środa, 21 marca 2018

„Socjalizm i śmierć”, czyli czego nie chce pokazać wam sztukmistrz


Gdyby w Polsce był normalny rynek czytelniczy i wydawniczy, z normalną krytyką, to znaczy taką, która chwali to, co naprawdę dobre, to uśmiechnięta facjata Gabriela Maciejewskiego spoglądałaby na nas z praktycznie każdej witryny księgarskiej zarówno w realu, jak i w Internecie, a autor byłby rozchwytanym komentatorem od spraw historycznych w telewizji i radio. Duże wydawnictwa natomiast biłyby się o to, by móc podpisać z autorem długoterminowy kontrakt i starałyby się zapewnić mu jak najlepsze warunki pracy. To, że tak nie jest, świadczy o tego rynku nienormalności.

Mamy bowiem do czynienia ze znakomitym pisarzem, który wspaniałym językiem polskim snuje swoją opowieść o przeszłości, o tym, co może chcielibyście wiedzieć, a czego nie dowiecie się zarówno z podręczników historii, jak i oficjalnych wizji dziejów Polski. Snuje tę opowieść w sposób inteligentny, przenikliwy, dociekliwy, z bardzo dużym poczuciem humoru i w sposób tak zajmujący, że od jego książki trudno się po prostu oderwać.

Mowa o kolejnym tomie z cyklu „Baśń jak niedźwiedź” zatytułowanym Socjalizm i śmierć. Długo nosiłem się z zamiarem kupienia którejś z książek Maciejewskiego, znanego też wielu użytkownikom Internetu jako Coryllus – słynny bloger, a przynajmniej słynny wśród tych, którzy blogami się interesują i je czytają. Wreszcie zdecydowałem się sprawdzić i kupiłem wspomniany wyżej tom. To, co mnie zaskoczyło, to fakt, że książka jest pięknie wydana pod względem edytorskim – gruba oprawa, dowcipne, ale też i inteligentne rysunki Tomasza Bereźnickiego, czcionka, a do tego wszystkiego jeszcze ta czerwona wstążeczka do zakładania stron, która szczególnie mnie wzruszyła.

Drugim zaskoczeniem była sama lektura. Autora znam głównie jako blogera. Jako Coryllus Maciejewski jest zjadliwy, złośliwy i bezpardonowo wyrzuca ze swojego bloga tych, którzy działają mu na nerwy czy po prostu wypisują tam głupoty. Coryllus wydawał mi się też nieco takim zgrywusem, trochę człowiekiem przypominającym tych inteligentnych, ale niezbyt grzecznych młodych ludzi ze szkoły średniej, którzy potrafią być chamscy, gdy im to pasuje, a przy tym bawić się kosztem głupszych kolegów wodząc ich za nos swoimi ironicznymi uwagami i kpinami z ich niewiedzy. Tutaj, w książce, Maciejewski objawił mi się jako dojrzały autor, piszący znakomitą polszczyzną, gawędziarz wpisujący się w najlepsze tradycje polskiej literatury. Humor też wydaje się być dużo dojrzalszy, mniej sztubacki, ironia bardziej cięta, mniej ostentacyjna.

Żeby nie było nazbyt słodko, mógłbym przyczepić się do paru mankamentów, które związane są z widocznym tu i ówdzie brakiem redakcji tekstu. Nie będę jednak tego robił, bo jednak ów człowiek wydaje te książki własnym sumptem i sam jeszcze sprzedaje i rozprowadza. Jest więc zarówno pisarzem, księgarzem, specem od marketingu, księgowym i licho wie, czym jeszcze. Ta praca budzi podziw, zwłaszcza, że o autorze milczą – jak mi się zdaje – wszystkie możliwe media głównego ścieku. I nie chodzi nawet o to, że go nie widać tu i ówdzie. Nie przypominam sobie jednak żadnej recenzji jego książek. O jakiejś Tokarczuk będą pisać od lewa do prawa. Z Twardochem, odkąd przeszedł na ciemną stronę mocy, będą przeprowadzać wywiady, dawać mu kolumny w tygodnikach i wydawać paszporty na salony. Tylko Maciejewski będzie gdzieś tam z boku, chociaż z całej plejady pisarzy i literatów jest być może najciekawszym i najważniejszym autorem, którego wydała III RP.

Na czym polega ta wyjątkowość Maciejewskiego? Oprócz znakomitej prozy, na tym, że autor zagląda tam, gdzie akurat większość nie patrzy lub nie chce patrzeć, dając się uwodzić pozorom, wierząc w iluzję. By posłużyć się obrazkiem z jego książki: kiedy większość z otwartymi ustami wpatruje się w sztukmistrza, który za chwilę wyciągnie królika z kapelusza, autor „Baśni jak niedźwiedź” zagląda pod obrus stołu owego magika, sprawdza, co jest za kulisami i generalnie patrzy akurat w tę stronę, od której „czarodziej” próbuje odwrócić jego wzrok. Mam po prostu wrażenie, że dawno nie czytałem czegoś aż tak demaskatorskiego. Jest to zresztą pewnie jeden z powodów, dla którego Maciejewskiego nie lubią na salonach lub po prostu o nim milczą. Autor skłania bowiem do rewizji zastanych wizji rzeczywistości, do refleksji nad tym, czy aby przypadkiem od bardzo już dawna nie żyjemy w „matriksie”. Stawia po prostu niewygodne pytania, a w salonach i salonikach panuje zatęchły zaduch, a może raczej smrodek, i lenistwo. Komu chciałoby się ruszyć, by otworzyć okno i zrobić przeciąg? Albo po prostu po łobuzersku wybić szybę? Nawet jeśli kogoś – o wydawałoby się krytycznym intelekcie – najpierw zemdli, gdy do tego salonu wejdzie, to potem się wpasuje. Casus Twardocha jest tutaj najlepszym przykładem.

Tymczasem Maciejewski pyta, pyta i nic nie przyjmuje na wiarę. Sprawdza, porównuje, kwestionuje, zagląda za kulisy i opukuje stolik sztukmistrza, by sprawdzić, czy nie ma w nim drugiego dna. Jego książka mogłaby równie dobrze się nazywać: „Kto nam zrobił w Polsce socjalizm?” Maciejewski obala mity na temat ruchu socjalistycznego, pyta o finansowanie i źródła tych finansów.
Na przykład podważa stereotypy na temat losu robotnika. Analizuje statystyki, sprawdza, oblicza i wychodzi mu coś zupełnie innego niż to, co prawią nam zarówno literaci z piedestału, jak i różni piewcy lewicy w Polsce (a tych zdaje się być wciąż dużo). Notabene bardzo lubię, gdy ktoś inteligentnie czyta statystyki i wydobywa to, co z nich naprawdę wynika. Sam nie mam do tego zbyt dużo cierpliwości. A autor cyklu „Baśń jak niedźwiedź” pokazuje, że można z nich wyczytać bardzo wiele, a także obnaża fałsz. I robi to po prostu po mistrzowsku, a jeszcze podaje to w taki sposób, że trudno się od jego wywodów oderwać!

Tom Maciejewskiego to również przykład inteligentnej, krytycznej lektury źródeł. Autor zadaje niewygodne pytania, których nikt nie chce zadać albo które rzadko kto zadaje. Podobnie, jak w przypadku statystyk, mówi: „Sprawdzam!” I okazuje się, że nic albo przynajmniej większość rzeczy się nie zgadza. Potrafi też z cytowanych tekstów wydobyć to, co być może sami ich twórcy chcieliby ukryć. A i jeszcze jedna rzecz ważna w przypadku tego typu pisarstwa – Maciejewski nie bierze tzw. „autorytetów” na wiarę. Nawet jeśli to jest sam Marszałek – Józef Piłsudski.

Gdybym miał wybierać najlepszą historyczną i demaskatorską książkę roku, to Socjalizm i śmierć uznałbym za numer jeden na swojej liście preferowanych tytułów. Raczej nie łudzę się, że wygra jakiś konkurs czy że doczeka się nagrody (choć chciałbym się mylić) – to w końcu jedna z najbardziej antysocjalistycznych książek, jakie zostały napisane. Z niecierpliwością czekam na tom II.

Gabriel Maciejewski, Socjalizm i śmierć, t. 1, Klinika Języka, Szczęsne 2017.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz