sobota, 15 maja 2010

Już tylko sex, drugs and... alkohol?

Długo krążyłem wokół tej powieści nim zdecydowałem się po nią sięgnąć. Intrygowała mnie okładka, związek autora z pismem „44” oraz informacje, które mogłem znaleźć w Internecie. Fragment jego najnowszej prozy przeczytany w drugim numerze „Czwórek” zdecydował, że w końcu zabrałem się do lektury. Książkę przeczytałem w jeden dzień, zapominając o innych obowiązkach. Jedno jest więc pewne: autor „Śladów” potrafił tak skonstruować swoją opowieść, by zaintrygować czytelnika od pierwszej do ostatniej linijki.

Jest to powieść jak najbardziej współczesna, która mówi mi coś o doświadczeniu pokolenia dorastającego w momencie przełomu, jaki nastąpił po „okrągłym stole”. Z tego być może też względu moim pierwszym odruchem było upewnienie się, czy trzymam w ręku faktycznie książkę Sebestiana Reńcy. Klimat, sposób opisywania rzeczywistości, małomiasteczkowa atmosfera, typ bohaterów nasunęły mi bowiem skojarzenia z Wojciechem Chmielewskim. Zresztą nie tylko pierwsze strony przywodzą na myśl autora „Brzytwy”. Odnalazłem w „Śladach” parę innych rzeczy, które tych autorów – przy widocznych też różnicach – w jakiś sposób łączą, być może stanowią oznakę jakiejś pokoleniowej tożsamości albo po prostu podobną poetykę, zbliżony punkt patrzenia na rzeczywistość (Chmielewski jest od Reńcy jednak 7 lat starszy).

W obu przypadkach jest to pokazywanie rzeczywistości bez „lukru”, brutalne, pozbawione złudzeń, nie uciekające od drastycznych scen. Można by to określić jako „sex, drugs and... alkohol”, choć i rockandroll też by się znalazł. W zasadzie w całej powieści Reńcy prawie, z nielicznymi wyjątkami, nie ma postaci jednoznacznie pozytywnej, każdy jest w jakiś sposób utytłany w błocie, jeśli nie po prostu w gównie. Każdy nosi w sobie skazę. Nawet jeśli o niej nie wiemy, to może ją ukrywa. W tej samej osobie dobro miesza się w różnych proporcjach ze złem. W końcu nawet główny bohater, czyniąc jednocześnie dobro dla kogoś innego, porzuca osobę, która akurat potrzebuje wyjątkowej troski, bezinteresownej miłości i czułości. Trudno więc jego postępowanie przyjąć z całkowitą aprobatą, usprawiedliwić, powiedzieć, że nastąpiło jakieś nagłe „nawrócenie”, gwałtowna duchowa przemiana, zdecydowany przełom, oddzielenie dobra od zła obosiecznym mieczem.

Mógłbym oczywiście, pisząc o obu prozaikach, przywołać nazwisko Hłaski, ale nie oddałbym im w pełni sprawiedliwości. Inną bowiem wspólną cechą, jaką dostrzegam, jest mieszanie niemal naturalistycznych obrazów polskiej codzienności z elementami fantastyki. U Reńcy te wątki fantastyczne są dwojakiego rodzaju: wkraczanie świata nadprzyrodzonego w rzeczywistość namacalną oraz nakładanie się lub przenikanie nawzajem dwóch lub nawet kilku różnych wymiarów czasowych. To z kolei w przypadku autora „Śladów” również rys przypominający mi prozę Tadeusza Konwickiego, choć bez typowej dla tego ostatniego dawki specyficznego humoru.

Widzę także jeszcze jedną cechę wspólną, łączącą się również z poprzednią: obecność wątku religijnego, ale obecnego w taki sposób, by czytelnik nie czuł, że jest przez pisarza nawracany czy pouczany. Nie jest to bynajmniej proza dydaktyczna, choć sporo tutaj gorzkich słów pod adresem współczesności. Stosunek bohaterów „Śladów” do religii, do duchowieństwa nie jest wcale jednoznacznie przychylny. Bywa wrogi, obojętny, a nawet jeśli odnosi się z jakąś dozą sympatii do Kościoła, to brak w nim oznak zaangażowania, skłonności do praktyk religijnych, choćby tak prostych, jak regularne uczęszczanie na Mszę św. Jednocześnie czujemy, że to właśnie chrześcijaństwo jest tym, co stanowi alternatywę dla życia pełnego pustki, pozbawionego autentycznej miłości, której bohaterowie tej powieści poszukują. Nie ma tutaj jednakże łatwych pocieszeń. Bohaterscy obrońcy Saragossy z opowiadania księdza przegrywają, choć to przecież „Generalissima Matka Boska (...) dowodziła obroną”. Jednak z drugiej strony to właśnie Jej polski żołnierz, wróg bohaterskich obrońców miasta, zawdzięcza ocalenie. A w innej opowieści to krzyż broni uciekających Żydów przed zagładą. Ojciec jednego z bohaterów, dawny komunistyczny aparatczyk, instynktownie niemal sięga po Biblię zbliżając się do kresu swojego życia.

Odnajduję w powieści Sebastiana Reńcy powinowactwo z jeszcze jednym autorem – z Józefem Mackiewiczem. I nie tylko chodzi tutaj o tematykę kresową czy realizm. Szczególnie jest to widoczne w wielowątkowości tej powieści, w chęci przedstawienia szerszej panoramy losów różnych bohaterów i na różnych poziomach czasowych oraz przestrzennych. Co w tak szczupłej objętościowo książce – całość liczy około 190 stron – jest zabiegiem odrobinę karkołomnym, aczkolwiek nie znaczy to, że kompletnie nieudanym. Powiedziałbym nawet, że nadaje powieści rozmachu i wielowymiarowości.

Tytułowe „Ślady” to nie tylko nietrwałe odciski stóp pozostawione przez bohaterów na śniegu, ale także ślady przeszłości, na które chcąc nie chcąc natykamy się w naszej współczesności, to również strzępy dawnej Rzeczpospolitej, to echa i cienie losów i zmagań naszych przodków, które określają w jakiś sposób to, kim jesteśmy i jak żyjemy dzisiaj; które stanowią dla nas niejednokrotnie wyzwanie, domagają się naszej odpowiedzi. Nawet jeśli tego sami nie dostrzegamy. Nawet jeśli sami nie zastanawiamy się, co my zostawimy po sobie następnym pokoleniom.

Można by czepiać się i doszukiwać słabości debiutanckiej powieści Reńcy. Nie będę się nimi zajmował. Wiem jednak jedno, korekta powinna dostać po łapkach, zwłaszcza za błąd ortograficzny na stronie 22.

PS

Powyższe refleksje z lektury spisywałem jeszcze jakiś czas przed katastrofą smoleńską. Nie poruszyłem w swoim omówieniu wątku obrazu młodzieży polskiej, jaki naszkicował w powieści Reńca, choć stanowi on istotny komponent „Śladów”. Dni żałoby narodowej pokazały nam – oprócz innych spraw – wizerunek młodzieży odmienny od czarnej wizji ćpających, uprawiających szybki i wyuzdany seks oraz odurzających się alkoholem wyrostków, jakich przedstawił autor. Z różnych rozmów dowiedziałem się, że nie tylko dla mnie dużym zaskoczeniem była widoczna w dniach po katastrofie obecność harcerzy. Wydawało się, że harcerstwo to coś, co nie może być „cool”, co wśród młodych uchodzi za obciach, przedmiot kpinek i żartów. A tymczasem...

Sebastian Reńca, Ślady, Warszawa 2009

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz