Słuchając niektórych kapłanów lub hierarchów Kościoła
katolickiego mam wrażenie, że ich wypowiedzi świadczą albo o nieuświadomionej
pysze (pokazaniu, że jest się lepszym od całej reszty), albo o kompletnym
oderwaniu od zwykłego życia (co jest zaskakujące w przypadku osób pomagających
np. bezdomnym).
Obchodzono w niedzielę Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy.
Miałem okazję zatem wysłuchać wczoraj kazania, w trakcie którego wyszły z
kościoła trzy osoby, co zauważył sam duchowny. Duchowny powiedział przy okazji,
by nie dzwonić z pretensjami do proboszcza, bo on wie coś o tym, co mówi –
pracował z bezdomnymi. Sprawdziłem, to prawda – duchowny zasłużony w
działalności charytatywnej. Ale jakoś mu nie przyszło do głowy, że akurat te
osoby, które wyszły, mogły mieć albo nieprzyjemne doświadczenia z tzw.
„imigrantami” i „uchodźcami”, albo takie doświadczenie mogło spotkać ich
krewnych. Naprawdę trudno to sobie wyobrazić?
Kapłan z parafii św. Augustyna we Wrocławiu przytoczył na
samym początku wypowiedź Jana Pawła II, najpierw tajemniczo nie wyjawiając, kim
jest autor. Potem oczywiście z triumfem oznajmiając imię autora tego cytatu
(chyba większość parafian się i tak domyśliła). Prawdopodobnie cytował za
arcybiskupem Gądeckim, którego wystąpienie jest dostępne dzisiaj na stronie
Episkopatu Polski i w którym znajduje się, jeśli dobrze zapamiętałem, dokładnie
ten sam cytat. Problem w tym, że jeśli wierzyć źródłom, ten sam papież miał
wizję Europy najeżdżanej przez islamistów, wizję przerażającą, w której nasz
kontynent ma doświadczyć rzeczy gorszych nawet niż w czasie totalitaryzmu
komunistycznego i hitlerowskiego.
Ten sam duchowny stwierdził, że w mediach nie podaje się
informacji o pomocy udzielanej chrześcijanom przez muzułmanów. Jako przykład
przytoczył wiadomości o ataku na świątynię koptyjską w Egipcie. Stwierdził, że
nie poinformowano w mediach o postawie imama z pobliskiego meczetu broniącego
chrześcijan, a także o oddawaniu krwi przez muzułmanów dla rannych. Być może
obaj czytamy inną prasę lub korzystamy z innych źródeł, bo do mnie taka
informacja jednak dotarła. I to nie tylko w tym przypadku.
Dalej kapłan stwierdził, że nieprawdą jest, jakoby kraje
muzułmańskie nie przyjmowały uchodźców. Jako przykłady podał m.in. Turcję i
Oman. I znowu pudło. Nie argumentuje się bowiem w mediach, że kraje
muzułmańskie nie pomagają uciekinierom, ale że nie robią tego bogate państwa
arabskie, które wydają się mieć wystarczające środki finansowe, albo skazując
osoby potrzebujące na karkołomną eskapadę do Europy, albo tak naprawdę
wysyłając je tam celowo, by skolonizowały stary Kontynent. Turcja akurat
sąsiaduje z krajami tamtego rejonu i stanowi jedną z dróg do Europy.
Przykład z Omanem był natomiast nietrafiony z tego powodu,
że raczej odstraszający. Wierni bowiem dowiedzieli się, że to chrześcijanie
negocjują między ludnością lokalną (muzułmańską) a imigrantami z Syrii
(muzułmanami), by nie dochodziło między nimi do konfliktów. Mimo różnic, z
których typowy Europejczyk nie zdaje sobie sprawy, jednak zarówno uchodźcy, jak
i mieszkańcy Omanu wydają się być sobie bardziej bliscy pod względem kulturowym
i mentalnym. Jaka istnieje przepaść między typowym Europejczykiem, a tzw.
„uchodźcą” z kraju islamskiego, nie trzeba chyba mówić – zdążyli się już o tym
przekonać mieszkańcy Zachodu.
Polski franciszkanin skonstatował również ze smutkiem, że
Polska jest krajem zamkniętym i nie ma tutaj możliwości pomocy migrantom i
uchodźcom. Trochę po macoszemu natomiast potraktował pomoc charytatywną
udzielaną przez Polskę i Polaków np. Syrii oraz innym krajom muzułmańskim, a
przecież dane, które można znaleźć w sieci, są naprawdę imponujące. Rozczulał
się też nad osobami niewierzącymi, które bardzo martwią się losem imigrantów i
uchodźców. Owszem, ich postawa może być zawstydzająca dla wielu katolików, ale
czy czasami nie bywa też motywowana tą moralną wyższością, o której pisałem na
samym początku?
Kapłan (który powiedział parę rzeczy ważnych – nie przeczę)
zdaje się zapominać chyba jednak o jednej istotnej sprawie, o czym chyba
powinien wiedzieć, jako osoba działająca na rzecz biednych, a mianowicie, że są
różne formy pomocy i że nie każdy może pomagać w ten sam sposób. Pewnie sam
stwierdziłby, że np. jego działalność charytatywna byłaby bardzo utrudniona,
gdyby nie wsparcie finansowe różnych darczyńców. Tylko dlaczego ci darczyńcy,
drogi ojcze, nie angażują się sami np. w rozdawanie zupy lub zbieranie osób
bezdomnych z ulic? Zna, ojciec, odpowiedź?
Jeśli jeszcze nie zaświtało, a chyba również nie zaświtało
to arcybiskupowi Gądeckiemu, który pięknie mówi o nadrzędności pomocy
człowiekowi, traktując bezpieczeństwo państwa jako rzecz drugorzędną, to
podpowiem.
Otóż, ów franciszkanin pewnie nie miałby oporów, by udzielić
noclegu osobie bezdomnej pukającej do furty klasztoru. Kto wie, być może nawet
odstąpiłby takiej osobie swoje własne łóżko, oddał swoją kolację.
Niewykluczone. Ja natomiast nie. Co najwyżej dałbym mu torbę z jedzeniem, kubek
herbaty, a nawet może jakiś śpiwór by się gdzieś znalazł lub choćby koc.
Dlaczego nie udzieliłbym noclegu? Bo po prostu bałbym się o bezpieczeństwo i
cześć mojej żony, wpuszczając taką osobę do domu. A to mojej żonie powinienem w
pierwszej kolejności zapewnić to bezpieczeństwo i to ona jest dla mnie
„najważniejszym punktem odniesienia” i to jej „bezpieczeństwo osobiste”
przedkładam nad inne.
Czy to naprawdę tak trudno zrozumieć? Każdy mężczyzna, który
ma rodzinę i dzieci zrozumie to bez trudu, chyba że jest nieczułym głupcem,
którego nie obchodzi dobro jego bliskich. Żaden normalny mąż i ojciec nie
wpuści do domu grupy nieznanych mu ludzi, obawiając się o bezpieczeństwo swoich
bliskich, których ma przecież chronić. Jakimże nieodpowiedzialnym głupcem byłby
człowiek, który mając w domu żonę i np. dwójkę małych dzieci wpuściłby
kompletnie nieznanych mu ludzi, proszących go o wsparcie i nocleg! Samotny
mężczyzna może to zrobić na własną odpowiedzialność. Również kobieta (niestety
mamy już drastyczne przykłady, czym się taka łatwowierność skończyła). Ryzykuje
jedynie własne życie. Czy to wszystko naprawdę trzeba tłumaczyć??? Naprawdę?
Traktuję Polskę, swoją Ojczyznę, jako w pewnym sensie moją rodzinę.
Zależy mi na bezpieczeństwie tej rodziny. I myślę (taką przynajmniej mam
nadzieję), że jako taką traktują Polskę rządzący i że im też zależy na
bezpieczeństwie tej rodziny. Teraz zamieńmy słowa „bezpieczeństwo narodowe” z
wypowiedzi arcybiskupa Gądeckiego na „bezpieczeństwo rodziny”. Co nam wyjdzie?
Jak wówczas zabrzmią słowa polskiego hierarchy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz