Niedawno w mojej skrzynce znalazłem reklamy jednego z
supermarketów. Wśród specjalnych ofert, rewelacyjnych produktów sprzedawanych
za jeszcze bardziej rewelacyjne ceny, znalazła się rozpiska z wolnymi
niedzielami w tym roku. Reklamówki wyrzuciłem, grafik zachowałem.
Parę dni później przeglądając papiery na stole, znalazłem tę
rozpiskę. Popatrzyłem na nią przez chwilę i po chwili uświadomiłem sobie, że
przecież od bardzo dawna żadnych zakupów w niedzielę nie robię. Ba! Popieram
zakaz handlu w niedzielę. Wyrzuciłem ten papier do kosza.
Tymczasem wygląda na to, że dla niektórych nadciąga
Armageddon. Lepiej – wzywają nawet, jak się dowiedziałem, do bojkotowania
wolnej niedzieli i robienia w ten dzień zakupów. Do tego chóru przyłączyli się
nawet niektórzy prawicowi publicyści. Pisałem już zresztą o tym, więc nie będę
się powtarzał.
Osobiście nie wierzę w żadną apokalipsę dla polskiej
gospodarki. Pan Bóg wiedział lepiej od człowieka, gdy dał mu przykazanie, by
dzień święty święcić. Myślę nawet, choć nie jest to moją nadmierną troską, że
ten zakaz może się przyczynić do rozwoju drobnych usług i sklepików. Aczkolwiek
zachęcałbym takich handlarzy, by jednak dzień święty świętowali.
Chciałbym zwrócić uwagę natomiast na inny aspekt, który
słusznie podnosił związek zawodowy „Solidarność”.
Otóż przypomniał mi się pewien tekst Adama Zagajewskiego.
Był to jeden z głupszych tekstów, jaki ten poeta popełnił. Jeśli mnie pamięć
nie myli, zamieszczony był w „Zeszytach Literackich” i stanowił fragment
dziennika. Nasz subtelny wierszopis, który ilekroć go słyszę w radio mówi tak,
jakby zaraz miał wyzionąć ducha (chyba przebija go w tym jedynie Ryszard
Krynicki), ni mniej, ni więcej marudził tam o tym, że w wigilijny wieczór
obcokrajowiec w Polsce nie może nic zjeść w restauracji ani się napić kawy w
kawiarni. Wszystko pozamykane.
Chodził więc ten Zagajewski po Krakowie i zachowywał się jak
kosmita, choć był we własnej ojczyźnie. Jeśli mnie pamięć nie myli, znalazł
chyba jakąś budkę z kebabem i to wszystko. Ten czuły poeta użalał się nad
obcokrajowcami, którzy mogli się raczyć tylko tym kebabem i nie mieli się dokąd
udać. Może powinni byli spróbować polskiej gościnności i po prostu sprawdzić,
czy znajdą wolne miejsce przy stole u pierwszej lepszej rodziny? To dopiero
byłby temat!
Jakoś nie przyszło do głowy temu estecie i erudycie,
miłośnikowi dobrej muzyki i wyrafinowanego malarstwa, że aby Kowalski lub
Kowalska mogli obsłużyć jakiegoś Hansa, Jacka czy innego Jose w tym wyjątkowym
dniu, w niejednym domu byłoby przynajmniej jedno, a może kilka pustych miejsc
przy wigilijnym stole. Czyjś ojciec nie mógłby spędzić Wigilii z dziećmi,
czyjaś matka nie mogłaby podzielić się opłatkiem ze swoimi pociechami, czyjś
syn nie mógłby odwiedzić (może po raz ostatni) swoich starych już rodziców,
czyjaś córka nie mogłaby pomóc mamie w przygotowaniu wigilijnej wieczerzy. A
wszystko to po to, aby jakiś Hans, Jack czy inny Jose mogli zjeść sobie tego
swego kebaba czy cokolwiek oni tam sobie wymyślą. Taka to czułość, taka to
estetyka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz