Nie oglądam telewizji, nie jestem też jakimś namiętnym
kinomanem, ale nie umknęło mojej uwadze, że od jakiegoś czasu – od kilku,
kilkunastu lat? – dużą popularnością cieszą się różne opowieści o wampirach,
zombi, czyli generalnie – o żywych trupach.
Jeśli się nie mylę, dotyczy to zarówno literatury, jak i
kina, a także popularnych seriali, które oglądane są w postaci „sezonów”. Skąd
wysyp opowieści tego typu? Co się za tym kryje? Dlaczego historie o żywych
trupach są tak modne? Jakie lęki się w ten sposób uzewnętrzniają lub
fascynacje? Czy chodzi jedynie o strach przed jakąś globalną katastrofą? Czy w
ten sposób wyrażane są obawy przed terroryzmem? No bo przecież chyba nie realna
wiara w istnienie wampirów? Żyjemy wszak w epoce „rozumu”, w wieku
„oświecenia”!
Czytając kolejną książkę arcybiskupa Sheena, natknąłem się
na fragment, który wydaje się dawać odpowiedź:
Niektórzy ludzie, mimo że żywi na ciele, mogą być martwi na
duszy. Gdy umrą, zostaną poddani temu, co Pismo Święte nazywa „podwójną
śmiercią”; są oni martwi zarówno na ciele, jak i na duszy. Wyjaśnia to zdanie
wypowiedziane przez świętego Jana: „Nazywasz siebie żywym, lecz jesteś martwy”.
W dzisiejszych czasach istnieje być może więcej pozornie
żywych duchowych trupów chodzących po ulicach niż fizycznych trupów
spoczywających w grobach. Mogą one oddychać, jeść, myśleć, lecz są martwe wobec
prawdy wykraczającej ponad rozum i wobec miłości sięgającej poza grób. Jedynie
łaska Boga może być dla nich Zmartwychwstaniem i Życiem (Abp. Fulton J. Sheen, Wstęp
do religii, tłum. Izabella Parowicz).
Książka Sheena została opublikowana w roku 1946, a więc rok
po zakończeniu II wojny światowej. Chyba jednak arcybiskup nie miał na myśli
jedynie urazów i traumy wywołanych wojną, które spowodowały, że ludzie stali
się martwi wobec Prawdy. To, co pisze, brzmi zadziwiająco współcześnie.
Kościoły Europy pustoszeją, są zamieniane na puby lub korty tenisowe, prawa
Boże są wykpiwane, a na ulice wylegają monstra poubierane na czarno i w trupim
makijażu, domagając się prawa do krwi swoich dzieci.
Ale trupie truchła mogą się skrywać w pięknych strojach,
starannie dobranych makijażach, jeżdżąc najnowszymi autami i żyjąc w
komfortowych mieszkaniach czy domach. Te „pozornie żywe duchowe trupy” często
nie zdają sobie nawet z tego sprawy. Gdzieś przeczytałem wypowiedź jednego z
polskich księży, że diabeł nawet takich duchowych trupów już nie atakuje, bo i
tak są jego. Nie ma potrzeby. Na pozór wiodą piękne, wygodne życie, ale wokół
unosi się odór śmierci i rozkładu.
Co ciekawe, jeśli jakiś ksiądz otwarcie zacznie o tym mówić,
okazuje się, że jego wypowiedź jest „szokująca”, „bulwersująca” lub
„średniowieczna”. Zdaje się to zatem świadczyć o tym, że nawet duchowni są w
jakiś sposób skażeni, niechętni dotykać niewygodnego tematu. A przecież właśnie
do tej popkulturalnej mody powinni kapłani się odwoływać, by uświadomić nam,
wiernym, że często żyjemy jak owe „żywe trupy”, że butwiejemy od środka i
kryjemy się przed Światłością świata, wybierając mrok, towarzystwo i miejsca,
gdzie nawet nie zauważamy własnej zgnilizny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz