poniedziałek, 26 marca 2018

O krzyżu


Współczesny świat usuwa krzyż z miejsc publicznych, każe go zakrywać, jeśli ktoś nosi go na szyi, albo ściągać, by nie urazić innych. Krzyż wymazywany jest nawet ze zdjęć używanych w reklamach albo jeśli pojawił się na mapach satelitarnych, gdyż nasi przodkowie ustawili go np. na szczycie góry. Świat nawet domaga się ściągania go z pomników o wyraźnie religijnym charakterze. Krzyż razi świat. Krzyż mu wadzi.


Czy jest w tym tylko fałszywa idea tolerancji? A czym w ogóle jest tolerancja – moglibyśmy spytać – jeśli nie toleruje krzyża, który jest tak ważny dla sporej części ludności? Czy chodzi jedynie o koncepcję tzw. „państwa świeckiego”? A cóż to za państwo, które traktuje część obywateli jako grupę podrzędną, bo ośmielają się nosić krzyż?


Wydaje mi się, że w tej niechęci do krzyża jest coś więcej niż jedynie obłędna koncepcja państwa bezwyznaniowego i tolerancyjnego. Sądzę, że jest to po prostu ogólna niechęć do krzyża w swoim życiu, że jest to pragnienie życia ułatwionego. Stąd m.in. pomysł, by nikogo nie obrażać. Nie liczy się prawda, bo może się okazać, że dla kogoś jest ona obrazą. Bo może się stać tak, że nagle ta prawda stanie się powodem krzyża dla tej osoby – konieczności zmiany swojej postawy, swojego życia, swoich poglądów.


Tak, homoseksualistów mamy kochać i szanować. Ale czy to znaczy, że mamy utwierdzać ich w grzechu? Czy mamy nie mówić im, że pójdą do piekła, jeśli będą tkwić w swych wypaczonych skłonnościach? Otóż współczesny świat mówi nam, że tak. Dlaczego? Bo współczesny świat nie chce krzyża. A prawda o czynach homoseksualnych mogłaby okazać się dla wielu „wesołków” krzyżem – koniecznością walki ze swoimi złymi skłonnościami, by dostąpić zbawienia. Stąd pomysł szerokiej drogi na skróty, którą wręcz Kościół miałby uświęcić swoim błogosławieństwem.


Tak, mamy kochać i szanować feministyki, nawet jeśli trudno nam je lubić. Ale czy to znaczy, że mamy utwierdzać je w ich obłędnej koncepcji „prawa do własnego brzucha”? I znów świat mówi nam, że tak. Bo dla świata nie ma życia po życiu, a więc liczy się tylko to, co jest tu i teraz. A to oznacza, że własny komfort – nazywany też samorealizacją – jest ważniejszy niż dziecko. Takie dziecko może być większym lub mniejszym krzyżem dla matki. Dziecko z zespołem Downa będzie krzyżem wręcz nie do zniesienia. A świat nie lubi krzyża, chce tej szerokiej drogi, która wiedzie do wiecznego potępienia, choć światu wydaje się, że to autostrada do słodkiego raju.


Arcybiskup Sheen w swojej książce wspomniał pewnego misjonarza, który pracował w Australii. Ów ksiądz działał w bardzo ciężkich warunkach. Choć miał do dyspozycji samochód, nie ułatwiało mu to zadania, gdyż musiał objeżdżać olbrzymi obszar, gdzie mogła nawet grozić mu śmierć. Raz wręcz był jej bliski. Auto zepsuło mu się z dala od wszelkich osad ludzkich. W australijskim upale oznaczać mogło to tylko śmierć z wycieńczenia. Nie było wówczas przecież telefonów komórkowych. Jakimś cudownym zbiegiem okoliczności na horyzoncie pojawiła się ciężarówka, która miała zapasowy akumulator.


Ów misjonarz w rozmowie z biskupem Sheenem powiedział, że chce wstąpić do trapistów i zrezygnować z misji. Każdy, kto się choć trochę orientuje w życiu zakonnym, wie, że to zakon o bardzo surowej regule. Sheen wysłuchał misjonarza, poczym wypisał mu czek na nowe auto (stare przepadło). Wręczył mu ten czek i powiedział, że misjonarz po prostu szuka pluszowego krzyża. Ksiądz zdenerwował się, podarł czek i wyszedł trzasnąwszy drzwiami.


Upłynęło parę dni, może tygodni. Misjonarz wrócił do biskupa Sheena. Przeprosił za swoje zachowanie, przyznał, że biskup miał rację. Poprosił o wypisanie czeku i wrócił do Australii, by w upale i koszmarnych warunkach dalej pracować na rzecz Pana.


Czy współczesny świat jest w ogóle w stanie zrozumieć, co się tutaj wydarzyło? Podejrzewam, że świat uzna raczej obu tych duchownych za wariatów, za głupców, którzy dla jakiegoś urojenia poświęcali swoje życie, narażając się nawet na śmierć. Ale przecież to nie jest dla nas żadnym zaskoczeniem, wiemy, że krzyż Chrystusa jest głupstwem w oczach świata.


Lęk przed krzyżem nie jest też niczym nadzwyczajnym. Każdy z nas boi się krzyża. Czasami ten krzyż jest wręcz czymś śmiesznym dla innych, którzy znoszą cięższe rzeczy. Wiemy, że także nasz Pan przeżywał trwogę konania w Ogrójcu. Jednak unikanie krzyża może się skończyć fatalnie. Wprawdzie ocalimy swoje ciało, ale zatracimy duszę. A to jest gorsza śmierć niż śmierć ciała.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz