sobota, 29 grudnia 2018

Czy Pan Bóg będzie sprzyjał władzy, która bardziej boi się ludzi?

Nasza „prawicowa” (cudzysłów jak najbardziej uzasadniony) władza niestety jest na bakier z Dekalogiem, a zwłaszcza z przykazaniem piątym: „Nie zabijaj”. Jeśli będzie ignorować się prawa Boże, trudno będzie mówić o przywróceniu pełni cywilizacji europejskiej w Polsce. Nawet największe sukcesy gospodarcze nie będą mieć żadnego znaczenia.

Jednak słupki sondażowe więcej znaczą dla rządzących niż Boże przykazania. Dlatego władza ta przegra, nawet jeśli uda się jej wygrać nadchodzące wybory parlamentarne. Przypomina o tym w dniu Świętych Młodzianków biskup Balcerek, który stwierdził jednoznacznie: „Nie będzie błogosławieństwa Bożego dla obecnej władzy, jeśli nie wprowadzi prawnej ochrony życia. Upadnie, jak upadły poprzednie rządy”. I nie pomoże tu nawet najwspanialsza propaganda „naszych” mediów, które sprzyjają rządzącym.


piątek, 28 grudnia 2018

Herod roku 2018

Przyznany Jarosławowi Gowinowi tytuł „Heroda roku 2018” jest moim zdaniem jak najbardziej zasłużony. Powinien zresztą był go dostać już wcześniej. Ale konkurencja jest spora.

Temat aborcji jest przez naszych „prawicowych” polityków lekceważony albo traktowany jako temat wręcz zastępczy. Tymczasem wydaje się, że jest to jedna z najistotniejszych kwestii, że walka o prawa nienarodzonych to jeden z tych szańców, na których ważą się losy cywilizacji europejskiej.

Polityk prawicowy, który sprawę tę lekceważy lub uważa, że można tutaj iść na kompromisy, jest tak naprawdę politykiem krótkowzrocznym, niegodnym mojego głosu. To samo zresztą dotyczy sprawy in vitro. „Konserwatywny” polityk, który w kwestii sztucznego zapłodnienia idzie na ustępstwa, już poddał szaniec. To po prostu pierwszy wyłom, za którym pójdą następne.

Wydaje się, że Jarosław Gowin niestety należy do tych polityków, którzy tylko hamują postępy barbarzyństwa. Niestety nie jest jedyny, są też inni, którzy na miano Heroda zasługują i którzy niewątpliwie tytuł ten dostaną w przyszłym roku. Smutne, że taką „prawicę” mamy w Polsce.


czwartek, 27 grudnia 2018

Wieprzowina na czas Chanuki

Współczesna cywilizacja dba bardzo o to, aby nikogo nie obrazić. Wszystkie religie są sobie równe (w końcu jak demokracja, to demokracja), stąd nawet sataniści zaczęli się domagać oficjalnego uznania i prawa do wznoszenia monumentów ku czci Szatana. Powszechna „urawniłowka” obejmuje wszelkie, nawet najgłupsze, poglądy.

Są jednak pewne wyjątki. Do nich należy katolicyzm. Katolików można, a nawet należy obrażać. Wydaje się być to w dobrym tonie. Popis dają różnej maści celebryci.

Oto „wybitna” pisarka, która słynie głównie ze swojego feminizmu i blond włosów, zionie miłością do bliźnich na Boże Narodzenie (słowo „Boże” zresztą przez usta jej nie przejdzie ani się nie ułoży pod palcami, kiedy używa klawiatury komputera), wulgarnie pozdrawia i eliminuje z obrazka samego Pana Jezusa, jak i pastuszków. Subtelność tej „wielkiej” pisarki jest po prostu porażająca.

Inny szoł z kolei odstawił pewien trybun ludowy, który na co dzień walczy o wolność, demokrację i konstytucję. Oto postanowił on uraczyć nas na Boże Narodzenie zdjęciem swojego smutnego dziecka i... sushi, które temuż dziecku, jak i sobie zaserwował na Wigilię (taka nowa świecka tradycja). Pewnie też tradycyjnie przełamał się z rodziną jajeczkiem, ale nas o tym już nie poinformował, bo to rzecz oczywista. On także zionął prawdziwą miłością do „prawdziwych katolików”.

Notabene ci trybuni ludowi to mają klawe życie. Jeden poczęstował nas kiedyś życzeniami wideo sprzed swojego „ubogiego” ciepłego kominka, ten zaś zdjęciami potrawy ubogich – sushi (a w tle stoi sobie instrument biednych – pianino). Tylko dziecka żal.

Zastanawia jednak jedna rzecz – po co ci celebryci epatują nas tymi zdjęciami, wulgarnymi życzeniami, kpinami i szyderstwami? Nie chcą obchodzić Świąt Bożego Narodzenia, niech ich nie obchodzą. Ich sprawa. Muszą to obwieszczać całemu światu? Czują się w ten szczególny dzień samotni? Brak im miłości? A może chcą się popisać „odwagą”? Jeśli tak, to proponuję uczcić Chanukę wieprzowiną albo ramadan całodziennymi hulankami i pijaństwem, a z pomocą tłitera i fejsbuka poinformować o tym cały świat. Sława murowana.


poniedziałek, 24 grudnia 2018

Bóg się rodzi, moc truchleje!

Żyjemy w czasach, w których w europejskich krajach zabrania się wystawiania szopek betlejemskich. Nasz Pan nie jest mile widziany. Nie jest mile widziana Święta Rodzina. Ale i tak to On ostatecznie zwycięży. Nie pomogą wysłani przez Heroda żołnierze, tak jak nie pomogą potem strażnicy ustawieni przed grobem.



Czasami popadamy w sentymentalny nastrój, obdarowujemy się prezentami, słuchamy słodkich kolęd i amerykańskich standardów. Zapominamy, że Chrystus urodził się po to, aby umrzeć – jak przypomina nam m.in. abp. Fulton J. Sheen. Umrzeć za nasze grzechy, by nas odkupić i dać życie wieczne.

Stąd postanowiłem przypomnieć wstrząsający wiersz Roberta Southwella The Burning Babe. Kto chce, może znaleźć na YouTube muzyczną interpretację tego utworu w wykonaniu Stinga. Nie zamieszczam jej tutaj jednak, bo uśmiechające panienki z chóru, które towarzyszą Stingowi, zupełnie nie pasują do tekstu tego niezwykłego wiersza wybitnego poety metafizycznego, jezuity, męczennika i świętego Kościoła katolickiego.

Robert Southwell

The Burníng Babe

As I in hoary winter’s night stood shivering in the snow,
Surprised I was with sudden heat which made my heart to glow;
And lifting up a fearful eye to view what fire was near,
A pretty Babe all burning bright did in the air appear;
Who, scorched with excessive heat, such floods of tears did shed
As though his floods should quench his flames which with his tears were fed.
‘Alas!’ quoth he, ‘but newly born, in fiery heats I fry,
Yet none approach to warm their hearts or feel my fire but I.
My faultless breast the furnace is, the fuel wounding thorns,
Love is the fire, and sighs the smoke, the ashes shames and scorns;
The fuel 
Justice layeth on, and Mercy blows the coals,
The metal in this furnace wrought are men’s defiled souls,
For which, as now on fire I am to 
work them to their good,
So will I melt into a bath, to wash them in my blood.’
With this he vanished out of sight, and swiftly shrunk away,
And straight I called unto mind that it was Christmas day.


Jeśli ktoś nie zna języka angielskiego, to może przeczytać ten utwór w tłumaczeniu Jerzego Pietrkiewicza. Można go znaleźć w jego „Antologii liryki angielskiej 1300-1950.

środa, 19 grudnia 2018

Co kupić w prezencie na święta? Dziesięć rekomendacji

To już pewnie ostatni moment, by kupić coś w prezencie na Boże Narodzenie, choć nie ostatni, by kupić coś na prezent w ogóle (imieniny, urodziny itp.). Pomyślałem sobie, że podzielę się pomysłami na taki prezent (pod warunkiem, że uda się go zdobyć na czas).

Dla mnie zawsze najlepszym prezentem jest książka, zwłaszcza dobra książka, a nie jeden z tych „półproduktów”, które tworzy się w celach promocji jakiejś osoby. Dlatego uważam, że zamiast sięgać po tytuły reklamowane czy eksponowane na wystawach księgarń, może warto trochę poszperać i znaleźć coś, co jest naprawdę dobre, a po co będzie można sięgnąć nie tylko za miesiąc czy za rok, ale i za lat pięć, a nawet sto. Oto parę sugestii z mojej strony (podaję linki do swoich recenzji, w których można przeczytać więcej, albo księgarni internetowych).

1)      Książki Floriana Czarnyszewicza. To znakomita proza „kresowa”, którą warto czytać, bo jest nie tylko wybitna pod względem literackim i językowym, ale także dlatego, że mówi o dziejach Polaków, które niestety ciągle są jeszcze słabo znane ogółowi nawet wykształconych czytelników – są to bowiem te Kresy, które utraciliśmy jeszcze przed II wojną światową, w wyniku traktatu ryskiego. Oczywiście w pierwszej kolejności warto sięgnąć po Nadberezyńców, wielki, sienkiewiczowski z ducha epos o losach szlachty zaściankowej na terenach Mińszczyzny. A potem to już do kolejnych powieści tego autora, zbyt późno niestety wydanego w Polsce, nie trzeba będzie namawiać.

2)      Luter i rewolucja protestancka Grzegorza Brauna. Tym razem proponuję film dokumentalny, ale też i lekturę, bo można go kupić razem z ładnie wydaną graficznie książeczką. Ten zakup jest wart każdej wydanej złotówki, mimo że „mejnstrim” o dziele Brauna milczy.

3)      Gietrzwałd 1877. Nieznane konteksty geopolityczne tego samego autora. Zapierająca dech w piersi wizja historii pewnego narodu w sercu Europy, metafizyczny thriller!

4)      Łowcy księży o. Johna Gerarda SJ. To autentyczny pamiętnik z czasów Elżbiety I i prześladowań katolików w Anglii. Rzecz nietuzinkowa i po prostu znakomita, wciągająca literatura. Czyta się jak najlepszy thriller, a przecież to autentyk. Zadziwiające, że wydawca (któremu należy się nagroda za przypomnienie tej publikacji – jest to reprint wydania XIX-wiecznego) obniżył cenę w swojej księgarni do śmiesznych 7.50 zł. Brać po kilka sztuk, póki jest dostępna i rozdawać znajomym, przyjaciołom i rodzinie! Obdarować tą publikacją swojego księdza proboszcza!

5)      A skoro już jesteśmy przy wydawnictwie Gabriela Maciejewskiego, to gorąco polecam jego Socjalizm i śmierć. Lektura dla tych, którzy lubią historię i zaglądanie za kulisy wielkich wydarzeń. Autor nie przyjmuje nic za oczywistość, tylko mówi: „Sprawdzam!” I sprawdza. Nie czytałem części drugiej jeszcze, ale z pewnością jest warta lektury.

6)      Polska moja miłość Jana Polkowskiego. O tej książce tylko na swoim blogu wspominałem, ale ten zbiór szkiców autora Drzew to rzecz dla osób myślących i nie zadawalających się medialną papką serwowaną nam na co dzień. Rzecz o literaturze, filmie, polskiej historii dawnej i najnowszej, zakłamaniu intelektualistów, kulturze i języku... Pisana przez poetę, więc też językowo znakomita. Jeśli jej jeszcze nie czytaliście, to koniecznie przeczytajcie i polećcie innym. Jeśli czegoś mi w niej brakuje, to dwóch szkiców poświęconych Bolesławowi Prusowi, po których na głowę Polkowskiego posypały się gromy od lewa do prawa. Autor ośmielił się naruszyć narodową świętość. Nazwano go nawet wprost głupcem.

7)      Ćwiczenia duchowe. Poematy Przemysława Dakowicza. To kolejna książka, o której jeszcze na swoim blogu nie pisałem. Znakomity tomik poezji, wiwisekcja naszej współczesnej schizofrenicznej świadomości. Obraz świata opętanego, targanego wątpliwościami i poczuciem braku sensu, braku hierarchii, braku dna. „Centon” pozszywany ze słów i fragmentów zaśmiecających i wypełniających współczesny umysł, w którym mieszają się słowa reklam, piosenek, przysłów, cytatów literackich, fragmentów Biblii, filmów, powiedzonek, kolokwializmów...

8)      Dla znających język angielski: trzy książki Josepha Pearce’a poświęcone katolicyzmowi Szekspira i katolickiej wymowie jego sztuk: The Quest for Shakespeare, Through Shakespeare’s Eyes i Shakespeare on Love. Pasjonująca lektura dla tych, którzy próbują zrozumieć dramaturgię wielkiego poety angielskiego.

9)      I ponownie dla znających język angielski: autobiografia szkockiego poety, prozaika i dramaturga George’a Mackaya Browna For the Islands I Sing oraz zbiór jego opowiadań: A Time to Keep. Ten katolicki twórca z Orkad jest właściwie nieznany w Polsce, a szkoda, bo to literatura pierwszorzędna i to zarówno dla miłośników poezji, jak i prozy. Charakterystyczny i rozpoznawalny rys tej twórczości nadają krajobraz i ludzie jego rodzinnych stron, a to wszystko przeniknięte katolicką metafizyką.

10)  Wszelkie możliwe książki wielkiej postaci Kościoła katolickiego, arcybiskupa Fultona J. Sheena. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia ukazały się kolejne nowe polskie wersje jego twórczości i z roku na rok przybywa tłumaczeń dzieł tego wybitnego kapłana i autora zarówno książek, jak i audycji radiowych i telewizyjnych. To znakomita lektura nie tylko dla katolików. Podsuńcie jego zbiór Warto żyć jakiemuś myślącemu i naprawdę otwartemu ateuszowi, a może zrobicie jedną z najlepszych rzeczy w swoim życiu.


wtorek, 18 grudnia 2018

Irlandia: rechot diabła

Jeśli komuś trzeba dowodu na istnienie diabła, niech spojrzy na Irlandię. Czy nie słychać przypadkiem z Zielonej Wyspy jego rechotu? Oto w okresie Adwentu uchwalono tam ustawę dopuszczającą mordowanie nienarodzonych. To wszystko dzieje się w czasie będącym tradycyjnie oczekiwaniem na przyjście naszego Pana, który narodził się w ubóstwie w betlejemskiej stajence. Gdyby miał narodzić się dzisiaj, iluż „usłużnych” lekarzy podpowiadałoby Maryi, by „usunęła” ciążę, bo przecież są zbyt ubodzy z Józefem, by wychowywać dziecko, bo przecież powinna mieć szansę na samorealizację, bo przecież „prawa kobiet” itp., itd.

Irlandia, uchodząca dotąd za bastion katolicyzmu, a więc cywilizacji europejskiej, stoczyła się w barbarzyństwo. Mamona rządzi. Pustka wypełnia dusze. Moloch domaga się krwawej ofiary.

Odpowiednio skomentowali to irlandzcy obrońcy praw nienarodzonych umieszczając przed pałacem prezydenckim w Dublinie las 1000 krzyży. Naprzeciw nich, jak na ironię, choinka z gwiazdą betlejemską symbolizującą przyjście Chrystusa!

Robię wyjątek i zamieszczam nie swoje zdjęcie. Ktoś, kto nie zna angielskiego, może przeczytać artykuł o sprawie na portalu PCh24.pl.


poniedziałek, 17 grudnia 2018

Komu służy „globalne ocieplenie”?

Wśród wielu podejrzanych szajb współczesnych, które forsowane są przez wielkie media, polityków i międzynarodowe lobby, znajduje się idea globalnego ocieplenia albo... Właśnie, czy chodzi o globalne ocieplenie, czy o zmiany klimatu? A może o coś jeszcze innego? Bo zdaje się, że nomenklatura jest tutaj nieco chwiejna, a przynajmniej również ulega zmianom (zapewne razem ze zmianami klimatu?).

Pamiętam, jak pierwszy raz pojechaliśmy z żoną na wakacje na Kretę. Był maj. Spytałem znajomego, który zna tamte rejony, bo zajmuje się też kulturą i historią Grecji zawodowo, jakiej spodziewać się pogody. Odpowiedział krótką wiadomością: „Będzie ciepło, a nawet bardzo ciepło, nie będzie padać”. Jakież było jego zaskoczenie, kiedy wysłałem mu zdjęcie deszczowej Krety. Spytał, czy spędzamy te wakacje w Bełchatowie. Pamiętam, że kiedy po tygodniu jechaliśmy na lotnisko, lało jak w Kotlinie Kłodzkiej. A w tym albo poprzednim roku, również w maju, częściowo deszczowym, opowiadano mi o śniegu na plaży w zimie.

A w Polsce? Lato było tego roku wprawdzie gorące, ale przecież wiosna dość chłodna i zima na początku tego roku wyjątkowo mroźna. Nawet jeśli zmiany klimatu postępują, to mam wątpliwości, czy faktycznie wywołane są one przez człowieka. Jaka jest emisja CO2 dzisiaj w Polsce? A jaka była np. w latach dziewięćdziesiątych czy osiemdziesiątych? No cóż, nie jestem specjalistą... Pamiętam oglądany jakiś czas temu film dokumentalny, w którym różni naukowcy podważali hipotezę o globalnym ociepleniu. Zwracali między innymi uwagę na duży wpływ plam na słońcu na atmosferę ziemską. Bardzo ciekawym wątkiem była sugestia, że pomysł z globalnym ociepleniem – kojarzony zazwyczaj z ruchami lewackimi – wylansowali... konserwatyści Margaret Thatcher, by forsować zamykanie kopalni węgla i promować energię jądrową. Chyba gdzieś o tym pisałem na swoim blogu.

Jednak nie trzeba sięgać do archiwów, można obejrzeć bardzo dobry, niedawno zrealizowany, krótki film dokumentalny poświęcony zagadnieniu zmian klimatu, którego autorami są dziennikarze portalu PCh24.pl. Choć wypowiadają się w nim również publicyści (m.in. Stanisław Michalkiewicz), to sporą wartość dla wątpiących będą miały opinie samych naukowców, którzy wykazują, że np. zmiany klimatyczne występują na ziemi cyklicznie i że nie są niczym nowym, że dwutlenek węgla jest korzystny dla rozwoju roślinności, a więc sprzyja bogatszym zbiorom, że... Zresztą najlepiej zobaczcie sami.


piątek, 14 grudnia 2018

Dziecko-towar

Nowy rzecznik praw dziecka powiedział parę słów prawdy o handlu żywym towarem, jakim jest in vitro, a część opozycji i jakichś gwiazdek pop dostała amoku.

No przecież! Nie można zabraniać w społeczeństwie konsumpcyjnym prawa do posiadania. Nie można zabraniać prawa do nabywania. Nawet jeśli tym „przedmiotem”, który chce się posiąść i nabyć, jest człowiek.


czwartek, 13 grudnia 2018

W rocznicę stanu wojennego

Na wspomnienie kolejnej rocznicy stanu wojennego stwierdziłem, że przypomnę piosenkę barda tamtych czasów, Przemysława Gintrowskiego. Ktoś zmontował wideo składające się ze zdjęć samego piosenkarza. Akurat to jeden z tych utworów w jego wykonaniu, który do tej pory bardzo lubię. Pamiętam duży jego koncert we Wrocławiu z udziałem oczywiście Jacka Kaczmarskiego i Zbigniewa Łapińskiego (który zmarł w tym roku przecież), tłumy ludzi wracające po występie ulicami pod koniec lat osiemdziesiątych. I mały, kameralny koncert już samego tylko Gintrowskiego w Teatrze Kameralnym we Wrocławiu, artysta miał chyba złamaną nogę, jeśli mnie pamięć nie myli. Taki symbol odchodzenia w przeszłość...

wtorek, 11 grudnia 2018

Czy zniszczono cud eucharystyczny?

Poświęciłem kilka odcinków swojego wideobloga (z którym eksperymentuję od niedawna) tematowi cudów eucharystycznych w Sokółce i w Legnicy. Tymczasem okazuje się, że być może do podobnego cudu eucharystycznego i w podobnych okolicznościach doszło pod koniec listopada w... stanie Nowy Jork!

Różnica jednak jest taka, że – jak donosi portal Church Militant – ów prawdopodobny cud eucharystyczny w Springbrook w stanie Nowy Jork został... zniszczony! Proboszcz parafii ks. Karl Loeb poinformował o możliwym cudzie bp. Richarda Malone i biskupa pomocniczego Edwarda Grosza, ale obaj biskupi stwierdzili ku zaskoczeniu proboszcza, że włożona do naczynka z wodą hostia rozpuściła się i nakazali księdzu pozbycie się tego, co według świadków było w rzeczywistości cudem eucharystycznym. Jak pisze portal, kapłan, wierny ślubom posłuszeństwa, posłuchał biskupów, choć zrobił to niechętnie.

Artykuł zilustrowany jest dwoma fotografiami, które przypominają cuda eucharystyczne w Sokółce i Legnicy. Przed powiadomieniem biskupów zostały wykonane zdjęcia rzekomego cudu, który odkryto 30 listopada. Wśród wiernych panuje wzburzenie w związku z decyzją biskupów.


poniedziałek, 10 grudnia 2018

Dlaczego Kościół uwielbia kontrowersję albo o zaniku myślenia

Ostatnio zamieściłem fragment z polskiego tłumaczenia książki arcybiskupa Fultona J. Sheena, a dzisiaj drobny fragment z jego nietłumaczonej dotąd książki Old Errors and New Labels, o której wcześniej lub później postaram się parę słów na tym blogu napisać, gdyż dopiero ją czytam. Esej o zaniku kontrowersji wydaje się znakomicie opisywać mizerię naszych czasów, więc pokusiło mnie, by kilka wybranych fragmentów spolszczyć na chybcika i podać polskiemu czytelnikowi jako zachętę do kupowania książek tego wybitnego duchownego i jednego z najważniejszych apologetów katolickich języka angielskiego:

Być może nigdy przedtem w całej historii chrześcijaństwa nie był Kościół tak zubożały intelektualnie z braku dobrej, solidnej intelektualnej opozycji, jak dzieje się to w dzisiejszych czasach.
(...)
Kościół uwielbia kontrowersję i uwielbia ją z dwóch powodów: ponieważ konflikt intelektualny jest czymś, co daje wiedzę i ponieważ Kościół jest szaleńczo zakochany w racjonalizmie. Wielka struktura Kościoła katolickiego została zbudowana dzięki kontrowersji.
(...)
A jeśli dzisiaj nie ma niemal równie wielu zdefiniowanych dogmatów, jak we wczesnych wiekach Kościoła, to dzieje się tak, ponieważ jest mniej kontrowersji – i mniej myślenia. Trzeba myśleć, by zostać heretykiem, nawet jeśli jest to błędne myślenie.
(...)
O czym świat chrześcijański myślał we wczesnych wiekach? Jakie doktryny należało wyjaśnić, kiedy kontrowersja była żywa? We wczesnych wiekach kontrowersja skupiała się na takich wzniosłych i delikatnych problemach jak: Trójca Święta, Wcielenie i jedność natur w Osobie Syna Bożego. Jaka była ostatnia doktryna, którą zdefiniowano w roku 1870? Była to zdolność człowieka do używania swojego mózgu i dochodzenia do poznania Boga. Otóż, jeśli świat robi postępy pod względem intelektualnym, to czy istnienie Boga nie powinno było być zdefiniowane w wieku I, a natura Trójcy Świętej w wieku XIX?
W porządku matematycznym to tak, jakby zdefiniować złożoności logarytmów w roku 30, a uprościć tabliczkę dodawania w roku 1930. Faktem jest, że dzisiaj jest mniej intelektualnego sprzeciwu wobec Kościoła, a więcej uprzedzenia, co – jeśli to zinterpretujemy – oznacza mniej myślenia, nawet mniej złego myślenia.
Nie tylko Kościół uwielbia kontrowersję, ponieważ pomaga mu wyostrzać zdolność rozumowania; uwielbia ją także dla niej samej. Kościół oskarża się o bycie wrogiem rozumu; w rzeczywistości jest jedynym, który weń wierzy.

Abp. Fulton J. Sheen, Zanik kontrowersji (The Decline of Controversy, [w:] Old Errors and New Labels).


sobota, 8 grudnia 2018

Abp. Fulton J. Sheen o miłości małżeńskiej i powstającym wciąż na nowo Kościele

Gdyby ktoś szukał dobrego, a nie banalnego prezentu na Święta Bożego Narodzenia, polecam książkę abp. Fultona Sheena Troje do pary. To lektura dla wymagających, dla tych, którzy chcą pogłębić swoje rozumienie miłości małżeńskiej i którzy rozumieją, że miłość to nie ulotne uczucie, które pojawia się i przemija. Jeśli ktoś ma jednak mylne wyobrażenie, że miłość to przede wszystkim gwałtowne uczucia, niczym niepohamowana namiętność, ten koniecznie powinien przeczytać tę książkę. Zwłaszcza, jeśli jest katolikiem. Na zachętę przytaczam znamienny fragment:

„Jednym z największych błędów, jaki popełniają pary, jest myślenie, że ich uczucie przetrwa z powodu swej siły. Miłość nie trwa z powodu siły, lecz dzięki mocy ciągłego odradzania się. Miłość małżeńska jest nie tyle sprawą ciągłości, co raczej, będąc w tym podobna do Męki i Zmartwychwstania, odnajdywania nowego życia w momencie, gdy zdawało się, że wszelką nadzieję należy pogrzebać. Kościół nie jest zjawiskiem cechującym się niezmienną ciągłością. Po tysiącu ukrzyżowań Kościół tysiąc razy zmartwychwstawał. Zawsze bije dzwon wieszczący śmierć Kościoła. Zawsze, mocą Boga, śmierć dostępuje. Świat już gotów jest do odśpiewania pieśni pogrzebowej nad grobem Kościoła, gdy to Kościół powstaje, aby odśpiewać żałobne pieśni nad przemijającą postacią tego świata. Podobnie w życiu rodzinnym: nie jest tak, że dwa serca suną po autostradzie wiodącej do coraz to szczęśliwszej miłości – przeciwnie, co chwila znajdują się u kresu wyczerpania, by potem spostrzec, że oto ich miłość weszła na wyższy poziom”.

Fulton J. Sheen, Troje do pary, tłum. Agnieszka Sztajer, Kraków 2016.


środa, 5 grudnia 2018

To nawet nie jest śmieszne, czyli w koszulce na pogrzebie

Tak, to nawet nie jest śmieszne, to jest po prostu żałosne. Wyobrażacie sobie, że na pogrzeb np. kogoś wam bliskiego przyjeżdża jeden osobnik, który zamiast zachować godność i powagę paraduje w koszulce z napisem o wymowie politycznej, by dać do zrozumienia jednemu z żałobników, co o nim myśli? Wokół wszyscy w żałobie, a tu jeden taki... No cóż...

I naprawdę nie było nikogo wśród zwolenników tego pana, by mu to wybić z głowy? Aby mu chociaż uświadomić, że przez szacunek dla zmarłego... Eh! Szkoda słów!

wtorek, 4 grudnia 2018

My mamy magiczne Święta Bożego Narodzenia, inni „magię świąt”

Moje pokolenie chyba dobrze jeszcze pamięta magister Lewicką z serialu komediowego Barei. Ostatnio pisałem na tym blogu o tym, że cieć Anioł ma się w naszym postkomunistycznym grajdole bardzo dobrze, a słynny reżyser polskich komedii chyba miał skądś cynk o przyszłej transformacji, skoro tak dobrze przewidział jego przyszłość.

Okazuje się, że serialowa Bożenka, która usidliła docenta Furmana, ma się najwidoczniej gdzieniegdzie równie dobrze we współczesnej Polsce, jak się miała za czasów PRL-u. Jest wciąż w awangardzie postępu. Wprawdzie nie wysławia socjalistycznego raju, dymiącego kominami wielkich fabryk, ale za to działając prężnie w związku nauczycielstwa przyznaje nagrodę belfrowi, który ma „partnera”.

Jej inicjatywa, by zgodnie z najnowszymi trendami oświatowymi wprowadzić do szkół „tęczowy piątek”, trochę spaliła na panewce, ale przecież nasza dzielna pani magister nie spocznie, będzie równie dzielnie nieść kaganiec... to znaczy kaganek oświaty do szkół miast i wsi. Bez wątpienia wesprze ją w tym docent Furman, choć sam jest nieco na cenzurowanym z powodu swojego myśliwskiego sprzętu. Nie wątpię jednak, że bronił bohatersko z Bożenką kornika drukarza jak Zawisza na mydle... albo jak Zagłoba Czarny, albo może Rejtan u płotu czy jakoś tak.

Z Dziadkiem Mrozem zastępującym św. Mikołaja udało się tylko połowicznie, to znaczy św. Mikołaja zastąpił nie Dziadek Mróz, ale jakiś rześki dziadzio w czerwonym (nomen omen) kubraku rozwożący napoje orzeźwiające. Może jednak uda się coś zrobić z tym nieszczęsnym Bożym Narodzeniem, które kole w oczy swym blaskiem postępowy świat oświaty.

Tak więc pani Bożenka postanowiła rzucić żagiew tej oświaty na prowincję. I zagnało ją aż do Krynek, gdzie rzuciła się ratować dusze dzieci przed zabobonem (choć może słowo „dusze” nie jest tu za bardzo na miejscu) i zwalczać nietolerancję wobec innych wyznań i grup etnicznych. Tym razem jednak wpadła na pomysł, żeby Maryję zastąpić Panią Zimą, a zamiast jasełek zorganizować przedstawienie pod tytułem „Magia Świąt”.

Jak widać pani magister Lewicka jest w swoim żywiole i pełna pomysłów. Gdyby zaś jej tych pomysłów zabrakło, zawsze może sięgnąć po niezastąpiony organ ZNP, gdzie znajdzie porady, jak zwalczać ciemnotę wśród młodzieży. A może by tak stworzyć zastęp postępowych zuchów w tęczowych krawatach? Aktyw młodzieżowy byłby tu ze wszech miar pomocny.


poniedziałek, 3 grudnia 2018

Ekoszajba albo segregacja śmieciowa

Od jakiegoś czasu, kiedy wynoszę śmieci do kontenerów, zastanawiam się, dlaczego mam wykonywać robotę za tych, którzy powinni się tym zająć, czyli śmieciarzy – przy całym szacunku dla ich zawodu, który bez wątpienia jest potrzebny. Kiedy bowiem widzę, jak sąsiedzi drepczą do śmietnika rozdzielając starannie butelki od kartonów, bierze mnie cholera.

Nie mamy dużej kuchni i już od dłuższego czasu jednym z podstawowych problemów jest brak miejsca. Kiedy pomyślę sobie, że miałbym teraz jeszcze w tej małej kuchni segregować śmieci, to mną telepie. Bo niby gdzie ja mam to wszystko pomieścić? Mam obwieszać się dookoła woreczkami z odmiennymi odpadami tylko po to, aby ułatwić pracę komuś, kto powinien to wykonać za mnie? Pod zlewem mi się to nie zmieści.

Wyobraźcie sobie, że na przykład, aby kupić kilo truskawek, musicie je jeszcze zebrać z pola? Albo jeśli chcecie mieć garnitur czy sukienkę, to musicie przynieść materiał, a najlepiej samemu go przedtem utkać? Czysty absurd, prawda? To dlaczego mam się na to godzić w przypadku odpadów? I jeszcze obciąża się mnie za to dodatkową opłatą? To interes firm zajmujących się segregowaniem i przetwarzaniem śmieci. Może mam jeszcze zacząć osobiście śmieci wywozić do odpowiednich przetwórni odpadów? W ten sposób nie będę musiał w ogóle płacić za wywóz, prawda? Poza ceną benzyny rzecz jasna i zmarnowanym czasem.


Więcej mogą sobie Państwo poczytać tutaj.