środa, 1 lipca 2009

Zdarzenia: sarenka

Rzadko bywam na Rynku w Breslau, zwłaszcza około 9.00 rano. Tym razem tak się złożyło, że miałem nieco czasu przed spotkaniem z kolejnym klientem i postanowiłem się przespacerować po starówce wrocławskiej w poszukiwaniu śniadania. Hmm... nie zamierzałem się jednak udawać na polowanie. A poza tym dziczyzna na śniadanie? Gdzieżbym ja przypuszczał, że po centrum Wrocławia grasują o tej porze dzikie zwierzęta! Może co najwyżej jakieś zwierzopodobne stwory, niedobitki zeszłonocnej balangi albo coś, ale żeby zaraz dziki zwierz!

A więc idę ja sobie spokojnie, niespiesznie i skręcam z Rynku na ulicę Oławską kierując się w kierunku placu Dominikańskiego. Na skrzyżowaniu z Szewską spostrzegam naprzeciw siebie dwoje młodych i niezmiernie czemuś zaintrygowanych ludzi, którzy patrzą ze zdumieniem w bok, w stronę domu handlowego „Feniks”, jak mi się zrazu wydaje. I nagle zza rogu wybiega... sarna!

„No, stary...” – pomyślałem z zaniepokojeniem – „wódki ani winka wczoraj nie było, trawki ani tym podobnych specyfików nie zażywasz, musi coś twoja percepcja rzeczywistości szwankuje. Co to ma być? «Przystanek Alaska» czy jak?”

Tymczasem płochliwe stworzenie na mój widok (aż tak źle ze mną?) czmychnęło w bok i pognało na ulicę Świdnicką. Podejrzewając starcze omamy wzrokowe postanowiłem jednak sprawdzić, czy aby to na pewno tzw. „real”. Po drodze z ulgą zauważyłem, że inni ludzie też są podekscytowani i zaskoczeni i to wcale nie moją personą. Sarna tymczasem znikła mi z oczu. Po chwili jednak ujrzałem ją ponownie na ul. Kazimierza Wielkiego, gdzie natknąwszy się na płotek odgradzający tory tramwajowe biegała przestraszona wzdłuż niego w jedną i drugą stronę.

Zastanawiałem się, czy nie zadzwonić na policję. Gdy spostrzegłem, że jednak straż miejska już ją wypatrzyła, postanowiłem powiadomić znajomą, która ma dobre kontakty z radiem. W międzyczasie sarna stworzyła parę niebezpiecznych sytuacji, gdy spłoszona tramwajem skoczyła niemal pod koła samochodu (ruch o tej porze był już bardzo duży). Na szczęście nic się nie stało. Moje próby uwiecznienia jej na zdjęciu się nie udały. Komórka w przypadku takiego pędziwiatra to marne narzędzie dla fotoreportera. W końcu sarna pognała w kierunku kina Helios i gdzieś przepadła. Nieco później dowiedziałem się z radia, że wpadła do fosy. Nasze dzielne służby miejskie ponoć ją wyratowały i wywiozły na tzw. „łono natury”. Wygląda więc na to, że wszystko skończyło się „happy endem”. Skoro po Warszawie grasują łosie, to u nas mogą sarny. A co!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz