Zeszłej niedzieli gościliśmy w naszym kościele czarnoskórego
zakonnika z Afryki. W oszczędnych, męskich słowach opowiedział swoją historię:
Został wraz z kolegami złapany i uprowadzony z seminarium przez rebeliantów,
którzy zrobili z niego niewolnika. Wraz z innymi towarzyszami niewoli musiał
pracować dla swoich oprawców. Kilku jego kolegów spróbowało uciec. Niestety
ucieczka się nie powiodła. Rebelianci zatłukli ich na śmierć na oczach
pozostałych uwięzionych. Oczywiście pastwiono się nad nimi. W nocy, po ciężkim
dniu pracy, kazano im na przykład stać w zimnej wodzie, zamiast pozwolić spać.
Wydzielano im głodowe racje. Pewnego dnia rebelianci spalili wioskę, by zdobyć
żywność dla siebie. Jednak nie przynieśli nic dla swoich niewolników.
Powiedzieli więc im, że mogą sobie czegoś poszukać w zgliszczach i wziąć do
jedzenia. W tym momencie nasz gość zrozumiał („poczuł w sercu”), że nadarza się
sposobność ucieczki. Powiodło się. Teraz zajmuje się w Kenii pomocą ofiarom
współczesnego niewolnictwa.
Ta wstrząsająca historia była tym bardziej wstrząsająca
przez prostotę słów tego, który opowiadał. Patrzyłem na niego i jednocześnie
trudno było mi sobie uzmysłowić, jak to możliwe, że ten szczupły mężczyzna
przeszedł takie piekło, a teraz pomaga osobom, które przeszły równie tragiczne,
a może nawet tragiczniejsze historie od niego. Jeśli ludzi w kościele ściskało
za gardło ze wzruszenia, wcale bym się nie zdziwił.
Jeden z naszych znajomych księży, kiedy moja żona podesłała
mu link do głośnego tekstu Benedykta XVI o przyczynach kryzysu w Kościele,
skomentował to mniej więcej w ten sposób:
„Nie będę tego komentować. Nic, tylko: seks, seks i seks. A
tymczasem chrześcijanie giną na świecie”.
W pierwszym odruchu żachnąłem się na jego reakcję.
Skwitowałem to stwierdzeniem, że po prostu najwidoczniej nie zdaje sobie sprawy
ze skali nadużyć seksualnych w takich krajach jak np. Stany Zjednoczone. Potem,
po chwili refleksji, doszedłem do wniosku, że przecież to wszystko się ze sobą
łączy: molestowanie seksualne przez księży i te cierpienia chrześcijan na całym
świecie, cierpienia takich ludzi, jak ten czarnoskóry szczupły zakonnik, który
był u nas w niedzielę, by w męskich, oszczędnych zdaniach opowiedzieć o swoim
cierpieniu i pomocy, jaką świadczy jego organizacja mu podobnym.
Ostatnio ponownie przeczytałem informację o konflikcie, jaki
zaistniał między kardynałem Spellmanem a arcybiskupem Fultonem J. Sheenem.
Spellman chciał przejąć pieniądze, które Fulton J. Sheen dostawał (także za
swoją pracę) z przeznaczeniem na misje. Arcybiskup Sheen stanowczo odmówił,
stwierdzając, że są one przeznaczone na konkretny cel i po prostu nie może ich
oddać. Od tamtej pory miał na pieńku z kardynałem. Także po tym, gdy Watykan
przyznał rację abp. Sheenowi. Tak się przypadkiem składa, że sprawa prohomoseksualnego
kardynała Spellmana jest powiązana z McCarrickiem, który molestował seksualnie
kleryków.
Duchowni, którzy zajmują się już nie nawet swoim własnym
pępkiem, ale własnym..., no cóż!... kroczem, nie mogą jednocześnie przecież
troszczyć się o dobro pokrzywdzonych na całym świecie, nie mówiąc już o
nawracanie dusz pogrążonych w pogaństwie. Będą gromadzić pieniądze, by
zaspokoić swoje żądze, a potem by płacić odszkodowania (także po cichu) swoim
ofiarom. U nas na szczęście – wbrew temu, co usiłuje się sugerować – nie przybrało
to takich rozmiarów, jak w innych częściach świata. Ale problem istnieje.
Dotyczy to nie tylko duchownych. Świat, który pogrążył się w
obłędzie totalitarnej ideologii LGBT-coś-tam, nie będzie się przecież
przejmował takimi przypadkami, jak czarnoskóry zakonnik, o którym wspomniałem
wyżej. Czy też nastolatka, o której krótko opowiedział, a która była ofiarą
handlu kobietami w celach prostytucji. Co najwyżej wyśle im paczkę prezerwatyw
albo pigułki „dzień po”. I broszury o „tolerancji” i poszanowaniu „orientacji”
seksualnych. Oraz o sposobach zapobiegania AIDS, które niewiele mają wspólnego
z jakąkolwiek moralnością seksualną.
Przesadzam? Spójrzcie na to, co przetacza się po naszych
ulicach. To na tych „wesołków” z piekła rodem międzynarodowe koncerny wydają
pieniądze. To ich wspierają, także finansowo, obce rządy. To im budują hostele,
im udzielają grantów, dla nich puszczają na miasta „wesołe” tramwaje, im robią
propagandę w filmach i przedstawieniach. Idzie na to kupa szmalu. A idzie ona
po to, aby ludzie w naszym kraju zajęli się – mówiąc brutalnie i wprost –
własnymi genitaliami. By odrzucili Kościół, czyli Chrystusa. By skupili się na
sobie i nie myśleli o bliźnich. By stali się konsumentami najnowszych trendów i
erotycznych zabawek. Takim motłochem w końcu łatwiej manipulować. Taki motłoch
nie jest już podmiotem, ale przedmiotem – „targetem” różnych marketingowych
strategii. Dla takiego motłochu bliźni nie istnieje, co najwyżej jest również
przedmiotem zaspokojenia własnej chuci tu i teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz