środa, 22 lipca 2009

Angelologia stosowana, czyli rozważania dyletanta nad pękniętą dętką

Nie wiem, jak to jest z aniołem stróżem. Co robi, gdy piszę na przykład ten tekst? Nudzi się? Zagląda mi przez ramię? Patrzy przez okno? Słucha muzyki sfer niebieskich? Przegląda najnowszy spis Niebiańskich Zastępów? Hmm...

Czasami jednak chyba interweniuje. Bo jak to wytłumaczyć? Tylko przypadek? Eee tam! Trywialne! Oto choćby w ostatni piątek: schodzę do garażu. Wsiadając do samochodu, zwracam uwagę na przednie koło. Dlaczego akurat teraz mnie zaintrygowało? Wydaje mi się nienaturalnie skręcone. Ale w rzeczywistości wszystko jest w porządku. Po prostu wjeżdżając na miejsce parkingowe musiałem zakręcić i tyle. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ale na tym jednak się nie kończy. Już chcę wsiąść do auta, gdy zauważam coś jeszcze. W bieżniku opony coś się błyszczy. Przykucam zaintrygowany i sprawdzam. Coś metalowego. Okazuje się, że tkwi mocno w rowku. W oponie jest powietrze, ale ten kawałek metalu nie daje się łatwo ruszyć. By nie marnować czasu na wymianę na koło zapasowe, postanowiłem pojechać ostrożnie do najbliższego serwisu i dowiedzieć się, co to takiego. Sympatyczny pan mechanik sprawdził, naprawił i nawet nie policzył zbyt drogo. Okazało się, że w bieżnik była wbita pod kątem śruba, która zrobiła również dziurę w dętce. Jak się tam dostała? Ktoś ją złośliwie i bezmyślnie podłożył? (Miałem już parę przykrych zdarzeń z tym i poprzednim autem z winy tzw. „nieznanych sprawców”, więc jestem gotów to brać pod uwagę). Wbiła się na trasie, gdy objeżdżałem wiejskimi drogami miejsce wypadku w zeszłą środę? Nie wiem.

Byłem zły, bo zdarzenie to pokrzyżowało mi plany na wieczór. Zamiast iść do kina ze znajomymi (wieki już tam nie zaglądałem – ciągle tylko oszczędności i oszczędności, szlag człowieka może trafić), spędziłem resztę dnia w domu. Poza tym była to kolejna już z rzędu szkoda w ostatnim czasie i kolejny (tym razem na szczęście nie tak duży) wydatek. Jeśli nieszczęścia chodzą parami, to kłopoty i wydatki z nimi związane zdecydowanie mnożą się przez pączkowanie.

Gdy jednak zacząłem nad tym się zastanawiać, to stwierdziłem, że pewnie miałem dużo szczęścia. Po pierwsze, gdyby koło nie wydało mi się nienaturalnie skręcone, prawdopodobnie w ogóle nie zwróciłbym na nie uwagi, a w związku z tym nie zauważył tkwiącej w nim śruby. Po drugie, tak się dziwnie złożyło, że opona była w tym momencie akurat tak ustawiona, iż w ogóle dostrzegłem ten kawałek metalu. Mogło się przecież zdarzyć inaczej. Wbita w koło śruba mogła właśnie w tym momencie być pod spodem, albo z drugiej niewidocznej strony. Po trzecie wreszcie, gdyby to było koło po stronie pasażera, to być może w ogóle bym się nie zorientował, że coś jest nie tak. W sumie wygląda na to, że uniknąłem prawdopodobnie poważnego wypadku. Nie wiem i raczej nie chciałbym się przekonać, jak zachowuje się samochód, gdy opona pęka na trasie przy prędkości, dajmy na to, 90 km/h i jeszcze w deszczu, który ostatnio często pada.

A może to wszystko, to zwykłe nonsensy. Mój anioł stróż akurat kontemplował piękno wszechświata, widząc barwy i słysząc dźwięki, o których nie mam zielonego pojęcia. Gdy dostrzegłem uszkodzenie, pewnie wytrącony z transu, spojrzał zaskoczony w dół, zasugerował to i owo, a widząc, że i tak jestem głuchy na jego sugestie jak pień (jak zwykle), a sytuacja jest już pod kontrolą, znowu pogrążył się w zadumie, chłonąc w niewyczerpanym zachwycie nieznany mi wymiar piękna. Od czasu do czasu co najwyżej z roztargnieniem rzucił okiem, czy nie robię jakichś głupot.

A może, gdybym nic nie zobaczył i tak by się nic nie stało. Po prostu następnego dnia nie mógłbym ruszyć spod bloku, bo w dętce nie byłoby powietrza. Najpierw próbowałbym ją napompować. A potem, widząc, że to nie pomaga, klnąc jak szewc zmieniałbym koło, konsultując jednocześnie instrukcję obsługi. Oczywiście spóźniłbym się na trening, dorobiłbym sobie jakąś głupią teorię, że dzięki temu uniknąłem niebezpiecznego upadku, bo akurat ten dzień miał być moim pechowym i tym podobne.

A może...

I tak jakoś w związku albo bez związku z tym przypomniała mi się inna sytuacja sprzed wielu lat. Po szczeniacku i raczej niebezpiecznie wyprzedziłem innego kierowcę. Może chciałem się popisać, może się wkurzyłem, że mi zajechał drogę. Nie wiem. Nie pamiętam. Chwilę potem gałka zmiany biegów rozleciała mi się w ręku.

2 komentarze:

  1. ...nie sądzę, żeby miał najmniejsze szanse ponudzić sie przy takim podopiecznym :) Myślę, że obaj potrzebujecie urlopu...

    OdpowiedzUsuń
  2. ...de Rougemont twierdził, że w przysłowiowym naszym fotelu to diabła najłatwiej zdybać;-)

    OdpowiedzUsuń