niedziela, 1 grudnia 2013

Język polski? Ja go nie rozumiem


Pewna polonistka ucieszyła się z obecności na maturze próbnej byłego komunistycznego aparatczyka, dawniej funkcjonariusza Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie, nie pojawił się tam osobiście. Znalazł się pod postacią tekstu. W swoim krótkim wpisie na tzw. „portalu społecznościowym” pani polonistka – skądinąd osoba oczytana i dobrze wykształcona – nie nawiązała do mało chwalebnej przeszłości owego towarzysza profesora, ale nazwała go „wybitnym polskim socjologiem i filozofem żydowskiego pochodzenia”.

Pani polonistka ucieszyła się z obecności na próbnej maturze tekstu faceta, który z naganem ganiał po lasach za polskimi chłopakami walczącymi z czerwoną okupacją. Ci żołnierze wyklęci – jak ich się obecnie określa – bronili Polski przed najeźdźcą, bronili jej, by można było tutaj mówić po polsku, uczyć się polskiego języka, niezakłamanej polskiej historii, czytać nieocenzurowane polskie książki, pielęgnować polskie tradycje, polską kulturę. Toczyli oni beznadziejną, szaleńczą walkę.

Dzisiaj pani polonistka cieszy się z obecności na maturze próbnej tekstu ich oprawcy, „wybitnego polskiego socjologa i filozofa żydowskiego pochodzenia”. On uczy młodzież z uniwersyteckiej katedry. Oni leżą z przestrzeloną czaszką w bezimiennych mogiłach.

środa, 27 listopada 2013

„Rybne czwartki, mięsne piątki” czyli koszerna świnia


„Rybne czwartki, mięsne piątki” – tak m.in. ogłasza się pewna restauracja we Wrocławiu. Czy jest to totalna ignorancja, pogarda dla „tubylców” czy świadomy „chwyt marketingowy” obliczony na skandal (na wszelki wypadek nie podaję nazwy owego lokalu) – nie mam pojęcia.

Pamiętam, jak przed laty pewien „fast fud” sprzedający głównie hamburgery otworzył swoje podwoje właśnie w piątek. Wówczas też mnie to zdziwiło i stawiałem sobie podobne pytania.

Jeśli ktoś jeszcze nie wie, o co mi chodzi albo udaje głupiego, to niech sobie wyobrazi taką reklamę restauracji w Izraelu: „Koszerna świnia w każdy szabas”.

niedziela, 27 października 2013

Urodziny Andrzeja Bobkowskiego


Zupełnie przez przypadek na setne urodziny Andrzeja Bobkowskiego, które przypadają właśnie w tę niedzielę, kupiłem sobie „Notatnik 1947-1960”, zawierający niepublikowany do tej pory dziennik. Uświadomiłem sobie ten fakt dzisiaj.

Różne książki kuszą mnie w księgarniach, zazwyczaj odkładam je na półkę z westchnieniem, gdy spojrzę na cenę. Jednak w przypadku Bobkowskiego nie miałby siły się oprzeć pokusie. Z miejsca też zabrałem się do czytania, choć nie mam na to teraz zupełnie czasu kończąc pracę nad czymś, co jeszcze wymaga sporo poprawek i korekt. Poczytuję sobie więc fragmentami i rozkoszuję się, czując radość. Tę radość autor „Szkiców piórkiem” sprawił mi na swoje własne urodziny.

poniedziałek, 14 października 2013

Lis złapany „W Sieci”


Kiedy zobaczyłem najnowszą okładkę tygodnika „W Sieci” pomyślałem sobie ze złośliwą satysfakcją, że ulubiony Pluszak Premiera oberwał bez pardonu własną bronią. Należało mu się po prostu. 

Po chwili jednak zacząłem odczuwać niesmak. Redakcja przywaliła z grubej rury, ale pytanie, czy faktycznie musiała uciekać się do takich środków? Czyżby zaczął im spadać gwałtownie nakład? Czy warto zniżać się do poziomu i standardów, które wyznaczył bohater tej okładki? Bo czym się to różni od np. głośnego fotomontażu ze znanym politykiem jako talibem? Tylko czekać, a ktoś wpadnie na pomysł akcji na fejsbuku wspierającej redaktora i zatytułuje ją: „I ja też jestem nazistą”. Ktoś inny, z innej opcji, może z kolei urządzi polowanie z nagonką. 

Nie zmienia to faktu, że proces przeciwko redakcji „W Sieci”, zapowiadany przez ulubionego Pluszaka Premiera, będzie sam w sobie zabawny – oto redaktor naczelny czasopisma, które zamieszcza rynsztokowe okładki, oburza się, że sam stał się bohaterem jednej z nich, tyle tylko że w innym tygodniku!

wtorek, 24 września 2013

Zabawa w głuchy telefon


Kiedy słucham wiadomości i czytam artykuły o Kościele, mam wrażenie, że uczestniczę w zabawie w głuchy telefon. Nasiliło się to szczególnie w ostatnich czasach, gdy nowy papież zmienił nieco styl działania i komunikowania się zarówno z wiernymi, jak i z mediami. Z jednej strony jest tutaj kontynuatorem zachowań Jana Pawła II, z drugiej wprowadza też własne, typowe dla siebie elementy. W żaden sposób jednak nie zmienia nauczania Kościoła ani go nie modyfikuje. Strzeże depozytu wiary i głosi to samo, co głosili Jan Paweł II, Benedykt XVI, co głosił św. Piotr i apostołowie. 

Mimo to media potrafią tak przekręcić przekaz Ojca Świętego, że wydaje się, iż po drodze wiadomość była przekazywana z ucha do ucha przez szereg osób i w rezultacie zmieniła się nie do poznania, bo ktoś coś źle usłyszał, ktoś czegoś nie zapamiętał, a ktoś inny jeszcze sobie coś dopowiedział. Można by się zastanawiać, czy winy za to nie ponosi sam papież Franciszek używając niezbyt sprecyzowanych sformułowań lub nie dopowiadając w rozmowie pewnych oczywistości. Jednak ta zabawa w głuchy telefon trwa już od dawna, więc trudno winić o zniekształcenia następcę św. Piotra. Raczej należy dopatrywać się tutaj zwykłego chciejstwa – dopasowywania Kościoła do własnych wyobrażeń – i zwykłej perfidnej manipulacji, mającej na celu wprowadzenie zamętu w naiwnych głowach lub sprzedania taniej sensacji. 

Nim więc zaczniemy się ekscytować otwarciem na „gejów”, akceptacją związków pozamałżeńskich, nowym stosunkiem do in-vitro, niepobieraniem opłat od wiernych, lepiej po prostu sięgnąć po oryginalną wypowiedź. A wówczas, tak jak już wiele razy w przeszłości, okaże się, że tak naprawdę papież powiedział coś zupełnie innego, coś, co jest nauką Chrystusa, a nie mądrością tego świata. Nawet jeśli w oczach tego świata wydaje się to być głupstwem.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Backup i znaki zapytania



Jakiś błąd komputera i cały mój prywatny dziennik z tego roku pisany elektronicznie zamienił się w jednej chwili w serię znaków zapytania. Ocalał tylko – nie wiem zupełnie dlaczego – ostatni wpis i parę notatek z początku roku, które miałem w osobnym pliku. Próby odzyskania tych zapisków zakończyły się fiaskiem. Wszystko na nic. Żadne konwertery nie pomogły. Znaki zapytania pozostały znakami zapytania.

Notowanie na papierze ma chociaż tę zaletę, że nie zniknie w jednej chwili w trakcie pisania. Co nie znaczy wcale, że dla kogoś w przyszłości nie pozostaną te ręcznie pisane litery – jeśli ocaleją – tylko nic nieznaczącymi znakami zapytania. Tak jak dla mnie niektóre z moich własnych wpisów sprzed ponad trzynastu lat – nagle przypominały mi osoby, o których zapomniałem, ale wciąż nie mogłem odtworzyć twarzy, okoliczności poznania, szczegółów tej znajomości i powodów, dla których w pewnym momencie podtrzymywaliśmy przez krótki czas korespondencję, a potem ją urwaliśmy. Jakby to wszystko notował ktoś, może niezupełnie, ale jednak inny.