzenie, może uchronić popierany przez nich obóz przed przyszłą klęską wyborczą, a przede wszystkim przed posunięciami, które są niekorzystne dla nas wszystkich.

środa, 27 czerwca 2018

Żydzi mogą wiele


Naprawdę wiele! Nic dziwnego, że niektóre palanty widzą ich wszędzie: w rządzie, w Kościele, w episkopacie, w PiS-ie, w PO, w SLD, w partiach lewicy, w partiach prawicy, w prezydencie Dudzie, w Komorowskim, w Kwaśniewskim, w Kiszczaku i Kaczyńskim, w Tusku i Jaruzelskim, w Szydło i Kopacz, w papieżu Janie Pawle II i w papieżu Franciszku, w prezydencie Trumpie i w kanclerz Merkel... (wpiszcie to, co i kogo tylko chcecie).

Ta cała heca z nowelizacją ustawy o IPN to najlepsza droga do budzenia nastrojów antysemickich. To także pokaz słabości państwa polskiego. To naprawdę żałosne! Gdybyż Polska miała taki wpływ na ustawy w Izraelu czy w Stanach Zjednoczonych, czy choćby Ukrainy dotyczące dawnych ziem Rzeczpospolitej! Albo choćby małej Litwy (co z polskimi nazwiskami i nazwami miejscowości?)!

Tymczasem, by coś z tego zrozumieć, polecam wywiad z dr Ewą Kurek na stronie PCh24.pl.

wtorek, 26 czerwca 2018

Krystyna Janda otwiera szampana i tylko koni żal...


Niedawne upały tak przygrzały, że niektórym chyba przydałoby się dobre chłodzenie „twardych dysków” i zwojów mózgowych, bo nie wyrabiają. Mamy jednym słowem istny sezon na głupie, głupsze i najgłupsze wypowiedzi. Jest jednak jakaś nadzieja, bo ostatnimi czasy nastąpiło ochłodzenie.

Osobiście nie lubię futbolu. Uważam tę grę za nudną i nie ekscytują mnie nawet Mistrzostwa Świata. Niech będzie, że to uraz z dzieciństwa. Jakoś w mojej pamięci utkwiło z nieznanych mi bliżej przyczyn jedno takie szczególnie nudne popołudnie, kiedy z Tatą poszliśmy do stryja, a w telewizji leciał jakiś mecz. Do dziś pamiętam charakterystyczne dźwięki gwizdków, kibicowania i głos komentatora – dla mnie było to ekstremalnie nieciekawe. Byłem wtedy bardzo młodym człowiekiem. Chyba nawet jeszcze do przedszkola nie chodziłem, więc pewnie też niewiele z tego wszystkiego rozumiałem.

Skłamałbym, gdybym powiedział, że nigdy mi się ta ogólnopolska szajba nie udzieliła. Był taki moment. Byłem wówczas nieco starszym młodym człowiekiem i ekscytowałem się finałem piłki nożnej, ale tylko finałem – poprzedzających meczów nie oglądałem. Z jakiegoś powodu coś mi odbiło i dałem się ponieść fali ekscytacji. Potem mi przeszło i nie wróciło do tej pory.

Moja żona natomiast uwielbia takie plebejskie rozrywki i sprawia to jej dużo radości. A jako że nie mamy telewizora, jest poszkodowana. Musi wpraszać się do sąsiadów. Jeśli przy tym emocjom piłkarskim towarzyszy grill i dobre piwko moja lepsza połówka jest przeszczęśliwa.

Byłbym więc pozbawionym instynktu samozachowawczego idiotą, gdybym sobie kpił z tych emocji nazbyt szyderczo. Po prostu albo kopałbym sobie bardzo płytki grób, albo musiałbym spędzić noc na wycieraczce.
Takiego instynktu samozachowawczego są pozbawieni najwidoczniej niektórzy celebryci III RP. A to jakiś młody, lewicowy reżyser teatralny czy inny dramaturg palnie taki idiotyzm, że słuchać hadko, a i powtarzać się też tego nie da, a to pani Janda się wypowie z przerażeniem i obrzydzeniem o ewentualnym polskim zwycięstwie na mundialu, którego „nie dałoby się wytrzymać”, bo taka straszaliwa byłaby euforia, a to znowu, nie chcąc najwidoczniej byś gorsza, jakaś Manuela Gretkowska da głos, porównując piłkarzy do „apostołów w majtkach” i tym podobne bzdury. Niektórym politykom natomiast nie tylko w polityce i w historii wszystko się myli, także w piłce nożnej.

Nie chcę twierdzić, że szajba jest tylko po drugiej stronie. Nie brak jej też i po stronie fanów futbolu, którzy faktycznie klęskę swojej drużyny przeżywają tak, jakby nastąpił istny koniec świata albo jakbyśmy przegrali co najmniej jakąś wojnę, po której nic już nie będzie takie jak dawniej.

Niektóre objawy ekscytacji bywają faktycznie kuriozalne i zastanawiam się, czy nawet nie ocierają się o jakąś formę bluźnierstwa (wówczas ta nieszczęsna blond feministka miałaby nawet pewną rację). Już sam pomysł modlitwy o zwycięstwo polskich piłkarzy wydaje mi się nieco dziwny. Czy jest to faktycznie aż tak poważna sprawa, by angażować w to niebo? Na litość! Toż to tylko zabawa! Choć trzeba przyznać, że sowicie opłacana. Jak jednak potraktować pomysł „duchowej adopcji” piłkarza polskiej drużyny na wzór duchowej adopcji dziecka poczętego? Czy modlitwa za kogoś, kto kopie piłkę i biega w tę i z powrotem, nie jest przypadkiem wzywaniem Pana Boga nadaremno? To już naprawdę lepiej poświęcić ten czas na modlitwę za jakieś nienarodzone dziecko albo za zmarłą duszę w czyśćcu!

Inne przejawy powszechnego zajoba są natomiast zabawne. Oto gdzieś ujrzałem informację o liście do Polaków żony słynnego piłkarza. Nie czytałem. Na szczęście też nasz proboszcz nie wpadł na pomysł odczytania go zamiast kazania. Świat obiegło też zdjęcie tejże samej żony pocieszającej swojego kopacza po przegranym meczu. Łezka w oku mi się zakręciła normalnie! Pomijam już kretyńskie, acz momentami przezabawne reklamy.

Dlaczego to wszystko w ogóle piszę? Otóż dlatego, że wolałbym, aby choć 20% tej ekscytacji moi rodacy poświęcili innym sportom, w które nie inwestuje się aż takiej forsy, ale które wymagają może dużo więcej trudu, czasu i poświęcenia.

Takim sportem jest na przykład jeździectwo. Smutno mi się niedawno zrobiło, kiedy w „Gazecie Wyścigowej”, wydanej specjalnie z okazji wyścigów na wrocławskich Partynicach, przeczytałem, że „w Polsce mamy trzy tory wyścigowe: warszawski Służewiec, wrocławskie Partynice i Sopot Wyścigi. To kropelka w porównaniu z Francją (ok. 250), Anglią (ok. 60) i wszystkimi krajami na zachód od nas”.

Pamiętam, jak Fredro w „Trzy po trzy” pisał wzgardliwie o umiejętnościach francuskich jeźdźców i o tym, że Polacy trzymają się w siodle tak, jakby się w nim urodzili. I oto mamy czasy, kiedy w Polsce są jedynie trzy tory wyścigowe, a we Francji ok. 250!

sobota, 23 czerwca 2018

Ukradziona pamięć


Pisałem tutaj przed paroma dniami o jednym z „ojców założycieli III RP”, który wyrażał swój „niesmak” dzisiejszą polską młodzieżą. Bezczelność tego pana i brak jakiegoś elementarnego poczucia wstydu, zważywszy na jego własną młodość, to coś wprost niewiarygodnego. A przynajmniej powinno tak to być postrzegane, gdyby nie fakt, że przez ćwierć wieku urabiano polską opinię publiczną w taki sposób, by ją kompletnie znieczulić na takie postawy.

Ostatnie odkrycie Wojskowego Biura Historycznego pokazuje, dlaczego ci panowie (i panie) mogą się czuć tak bezkarnie. Jeśli jeszcze stosunkowo niedawno, bo w roku 2009 niszczono akta PRL-owskich służb, które mogłyby dać nam pełniejszą wiedzę o tamtych czasach, to z pewnością dawni towarzysze, z niewielkimi wyjątkami, mogą spać spokojnie. Proces czyszczenia twardych dysków pamięci narodowej przebiegał niezakłócony w czasach, w których teoretycznie nic takiego nie powinno się zdarzyć. Czy w tej sytuacji dziwi kogokolwiek, że opozycja broni SB-eckich emerytur?

piątek, 22 czerwca 2018

XXI wiek – wiek zaćmienia rozumu


Wyobraźmy sobie taką sytuację z filmu science-fiction: oto statek kosmiczny, na którego pokładzie znajdują się badacze i naukowcy, po nawiązaniu kontaktu ląduje na odległej planecie, którą odkryto na obrzeżach znanego wszechświata.

Planetę zamieszkują istoty inteligentne, które stworzyły dość rozwiniętą cywilizację i właśnie zaczynają powoli eksplorować kosmos. Pod tym ostatnim względem cywilizacja ta jest jeszcze nieco zacofana, a to dlatego, że nie potrafi pokonać bariery prędkości światła. Rozwija się jednak błyskawicznie, osiągnięcia w dziedzinie komunikacji, medycyny, technologii i ogólnie nauki, jak na ten etap rozwoju, są dość imponujące.

Naukowcy ze statku kosmicznego powoli poznają ten nowy świat. Interesuje ich oczywiście wszystko – geologia, geografia, fauna i flora, zjawiska atmosferyczne, ale najbardziej zamieszkujący tę planetę obcy i ich kultura i cywilizacja.

Po jakimś czasie, kiedy badaczom udaje się opanować kilka najbardziej dominujących języków w tym nowym świecie i zagłębić w zapisy dotyczące przeszłości i teraźniejszości, eksploratorzy przeżywają swoisty szok poznawczy. Otóż okazuje się, że cywilizacja, którą badają, jest w stosunku do swojego rozwoju technicznego pod względem moralnym znacznie zacofana. Stopniowo i z przerażeniem załoga misji międzyplanetarnej odkrywa zadziwiające barbarzyńskie praktyki, które w tych rozwiniętych społeczeństwach chronione i sankcjonowane są odpowiednimi ustawami. Ba! Ogólnoplanetarne zgromadzenia obcych wręcz domagają się respektowania tych praktyk, a nawet karzą tych, którzy się im przeciwstawiają.

Zdumiewający jest także dla załogi statku fakt, że te barbarzyńskie obyczaje, których ofiarą padają niewinne i bezbronne istoty zamieszkujące tę planetę, były niegdyś w rzeczywistości... zabronione. Tak więc wraz z rozwojem techniki nastąpił regres moralny. Co gorsza, właśnie ten rozwój nowoczesnej, jak na ten etap, techniki i nauki z racjonalnego punktu widzenia powinien potwierdzić wręcz te zasady moralne, które obcy w jakimś obłędzie odrzucają. Jakby byli całkowicie ślepi na to, co nauka mówi im o nich samych, jako istotach inteligentnych. Oni nawet uważają, że ten regres to w rzeczywistości progres!

Badacze misji kosmicznej stają przed dylematem: nie ingerować w rozwój, czy raczej zacofanie, jakie zapanowało na tej planecie czy też ingerować, by ocalić niewinne istoty, które masowo są na niej zabijane. Wysyłają raport specjalny na swoją rodzimą planetę i czekają na decezyję.

Scenariusz filmu fantastycznego? Science-fiction? Skądże! Wystarczy rozejrzeć się dookoła. Żyjemy w prawdziwych wiekach ciemnych. Świat ogarnął jakiś obłęd, który trudno jest wytłumaczyć racjonalnie, jeśli nie uwzględni się czynnika diabolicznego.

Jak to bowiem wytłumaczyć, że w XXI wieku, przy tak ogromnym rozwoju nauk medycznych, rozwoju psychologii i psychiatrii, metod leczenia zaburzeń psychicznych, może się szerzyć taki zabobon, jakim jest ideologia gender?! Że nauczyciele akademiccy, którzy ośmielą się ten zabobon krytykować, mogą utracić pracę i dostać wilczy bilet?

Jak to wytłumaczyć, że nawet małe dzieci okalecza się w imię tej szalonej ideologii, że chłopców przebiera się w sukienki, a dziewczynki w chłopięce ubranka?

Jak to wyjaśnić, że po wiekach doświadczeń i udokumentowanej historii, doszliśmy do etapu, na którym rozbija się tradycyjną rodzinę, zrównując z nią związki homoseksualne, a nawet propagując możliwość związków poligamicznych, nie zważając na to, że osłabia się w ten sposób, a nawet wręcz niszczy podstawy każdego zdrowego społeczeństwa? Czy naprawdę historia niczego nie uczy, jeśli już w ogóle nie uwzględnia się kwestii moralnych?

Jak to uzasadnić, że w cywilizacji, w której dzięki osiągnięciom nauki, można udokumentować rozwój życia ludzkiego praktycznie od chwili poczęcia do samych narodzin, propaguje się i wciela w życie prawo do mordowania najniewinniejszych z niewinnych istot ludzkich, jakim jest prawo do aborcji, a nawet argumentuje się, że jest to podstawowe prawo kobiety??!

Jak to w ogóle zrozumieć, że w tej samej cywilizacji, w której lamentuje się nad rozdzielaniem dzieci od rodzin nielegalnych imigrantów, jednocześnie z kieszeni podatnika finansuje się handel żywym towarem, jakim jest in vitro, a tego rodzaju pomysły popierają nawet politycy uważający się za szanujących Prawo Boże konserwatystów?

Jak to pojąć, że w tej cywilizacji, w której postęp w naukach medycznych umożliwia podtrzymywanie przy życiu osób, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu byłby skazane na śmierć – i to zarówno tzw. „wcześniaków”, jak i osoby w wieku podeszłym – jednocześnie jako prawo uchwala się eutanazję, czyli wspomagane samobójstwo, a pomocnikiem Tantosa staje się lekarz, czyli ten, który życie powinien ratować?

Smród siarki czuć aż nadto wyraźnie. Kiedy świat się opamięta? Czy jeszcze wróci do rozumu?

wtorek, 19 czerwca 2018

Z życia mikrobów XXVI: Dał młodzieży przykład Balcerowicz, jak zwyciężać mamy


Od czasu do czasu ojcowie założyciele III RP, która przyczyniła się do rozkwitu nowej, czerwonej arystokracji – jak ludzka huba żerującej na Polsce, raczą nas swoimi złotymi myślami, które płyną z ich ust, jak miód ze świeżego plastra. Gdyby nie oni, nie wiedzielibyśmy, gdzie jesteśmy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. A zmierzamy obecnie do... dyktatury.


Tako przynajmniej rzecze Leszek Balcerowicz. I w tym przypadku jego słowa nie są jak miód, ale mają posmak piołunu. Bo też ojcowie założyciele, niczym starotestamentowi prorocy, nie tylko miłe rzeczy prawią, ale również niemiłe i niepopularne, które przeszywają duszę jak miecz obosieczny. Z ich marsowego czoła nie schodzi wówczas wyraz zatroskania i niepokoju o los naszej ludowej ojczyzny.


Tym razem Leszek Balcerowicz zatroskał się o młodzież polską, wyrażając przy tym szacunek dla młodzieży rosyjskiej, która „odważnie staje przeciwko dyktaturze Władimira Putina”. Polska młodzież powinna spuścić oczy ze wstydu, a najlepiej zapaść się pod ziemię. Ojciec założyciel jest bowiem rozczarowany jej postawą: „Muszę przyznać, że z jakimś niesmakiem patrzę na zachowanie młodego pokolenia Polaków” – rzecze profesor i marmurową, a może spiżową dłonią poprawia okulary na nosie.


Powodów może być kilka, a nawet trzy tego niesmaku. A tym trzecim jest to, że polska młodzież, która tak bardzo rozczarowała profesora, nie odróżnia „dyktatury, czy zmierzania do dyktatury, od demokracji, państwa prawa”.


Ojciec założyciel, Leszek Balcerowicz, wie, co mówi. W końcu sam należał do nonkonformistycznej młodzieży w czasach PRL-u. On wówczas potrafił odróżnić „dyktaturę proletariatu” od demokracji, a nawet prawdziwą „demokrację ludową” od fałszywej demokracji burżuazyjnej, która oznaczała ucisk i wyzysk klasy pracującej miast i wsi. I dlatego, jeśli wierzyć Wikipedii, jako młody człowiek, bo w wieku 22 lat, wstąpił do partii komunistycznej, której członkiem był od roku 1969 do 1981.


To zapewne ten „nonkonformizm”, praktykowany w najbardziej nonkonformistycznej organizacji tamtych czasów, i świadomość, czym jest demokracja, a czym dyktatura, umożliwiły towarzyszowi Balcerowiczowi studia w Nowym Yorku w latach siedemdziesiątych. Wskażcie mi bowiem takiego młodego idiotę (albo „złodzieja”, jak powiada złotousta kramarka III RP, a obecnie pani komisarz ludowa w eurokołchozie), który mógłby wówczas, w czasach PRL-u, studiować w Stanach, nie potrafiąc jednocześnie dokonać tak oczywistej dystynkcji pomiędzy „demokracją” a „dyktaturą” i wyciągnąć z tego praktycznych wniosków.


Wstyd, polska młodzieży, wstyd! Poprawcie się, bo ojciec założyciel znowu plunie jadem!


sobota, 16 czerwca 2018

Rzecznik Praw Niektórych


Nie wiem, czy w „Najwyższym Czasie” jest w dalszym ciągu dział „Postępy postępów”, ale chyba w ostatnich czasach mamy taki zalew postępowych niebezpiecznych kretynizmów, że ten dział nie nadążyłby z ich drukowaniem, słowem: najwyższy czas zacząć się bać.

Ot, na przykład irlandzki premier po uchyleniu ósmej poprawki do konstytucji już zapowiedział, że szpitale katolickie nie będą mogły odmówić wykonania aborcji, czyli mówiąc wprost – zamordowania w warunkach klinicznych nienarodzonego człowieka (notabene, dzięki, Bono, za Twój współudział w tej zbrodni, możesz dalej śpiewać swoje słodkie piosenki o Jezusie, po prostu: „Peace, man!”). W Australii z kolei na poważnie rozpatruje się zmianę prawa tak, by zmusić księży do złamania tajemnicy spowiedzi. Można to skwitować stwierdzeniem: tam, gdzie uchyla się prawa Boże, wolność kwitnie tak, że aż chwyta za gardło i nie puszcza.

Także u nas, choć Polska w sposób szczególny doświadczyła koszmaru totalitaryzmów i jej przeciętny mieszkaniec powinien być wyczulony na wszelkie nieodpowiedzialne i groźne dla życia brednie, nie brak takich, którzy chcą się znaleźć w czołówce postępowej ludzkości. Z pewnością pragnie w niej być Adam Bodnar, rzekomo Rzecznik Praw Obywatelskich, a tak naprawdę Rzecznik Praw Niektórych.

Niedawno media obiegła wiadomość, że drukarz, który odmówił druku materiałów LGBT, został uznany przez Sąd Najwyższy za winnego. Sąd wydał „salomonowy” wyrok, bo jednocześnie odstąpił od nałożenia na drukarza grzywny. Wyrok skandaliczny, bo naruszający podstawowe wolności i prawa człowieka, choć z drugiej strony, jeśli dobrze się orientuję (a nie zamierzam udawać znawcy w dziedzinie prawa), opiera się on o prawo, które powstało jeszcze w czasach PRL-u.

Jeśli słuszne jest moje przypuszczenie (a nawet jeśli jest to prawo uchwalone później), to normalny Rzecznik Praw Obywatelskich powinien zasugerować zmianę przepisów, a konkretnie art. 138 Kodeksu Wykroczeń, aby zagwarantować wolność zarówno działalności gospodarczej, jak i wolność sumienia (Ordo Iuris zwraca uwagę na niebezpieczeństwo wykładni Sądu Najwyższego dla tych wolności właśnie, które gwarantuje konstytucja – notabene gdzie te protesty KOD-ziarzy? Konstytucja! Konstytucja!).

Tymczasem jednak mamy Rzecznika Praw Niektórych, a nie Obywatelskich, gdyż jego reakcja jest taka: „Orzeczenie SN potwierdza, że usługodawca nie ma prawa kategoryzowania czy selekcjonowania klientów wyłącznie w oparciu o ich cechę osobistą. W wyjątkowych przypadkach wolność sumienia i wyznania uzasadnia odmowę świadczenia usługi, ale wydrukowanie roll-upu z logotypem fundacji nie jest takim wyjątkowym przypadkiem”.

Tak więc nasz Rzecznik Praw Niektórych stwierdza, że jako osoba prowadząca prywatny biznes mogę odmówić wykonania usługi tylko w „wyjątkowym przypadku”! Zakładam, że ów drukarz uważa promowanie homoseksualizmu za zło, jest to sprzeczne z jego sumieniem, ma poczucie, że współuczestniczyłby w promowaniu tego zła, gdyby zgodził się wydrukować czy to logo czy jakieś inne materiały promujące sodomię, ale Rzecznik Praw Niektórych uważa, że jest to „kategoryzowanie (...) wyłącznie w oparciu o (...) cechę osobistą” klienta! Czy jeśli przyjdzie do niego lub innego drukarza ktoś ze zleceniem wydrukowania materiałów pornograficznych, a drukarz odmówi, to też jest to „selekcjonowanie” ze względu na „cechę osobistą” czy już „wyjątkowy przypadek”? Co to za bzdury!

Adam Bodnar, czyli Rzecznik Praw Niektórych, powinien podać się do dymisji i przestać sprawować urząd, który piastuje, bo uzurpuje sobie miano, które mu nie przysługuje i wprowadza w błąd publikę. Nie potrafi też dostrzec zagrożeń dla podstawowych praw człowieka, w tym przypadku wolności sumienia i wypowiedzi, jak i wolności prowadzenia działalności gospodarczej. Zamiast bronić obywatela i jego praw, broni tak naprawdę obłędnej ideologii, która dąży coraz bardziej do łamania sumień i wolności wypowiedzi, a nawet wdziera się w życie rodzin, naruszając prawo rodziców do wychowania własnych dzieci.

sobota, 9 czerwca 2018

Dawid przeciwko 52-głowemu Goliatowi


Aż 52 przedstawicieli obcych państw poparło tzw. „paradę równości”, która ma się odbyć w Warszawie. Można się zastanawiać, czy nie jest to ingerencja w wewnętrzne sprawy Polski. Można się też zastanawiać, czy naprawdę powinna cieszyć nas obecność wojsk NATO na terenie naszego kraju. Kto wie – może kiedyś (może już niedługo?) zostaną użyte one po to, aby zapewnić, że nad Wisłą też zapanuje „równość” i „wolność”.

Świat stacza się w kolejny totalitaryzm i widać to właściwie gołym okiem. Obłęd, jaki ogarnia ludzkość, jest czymś, w co jeszcze w latach osiemdziesiątych trudno byłoby tak naprawdę uwierzyć. W tym nowym totalitaryzmie cenzura będzie się nazywać zwalczaniem „mowy nienawiści”, brak wolności wypowiedzi będzie określany poszanowaniem tzw. „mniejszości seksualnych”, brak wolności religijnej – poszanowaniem innych religii. Na uniwersytetach ideologia gender już pełni rolę łysenkizmu, a kto ją podważa, może stracić pracę i dostać wilczy bilet.

Prawo do mordowania najbardziej bezbronnych istot ludzkich już się określa prawem kobiet do własnego ciała. Zabijanie staruszków w szpitalach to tzw. „godna śmieć”. Walka o prawo do zabijania spowijana jest w kolorowe opakowanie w wesołych kolorach (jeśli nie liczyć diabolicznych czarnych marszy) – serduszko, buzia z uśmiechem i hasło „Repeal the 8th” w Irlandii.

I tylko gdzieś tam na obrzeżu młody człowiek z zespołem Downa mówi, by głosować przeciwko uchyleniu ósmej poprawki, by inni, tacy jak on, mogli żyć. Ale kto się będzie nim przejmować? Już przecież niedługo takich jak on w Irlandii też nie będzie, podobnie jak nie ma już ich prawie w Islandii – wymorduje się ich, nim w ogóle będą mieli szansę się narodzić. W końcu po co jest ta cała nowoczesna technologia, która umożliwia wykrywanie wad już u nienarodzonego dziecka? Po co nowoczesne szpitale i kliniki? Przecież nie po to, aby się potem zajmować „downami” i zapewniać im stosowną opiekę!

Także ci, którzy dzisiaj mają mniej niż 60-50 lat powinni się szykować na to, że nie umrą śmiercią naturalną. Ktoś nam wyłączy respiratory, ktoś wstrzyknie do żył odpowiednią miksturę, byśmy mogli „godnie” odejść z tego świata.

Poparcie dla tzw. „parad równości” to tak naprawdę poparcie dla niszczenia tradycyjnej rodziny, która jest podstawą każdego silnego państwa i każdej silnej i zdrowej cywilizacji. To także atak na katolicyzm, bez którego Europy by po prostu nie było. Tak naprawdę to zagrożeniem dla Europy (i świata Zachodu) nie są hordy najeźdźców z krajów muzułmańskich, ale barbarzyńcy w instytucjach europejskich. To oni niszczą Europę. Ci muzułmańscy najeźdźcy, zamaskowani pod nazwą „uchodźców”, tak naprawdę tą Europą gardzą, bo z prawdziwej Europy zostały w niej tylko ruiny. Oni widzą, że ten piękny, kolorowy miraż jest jedynie iluzją, pod nią kryje się zgnilizna, rozkład i trupie truchło, które rozsypie się, gdy je dotknąć palcem i wpuścić trochę świeżego powietrza.

Polska mogłaby odegrać rolę bastionu Europy, broniąc tego, co tę Europę przez wieki tworzyło i budowało. Polska mogłaby być Dawidem, który staje naprzeciwko pysznego Goliata. Niestety, ze smutkiem myślę, że nic takiego się nie stanie. Aby Polska stała się Dawidem, musiałaby „bardziej słuchać Boga niż ludzi”. Gdy patrzę na polską tzw. „prawicę”, myślę, że nie ma na to szans. Ponoć Patryk Jaki, „prawicowy” kandydat na prezydenta Warszawy, nie tylko planuje dofinansowywać in vitro z kieszeni podatnika, ale też nie będzie walczył z homoseksualną tęczą. Widać uznał, że „etap”, o którym kiedyś mówił niejaki Misio Kamiński – też przecież twardy „konserwatysta”, już nadszedł i że Polska jest nań gotowa.

piątek, 8 czerwca 2018

Czy żyjemy w państwie policyjnym?


Byłem dzisiaj odebrać nowy dowód osobisty. Cała procedura przebiegła szybko i sprawnie. Podobnie było przy składaniu wniosku. Nie wiem, czy tak tylko szczęśliwie trafiłem, ale w obu przypadkach nie było kolejek.

Wszystko fajnie i pięknie, pytanie tylko: po co w ogóle traciłem czas wybierając się do urzędu miejskiego? Mój dowód utracił ważność kilka miesięcy temu. Nie spieszyłem się, bo do niczego nie był mi potrzebny, a do wyjazdu na wakacje miałem paszport. Poza tym nie miałem nic innego do załatwienia w pobliżu urzędu, więc szkoda mi było czasu.

W międzyczasie słyszałem jakieś straszliwe historie o karach finansowych za niewyrobienie nowego dowodu i o niemożliwości załatwienia bez niego niektórych spraw. Miałem tego drobny przykład w pewnym banku, o którym mam bardzo negatywną opinię (nawet „banksterzy” to zbyt łagodne określenie na ich bezczelność i jednocześnie brak kompetencji), a do którego od czasu do czasu muszę się udać z żoną, by podpisać dokument lub dwa. Tym razem byłem sam, bo żona swój podpis złożyła wcześniej. Pani poprosiła mnie o dowód tożsamości. Kiedy wyciągnąłem i podałem jej paszport, zakłopotana spytała, czy nie mam dowodu. Myślałem, że zabiję ją śmiechem, ale uratowała ją przełożona, która – uprzedzona najwidoczniej przez moją żonę o moim negatywnym nastawieniu do tego banku – szybko się wtrąciła i powiedziała, że wszystko jest w porządku.

Tak więc chcąc nie chcąc złożyłem wniosek i stałem się szczęśliwym posiadaczem kolejnej plastykowej karty w mojej kieszeni. I jeszcze raz zadam to pytanie: po co? Dlaczego potwierdzeniem mojej tożsamości nie może po prostu być prawo jazdy? Zawsze jako drugi dokument mogę przedstawić paszport, który pozwala mi przecież podróżować po świecie. A czy rachunki za prąd lub telefon nie mogą być dodatkowym poświadczeniem mojego adresu w przypadku załatwiania np. nowego konta w banku?

Po co więc ta cała biurokracja? Po co wywalanie pieniędzy na produkowanie plastykowych kart, robienie zdjęć, zatrudnianie urzędników, którzy przyjmują, stemplują, drukują, wprowadzają do systemu itp., itd.? A przypomnijmy, że szanowni posłowie znaczną większością głosów utrzymali do tego jeszcze obowiązek meldunkowy, który jest najzwyczajniej w świecie czystą fikcją (swoją drogą jestem ciekaw, jak głosował Grzegorz Schetyna, który niegdyś sugerował zniesienie tego anachronizmu). Założę się, że każdy z nas zna dziesiątki osób, które nie mieszkają tam, gdzie są zameldowane, i nie zmieniają tego, bo po prostu szkoda im czasu na chodzenie do urzędów i załatwianie tego wszystkiego. I założę się, że możliwość złożenia wniosku przez Internet niczego tutaj nie zmieni.

Czemu w ogóle służy obowiązek meldunkowy? Przecież nie identyfikacji przestępców, bo oni mają to głęboko w poważaniu. Można powiedzieć, że ma jakiś sens w przypadku obcokrajowców, ale po co wobec obywateli własnego kraju? Czyżbyśmy żyli w państwie policyjnym? Może nie, ale opiekuńczym na pewno – z tej troskliwości nas po prostu udusi, tak nas kocha i tak bardzo chce o nas wszystko wiedzieć.

czwartek, 7 czerwca 2018

Fruczak przyleciał!


Dzisiaj po raz pierwszy w tym roku zobaczyliśmy fruczaka na naszym balkonie. Nie pokażę zdjęcia, bo bardzo trudno jest go sfotografować, a nie miałem pod ręką dobrego sprzętu. Znacznie lepszy ma moja żona, która zrobiła filmik z dość bliska.


Fruczak nazywa się tak naprawdę albo fruczak gołąbek, albo zawisak, a niektórzy nazywają go polskim kolibrem, choć tak naprawdę nie jest wcale polski, a z kolibrem również ma niewiele wspólnego z wyjątkiem wyglądu. Nie jest bowiem ptakiem, tylko ćmą (inne źródła podają, że motylem).


Nasz fruczak pojawił się na naszym balkonie parę lat temu. Z początku nie wiedzieliśmy, co to jest. Pojawiało się i znikało. W którymś momencie moja żona nazwała go koliberkiem, bo to coś wyglądało faktycznie jak ten mały ptaszek. Jednak ponieważ dość szybko znikało, nie byliśmy w stanie dokładnie go zobaczyć. W kolejnym roku mogliśmy przyjrzeć się temu stworzonku uważniej i po przejrzeniu sieci dowiedzieliśmy się, że to zawisak albo właśnie fruczak gołąbek.


Przylatuje na nasz balkon co roku do pelargonii. Podejrzewam, że nie jest to ten sam, który był w zeszłym roku, a przynajmniej nie ten sam, którego ujrzeliśmy na początku (te stworzonka chyba tak długo nie żyją), ale widocznie w jakiś sposób przekazują wiedzę o pelargoniach na naszym balkonie. W zeszłym roku zresztą trudno było go zobaczyć na naszym balkonie z powodu pogody (bardzo często było dość wietrznie i deszczowo). Dwa lata temu natomiast po raz pierwszy zauważyliśmy też coś nowego – to nie był już jeden fruczak, ale dwa!

W czasie naszej pielgrzymce po Włoszech w pewnej przepięknie położonej nadmorskiej miejscowości zobaczyliśmy całe stadko tych sympatycznych stworzonek. No tak, ale róża Małego Księcia była wyjątkową różą i nasz fruczak jest wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju.


W tym roku wypatrzyliśmy go dość wcześnie. Z reguły powinien się zjawić gdzieś koło lipca – pod koniec czerwca.


środa, 6 czerwca 2018

Barbarzyńcy w murach miasta


Na wakacjach w ostatnich czasach odcinam się kompletnie od mediów. Nie przeglądam stron internetowych, nie śledzę poczty elektronicznej, a jeśli w ogóle włączę Internet, to jedynie po to, aby sprawdzić mapę. Dlatego nie znałem wyników referendum aborcyjnego w Irlandii. Kiedy wróciłem do Polski ze smutkiem przeczytałem o rezultatach głosowania. Irlandia, która broniła cywilizacji chrześcijańskiej, teraz dołączyła do powszechnego prądu regresu cywilizacyjnego.


Nie chcę przez to powiedzieć, by wynik był dla mnie totalnym zaskoczeniem, choć miałem jakąś małą nadzieję na przebudzenie Irlandczyków. Sam zresztą pomysł, by w powszechnych wyborach ustalać, że można zabijać niewinne istnienia ludzkie wydaje mi się skandalem. Prawo do życia od chwili poczęcia powinno być niekwestionowaną zasadą, która nie podlega żadnym głosowaniom.


Już w latach dziewięćdziesiątych obserwowałem z niepokojem dziwność irlandzkiego katolicyzmu. Z jednej strony spotykałem od czasu do czasu – raczej rzadziej niż częściej – ludzi naprawdę pobożnych i jak się zdaje o silnej wierze. Z drugiej przeciętny obraz irlandzkiego katolicyzmu pozostawiał wiele do życzenia, zwłaszcza wśród młodych ludzi nie widziałem jakichś szczególnych przejawów katolicyzmu – coś podobnego zauważyć można obecnie w Polsce, choć chyba wciąż w mniejszej skali. Tak samo w irlandzkim Kościele obserwowałem dziwne rzeczy – takie jak na przykład powszechną poprawność polityczną. Ot na przykład w czytaniach z Biblii nie było już słowa „man”, tylko „person”, by nie obrazić przypadkiem kobiet. A szczególnie kuriozalnego przykładu poprawności politycznej mogłem doświadczyć w Wielki Piątek w jednym z kościołów, gdy z czytań z Ewangelii poznikały w tajemniczy sposób słowa: „Żyd” i „żydowski”.


Jednak mimo wszystko Irlandia stwarzała jeszcze pozory katolickiego kraju. Na promie z Holyhead do Dublina bez trudu można było na przykład rozpoznać rodziny irlandzkie – z reguły wielodzietne. Teraz z pewnością się to zmieni i Irlandia zacznie staczać się po równi pochyłej, chyba że nastąpi jakiś cud. Niestety chyba nie należy spodziewać się, że przyczynią się do tego żyjący w Irlandii Polacy, którzy zamiast pielęgnować wiarę i stać wiernie przy pryncypiach cywilizacji europejskiej szybko przyjmują lokalny styl życia.


Europa przeżywała różne kryzysy cywilizacyjne i była atakowana przez barbarzyńców, takich jak np. wikingowie, katarzy czy dżihadyści pod zielonym sztandarem. Udawało się jej wychodzić z nich obronną ręką, choć momentami wiązało się to z olbrzymimi stratami. Dzisiaj barbarzyńcy najeżdżają Europę z południa, ale chyba dużo groźniejsi są ci barbarzyńcy, którzy są pośród nas, którzy zasiadają w ławach eurodeputowanych i w parlamentach poszczególnych krajów europejskich, którzy opanowali uniwersytety (stworzone przez cywilizację chrześcijańską), media i instytucje kulturalne.


Belloc pisał swego czasu, że Europa to Kościół katolicki, a Kościół katolicki to Europa. Ta Europa leży w przeważającej mierze w gruzach, choć na pozór miasta Europy rozkwitają. Kto wie, czy nie nadchodzi zamordyzm gorszy nawet od komunistycznego, bo przy pozorach wolności i wykonywany w białych rękawiczkach. Jego pierwszymi ofiarami są już ci, którzy są najbardziej bezbronni. Potem przyjdzie czas na pozostałych. Sądzę, że wcześniej czy później zacznie się prześladowanie na szerszą skalę katolików.


Polska mogłaby tutaj odegrać rolę bastionu cywilizacji europejskiej. Pytanie tylko: Czy polscy duchowni i katolicy świeccy są na to gotowi? Politycy polskiej prawicy z pewnością nie – jedyne, co robią, to przyczyniają się do stopniowego pękania murów tego bastionu, choć z pozoru go bronią.