czwartek, 2 sierpnia 2018

Ojciec John Gerard SJ, bohater lepszy od Bonda


Gdybyśmy mieli krytykę z prawdziwego zdarzenia, to znaczy taką, która wyszukuje rzeczy dobre i niemiłosiernie chlasta rzeczy złe, to ta książka byłaby na czele wszelakich list katolickich bestsellerów. Może nawet nie tylko katolickich. Jest to bowiem rzecz, która powinna sprzedawać się jak ciepłe bułeczki. To historia lepsza od wszystkich historii o Bondzie czy Jasonie Bournie. Lepsza, bo przede wszystkim prawdziwa. Lepsza, bo czyta się tę opowieść z zapartym tchem i z trudem można się oderwać, choć autor wcale nie był zawodowym powieściopisarzem. To, że nie ma przynajmniej kilku filmowych wersji tej historii, a nawet jakiegoś serialu, świadczy także o mizerii naszych czasów i kompletnym zeświecczeniu naszej kultury. Gdybym był bogatym sponsorem, to z pewnością pierwszym z moich projektów kulturalnych byłaby ekranizacja tej książki z najlepszymi aktorami, jakich można tylko zdobyć.


Ta książka to Łowcy księży ojca Johna Gerarda SJ.


Zacznę najpierw, by mieć to z głowy, od wybrzydzania. Szkoda, że książki nie opatrzono żadnym posłowiem lub wstępem dorzucającym garść dodatkowych szczegółów, których nie ma w samym pamiętniku. Komiksowa, choć interesująca, okładka Tomasza Bereźnickiego może wręcz mylnie niektórym sugerować, że mamy do czynienia z komiksem lub po prostu jakąś fikcją literacką. Takież było zresztą i moje wahanie z początku. Na szczęście w dzisiejszych czasach mamy dostęp do informacji na wyciągnięcie ręki, a to dzięki internetowi.


Jest jednak jedno „ale”: nie każdy jest w stanie te informacje zdobyć, jeśli nie włada językiem angielskim. Wystarczy wpisać nazwisko autora w wyszukiwarkę. W polskiej Wikipedii brak hasła. Przeszukując portale prawicowe i katolickie znalazłem informację o autorze na łamach „Gościa Niedzielnego” – jeden jedyny artykuł. Co ciekawe, dziennikarz, który pisał o angielskim jezuicie, nawet słowem się nie zająknął, że książka została całkiem niedawno wznowiona. A przecież przytaczał jej fragmenty (być może własne tłumaczenie z angielskiego). Trochę to dziwne zaniedbanie. Co ciekawe, jeden z komentatorów zwrócił uwagę na fakt, że prawdopodobnie omyłkowo zilustrowano artykuł wizerunkiem innego Johna Gerarda, który żył mniej więcej w tym samym czasie, a był angielskim botanikiem. Jeśli przyjrzeć się ilustracji, to zdaje się ona to potwierdzać – przedstawiony mężczyzna coś notuje piórem, a w lewej ręce trzyma kwiat, opierając ją jednocześnie na książce lub notatkach, gdzie widoczne są chyba rysunki jakichś roślin, a może same te rośliny po zasuszeniu.


John Gerard urodził się 4 października 1564 r., a zmarł 27 lipca 1637 r. Jego ojciec był więziony za spisek mający na celu uwolnienie Marii I Stuart. John Gerard pobierał nauki na Kontynencie. Kiedy pierwszy raz wrócił do kraju ze względów zdrowotnych, został aresztowany. Spędził w więzieniu 2 lata. Zwolniony za kaucją ponownie udał się na kontynent, by potem, po ukończeniu studiów, już wrócić nielegalnie jako jezuicki ksiądz z misją nawracania. Po latach na polecenie przełożonych (najprawdopodobniej było to w roku 1609) opisał swoje doświadczenia po łacinie. Angielski przekład tej książki ukazał się w roku 1951. Obecnie pamiętnik ojca Gerarda jest dostępny po angielsku w wydaniu Ignatius Press zarówno w wersji papierowej, jak i elektronicznej. Po angielsku nosi jednak trochę inny tytuł niż przekład polski: The Autobiography of a Hunted Pries (Autobiografia ściganego księdza).


Jak napisałem na wstępie, jest to rzecz znakomita i to znakomita także pod względem literackim, którą czyta się z zapartym tchem. Gdyby nie obowiązki, czytałbym ją jednym ciągiem do białego rana. Bez wątpienia jest w tym również duża zasługa polskiego tłumacza. Niestety! Nie wiemy, kto był autorem tego świetnego spolszczenia. Przynajmniej takiego szczegółu brak w obecnym wydaniu, które z kolei jest oparte na wersji, jaką opublikowano na łamach „Przeglądu Powszechnego” w roku 1873.


Życie o. Johna Gerarda pełne było niebezpieczeństw i nieoczekiwanych zwrotów akcji, w tym brawurowej ucieczki z więzienia w Tower. Od chwili nielegalnego dostania się na teren Wielkiej Brytanii musiał posługiwać się sprytem, podstępem i wszelkimi talentami, które ułatwiały maskowanie się i unikanie pułapek oraz zasadzek, jakie mogły na niego czyhać. Stawka była wysoka, bo cała misja mogła kosztować go życie, nie mówiąc już o okrutnych torturach, jakich zresztą nie uniknął. Już samo bycie katolikiem pod rządami Elżbiety I prosiło się o kłopoty, a co dopiero bycie katolickim księdzem, który na dodatek przybył do Anglii nielegalnie z kontynentu, by nawracać heretyków. To już mogło oznaczać oskarżenie o zdradę stanu, a tym samym śmierć zadawaną w okrutny sposób.


Opowieść o. Gerarda w gruncie rzeczy dodaje kolejne elementy do obrazu prześladowań katolików na przełomie XVI i XVII wieku w Anglii, jaki wyłania się z omawianych przeze mnie na tym blogu książek Josepha Pearce’a, ks.Jana Badeniego i Grzegorza Kucharczyka oraz filmu Grzeogorza Brauna.


W tej opowieści ojca Gerarda uderzyło mnie kilka spraw. Przede wszystkim po raz kolejny przy tego typu lekturze – radość, z jaką jezuici byli gotowi ponieść śmierć za wiarę i za Chrystusa. To bardzo przypomina tę radość apostołów, którzy odzyskawszy odwagę po zesłaniu Ducha Świętego cieszyli się, że mogą cierpieć za Pana. Autor wręcz pisze, że widocznie nie zasłużył na ten zaszczyt, skoro nie zginął ostatecznie śmiercią męczeńską. A wiedział, co pisze, bo sam był torturowany. Nie były więc to takie tam oderwane od życia ckliwości.


Druga sprawa, która nieustannie budzi mój podziw, to ogromna praca, jaką autor wykonał nawracając protestantów na katolicyzm. Już z samego pamiętnika widać, że ilość osób, które udało się autorowi nawrócić, była spora. On nie mówił: „Nie przyszedłem pana nawracać”, on właśnie po to powrócił do Anglii, by z narażaniem życia zawracać ludzi ze złej drogi i uchronić ich przed wiecznym zatraceniem. Ta gorliwość w naszych marnych, letnich czasach budzi prawdziwy podziw.


I jeszcze trzecia rzecz, którą warto tutaj podkreślić. Joseph Pearce w swojej książce o katolicyzmie Szekspira zwrócił uwagę na fakt, że katolicy byli monarchistami. Także ojciec Gerard nieustannie podkreśla, że nie występuje przeciwko panującej królowej, choć nie pochwala uzurpowania sobie przez nią władzy w sprawach duchownych. Oczywiście taka postawa miała swoje uzasadnienie praktyczne – wystąpienie przeciwko władzy świeckiej wiązało się z oskarżeniem o zdradę stanu. Tego zresztą sam autor nie uniknął, gdyż znalazł się na liście poszukiwanych za przygotowywanie słynnego spisku prochowego. Zaklasyfikował się do czołówki najbardziej niebezpiecznych jezuitów w państwie.


Chwała Gabrielowi Maciejewskiemu, że wydał ten arcyciekawy pamiętnik. Dziwne, że jest on wciąż dostępny do kupienia. Powinien zniknąć ze sprzedaży błyskawicznie. Jeśli chcecie się przekonać, że to kapitalna lektura, akurat w księgarni Kliniki Języka jest promocja – głupie 15 złoty za ponad 200 stron druku w twardej oprawie! Nie namyślajcie się ani chwili.


John Gerard SJ, Łowcy księży, Klinika Języka, Warszawa 2016.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz