Współczesny świat usuwa krzyż z miejsc publicznych, każe go
zakrywać, jeśli ktoś nosi go na szyi, albo ściągać, by nie urazić innych. Krzyż
wymazywany jest nawet ze zdjęć używanych w reklamach albo jeśli pojawił się na
mapach satelitarnych, gdyż nasi przodkowie ustawili go np. na szczycie góry.
Świat nawet domaga się ściągania go z pomników o wyraźnie religijnym
charakterze. Krzyż razi świat. Krzyż mu wadzi.
Czy jest w tym tylko fałszywa idea tolerancji? A czym w
ogóle jest tolerancja – moglibyśmy spytać – jeśli nie toleruje krzyża, który
jest tak ważny dla sporej części ludności? Czy chodzi jedynie o koncepcję tzw.
„państwa świeckiego”? A cóż to za państwo, które traktuje część obywateli jako
grupę podrzędną, bo ośmielają się nosić krzyż?
Wydaje mi się, że w tej niechęci do krzyża jest coś więcej
niż jedynie obłędna koncepcja państwa bezwyznaniowego i tolerancyjnego. Sądzę,
że jest to po prostu ogólna niechęć do krzyża w swoim życiu, że jest to
pragnienie życia ułatwionego. Stąd m.in. pomysł, by nikogo nie obrażać. Nie
liczy się prawda, bo może się okazać, że dla kogoś jest ona obrazą. Bo może się
stać tak, że nagle ta prawda stanie się powodem krzyża dla tej osoby –
konieczności zmiany swojej postawy, swojego życia, swoich poglądów.
Tak, homoseksualistów mamy kochać i szanować. Ale czy to
znaczy, że mamy utwierdzać ich w grzechu? Czy mamy nie mówić im, że pójdą do
piekła, jeśli będą tkwić w swych wypaczonych skłonnościach? Otóż współczesny
świat mówi nam, że tak. Dlaczego? Bo współczesny świat nie chce krzyża. A
prawda o czynach homoseksualnych mogłaby okazać się dla wielu „wesołków”
krzyżem – koniecznością walki ze swoimi złymi skłonnościami, by dostąpić
zbawienia. Stąd pomysł szerokiej drogi na skróty, którą wręcz Kościół miałby
uświęcić swoim błogosławieństwem.
Tak, mamy kochać i szanować feministyki, nawet jeśli trudno
nam je lubić. Ale czy to znaczy, że mamy utwierdzać je w ich obłędnej koncepcji
„prawa do własnego brzucha”? I znów świat mówi nam, że tak. Bo dla świata nie
ma życia po życiu, a więc liczy się tylko to, co jest tu i teraz. A to oznacza,
że własny komfort – nazywany też samorealizacją – jest ważniejszy niż dziecko.
Takie dziecko może być większym lub mniejszym krzyżem dla matki. Dziecko z
zespołem Downa będzie krzyżem wręcz nie do zniesienia. A świat nie lubi krzyża,
chce tej szerokiej drogi, która wiedzie do wiecznego potępienia, choć światu
wydaje się, że to autostrada do słodkiego raju.
Arcybiskup Sheen w swojej książce wspomniał pewnego
misjonarza, który pracował w Australii. Ów ksiądz działał w bardzo ciężkich
warunkach. Choć miał do dyspozycji samochód, nie ułatwiało mu to zadania, gdyż
musiał objeżdżać olbrzymi obszar, gdzie mogła nawet grozić mu śmierć. Raz wręcz
był jej bliski. Auto zepsuło mu się z dala od wszelkich osad ludzkich. W
australijskim upale oznaczać mogło to tylko śmierć z wycieńczenia. Nie było
wówczas przecież telefonów komórkowych. Jakimś cudownym zbiegiem okoliczności
na horyzoncie pojawiła się ciężarówka, która miała zapasowy akumulator.
Ów misjonarz w rozmowie z biskupem Sheenem powiedział, że
chce wstąpić do trapistów i zrezygnować z misji. Każdy, kto się choć trochę
orientuje w życiu zakonnym, wie, że to zakon o bardzo surowej regule. Sheen
wysłuchał misjonarza, poczym wypisał mu czek na nowe auto (stare przepadło).
Wręczył mu ten czek i powiedział, że misjonarz po prostu szuka pluszowego
krzyża. Ksiądz zdenerwował się, podarł czek i wyszedł trzasnąwszy drzwiami.
Upłynęło parę dni, może tygodni. Misjonarz wrócił do biskupa
Sheena. Przeprosił za swoje zachowanie, przyznał, że biskup miał rację.
Poprosił o wypisanie czeku i wrócił do Australii, by w upale i koszmarnych
warunkach dalej pracować na rzecz Pana.
Czy współczesny świat jest w ogóle w stanie zrozumieć, co
się tutaj wydarzyło? Podejrzewam, że świat uzna raczej obu tych duchownych za
wariatów, za głupców, którzy dla jakiegoś urojenia poświęcali swoje życie,
narażając się nawet na śmierć. Ale przecież to nie jest dla nas żadnym
zaskoczeniem, wiemy, że krzyż Chrystusa jest głupstwem w oczach świata.
Lęk przed krzyżem nie jest też niczym nadzwyczajnym. Każdy z
nas boi się krzyża. Czasami ten krzyż jest wręcz czymś śmiesznym dla innych,
którzy znoszą cięższe rzeczy. Wiemy, że także nasz Pan przeżywał trwogę konania
w Ogrójcu. Jednak unikanie krzyża może się skończyć fatalnie. Wprawdzie ocalimy
swoje ciało, ale zatracimy duszę. A to jest gorsza śmierć niż śmierć ciała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz