Gdyby w Polsce był normalny rynek czytelniczy i wydawniczy,
z normalną krytyką, to znaczy taką, która chwali to, co naprawdę dobre, to
uśmiechnięta facjata Gabriela Maciejewskiego spoglądałaby na nas z praktycznie
każdej witryny księgarskiej zarówno w realu, jak i w Internecie, a autor byłby
rozchwytanym komentatorem od spraw historycznych w telewizji i radio. Duże
wydawnictwa natomiast biłyby się o to, by móc podpisać z autorem długoterminowy
kontrakt i starałyby się zapewnić mu jak najlepsze warunki pracy. To, że tak
nie jest, świadczy o tego rynku nienormalności.
Mamy bowiem do czynienia ze znakomitym pisarzem, który
wspaniałym językiem polskim snuje swoją opowieść o przeszłości, o tym, co może
chcielibyście wiedzieć, a czego nie dowiecie się zarówno z podręczników
historii, jak i oficjalnych wizji dziejów Polski. Snuje tę opowieść w sposób
inteligentny, przenikliwy, dociekliwy, z bardzo dużym poczuciem humoru i w
sposób tak zajmujący, że od jego książki trudno się po prostu oderwać.
Mowa o kolejnym tomie z cyklu „Baśń jak niedźwiedź”
zatytułowanym Socjalizm i śmierć. Długo nosiłem się z zamiarem kupienia
którejś z książek Maciejewskiego, znanego też wielu użytkownikom Internetu jako
Coryllus – słynny bloger, a przynajmniej słynny wśród tych, którzy blogami się
interesują i je czytają. Wreszcie zdecydowałem się sprawdzić i kupiłem
wspomniany wyżej tom. To, co mnie zaskoczyło, to fakt, że książka jest pięknie
wydana pod względem edytorskim – gruba oprawa, dowcipne, ale też i inteligentne
rysunki Tomasza Bereźnickiego, czcionka, a do tego wszystkiego jeszcze ta
czerwona wstążeczka do zakładania stron, która szczególnie mnie wzruszyła.
Drugim zaskoczeniem była sama lektura. Autora znam głównie
jako blogera. Jako Coryllus Maciejewski jest zjadliwy, złośliwy i bezpardonowo
wyrzuca ze swojego bloga tych, którzy działają mu na nerwy czy po prostu
wypisują tam głupoty. Coryllus wydawał mi się też nieco takim zgrywusem, trochę
człowiekiem przypominającym tych inteligentnych, ale niezbyt grzecznych młodych
ludzi ze szkoły średniej, którzy potrafią być chamscy, gdy im to pasuje, a przy
tym bawić się kosztem głupszych kolegów wodząc ich za nos swoimi ironicznymi
uwagami i kpinami z ich niewiedzy. Tutaj, w książce, Maciejewski objawił mi się
jako dojrzały autor, piszący znakomitą polszczyzną, gawędziarz wpisujący się w
najlepsze tradycje polskiej literatury. Humor też wydaje się być dużo
dojrzalszy, mniej sztubacki, ironia bardziej cięta, mniej ostentacyjna.
Żeby nie było nazbyt słodko, mógłbym przyczepić się do paru
mankamentów, które związane są z widocznym tu i ówdzie brakiem redakcji tekstu.
Nie będę jednak tego robił, bo jednak ów człowiek wydaje te książki własnym
sumptem i sam jeszcze sprzedaje i rozprowadza. Jest więc zarówno pisarzem,
księgarzem, specem od marketingu, księgowym i licho wie, czym jeszcze. Ta praca
budzi podziw, zwłaszcza, że o autorze milczą – jak mi się zdaje – wszystkie
możliwe media głównego ścieku. I nie chodzi nawet o to, że go nie widać tu i
ówdzie. Nie przypominam sobie jednak żadnej recenzji jego książek. O jakiejś
Tokarczuk będą pisać od lewa do prawa. Z Twardochem, odkąd przeszedł na ciemną
stronę mocy, będą przeprowadzać wywiady, dawać mu kolumny w tygodnikach i
wydawać paszporty na salony. Tylko Maciejewski będzie gdzieś tam z boku,
chociaż z całej plejady pisarzy i literatów jest być może najciekawszym i
najważniejszym autorem, którego wydała III RP.
Na czym polega ta wyjątkowość Maciejewskiego? Oprócz
znakomitej prozy, na tym, że autor zagląda tam, gdzie akurat większość nie
patrzy lub nie chce patrzeć, dając się uwodzić pozorom, wierząc w iluzję. By
posłużyć się obrazkiem z jego książki: kiedy większość z otwartymi ustami
wpatruje się w sztukmistrza, który za chwilę wyciągnie królika z kapelusza,
autor „Baśni jak niedźwiedź” zagląda pod obrus stołu owego magika, sprawdza, co
jest za kulisami i generalnie patrzy akurat w tę stronę, od której „czarodziej”
próbuje odwrócić jego wzrok. Mam po prostu wrażenie, że dawno nie czytałem
czegoś aż tak demaskatorskiego. Jest to zresztą pewnie jeden z powodów, dla
którego Maciejewskiego nie lubią na salonach lub po prostu o nim milczą. Autor
skłania bowiem do rewizji zastanych wizji rzeczywistości, do refleksji nad tym,
czy aby przypadkiem od bardzo już dawna nie żyjemy w „matriksie”. Stawia po
prostu niewygodne pytania, a w salonach i salonikach panuje zatęchły zaduch, a
może raczej smrodek, i lenistwo. Komu chciałoby się ruszyć, by otworzyć okno i
zrobić przeciąg? Albo po prostu po łobuzersku wybić szybę? Nawet jeśli kogoś –
o wydawałoby się krytycznym intelekcie – najpierw zemdli, gdy do tego salonu
wejdzie, to potem się wpasuje. Casus Twardocha jest tutaj najlepszym
przykładem.
Tymczasem Maciejewski pyta, pyta i nic nie przyjmuje na wiarę.
Sprawdza, porównuje, kwestionuje, zagląda za kulisy i opukuje stolik
sztukmistrza, by sprawdzić, czy nie ma w nim drugiego dna. Jego książka mogłaby
równie dobrze się nazywać: „Kto nam zrobił w Polsce socjalizm?” Maciejewski
obala mity na temat ruchu socjalistycznego, pyta o finansowanie i źródła tych
finansów.
Na przykład podważa stereotypy na temat losu robotnika.
Analizuje statystyki, sprawdza, oblicza i wychodzi mu coś zupełnie innego niż
to, co prawią nam zarówno literaci z piedestału, jak i różni piewcy lewicy w
Polsce (a tych zdaje się być wciąż dużo). Notabene bardzo lubię, gdy ktoś
inteligentnie czyta statystyki i wydobywa to, co z nich naprawdę wynika. Sam
nie mam do tego zbyt dużo cierpliwości. A autor cyklu „Baśń jak niedźwiedź”
pokazuje, że można z nich wyczytać bardzo wiele, a także obnaża fałsz. I robi
to po prostu po mistrzowsku, a jeszcze podaje to w taki sposób, że trudno się
od jego wywodów oderwać!
Tom Maciejewskiego to również przykład inteligentnej,
krytycznej lektury źródeł. Autor zadaje niewygodne pytania, których nikt nie
chce zadać albo które rzadko kto zadaje. Podobnie, jak w przypadku statystyk,
mówi: „Sprawdzam!” I okazuje się, że nic albo przynajmniej większość rzeczy się
nie zgadza. Potrafi też z cytowanych tekstów wydobyć to, co być może sami ich
twórcy chcieliby ukryć. A i jeszcze jedna rzecz ważna w przypadku tego typu
pisarstwa – Maciejewski nie bierze tzw. „autorytetów” na wiarę. Nawet jeśli to
jest sam Marszałek – Józef Piłsudski.
Gdybym miał wybierać najlepszą historyczną i demaskatorską
książkę roku, to Socjalizm i śmierć uznałbym za numer jeden na swojej liście
preferowanych tytułów. Raczej nie łudzę się, że wygra jakiś konkurs czy że
doczeka się nagrody (choć chciałbym się mylić) – to w końcu jedna z najbardziej
antysocjalistycznych książek, jakie zostały napisane. Z niecierpliwością czekam
na tom II.
Gabriel Maciejewski, Socjalizm i śmierć, t. 1,
Klinika Języka, Szczęsne 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz