piątek, 3 lipca 2009

Wolność – ale jaka?

Wielka Brytania to jednak dziwny kraj. I wcale nie chodzi o jazdę lewą stroną, czy używanie osobliwych miar (funty, mile, jardy, pinty (wcale nie „pół litra”, jak tłumaczą słowniki)), które zupełnie mi nie przeszkadzają, a ich zlikwidowanie uznałbym za kompletnie niepotrzebne.

Oto bowiem z jednej strony
rząd Wielkiej Brytanii rezygnuje z pomysłu wprowadzenia obowiązkowych dowodów osobistych. I całkiem słusznie. Brytyjczycy uważają bowiem je za ograniczenie wolności osobistej. U nas z kolei nie dziwi ich posiadanie, a powinno. Tak jak zresztą powinien dziwić obowiązek zameldowania się. Czyżbyśmy żyli w dalszym ciągu w państwie policyjnym? A co z pomysłem umieszczania odcisków palców na dowodzie tożsamości? Ktoś protestuje?

Z drugiej strony jednak homobolszewicy odnieśli w tym kraju spory sukces w niszczeniu swobód obywatelskich, gdy katolickie (czy generalnie chrześcijańskie) ośrodki adopcyjne zostały zmuszone do zaprzestania działalności, bo nie chciały pogodzić się z wyrokiem sądu, który zmuszał je do przyznawania prawa do adopcji homoseksualistom. Decyzja ta to przecież ingerencja w wolność sumienia, prawo głoszenia własnych przekonań religijnych i postępowania zgodnego z nimi. I pomyśleć, że takie łamanie podstawowych wolności popiera pewien konwertyta, po którego nawróceniu święci z pewnością załamują ręce w Niebie.

To zresztą nie jedyny przykład. Za wierność chrześcijańskim wartościom, życie zgodne z własnym sumieniem czy noszenie krzyżyka można bowiem w Wielkiej Brytanii na przykład
wylecieć z pracy. I znowu może to być przykład triumfalnego pochodu homobolszewickiej ideologii, ale i też ilustracja łamania rudymentarnych praw ludzkich. Czy nie powinno to niepokoić, jeśli dzieje się w kraju, który potrafi wykpić absurd posiadania kwadracika z własnym zdjęciem, adresem, a może także i odciskiem palca?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz