czwartek, 4 lipca 2019

Dzień Niepodległości i sztuka patosu

Dzisiaj amerykańskie Święto Niepodległości. Więc trochę o Amerykanach, a właściwie o ich filmach. Nie jestem jakimś szczególnym kinomanem, ale od czasu do czasu zwracam uwagę na jedną szczególną i wyróżniającą rzecz w amerykańskich filmach. Czy będą to filmy o rodzinie, o sporcie, o policji czy o wojnie. Robione przez tzw. „establishment” Hollywood czy też przez takich „konserwatystów” jak Clint Eastwood. Tą cech charakterystyczną jest patos. Jest to ten typ patosu, który w polskim filmie chyba by nie przeszedł. Patos, który u nas się wyśmiewa, z którego się kipi, którym się poniewiera. Jest to patos, który wyraża się zarówno wypowiadanymi przez aktorów słowami, jak i muzyką, i obrazem.


Przypomnijcie sobie patos, jaki widzimy w takim filmie science-fiction, jak „Dzień Niepodległości”. Wyobrażacie sobie coś takiego w polskiej produkcji tego typu (pomijam już możliwości techniczne)? Sala ryknęłaby ze śmiechu. A kto miałby te słowa niby wypowiadać? Bogusław Linda? Zbigniew Zamachowski? Daniel Olbrychski? (OK, ten niezły aktor, choć żałosny człowieczek, może jeszcze by to udźwignął.)

I kto poza tym miałby niby taki film zrobić? Patryk Vega („Kurwa, chuj, kurwa”)? Wojtek Smarzowski („Chuj, kurwa, chuj”)? Władysław Pasikowski („Spierdalaj, kurwa, spierdalaj”)? Dajcie spokój! Oni są jak ten wietnamski chłopak, którego Walt Kowalski z filmu Clinta Eastwooda próbuje nauczyć, jak być prawdziwym mężczyzną. Pamiętacie scenę u fryzjera? Macie odpowiedź, co nasi reżyserzy zrozumieli z tego, jak wygląda „męskie” kino.

No cóż... Pozostaje zapytać: Jaki będzie wpływ na młode pokolenie takiej „sztuki” filmowej w Polsce, a jaki w Stanach Zjednoczonych (przy wszelkich możliwych zastrzeżeniach i najnowszych skandalicznych posunięciach przemysłu filmowego w tym wielkim kraju)?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz