wtorek, 2 lipca 2019

O czarnoskórym niewolniku, Benedykcie XVI i „wesołkach” ze szwedzkiej korporacji

Zeszłej niedzieli gościliśmy w naszym kościele czarnoskórego zakonnika z Afryki. W oszczędnych, męskich słowach opowiedział swoją historię: Został wraz z kolegami złapany i uprowadzony z seminarium przez rebeliantów, którzy zrobili z niego niewolnika. Wraz z innymi towarzyszami niewoli musiał pracować dla swoich oprawców. Kilku jego kolegów spróbowało uciec. Niestety ucieczka się nie powiodła. Rebelianci zatłukli ich na śmierć na oczach pozostałych uwięzionych. Oczywiście pastwiono się nad nimi. W nocy, po ciężkim dniu pracy, kazano im na przykład stać w zimnej wodzie, zamiast pozwolić spać. Wydzielano im głodowe racje. Pewnego dnia rebelianci spalili wioskę, by zdobyć żywność dla siebie. Jednak nie przynieśli nic dla swoich niewolników. Powiedzieli więc im, że mogą sobie czegoś poszukać w zgliszczach i wziąć do jedzenia. W tym momencie nasz gość zrozumiał („poczuł w sercu”), że nadarza się sposobność ucieczki. Powiodło się. Teraz zajmuje się w Kenii pomocą ofiarom współczesnego niewolnictwa.

Ta wstrząsająca historia była tym bardziej wstrząsająca przez prostotę słów tego, który opowiadał. Patrzyłem na niego i jednocześnie trudno było mi sobie uzmysłowić, jak to możliwe, że ten szczupły mężczyzna przeszedł takie piekło, a teraz pomaga osobom, które przeszły równie tragiczne, a może nawet tragiczniejsze historie od niego. Jeśli ludzi w kościele ściskało za gardło ze wzruszenia, wcale bym się nie zdziwił.

Jeden z naszych znajomych księży, kiedy moja żona podesłała mu link do głośnego tekstu Benedykta XVI o przyczynach kryzysu w Kościele, skomentował to mniej więcej w ten sposób:

„Nie będę tego komentować. Nic, tylko: seks, seks i seks. A tymczasem chrześcijanie giną na świecie”.

W pierwszym odruchu żachnąłem się na jego reakcję. Skwitowałem to stwierdzeniem, że po prostu najwidoczniej nie zdaje sobie sprawy ze skali nadużyć seksualnych w takich krajach jak np. Stany Zjednoczone. Potem, po chwili refleksji, doszedłem do wniosku, że przecież to wszystko się ze sobą łączy: molestowanie seksualne przez księży i te cierpienia chrześcijan na całym świecie, cierpienia takich ludzi, jak ten czarnoskóry szczupły zakonnik, który był u nas w niedzielę, by w męskich, oszczędnych zdaniach opowiedzieć o swoim cierpieniu i pomocy, jaką świadczy jego organizacja mu podobnym.

Ostatnio ponownie przeczytałem informację o konflikcie, jaki zaistniał między kardynałem Spellmanem a arcybiskupem Fultonem J. Sheenem. Spellman chciał przejąć pieniądze, które Fulton J. Sheen dostawał (także za swoją pracę) z przeznaczeniem na misje. Arcybiskup Sheen stanowczo odmówił, stwierdzając, że są one przeznaczone na konkretny cel i po prostu nie może ich oddać. Od tamtej pory miał na pieńku z kardynałem. Także po tym, gdy Watykan przyznał rację abp. Sheenowi. Tak się przypadkiem składa, że sprawa prohomoseksualnego kardynała Spellmana jest powiązana z McCarrickiem, który molestował seksualnie kleryków.

Duchowni, którzy zajmują się już nie nawet swoim własnym pępkiem, ale własnym..., no cóż!... kroczem, nie mogą jednocześnie przecież troszczyć się o dobro pokrzywdzonych na całym świecie, nie mówiąc już o nawracanie dusz pogrążonych w pogaństwie. Będą gromadzić pieniądze, by zaspokoić swoje żądze, a potem by płacić odszkodowania (także po cichu) swoim ofiarom. U nas na szczęście – wbrew temu, co usiłuje się sugerować – nie przybrało to takich rozmiarów, jak w innych częściach świata. Ale problem istnieje.

Dotyczy to nie tylko duchownych. Świat, który pogrążył się w obłędzie totalitarnej ideologii LGBT-coś-tam, nie będzie się przecież przejmował takimi przypadkami, jak czarnoskóry zakonnik, o którym wspomniałem wyżej. Czy też nastolatka, o której krótko opowiedział, a która była ofiarą handlu kobietami w celach prostytucji. Co najwyżej wyśle im paczkę prezerwatyw albo pigułki „dzień po”. I broszury o „tolerancji” i poszanowaniu „orientacji” seksualnych. Oraz o sposobach zapobiegania AIDS, które niewiele mają wspólnego z jakąkolwiek moralnością seksualną.

Przesadzam? Spójrzcie na to, co przetacza się po naszych ulicach. To na tych „wesołków” z piekła rodem międzynarodowe koncerny wydają pieniądze. To ich wspierają, także finansowo, obce rządy. To im budują hostele, im udzielają grantów, dla nich puszczają na miasta „wesołe” tramwaje, im robią propagandę w filmach i przedstawieniach. Idzie na to kupa szmalu. A idzie ona po to, aby ludzie w naszym kraju zajęli się – mówiąc brutalnie i wprost – własnymi genitaliami. By odrzucili Kościół, czyli Chrystusa. By skupili się na sobie i nie myśleli o bliźnich. By stali się konsumentami najnowszych trendów i erotycznych zabawek. Takim motłochem w końcu łatwiej manipulować. Taki motłoch nie jest już podmiotem, ale przedmiotem – „targetem” różnych marketingowych strategii. Dla takiego motłochu bliźni nie istnieje, co najwyżej jest również przedmiotem zaspokojenia własnej chuci tu i teraz.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz