poniedziałek, 6 lipca 2009

Śmierdzące dworce – czyli państwo represyjne?

Być może śmierdzące, obskurne dworce kolejowe mówią nam znacznie więcej o warunkach i państwie, w jakim żyjemy niż się to wydaje. Tak przynajmniej zdaje się sugerować Jarosław Marek Rymkiewicz.

Jest coś zabawnego w fakcie, że kiedy poruszymy jakiś z pozoru błahy temat, nagle zaczynamy niespodziewanie znajdywać jego kontynuację w rozmowach, w książkach, które czytamy, w następujących wkrótce potem zdarzeniach, jakby ktoś, coś chciało nam dopowiedzieć coś jeszcze. Wczoraj napisałem o Dworcu Głównym we Wrocławiu, a dzisiaj przeczytałem w najnowszej książce poety z Milanówka następujący fragment rozmowy z Cezarym Michalskim:


Tutaj wracamy do niemiłego problemu państwowych represji. Otóż ja traktuję jako ciężką represję to, że w piętnastym roku niepodległości muszę jeździć z Milanówka do Warszawy brudnym i cuchnącym pociągiem. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że przez ten cuchnący pociąg państwo polskie okazuje mi swoją pogardę. Jest tak, jakby państwo mówiło: - Masz siedzieć w tym smrodzie, ponieważ zaliczasz się do tubylczej ludności i ten smród to jest właśnie należne ci tutaj miejsce. – Owszem, należę do tubylczej polskiej ludności i jestem z tego bardzo dumny – ale tego to głupie państwo nie jest tutaj w stanie zrozumieć. (...)

(...) więc jeśli chodzi o pociąg Milanówek – Warszawa, to mamy do czynienia z dalszym ciągiem PRL-u. W pociągu i na dworcu ma śmierdzieć, bo to właśnie należy mi się od państwa. To oznacza, że wszystkie miejsca wspólne będące we władaniu państwa nie są własnością obywateli tego państwa. Są przestrzenią represji. Ale kto jest temu winien? Ci obywatele?

(Jarosław Marek Rymkiewicz, Rozmowy polskie w latach 1995-2008, s. 108-110.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz