środa, 31 lipca 2019

Wraca cenzura, tym razem w wydaniu homobolszewickim

Już kiedyś pisałem na tym blogu, że nie spodziewałem się, iż dożyję czasów powrotu cenzury. A jednak. Znikają kolejne filmy i programy ze strony monopolisty, jakim jest YouTube.

Informowałem niedawno o problemach niezależnej internetowej telewizji wRealu24 TV, której zablokowano audycje poświęcone LGBT-coś-tam. Teraz okazało się, że zablokowano program z udziałem Pawła Lisickiego i MarkaMiśko na temat tej totalitarnej ideologii. Miałem nawet zarekomendować ów bardzo ciekawy odcinek z cyklu „Wierzę”. Za późno, program już zniknął z YouTube, nauka Kościoła o homoseksualizmie to bowiem tzw. mowa nienawiści.

Jestem ciekaw, czy rząd coś zrobi w sprawie panoszenia się tej ideologii, czy podejmie skuteczne działania w celu powstrzymania monopolistycznych praktyk YouTube i innych gigantów medialnych? Czas reagować. Najwyższy czas. Tym bardziej, że działania te nie przypadkowo zbiegają się z kampanią wyborczą.

Przykłady referendum w Irlandii i niszczenia europejskiej cywilizacji na Zielonej Wyspie są tutaj przykładem, w jaki sposób manipuluje się opinią publiczną. Tam też monopoliści blokowali dostęp do mediów katolickim i konserwatywnym organizacjom, utrudniając im kontakt z Irlandczykami.


wtorek, 30 lipca 2019

Jak premier Morawiecki mnie zasmucił

Słowo „Europa” i jego odmiany pojawiają się w naszych czasach na ustach wielu osób i w nazwach wielu instytucji, organizacji, a nawet produktów. Jednak, kiedy się wsłuchać uważnie, z łatwością można odkryć, że nie wszyscy mają to samo na myśli. Można też odnieść wrażenie, że sama „Unia Europejska” ma coraz mniej wspólnego z wartościami, które niegdyś uosabiało słowo „Europa”. Przede wszystkim odcinając się od chrześcijaństwa, odcina to, co do tej pory stanowiło podstawę cywilizacji europejskiej.

Nie przypuszczałbym jednak, że premier obecnego rządu (cokolwiek bym sobie myślał o nim czy o jego decyzjach), który sam mówił nie tak dawno jeszcze temu o rechrystianizacji Europy, sprowadzi słowo „Europa” do tak niskiego poziomu. Oto na spotkaniu mieszkańcami Stężycy miał powiedzieć: „Dla nas europejskość to jest zasobność polskich portfeli, a nie eksperymenty kulturowe, czy obyczajowe. (...) To jest właśnie nasz program”.

Wyobraźcie sobie, Państwo! Oto z jednej strony „eksperymenty” LGBT i tym podobne, a z drugiej – „zasobny portfel”. Z jednej chłop z chłopem, baba z babą, a z drugiej syty Polak na kanapie z pilotem w ręce. Z jednej strony 52 płcie, a z drugiej rozbijający się najnowszym elektrycznym cudeńkiem Kowalski!

Tylko czekać, aż temu zadowolonemu ze zwitka banknotów w portfelu Kowalskiemu czy Nowakowi palma odbije i zacznie eksperymentować z własną płcią, aż przyjdzie mu do głowy pomysł seksualizacji dzieci czy tym podobne rzeczy. Bo niby dlaczego nie? Co go przed tym uchroni? W końcu orędownicy homoseksualnej rewolucji i nowej „miłości” mają i tak już strumyk pieniędzy, który płynie do nich z różnych organizacji, mniej lub bardziej jawnych i tajnych, włączając w to potężne międzynarodowe koncerny. Może więc wystarczy Kowalskiemu pomachać tym plikiem banknotów przed nosem?

„Europejskość” zaproponowana przez premiera Morawieckiego sytuuje się więc dokładnie po tej samej stronie, po której sytuują się odrzucane przez niego „eksperymenty kulturowe i obyczajowe”. I żeby mnie mylnie nie zrozumiano: nie neguję potrzeby zasobnego portfela i zapewnienia własnej rodzinie godnego bytu. Tyle tylko, że ten „zasobny portfel” premiera Morawieckiego wraz z tymi „eksperymentami” wydają się być podszyte pustką. Naprzeciw nich stoją średniowieczne katedry, brzmi śpiew gregoriański, słychać recytację „Boskiej komedii” i muzykę sfer niebieskich...

Brzmi patetycznie? Zbyt patetycznie w tym kontekście? No cóż! Nic na to nie poradzę. Ja idę sobie w tamtą stronę, bo tam jest ta prawdziwa Europa, Europa budowana na chwałę Pana, a nie atrapa zżarta przez korniki i szeleszcząca papierem, którą byle wiatr przewróci.


poniedziałek, 29 lipca 2019

Homobolszewicka „wolność słowa” – blokada wRealu24 TV

Pisałem już parokrotnie na tym blogu, że homobolszewicy, którzy teraz określają się jako LGBT przyniosą nam mniej więcej taką „wolność” i „tolerancję”, jaką nieśli nam bolszewicy począwszy od roku 1917. Oni chcą po prostu wszelkich swobód dla siebie, łącznie ze swobodą szydzenia ze świętości zarówno religijnych, jak i narodowych, bluźnienia, profanowania i obrażania innych, którzy myślą inaczej od nich. Mieliśmy w ciągu ostatnich miesięcy dosyć takich przykładów, by stworzyć jakąś „Czarną Księgę LGBT”, która by dokumentowała, jak naprawdę wygląda ich pojmowanie „wolności” i „tolerancji”.

YouTube, jeden z monopolistów na rynku medialnym, zablokował właśnie kanał wRealu24 TV. Tak właśnie wygląda „wolność LGBT”. Gołym okiem widać, że tak jak tzw. „demokracja ludowa” nie miała nic wspólnego z demokracją, tak „wolność i tolerancja LGBT” nie mają nic wspólnego z prawdziwą wolnością i tolerancją.

Kiedy jakiś drukarz czy cukiernik, którzy nie są monopolistami na rynku, odmówią wykonania usługi dla homoseksualistów, podnosi się wrzask i skowyt lobby LGBT, padają porównania do hitlerowskich Niemiec, a rzekomo „uciśnionych” homoseksualistów do Żydów itp., itd.

Tymczasem nie zdziwmy się, jeśli w sklepikach i zakładach usługowych drobnych przedsiębiorców zacznie się wybijanie szyb, bo na przykład nalepili sobie naklejkę „Strafa wolna od ideologii LGBT” albo po prostu otwarcie głoszą przywiązanie do nauki Kościoła katolickiego.

To homobolszewicy są prawdziwymi agresorami, to im zależy na tłumieniu wolności słowa, to oni głoszą prawdziwe zabobony, to oni są rzeczywistym zagrożeniem dla podstawowych praw człowieka.


środa, 24 lipca 2019

Przypadek czy nie przypadek?

Czasami w życiu zdarzają się dziwne rzeczy, niby przypadkowe, ale czy aby na pewno? Chyba każdy z nas ich doświadczył, czasami może próbował je zracjonalizować, bo były tak niezwykłe, że trudno wręcz było uznać je za prawdziwe. O pewnym takim „przypadku”, „zbiegu okoliczności” opowiada Tomasz Antoni Żak na stronie PCh24TV. Polecam, czasem warto zastanowić się głębiej nad sensem życia i tego, co nas po drodze (dosłownie i w przenośni) spotyka. Całość do obejrzenia i posłuchania tutaj.


poniedziałek, 22 lipca 2019

Początek faszyzmu, czyli odwracanie kota LGBT ogonem

„To początek faszyzmu”, „Z Białegostoku niedaleko do Jedwabnego” – to część komentarzy na temat zajść w Białymstoku, jakie pojawiły się ostatnio w mediach. Zacznijmy od tego, że takich wydarzeń i takich komentarzy należało się wcześniej czy później spodziewać. O to przecież chodzi. Stąd prowokacje homobolszewickie w Gnieźnie, gdzie w tym roku odbył się pierwszy przemarsz „kochających inaczej”, stąd ponowienie prowokacji homoseksualnych w Częstochowie, stąd wzmożenie tzw. „parad równości” w wielu miastach Polski.

Dlaczego mówię o „prowokacji”? Bo niezależnie od intencji tych biednych ludzi, którzy czynnie w nich uczestniczą, są to właśnie działania mające na celu wywołanie jakiegoś nieszczęścia. Po pierwsze uznano, że w Irlandii zrobiono już z grubsza porządek (reszta potoczy się jak kula śniegowa) i że przyszedł czas na Polskę, która jeszcze się broni jako kraj katolicki. Po drugie homoseksualny „męczennik” w Gnieźnie czy w Częstochowie byłby podarunkiem dla ruchu „LGBT-coś-tam”. Jeden celny kamień rzucony przez jakiegoś krewkiego narodowca czy nierozważnego nastolatka i nieszczęście gotowe, a potem Częstochowa czy Gniezno w światowych mediach łączone byłby już nie z chrześcijaństwem, ale z homoseksualizmem i czyjąś bezsensowną śmiercią.

Tymczasem w rzeczywistości działacze „LGBT-coś-tam” nie są żadnymi ofiarami, to oni, mając wsparcie wielkich światowych koncernów, a także różnych wpływowych polityków i państw, próbują doprowadzić do sytuacji, stworzyć rzeczywistość, w której normalny człowiek stanie się ich ofiarą. W tym ich „nowym wspaniałym świecie” nie będzie już wolności słowa ani demonstrowania swoich poglądów, a takie wpisy, jak ten, będą usuwane z sieci, zaś ich autorzy będą narażeni nie tylko na spore nieprzyjemności, ale nawet na karę więzienia za tzw. „mowę nienawiści”. Ideologia „LGBT” to ideologia totalitarna i jako taka powinna być zakazana. Szerzenie tej ideologii powinno być zakazane, tak jak szerzenia komunizmu czy nazizmu.

Stąd dziwią niektóre komentarze, jakie pojawiły się po prawej stronie, w związku z akcją „Gazety Polskiej” z naklejkami „Strefa wolna od LGBT”. Mogę jeszcze zrozumieć od biedy wpis narodowca Krzysztofa Boska, który – jeśli dobrze rozumiem jego intencje – zdaje się wskazywać na to, że akcja ta może być po prostu wykorzystana przez lobby homoseksualne, by jeszcze zaognić całą sytuację na swoją korzyść.

Totalnie nie zgadzam się natomiast z komentarzem TomaszaTerlikowskiego. Pyta się on retorycznie: „Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby jakieś liberalne medium wypuściło naklejki dla usługodawców z napisem: Strefa wolna od katolików/katolicyzmu”. Otóż po pierwsze takie naklejki już są, nie dosłownie, nie jako przedmiot do wykorzystania, ale jako swego rodzaju bicz na katolików. Co spotkało panią Klepacką, kiedy ośmieliła się skrytykować prohomoseksualne działania w Warszawie? Co może spotkać tych, którzy ośmielą się przeciwstawić homolobby np. w świecie artystycznym? Co spotkało pracownika IKEI, który przeciwstawił się promocji ruchu LGBT cytując Biblię? Po drugie naklejka mówi: „Strefa wolna od LGBT”, a nie od osób, które mają skłonności homoseksualne, czy wyobrażają sobie jednego dnia, że są panią, a drugiego, że istotą dwupłciową. Po trzecie, ja akurat byłbym wdzięczny za takie naklejki, jakie sugeruje Tomasz Terlikowski, bo wiedziałbym, gdzie unikać robienia zakupów, tak jak unikam robienia zakupów w pewnej sieci handlowej, która wymazywała krzyże ze zdjęć reklamowych swojej firmy. Z pewną ciekawością obserwowałbym też, jak długo taki biznes utrzyma się na rynku (co swoją drogą wiele powiedziałoby mi też o katolicyzmie w Polsce).

Terlikowskiego nie przekonuje też „argument, że chodzi o strefę wolną od ideologii, bo tak się składa, że ona nie przemieszcza się po mieście, nie chodzi do lokali. Jednym słowem walczmy z ideologią (groźną i niebezpieczną), szanujmy ludzi i głośmy miłość Jezusa Chrystusa”. Jakoś nie zauważyłem, by Tomasz Terlikowski protestował przeciwko znakowi „Strefa zdekomunizowana”, który umieścił niegdyś na swojej posiadłości pewien polityk i autor jednego z przytoczonych na początku komentarzy. Czy stawał wówczas w obronie komunistów, których taki znak obrażał? Czy w ogóle ten znak budził takie kontrowersje wówczas, jakie budzi inicjatywa Sakiewicza? Czy gdyby „Gazeta Polska” wówczas wypuściła naklejki „Strefa zdekomunizowana”, to podniosłyby się głosy krytyki także po prawej stronie? Absurd! Terlikowski chociaż dostrzega, że ideologia LGBT jest „groźna i niebezpieczna”, dziwne jednak, że nie dostrzega, iż wlepki „Gazety Polskiej” są po prostu elementem walki z tą totalniacką ideologią, tak jak dawniej było nią malowanie po murach.

Niewykluczone, że jeszcze trochę, a trzeba będzie wrócić do tych metod, skoro monopolista na rynku prasy i książki blokuje sprzedaż „Gazety Polskiej”. Stąd, choć straciłem sympatię do działań i propagandy „Gazety Polskiej”, popieram ich akcję.


piątek, 19 lipca 2019

Daniel i złoty posąg, przed którym pokłony bije współczesna polityka

Przeczytałem sobie ostatnio fragment z Księgi Daniela, w którym mowa o wrzuceniu Daniela i jego towarzyszy do pieca ognistego za odmowę oddania czci złotemu posągowi. Daniel mówi tam tak:

„Jeżeli nasz Bóg, któremu służymy, zechce nas wybawić z rozpalonego pieca, może nas wyratować z twej ręki, królu! Jeśli zaś nie, wiedz, królu, że nie będziemy czcić twego boga ani oddawać pokłonu złotemu posągowi, który wzniosłeś”.

Daniel więc liczy się z tym, że plany Boże mogą być inne i że mówiąc po ludzku może przegrać. Jednak przykazania Boże i Boża prawda są ważniejsze, nawet jeśli po ludzku dla Daniela miałoby to oznaczać klęskę. Jak wiemy, mimo wrzucenia do pieca ognistego, którego żar pochłonął tych, którzy ich tam wrzucali lub się doń zbliżyli, Daniel i jego towarzysze ocaleli. Wciąż jednak należy pamiętać, że Daniel chciał być wierny zasadom Bożym nawet, gdyby miało to oznaczać, że poniesie śmierć, że po ludzku przegra starcie z satrapą.

Współcześni politycy, którzy określają się mianem „chrześcijańskich” czy „katolickich”, idą na kompromisy z prawem Bożym dla słupków popularności. Wystarczyło, że parę ubranych na czarno bab (jeśli to w ogóle były baby) wyszło na ulice, a PiS przestraszył się, że może mieć to konsekwencje wyborcze i przestał stanowczo bronić dzieci nienarodzonych (jeśli w ogóle kiedykolwiek stanowczo je bronił). Sondaże, popularność ludu, naciski jakiejś komisji zlokalizowanej w Brukseli i tym podobne nakazują politykom korygowanie tego, co jest niezmiennym prawem Bożym, albo granie tym, co nie powinno być przedmiotem żadnej gry politycznej.

Demokratyczni politycy boją się, że obrona praw Bożych może kosztować ich kilka krzyżyków mniej na karcie wyborczej. Daniel nie bał się śmierci w piecu ognistym, wolał umrzeć, niż pokłonić się przed złotym posągiem. Miał nadzieję w Bogu, ale liczył się z tym, że z jakiegoś powodu Pan Bóg może dopuścić do jego śmierci. Nie tłumaczył sobie: „Co mi szkodzi, pokłonię się, przecież i tak wiem, że to jedynie kupa złota, a nie żaden bóg! Dzięki temu będę miał władzę i pomogę swojemu ludowi”. Nie, był gotów ponieść śmierć w płomieniach. Nie poniósł.

Współczesnym politykom „chrześcijańskim” i „katolickim” wydaje się, że nie poniosą śmierci w płomieniach, jeśli pokłonią się złotemu posągowi wyborów i władzy. Zapominają, że ten płomień fizyczny czy nawet metaforyczny, to nie jedyny płomień, który ich może czekać. A różnica jest taka, że ten, który ich czeka, płonie wiecznie, obojętnie czy w to wierzą, czy nie.


czwartek, 18 lipca 2019

Batalia o kolejne dziecko w Wielkiej Brytanii

Polskie media chyba nie poświęciły zbytnio uwagi tej sprawie, a tymczasem wygląda na to, że toczy się batalia o życie kolejnego dziecka w Wielkiej Brytanii. Był Charlie, był Alfie, a teraz jest Tadifa, której terapię lekarze chcą przerwać wbrew rodzicom, którzy pragną dziecko ratować. Co gorsza scenariusz jest podobny, jak w przypadku Afliego i Charliego, to znaczy szpital nie chce dziecka wydać rodzicom, by mogli je przewieźć na leczenie do innego szpitala we Włoszech.

Smutne, by było, gdybyśmy się przyzwyczaili do takich sytuacji i przestali reagować, tak jak wielu z nas przyzwyczaiło się do mordowania nienarodzonych dzieci do tego stopnia, że przestajemy tym problemem się zajmować, a politycy (i to „nasi”!) traktują ten problem jako element rozgrywki politycznej, zamiast odważnie stanąć po stronie prawdy i bronić niewinnych dzieci wbrew wszelkim kalkulacjom wyborczym.

Więcej o sprawie małej Tadify można przeczytać tutaj.


środa, 17 lipca 2019

Car jak umierający na krzyżu Chrystus

Ubiegłej nocy minęła 101 rocznica zamordowania przez bolszewików ostatniego cara Rosji wraz z jego rodziną. Rok temu napisałem tekst w dwóch odcinkach o niepokojącej wizji angielskiej XX-wiecznej mistyczki Caryll Houselander. Wizji, która szczególnie u Polaków musi budzić mieszane uczucia, gdyż idzie niejako pod prąd naszym stereotypom i niechęci do rosyjskiego caratu. Chciałbym dzisiaj przypomnieć ten tekst, gdyż wydaje mi się, że zarówno sama wizja, jak i postać Caryll Houselander są w Polsce praktycznie nieznane. Pierwszą część tego tekstu można przeczytać tutaj, a drugą tutaj.


wtorek, 16 lipca 2019

Nacjonalizm i mowa nienawiści nie przejdą!

Pisałem już chyba dwa razy na tym blogu o szkockim uczniu, który został wyrzucony z klasy, a potem też ze szkoły za stwierdzenie prostego, zdroworozsądkowego i naukowego przecież faktu, że istnieją dwie płcie. Coraz częściej niestety zdarza się, że w szkole uczniowie mają problemy za to, że mówią prawdę wbrew nauczycielom, którzy z kolei uczą dzieci i młodzież bzdur (nie mówiąc już o uczeniu ich zwykłego konformizmu). Chodzi o szkoły na zachodzie Europy, gdzie barbarzyństwo zajmuje coraz większe obszary niegdyś opanowane przez cywilizację zachodnią. I chodzi tutaj zarówno o barbarię w instytucjach europejskich, która nie szanuje wielkiego dziedzictwa europejskiego, jak i napływ barbarii z krajów muzułmańskich (która akurat barbarii europejskiej się przeciwstawia tam, gdzie koliduje ona z ich kulturą).

Coraz częściej więc współczesne szkoły nie są placówkami edukacyjnymi, ale forpocztami nowej barbarzyńskiej inwazji, pralniami mózgów, w których wiedzę zastępuje się myśleniem magicznym, zaklinaniem rzeczywistości. Jeśli w końcu w placówkach szkolnych zacznie się uczyć wróżbiarstwa, guseł i tym podobnych, nie powinno to już chyba nikogo specjalnie dziwić. Przecież jeśli można uczyć, że istnieje więcej niż dwie płcie, że homoseksualiści mogą wstępować w związki małżeńskie i tym podobne idiotyzmy, to czas na lekcje wróżenia z kryształowej kuli i rzucania czarów jest już bliski.

W Polsce szkoły jeszcze się opierają i bronią przed ofensywą prymitywizmu zamaskowanego pod postacią nowoczesności, ale homobolszewia i „postępowi” edukatorzy robią wszystko, by to zmienić. Wprawdzie jeszcze chyba w żadnej szkole polskiej nie wyrzucono ucznia z lekcji biologii za stwierdzenie faktu naukowego, okazuje się jednak, że można mieć poważne kłopoty za stwierdzenie faktu historycznego. Oto nazwanie Bandery bandytą może w polskiej szkole skończyć się sprawą w sądzie, a rodzice ucznia, który to powiedział, mogą być pozbawieni praw rodzicielskich! Mówienie prawdy o przeszłości nazywa się teraz „nacjonalizmem”!

Domyślam się też, że gdyby wprowadzono do polskiego prawa zapisy o tzw. „mowie nienawiści”, to rodzice tego ucznia zostaliby rozstrzelani, a ich dziecko zamknięto by w specjalnym obozie korekcyjnym dla trudnej młodzieży, gdzie od świtu do zmierzchu bombardowany byłby „miłością” i filmami Sekielskiego oraz Patryka Vegi.


poniedziałek, 15 lipca 2019

Homo viator i homo superbus

„W wielkich dziełach literatury odkrywamy głębokie zrozumienie bytu człowieka i jego celu. Odkrywamy, że osoba ludzka to homo viator, pielgrzym, czyli wędrowiec, który podróżuje przez śmiertelne życie, pamiętając zawsze o życiu wiecznym. To zrozumienie, kim jesteśmy, zostało utracone. „Człowiek nowożytny – pisał Chesterton – bardziej przypomina podróżnika, który zapomniał nazwy miejsca swojego przeznaczenia i musi wrócić tam, skąd przyszedł, by odkryć, dokąd zmierza”. W rzeczywistości rzeczy przedstawiają się nawet gorzej, niż wyobraził sobie to Chesterton, ponieważ współczesny człowiek nie tylko zapomniał nazwy miejsca swojego przeznaczenia, ale nawet zapomniał, że ma jakieś miejsce przeznaczenia. Nie wie, że jest podróżnikiem. Nie ma świadomości, że podróżuje ani że ma dokąd pójść. Nie jest on homo viator, ale homo superbus – człowiek pyszny, żałosna istota złapana w pułapkę pomiędzy ograniczeniami konstruowanego przez siebie „ja”, więzień swojej własnej dumy i uprzedzenia”.

Joseph Pearce, Literature: What Every Catholic Should Know (tłum. własne)

sobota, 13 lipca 2019

O zawiązanych oczach i życiu w fikcji, które krzywdzi nas samych i bliźnich

Arcybiskup Fulton J. Sheen napisał:

Pary małżeńskie często mówią: „Nie możemy sobie pozwolić na więcej dzieci”.
Ci, którzy wyrażają takie zdanie, prawdopodobnie nigdy nie pomyśleli o straszliwej zasadzie, jaką zwiastują, a mianowicie: prymacie tego, co ekonomiczne nad tym, co ludzkie. Wprowadźcie to w życie we wszystkich innych dziedzinach. Przypuśćmy, że mąż mówi, iż nie będzie już wspierał swojej żony. Czy powinien mieć prawo ją zastrzelić?

(...)

Ci, którzy przyznają prymat temu, co ekonomiczne, nie są tak naprawdę zainteresowani oszczędzaniem czy zarabianiem; są zainteresowani wydawaniem, które dyktuje udaremnianie życia. Próżniackie namiętności i pragnienie więcej kredytu, ubrań, oraz egoizm określają ich filozofię. Wierzą, że wolno im manipulować życiem poza prawami Bożymi, ponieważ prawa płodnego małżeństwa wiążą jedynie katolików.

Powiadają oni, że katolicy są przeciwni wszelkiemu udaremnianiu ludzkiego życia w małżeństwie, ale należy pamiętać, że ci, którzy nie są katolikami, nie mają więcej wolności naruszania naturalnych praw Bożych niż ktokolwiek inny. Tak się składa, że Kościół katolicki broni prawa naturalnego. Są tacy, którzy wierzą, że sprzeciw wobec udaremniania miłości, zasada, że przeznaczeniem małżeństwa jest być płodnym, to jedynie i wyłącznie nauka katolicka. Przypuśćmy, że spora większość ludzi chodziłaby wokół z zawiązanymi oczami i zatkanymi uszami. Wkrótce mielibyśmy encyklikę papieską sprzeciwiającą się temu, a Kościół mówiłby: „Nie jest rzeczą właściwą, by zawiązywać oczy i zatykać uszy. Rozum mówi, że oczy zostały stworzone do widzenia, a uszy do słuchania. Musicie pozwolić tym organom pełnić funkcję, do której stworzył je Bóg”.

Wielu powiedziałoby: „Och, Kościół katolicki sprzeciwia się kontroli oczu”.
„Kościół katolicki sprzeciwia się kontroli uszu”.

Współczesnemu człowiekowi wydaje się, że jest mądrzejszy od Boga, wyrządza krzywdę sobie i bliźnim. Zamiast przemyśleć prawa Boże, dostrzec ich sens, zauważyć, że nie wszystko to, co dobre, jest łatwe, a te prawa stoją na straży miłości, buntuje się przeciwko nim. Bardzo często wspomniany wyżej przez arcybiskupa Sheena prymat ekonomiczny odgrywa tutaj ogromną rolę, tak ogromną rolę, że przestaje się liczyć człowiek, osoba, brat, mąż, żona czy siostra. Zwłaszcza ten cierpiący, który wydaje się być bezużyteczny.

Vincent Lambert był pod względem ekonomicznym bezużyteczny, wymagał stałej opieki lekarskiej, był więc nikomu niepotrzebny. I nie mówię tutaj o jego bliskich, którzy do końca walczyli o to, by utrzymać go przy życiu (niestety nie wszyscy, jego żona na przykład chciała jego śmierci). Prymat ekonomiczny zwyciężył nad człowiekiem. Ludzki bunt przeciwko planom Bożym zwyciężył nad miłością bliźniego. Wygoda na brakiem egoizmu.

Niedawno pewna polska celebrytka powiedziała: „Dziwi mnie ten podział świata na płcie. Oczywiście jest to kluczowe, ale nie zawszy wyznacza wszystko. Zakochujemy się w człowieku, a nie w płci”. Z pozoru jest to wszystko sensowne, ale tylko z pozoru. Jest w tym niechęć do akceptacji rzeczywistości. Nie chodzi tutaj tak naprawdę o miłość bliźniego, ale wspomniany przez Sheena egoizm, o nieakceptację naturalnych praw Bożych. Miłość zostaje tutaj sprowadzona do seksu tak naprawdę, bo przecież nie do czego innego. Ta celebrytka woli chodzić w opasce na oczach i z zatyczkami w uszach, nie widzieć dwóch płci, które ją „ograniczają”, a jeśli Kościół powie jej, że to jest złe, będzie mówić, że to Kościół ją ogranicza...


piątek, 12 lipca 2019

Z cyklu: Myszkując po Internecie, czyli kto nam nasłał Uranian?

Tak, wiem, miało o tym już nie być, przynajmniej przez jakiś czas, ale artykuł jest na tyle interesujący i wyjaśnia, skąd się wzięły pewne panujące do dziś (a zwłaszcza dziś!) mity na temat „kochających inaczej”, że warto go polecić na łykend (choć sama lektura zabierze niewiele czasu).

Tekst Jakuba Maciejewskiego sięga nieco dalej w głąb historii niż tylko rewolucja lat sześćdziesiątych XX wieku i pokazuje źródła i prekursorów ruchu określanego jako „LGBT”. Warto wiedzieć, że przed LGBT-coś-tam byli na przykład „Uranianie”. A skąd się oni wzięli, kto ich wprowadził na scenę i po co, tego można dowiedzieć się tutaj.


czwartek, 11 lipca 2019

Vincent Lambert – ofiara nowej barbarii

Dzisiaj przyszła niestety smutna wiadomość. Tak się składa, że Vincenta Lamberta zagłodzono na śmierć w 76 rocznicę wołyńskiej rzezi. To dość symboliczne, choć z pozoru nie ma związku.

Na Wołyniu mordowano Polaków w brutalny i okrutny sposób. Kobiety, dzieci, starców, mężczyzn. Nie oszczędzano matek ciężarnych. Bestialstwo, do którego tam doszło, jest wciąż niezaleczoną raną, która waży na stosunkach polsko-ukraińskich. To ludobójstwo było zaprzeczeniem cywilizacji europejskiej, która niegdyś sięgała daleko na wschód – tam, gdzie biegły granice I Rzeczpospolitej. W imię nacjonalizmu rzeźnicy z UPA rozpętali piekło.

Vincent Lambert nie zginął w tak drastycznie brutalny i makabrycznie „widowiskowy” sposób, choć trudno znaleźć odpowiednie słowa na to, co z nim zrobiono w majestacie „prawa” – zagładzając go na śmierć. Wciąż niezmiennie przychodzi mi na myśl św. o. Maksymilian Kolbe, który został zagłodzony obozie koncentracyjnym.

Różnica pomiędzy rzezią wołyńską i śmiercią o. M. Kolbego a śmiercią Vincenta Lamberta jest taka, że Lamberta zamęczono (a jak inaczej to określić?) w szpitalu, który powinien ratować ludzi, w rzekomo cywilizowanym kraju! We wszystkich tych przypadkach zanegowano cywilizację europejską, którą budował Kościół katolicki. We wszystkich tych przypadkach odrzucono Dekalog, odrzucono naukę Chrystusa. Vincent Lambert nie umierał na brudnej podłodze celi obozu koncentracyjnego, umierał w szpitalu, który dysponował nowoczesną aparaturą mogącą podtrzymać go przy życiu.

Niestety postęp techniczny nie oznacza postępu moralnego. Współcześni barbarzyńcy i poganie posługują się najnowocześniejszą aparaturą, już nie roztrzaskują czaszek siekierą.


środa, 10 lipca 2019

Parę refleksji o „homofobii” (nie moich)



Ponieważ chłopak dobrze mówi i wydaje się to wszystko sensowne, jeszcze jeden jego klip, aby też zareklamować nowe sensowne inicjatywy w necie. I mam nadzieję, że tym filmikiem zamknę choć na chwilę temat homoseksualizmu na swojej stronie. Oni naprawdę nie stanowią pępka świata, choć im się tak wydaje i choć wielkie koncerny, media i sponsorzy tego bagna próbują nam to wmówić.

Prawdziwi cierpiący i poszkodowani, to m.in. chrześcijanie prześladowani w krajach muzułmańskich i nie tylko. To tacy ludzie, jak ten zakonnik, o którym pisałem niedawno, a który uciekłszy z niewoli sam zajął się pomocą ofiarom współczesnego niewolnictwa. No ale ponieważ homoseksualiści absorbują naszą uwagę i starają się wcisnąć nam wszędzie w życie – nawet do łazienki i kuchni! – to jeszcze jeden post na ich temat. Notabene niegdyś mówiło się coś o niezaglądaniu nikomu do łóżka, a teraz oni swoją seksualnością epatują nas od świtu do nocy, uczyniwszy z niej podstawę swojej tożsamości. Wyobrażacie sobie człowieka z nadwagą, oświadczającego z dumą, że lubi się opychać golonką i nie będzie ulegał dyktatowi chudych i który za to zbiera oklaski?


wtorek, 9 lipca 2019

Czy Polska będzie azylem homoseksualistów?

Dzisiaj dla odmiany rekomendacja – wideo bloggera, który w bardzo ciekawy sposób mówi o problemie homoseksualizmu. Naprawdę warto posłuchać. Przy okazji można zobaczyć tutaj wspomniany przeze mnie w poprzednim wpisie fragment z tęczową opaską, którą homoseksualista założył sobie na wzór chyba „gwiazdy Dawida”, i posłuchać głupot, które mówi, a którym pani dziennikarka przyklaskuje.

poniedziałek, 8 lipca 2019

Mrok zapada nad Europą, a oni się bawią tęczą

Jak pisałem już w jednym ze swoim poprzednich wpisów, właściwie każdego dnia jest taka masa „njusów”, że nawet najbardziej wytrwały komentator nie byłby w stanie tego wszystkiego ogarnąć. A wszystkie one świadczą o jednym – o staczaniu się Europy (i reszty świata, który reprezentuje zachodnią cywilizację) w prawdziwe wieki ciemne. Niestety orędowników tego staczania się po równi pochyłej mamy również w Polsce, w kraju, który doświadczył dwóch lewicowych totalitaryzmów – komunizmu i nazizmu.

Dwa najnowsze przykłady to sprawa Vincenta Lamberta z Francji (o którym już pisałem wcześniej) i sprawa 17-letniego ucznia ze Szkocji, któremu postanowiono spieprzyć (przepraszam za słowo, ale cisną się na usta same wulgaryzmy, których nie lubię, a ten jest najłagodniejszy) życie. Oba przypadki mają oczywiście inny kaliber, choć w obu chodzi o życie właśnie.

W pierwszym w majestacie prawa – czy raczej bezprawia albo też „w majestacie lewa” – morduje się człowieka w szpitalu (sic!), odmawiając utrzymywania go przy życiu. Robi się to nie w jakiejś jawnej, zamordystycznej dyktaturze, ale w państwie rzekomo demokratycznym i cywilizowanym i dysponującym rozwiniętą medycyną i technologią.

W drugim uczy się w szkole (sic!) bzdur i wyrzuca z klasy ucznia za to, że mówi prawdę. Teraz okazuje się, że nie tylko został on wyrzucony z lekcji (na której uczy się uczniów oportunizmu i niewystawiania głowy ponad szary tłum), ale także wyrzucony ze szkoły. Co gorsza zablokowano mu konto, na którym próbowano zebrać pieniądze na pokrycie wydatków nastolatka w czasie szukania nowej szkoły, która by go przyjęła. Wprawdzie nie poddano go jeszcze eutanazji za podważanie jedynie słusznej wizji rzeczywistości, ale próbuje się go zamordować w sposób symboliczny – pozbawiając go możliwości kształcenia i rozwijania umiejętności i talentów, jakie otrzymał od Boga.

To jedynie dwa najnowsze przykłady barbarzyństwa i totalitaryzmu, w jakie stacza się świat cywilizowany. W Polsce mamy jeszcze wolność, ale siły ciemności robią wszystko, by wprowadzić i u nas dyktaturę homobolszewicką (jeśli ktoś woli, może używać określenia: „homofaszystowską”). Homobolszewicy posługują się przy tym różnego rodzaju manipulacjami. Rzekomo broniąc „tolerancji”, chcą tak naprawdę wprowadzić dyskryminację katolików. Rzekomo broniąc „wolności słowa”, chcą tak naprawdę wprowadzić znowu cenzurę. Rzekomo walcząc z „mową nienawiści”, szerzą nienawiść do Kościoła katolickiego. Rzekomo broniąc dzieci przed pedofilią, chcą te dzieci deprawować, by uczynić z nich materiał do zaspakajania swoich zdeprawowanych chuci. Rzekomo broniąc praw człowieka, chcą tak naprawdę doprowadzić do łamania tych praw.

Jednym z bezczelniejszych socjotechnicznych chwytów homobolszewików jest porównywanie się do ofiar hitlerowskiego totalitaryzmu. Dzisiaj nawet widziałem wideo z internetowego programu, w którym homoseksualista obnosił się z tęczową opaską, sugerując, że być może wkrótce homoseksualiści będą musieli nosić takie opaski na wzór Żydów, by „prawdziwi Polacy wiedzieli, komu spuścić łomot”.

Ta manipulacja jest o tyle bezczelna, że miesza pojęcia i posługuje się kłamstwem, które opisał nie tylko Orwell. Po pierwsze homoseksualizm to po prostu zboczony pociąg do osobników tej samej płci i nie można tego stawiać na równi z rasą ani narodowością. Po drugie to homobolszewicy chcą wprowadzić właśnie dyskryminację i zamknąć usta tym, którzy ich krytykują. Po trzecie o łomot proszą się sami, robiąc wszystko, by sprowokować Polaków do gwałtownych reakcji, obrażając ich wierzenia, szydząc ze świętych sakramentów, kpiąc z Matki Bożej, nie szanując miejsc świętych. I w gruncie rzeczy o to im albo ich mocodawcom chodzi: by doszło do jakichś aktów przemocy wobec nich, bo wówczas będą mogli chodzić w glorii męczenników za sprawę i zamykać usta krytykom, prezentując swoich „poległych”.

Europa stacza się w mrok. Nadzieja jest jeszcze w Polsce, że oprze się tej nawale, tak jak oparła się w roku 1920. Pozostaje się modlić i działać, by zbliżająca się okrągła setna rocznica Bitwy Warszawskiej była jednocześnie nowym ocaleniem Europy przed tą barbarią.


sobota, 6 lipca 2019

Już wkrótce beatyfikacja arcybiskupa Fultona J. Sheena!

Kiedy wczoraj zamieszczałem kolejny odcinek z cyklu „Corner Shop”, nie przypuszczałem, że następnego dnia dotrze do nas dobra nowina: O uznaniu przez papieża cudu za wstawiennictwem arcybiskupa Fultona J. Sheena. Oznacza to, że wreszcie arcybiskup zostanie ogłoszony błogosławionym.

Proces beatyfikacyjny był wstrzymany trwającym trzy lata procesem z archidiecezją Nowego Jorku o wydanie doczesnych szczątków arcybiskupa Fultona J. Sheena. Mimo, że według wcześniejszych ustaleń trumna z arcybiskupem miała być przewieziona do Peorii, gdzie Sheen miał spocząć w grobowcu, kardynał Dolan nie chciał jej wydać. Bratanica Sheena, starsza już pani, musiała chcąc nie chcąc wdać się w proces sądowy, który archidiecezja Nowego Jorku przegrywała kilka razy i ponownie się odwoływała. Wreszcie ciało arcybiskupa zostało decyzją sądu wydane i przewiezione do diecezji w Peorii. Tym samym został wznowiony proces beatyfikacyjny i właśnie dzisiaj dotarła wspaniała wiadomość o uznaniu cudu, który jest podstawą do beatyfikacji arcybiskupa Sheena.

Zachęcam tym samym czytelników mojego bloga także do oglądania poprzedniego odcinka mojego wideobloga na temat książki Warto żyć. Miejmy nadzieję, że niewiele czasu upłynie, a Sheen zostanie również ogłoszony świętym, o co należy się modlić. Także prosząc go o wstawiennictwo w naszych potrzebach lub potrzebach bliskich nam osób.


czwartek, 4 lipca 2019

Dzień Niepodległości i sztuka patosu

Dzisiaj amerykańskie Święto Niepodległości. Więc trochę o Amerykanach, a właściwie o ich filmach. Nie jestem jakimś szczególnym kinomanem, ale od czasu do czasu zwracam uwagę na jedną szczególną i wyróżniającą rzecz w amerykańskich filmach. Czy będą to filmy o rodzinie, o sporcie, o policji czy o wojnie. Robione przez tzw. „establishment” Hollywood czy też przez takich „konserwatystów” jak Clint Eastwood. Tą cech charakterystyczną jest patos. Jest to ten typ patosu, który w polskim filmie chyba by nie przeszedł. Patos, który u nas się wyśmiewa, z którego się kipi, którym się poniewiera. Jest to patos, który wyraża się zarówno wypowiadanymi przez aktorów słowami, jak i muzyką, i obrazem.


Przypomnijcie sobie patos, jaki widzimy w takim filmie science-fiction, jak „Dzień Niepodległości”. Wyobrażacie sobie coś takiego w polskiej produkcji tego typu (pomijam już możliwości techniczne)? Sala ryknęłaby ze śmiechu. A kto miałby te słowa niby wypowiadać? Bogusław Linda? Zbigniew Zamachowski? Daniel Olbrychski? (OK, ten niezły aktor, choć żałosny człowieczek, może jeszcze by to udźwignął.)

I kto poza tym miałby niby taki film zrobić? Patryk Vega („Kurwa, chuj, kurwa”)? Wojtek Smarzowski („Chuj, kurwa, chuj”)? Władysław Pasikowski („Spierdalaj, kurwa, spierdalaj”)? Dajcie spokój! Oni są jak ten wietnamski chłopak, którego Walt Kowalski z filmu Clinta Eastwooda próbuje nauczyć, jak być prawdziwym mężczyzną. Pamiętacie scenę u fryzjera? Macie odpowiedź, co nasi reżyserzy zrozumieli z tego, jak wygląda „męskie” kino.

No cóż... Pozostaje zapytać: Jaki będzie wpływ na młode pokolenie takiej „sztuki” filmowej w Polsce, a jaki w Stanach Zjednoczonych (przy wszelkich możliwych zastrzeżeniach i najnowszych skandalicznych posunięciach przemysłu filmowego w tym wielkim kraju)?


środa, 3 lipca 2019

Jak Dawid i Jakub ukryli się pod podłogą w nazistowskiej Polsce

Jest ponuro, a więc może, żeby nie było aż tak ponuro, coś śmiesznego. Otóż rozbawiła mnie ostatnio akcja dwóch homoseksualistów z wybrzeża, którzy postanowili zaanonsować, że w swoich apartamentach nad morzem nie będą przyjmować „m.in. sympatyków PiS, słuchaczy Radia Maryja czy wiernych widzów TVP”.

Ich akcja jest o tyle zabawna, że dzięki takiemu ogłoszeniu wiem, że powinienem uważnie sprawdzić, gdybym wybierał się nad polskie morze, czy przypadkiem nie trafiłem na ich ofertę. Traktuję ją jako swego rodzaju ostrzeżenie: „Uwaga! Złe psy!” Nie chciałbym bowiem trafić na panów, którzy mogliby się do mnie umizgać. Sama myśl o tym powoduje u mnie drgawki i odruch wymiotny. Dziękuję więc za klarowną informację, z kim mam do czynienia. To się dopiero nazywa uczciwość w biznesie!

Nieco bardziej serio: Pisałem już, że uważam, iż prowadzący biznes ma prawo odmówić wykonania usługi, jeśli ma poczucie, że współuczestniczyłby w czymś niemoralnym, że promowałby swoją usługą na przykład grzech ciężki. Stwierdziłem też, że według mnie są takie sytuacje, kiedy nawet w biznesie „neutralnym” można odmówić wykonania usługi, bo w końcu to biznes prywatny i jeśli ktoś jasno stwierdza, że na przykład w lokalu tym nie obsługuje się wysokich blondynów o niebieskich oczach, to jego sprawa. Może mu po prostu wyszło z kalkulacji biznesowych, że taka restauracja przyciągnie całą masę niskich brunetów, których akurat w okolicy jest sporo i firma będzie kwitnąć. Trochę inna jest kwestia wówczas, kiedy dany usługodawca monopolizuje rynek usług, twierdząc, że jest neutralny, a w rzeczywistości szykanuje określoną grupę – jak dzieje się to wśród gigantów mediów społeczenościowych. Ale to temat na inny, dłuższy artykuł.

Akcja dwóch homoseksualistów z wybrzeża jest o tyle śmieszna, że jest typowym przykładem pomieszania pojęć i życia w świecie wirtualnym. Oni oczywiście nie biorą pod uwagę czegoś takiego, że istnieje grzech i to grzech ciężki, któremu z całą namiętnością się oddają. Ale przede wszystkim mylą pojęcia. Jak czytamy, jeden z nich stwierdził, że „Polska przypomina Niemcy pod koniec lat 30-tych”. Panom się rzecz jasna wszystko pokiełbasiło w główkach i miesza im się film „Kabaret” z rzeczywistością, rasa ze zboczeniem, Żyd z homoseksualistą.

Wykreowane przez środowiska homoseksualne takie pojęcia jak „orientacja seksualna” i „mniejszość seksualna” mają zaczarować rzeczywistość. Nie ma czegoś takiego jak „orientacja seksualna” i „mniejszość seksualna” (choć oczywiście zboczeńcy są w mniejszości, wbrew temu, co starają się nam przedstawić media – niejeden chory na ciężką chorobę chciałby mieć tyle atencji środków masowego przekazu!), to terminy zapożyczone z polityki na wzór „orientacji politycznej” i „mniejszości etnicznej” lub „,mniejszości narodowościowej”.

Ponieważ ta zafałszowana terminologia weszła w życie i jest popularnie stosowana przez media, także niestety prawicowe, dwaj panowie „inaczej kochający” mogą brnąć dalej w ten świat fikcji i porównywać się do Żydów w hitlerowskich Niemczech. A nawet majaczyć, jak niektórzy to już robią, o obozach koncentracyjnych. Tymczasem w tej „hitlerowskiej” czy też „kaczystowskiej” Polsce jedyni, którzy grożą ludziom wyrzuceniem z pracy lub więzieniem, to właśnie... homoseksualiści.

A swoją drogą, to może ja po prostu coś źle zrozumiałem, wziąwszy pod uwagę fakt, że LGBT to ideologia totalitarna, a homoseksualiści starają się urządzić marsze w jak największej ilości polskich miast i miasteczek... Hm... może tym panom z wybrzeża się wszystko dobrze skojarzyło. W każdym razie jeszcze nie wybijają szyb sklepików katolickich drukarzy.


wtorek, 2 lipca 2019

O czarnoskórym niewolniku, Benedykcie XVI i „wesołkach” ze szwedzkiej korporacji

Zeszłej niedzieli gościliśmy w naszym kościele czarnoskórego zakonnika z Afryki. W oszczędnych, męskich słowach opowiedział swoją historię: Został wraz z kolegami złapany i uprowadzony z seminarium przez rebeliantów, którzy zrobili z niego niewolnika. Wraz z innymi towarzyszami niewoli musiał pracować dla swoich oprawców. Kilku jego kolegów spróbowało uciec. Niestety ucieczka się nie powiodła. Rebelianci zatłukli ich na śmierć na oczach pozostałych uwięzionych. Oczywiście pastwiono się nad nimi. W nocy, po ciężkim dniu pracy, kazano im na przykład stać w zimnej wodzie, zamiast pozwolić spać. Wydzielano im głodowe racje. Pewnego dnia rebelianci spalili wioskę, by zdobyć żywność dla siebie. Jednak nie przynieśli nic dla swoich niewolników. Powiedzieli więc im, że mogą sobie czegoś poszukać w zgliszczach i wziąć do jedzenia. W tym momencie nasz gość zrozumiał („poczuł w sercu”), że nadarza się sposobność ucieczki. Powiodło się. Teraz zajmuje się w Kenii pomocą ofiarom współczesnego niewolnictwa.

Ta wstrząsająca historia była tym bardziej wstrząsająca przez prostotę słów tego, który opowiadał. Patrzyłem na niego i jednocześnie trudno było mi sobie uzmysłowić, jak to możliwe, że ten szczupły mężczyzna przeszedł takie piekło, a teraz pomaga osobom, które przeszły równie tragiczne, a może nawet tragiczniejsze historie od niego. Jeśli ludzi w kościele ściskało za gardło ze wzruszenia, wcale bym się nie zdziwił.

Jeden z naszych znajomych księży, kiedy moja żona podesłała mu link do głośnego tekstu Benedykta XVI o przyczynach kryzysu w Kościele, skomentował to mniej więcej w ten sposób:

„Nie będę tego komentować. Nic, tylko: seks, seks i seks. A tymczasem chrześcijanie giną na świecie”.

W pierwszym odruchu żachnąłem się na jego reakcję. Skwitowałem to stwierdzeniem, że po prostu najwidoczniej nie zdaje sobie sprawy ze skali nadużyć seksualnych w takich krajach jak np. Stany Zjednoczone. Potem, po chwili refleksji, doszedłem do wniosku, że przecież to wszystko się ze sobą łączy: molestowanie seksualne przez księży i te cierpienia chrześcijan na całym świecie, cierpienia takich ludzi, jak ten czarnoskóry szczupły zakonnik, który był u nas w niedzielę, by w męskich, oszczędnych zdaniach opowiedzieć o swoim cierpieniu i pomocy, jaką świadczy jego organizacja mu podobnym.

Ostatnio ponownie przeczytałem informację o konflikcie, jaki zaistniał między kardynałem Spellmanem a arcybiskupem Fultonem J. Sheenem. Spellman chciał przejąć pieniądze, które Fulton J. Sheen dostawał (także za swoją pracę) z przeznaczeniem na misje. Arcybiskup Sheen stanowczo odmówił, stwierdzając, że są one przeznaczone na konkretny cel i po prostu nie może ich oddać. Od tamtej pory miał na pieńku z kardynałem. Także po tym, gdy Watykan przyznał rację abp. Sheenowi. Tak się przypadkiem składa, że sprawa prohomoseksualnego kardynała Spellmana jest powiązana z McCarrickiem, który molestował seksualnie kleryków.

Duchowni, którzy zajmują się już nie nawet swoim własnym pępkiem, ale własnym..., no cóż!... kroczem, nie mogą jednocześnie przecież troszczyć się o dobro pokrzywdzonych na całym świecie, nie mówiąc już o nawracanie dusz pogrążonych w pogaństwie. Będą gromadzić pieniądze, by zaspokoić swoje żądze, a potem by płacić odszkodowania (także po cichu) swoim ofiarom. U nas na szczęście – wbrew temu, co usiłuje się sugerować – nie przybrało to takich rozmiarów, jak w innych częściach świata. Ale problem istnieje.

Dotyczy to nie tylko duchownych. Świat, który pogrążył się w obłędzie totalitarnej ideologii LGBT-coś-tam, nie będzie się przecież przejmował takimi przypadkami, jak czarnoskóry zakonnik, o którym wspomniałem wyżej. Czy też nastolatka, o której krótko opowiedział, a która była ofiarą handlu kobietami w celach prostytucji. Co najwyżej wyśle im paczkę prezerwatyw albo pigułki „dzień po”. I broszury o „tolerancji” i poszanowaniu „orientacji” seksualnych. Oraz o sposobach zapobiegania AIDS, które niewiele mają wspólnego z jakąkolwiek moralnością seksualną.

Przesadzam? Spójrzcie na to, co przetacza się po naszych ulicach. To na tych „wesołków” z piekła rodem międzynarodowe koncerny wydają pieniądze. To ich wspierają, także finansowo, obce rządy. To im budują hostele, im udzielają grantów, dla nich puszczają na miasta „wesołe” tramwaje, im robią propagandę w filmach i przedstawieniach. Idzie na to kupa szmalu. A idzie ona po to, aby ludzie w naszym kraju zajęli się – mówiąc brutalnie i wprost – własnymi genitaliami. By odrzucili Kościół, czyli Chrystusa. By skupili się na sobie i nie myśleli o bliźnich. By stali się konsumentami najnowszych trendów i erotycznych zabawek. Takim motłochem w końcu łatwiej manipulować. Taki motłoch nie jest już podmiotem, ale przedmiotem – „targetem” różnych marketingowych strategii. Dla takiego motłochu bliźni nie istnieje, co najwyżej jest również przedmiotem zaspokojenia własnej chuci tu i teraz.


poniedziałek, 1 lipca 2019

Gonić tęczową hołotę! Chce z Polaka zrobić ciotę

Wraz z ofensywą harcowników Sodomy i Gomory nad Wisłą wychodzi coraz więcej szczegółów na temat tego, kto za nimi tak naprawdę stoi i jakie są ich prawdziwe cele. Rosji Niemcy wysłali w zaplombowanym pociągu Lenina, by zrobił im rewolucję, czyli jak to kolokwialnie się mówi: „rozpierduchę”. Dzisiaj współczesnych homobolszewików wspierają nie tylko Niemcy, ale i wielkie koncerny, które totalitarną ideologię LGBT-coś-tam próbują narzucić polskim pracownikom. Tym koncernom, jak widać, też zależy na tym, by zrobić „rozpierduchę” w Polsce, czyli przerobić Polaków na cioty zainteresowane tylko dogadzaniem sobie. Polak-katolik widać jest zbyt niezależny.

Tak się jakoś dziwnie składa, że zbiega się to z setną rocznicą wojny polsko-bolszewickiej. Wrażenie chyba jest podobne do ówczesnego – że oto jeszcze trochę, a tęczowa bolszewia pochłonie całą Europę. Trudno nie marzyć w tej sytuacji, by również w dokładnie setną rocznicę bitwy warszawskiej dokonał się podobny cud i by homobolszewików wyparto z Polski. 15 sierpnia 2020 roku to byłaby dobra data na kolejny cud nad Wisłą. Pamiętać jednak należy też i o tym, że wówczas Polska obroniła swą niepodległość niestety na krótki czas. Dobrze by było, aby ówczesnych błędów nie powtórzyła.

O paraleli pomiędzy „wolnością” bolszewicką, którą sto lat temu nieśli nam czerwonoarmiści, a dzisiejszą „wolnością” homobolszewicką pisałem jeszcze w roku 2013. Chyba wówczas nie przypuszczałem, że tak szybko międzynarodówka homobolszewicka uzna, że Polska jest już gotowa do podboju. Okazuje się, że po Irlandii współcześni komisarze postanowili zaprowadzić porządek nad Wisłą. Marzy im się tęczowa Polska i urabianie dzieci na wzorowych członków homobolszewickiej ojczyzny.

Jeśli ktoś ma wątpliwości, o co tak naprawdę im chodzi, jeśli ma złudzenia i łudzi się, niech spojrzy na to, co działo się przedwczoraj w Paryżu. Tam swoje cele współcześni wyznawcy totalitarnej ideologii, jaką jest LGBT-coś-tam wyrazili wystarczająco jasno.

W Polsce potrzebne jest stanowcze działanie rządu, stosowne ustawy zabraniające propagowania tej totalitarnej ideologii przez koncerny i media. Potrzebne jest też przebudzenie się Polaków. W IKEI jeden z nich się przebudził i zrozumiał, że nie można kolegi zostawić samego, zwolnił się w geście solidarności. A co robi reszta? Będzie trząść tyłkami (do których wkrótce dobiorą się „tolerancyjni” inaczej), czy przypomni sobie o sierpniu 1980 i innych zrywach Polaków?

Gonić tęczową hołotę! Chce z Polaka zrobić ciotę!