środa, 7 marca 2018

Niedzielna apokalipsa albo czy Zagajewski napisze elegię o zamkniętym centrum handlowym


Niedawno w mojej skrzynce znalazłem reklamy jednego z supermarketów. Wśród specjalnych ofert, rewelacyjnych produktów sprzedawanych za jeszcze bardziej rewelacyjne ceny, znalazła się rozpiska z wolnymi niedzielami w tym roku. Reklamówki wyrzuciłem, grafik zachowałem.

Parę dni później przeglądając papiery na stole, znalazłem tę rozpiskę. Popatrzyłem na nią przez chwilę i po chwili uświadomiłem sobie, że przecież od bardzo dawna żadnych zakupów w niedzielę nie robię. Ba! Popieram zakaz handlu w niedzielę. Wyrzuciłem ten papier do kosza.

Tymczasem wygląda na to, że dla niektórych nadciąga Armageddon. Lepiej – wzywają nawet, jak się dowiedziałem, do bojkotowania wolnej niedzieli i robienia w ten dzień zakupów. Do tego chóru przyłączyli się nawet niektórzy prawicowi publicyści. Pisałem już zresztą o tym, więc nie będę się powtarzał.

Osobiście nie wierzę w żadną apokalipsę dla polskiej gospodarki. Pan Bóg wiedział lepiej od człowieka, gdy dał mu przykazanie, by dzień święty święcić. Myślę nawet, choć nie jest to moją nadmierną troską, że ten zakaz może się przyczynić do rozwoju drobnych usług i sklepików. Aczkolwiek zachęcałbym takich handlarzy, by jednak dzień święty świętowali.
Chciałbym zwrócić uwagę natomiast na inny aspekt, który słusznie podnosił związek zawodowy „Solidarność”.

Otóż przypomniał mi się pewien tekst Adama Zagajewskiego. Był to jeden z głupszych tekstów, jaki ten poeta popełnił. Jeśli mnie pamięć nie myli, zamieszczony był w „Zeszytach Literackich” i stanowił fragment dziennika. Nasz subtelny wierszopis, który ilekroć go słyszę w radio mówi tak, jakby zaraz miał wyzionąć ducha (chyba przebija go w tym jedynie Ryszard Krynicki), ni mniej, ni więcej marudził tam o tym, że w wigilijny wieczór obcokrajowiec w Polsce nie może nic zjeść w restauracji ani się napić kawy w kawiarni. Wszystko pozamykane.

Chodził więc ten Zagajewski po Krakowie i zachowywał się jak kosmita, choć był we własnej ojczyźnie. Jeśli mnie pamięć nie myli, znalazł chyba jakąś budkę z kebabem i to wszystko. Ten czuły poeta użalał się nad obcokrajowcami, którzy mogli się raczyć tylko tym kebabem i nie mieli się dokąd udać. Może powinni byli spróbować polskiej gościnności i po prostu sprawdzić, czy znajdą wolne miejsce przy stole u pierwszej lepszej rodziny? To dopiero byłby temat!

Jakoś nie przyszło do głowy temu estecie i erudycie, miłośnikowi dobrej muzyki i wyrafinowanego malarstwa, że aby Kowalski lub Kowalska mogli obsłużyć jakiegoś Hansa, Jacka czy innego Jose w tym wyjątkowym dniu, w niejednym domu byłoby przynajmniej jedno, a może kilka pustych miejsc przy wigilijnym stole. Czyjś ojciec nie mógłby spędzić Wigilii z dziećmi, czyjaś matka nie mogłaby podzielić się opłatkiem ze swoimi pociechami, czyjś syn nie mógłby odwiedzić (może po raz ostatni) swoich starych już rodziców, czyjaś córka nie mogłaby pomóc mamie w przygotowaniu wigilijnej wieczerzy. A wszystko to po to, aby jakiś Hans, Jack czy inny Jose mogli zjeść sobie tego swego kebaba czy cokolwiek oni tam sobie wymyślą. Taka to czułość, taka to estetyka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz