Pamiętam, jak pod koniec lat dziewięćdziesiątych wróciłem do
Polski po kilkuletnim pobycie na „obczyźnie”. Oprócz szoku związanego z
uderzającym kontrastem pomiędzy poziomem zamożności Polski i Irlandii (który zauważało
się dopiero po kilkuletniej nieobecności, a w tym czasie tylko raz byłem w
Polsce – po pierwszym półrocznym pobycie w Londynie), zaszokowało mnie coś
jeszcze.
Otóż szukałem pracy. Sięgnąłem po lokalne wydania gazet.
Pierwsze, co mnie uderzyło, to ogromna ilość ogłoszeń tzw. „agencji
towarzyskich”. Ani w Irlandii, ani w Wielkiej Brytanii nigdy nie widziałem w
tamtejszej prasie czegoś takiego. Żadna szanująca się gazeta nie pozwoliłaby
sobie na zamieszczanie tego typu ogłoszeń, pomijam już kwestie prawne – tzn.
czy takie ogłoszenia w ogóle były (są?) zgodne z tamtejszym prawem. Nie
sprawdzałem tego i nie miałem też takiej potrzeby. Natomiast we Wrocławiu
łatwiej niż ogłoszenie o pracy byłoby wówczas znaleźć kontakt do burdelu
czytając zwykły dziennik, do którego dostęp miała dorastająca młodzież.
Mój drugi szok poznawczy nastąpił, kiedy zatrzymałem się na
stacji benzynowej. Z ciekawości rzuciłem okiem na stoisko z gazetami i tutaj
szczęka opadła mi do ziemi. Nie mogłem po prostu uwierzyć! Na najniższej półce
– a więc tam, gdzie małe dziecko mogło bez trudu sięgnąć – leżały tzw.
„świerszczyki”. I to tak na oko, sądząc po okładkach – najobrzydliwsze z
obrzydliwych. To już był po prostu skandal albo zwykła głupota i totalna
bezmyślność sprzedawcy. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jakim szokiem musiałaby
być dla małego dziecka taka wystawka, gdyby czekając na tatusia płacącego za
benzynę, podeszło do półki z czasopismami szukając jakiegoś „Misia” czy
„Świerszczyka” (cokolwiek tam dzieci czytały). Uraz do końca życia! Do tej pory
żałuję, że nie opieprzyłem obsługi tamtej stacji z góry na dół.
Okazało się, że w katolickiej Polsce moralność w sferze
publicznej w ciągu kilku lat tzw. „demokracji” sięgnęła dna. W Wielkiej
Brytanii, która kojarzy się niektórym głównie z Soho, takie rzeczy po prostu
byłby niemożliwe. Tzw. „świerszczyki” zazwyczaj umieszcza się na najwyższych
półkach, a w niektórych sklepach lub rejonach tego kraju ich okładki są po
prostu zasłonięte. Osobiście nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek natknął
się wchodząc do sklepu na coś tak obrzydliwego, jak na tej pamiętnej stacji
benzynowej.
Dzisiaj przeczytałem, że ponoć ze stacji PKN Orlen mają„świerszczyki” zniknąć. Jeśli ta wiadomość by się potwierdziła, to byłaby to
dobra nowina. Oznaczałaby ona po prostu porządkowanie przestrzeni publicznej,
dbanie o zachowanie jakiegoś poziomu przyzwoitości i spychanie na margines
dewiacji i perwersji. Oczywiście już pojawiły się biadolenia o „cenzurze” i tym
podobne bzdety. Z cenzurą faktycznie mamy do czynienia i możemy obserwować jej
postępy, ale w kompletnie innej dziedzinie. Jednak tym redakcje pism
„wyzwolonych” się raczej nie zajmą. Jest im taka cenzura jak najbardziej na rękę – tłumi
wolność wypowiedzi ich przeciwników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz