Koniec starego roku i początek nowego, to z reguły czas
różnych podsumowań. Zacznijmy więc sobie na tym blogu od teatru.
Wyjście do teatru w dzisiejszych czasach to ryzyko.
Zwłaszcza, jeśli idzie się na premierę lub pierwszą inscenizację tuż po niej,
kiedy jeszcze nie ma żadnych recenzji. Może się okazać, że to, co zapowiada plakat,
nijak się ma do tego, co zobaczymy na scenie. Zamiast króla i trzech córek ku
swemu zdumieniu w przedstawieniu opartym na dramacie Szekspira ujrzymy...
papieża i trzech kardynałów. Zamiast dramatu Wyspiańskiego bluźnierstwa i
pornografię, które wołają o klątwę i istną pomstę prosto z nieba.
Parafrazując klasykę kina polskiego, możemy się spytać,
patrząc ze smutkiem na to wszystko: „Ile jest Szekspira w Szekspirze?” czy „Ile
Wyspiańskiego w Wyspiańskim?” Wielkie nazwiska okazują się bowiem być pretekstem
do serwowania widzom własnych fantasmagorii i brudnych „przemyśleń” reżysera,
gdzie „pięknym jest brzydkie, brzydkim piękne”, podczas gdy oryginalny dramat
zostaje poddany kompletnej dekonstrukcji.
Szedłem zatem na przedstawienie Ryszarda III we
wrocławskim Teatrze Polskim, którego premiera odbyła się 24 listopada tego
roku, z obawami. Ale i też nadzieją. Tę nadzieję uzasadniał fakt, że Cezary
Morawski, obecny dyrektor teatru, stał się obiektem ataków różnych środowisk
liberalnych i lewicowych, jak również buntu części trupy teatralnej. Pomyślałem
sobie, że gorzej niż za Krzysztofa Mieszkowskiego chyba już być nie może. Po
Morawskim, który zresztą zagrał główną rolę w najnowszej inscenizacji dramatu
Szekspira, raczej nie spodziewałem się wulgarnej prowokacji, obliczonej na to,
że motywowani niskimi instynktami i sugestią pornografii widzowie zasilą kasę
teatralną, a przy okazji, że wywoła to skandal i reakcję „ciemnogrodu”.
Okazało się, że nadzieje nie były płonne. Wprawdzie
niektórzy bardziej „tradycyjni” widzowie mogą się zjeżyć na fakt, że aktorzy
nie występują w strojach „z epoki”, ale przecież teatr to sztuka iluzji, w
której wiele miejsca wciąż pozostawia się wyobraźni widzów. Najprościej można
wyjaśnić to w ten sposób: dziecko do zabawy bierze patyk, który raz jest
mieczem, innym razem karabinem maszynowym, oszczepem albo berłem. Poza tym,
jakie miałyby to być stroje, jeśli postać Ryszarda III jest raczej bardziej
dziełem wyobraźni, niż odzwierciedleniem rzeczywistej postaci? We wrocławskiej
inscenizacji pewne elementy aktorskich kostiumów sugerowały zarówno pełnioną
rolę, jak charakter odgrywanej postaci. Te bardziej współczesne części
garderoby dawały zresztą do zrozumienia aktualność przedstawianej wizji (ale
bez prostackiej publicystyki i odwołań do polskiej polityki).
Jeśli jesteśmy już przy kostiumach i inscenizacji, to duże
brawa należą się Sylwii Kochaniec za proste, acz jednocześnie bardzo pomysłowe
rozwiązania inscenizacyjne. Zwłaszcza kapitalnym pomysłem były dwie konstrukcje
na kółkach, platformy które raz tworzyły sale zamkowe, innym razem
reprezentowały dwa wrogie sobie stronnictwa, innym znowu razem przedstawiały
loch w twierdzy Tower, dwa wrogie obozy czy wojenne machiny. W pamięci
zwłaszcza utkwiła mi scena, w której Clarence opowiada o swoim śnie i oto loch
w Tower zamienia się nagle w okręt płynący po powierzchni morza. A to wszystko
uzyskano bardzo prostymi, a jednocześnie bardzo teatralnymi środkami.
Przy okazji: właśnie za tę sugestywną scenę powinien być
również nagrodzony rzęsistymi brawami Dariusz Bereski, który jej niesamowitość
także wykreował umiejętnie swoją sztuką aktorską. To niewątpliwie jeden z
lepszych fragmentów tej inscenizacji.
Wracając do postawionego na początku pytania: „Ile Szekspira
w Szekspirze?”, muszę przyznać, że we wrocławskim przedstawieniu jest go sporo,
a nawet dużo więcej, niż mógłbym się spodziewać po współczesnym teatrze,
zwłaszcza tym, ześlizgującym się w tanią publicystykę. A tego właśnie trochę
się obawiałem i nie wątpię, że bardziej „uświadomionego” politycznie reżysera
pewnie taka perspektywa by pokusiła. Wówczas ujrzelibyśmy jakąś groteskę, gdzie
Gloucester, późniejszy Ryszard III, byłby złośliwym gnomem-Kaczyńskim albo
rudym fałszywcem-Tuskiem – w zależności od tego, za którą opcją opowiadaliby się
twórcy. Na szczęście takie „genialne” pomysły najwidoczniej nie przyszły
Adamowi Sroce, reżyserowi tej inscenizacji, do głowy.
Nie było też w moim odczuciu wczytywania w tragedię
wielkiego Anglika jakichś współczesnych koncepcji filozoficznych, choć program
teatralny, zwłaszcza wzmianką o „pustym Niebie”, zdaje się jakby coś takiego
sugerować.
Jest to wręcz klasyczna w swojej pozornej prostocie
inscenizacja tragedii. Taka, na którą bez obaw zgorszenia, można wybrać się z
młodzieżą. Poczynione skróty w tekście są uzasadnione i nie naruszają
integralności tekstu, a nawet podkreślają pewne jego walory czy eksponują
znaczenie poszczególnych scen.
Ryszard III wystawiony na deskach Teatru Polskiego to
dla mnie przede wszystkim studium łotra, kanalii, postaci demonicznej,
człowieka, który do szczytów władzy dąży z całą bezwzględnością, traktując
ludzi jako środki do celu, umiejętnie manipulując nimi, usuwając ich, jeśli
stoją mu na zawadzie, wiążąc się z nimi, jeśli ułatwiają mu realizację swoich
zamiarów. Z całą pewnością nie są dla niego osobami, podmiotami, których
uczuciami należałoby się przejmować. Jednocześnie tytułowy bohater to ktoś, kto
zdając sobie sprawę ze swojej nikczemności, z pomocą słów stara się owładnąć
drugim człowiekiem, omotać go, niczym pająk pajęczyną swoich słów, by potem
wykorzystać i porzucić, gdy okaże się bezużyteczny. Znakomicie pokazuje to
jedna ze słynniejszych scen z tego dramatu: dialogu między Lady Anną a hrabią
Gloucester i kończący tę scenę monolog tytułowego bohatera, gdzie między innymi
słyszymy:
Przeciw mnie Bóg był, jej
sumienie, zwłoki,
Za mną nikt, tylko diabeł i
obłuda.
Lecz ją zdobyłem – nicość
przeciw światu!
Drugi aspekt tej tragedii, który we wrocławskiej
inscenizacji wybrzmiał dla mnie dość wyraźnie, to postawy ludzi wobec tej
tyranii i bezwzględności: ich lęk, ich strach, gniew i rozpacz, próby
przetrwania i dostosowania się, lawirowania, przymykania oczu czy wreszcie
świadomy współudział w knowaniach i machinacjach głównego złoczyńcy, bez
przejmowania się faktem, że jest to współudział w złu. Tutaj też w pamięci
tkwią role kobiece. Choć na przykład widzów może drażnić, irytować czy
zastanawiać nieco dziwna maniera recytacji tekstu przez Ewę Dałkowską jako
Księżną Yorku. Z ról męskich wyróżnia się Krzysztof Franieczek jako Buckingham
oraz Jakub Grębski odtwarzający kilka ról, w tym Mordercę I oraz Lorda Majora.
Wreszcie trzecim aspektem jest kwestia sumienia. Szczególnie
widoczna w dwóch scenach: w groteskowym dialogu Morderców w Tower oraz w
monologu Ryszarda III nawiedzanego przez duchy zamordowanych w noc przed
rozstrzygającą bitwą. W tym pierwszym przypadku sumienie „czyni człowieka
tchórzem (...). Jest to zarumieniony, wstydliwy duch, buntujący się w piersi
człowieczej; napełnia człowieka przeszkodami (...) Jako rzecz groźna, bywa
przepędzane z wszystkich grodów i miast, a każdy człowiek pragnący żyć
dostatnio stara się wierzyć sobie i obywa się bez niego” – tak przynajmniej
usprawiedliwia się Morderca II, który potem własnemu sumieniu ulegnie. W tym
drugim przypadku król też przegrywa walkę z własnym sumieniem, nawiedzającym go
pod postacią jego zamordowanych ofiar: „Moje sumienie posiada/Tysiąc odmiennych
języków”. W tym w gruncie rzeczy przejmującym monologu tytułowy bohater
uświadamia sobie własną samotność i pustkę swojego życia. Jak sam stwierdza:
„Niestety, nienawidzę siebie/Za wszystkie nienawistne czyny!”
Ryszard III w Teatrze Polskim to po prostu dobra,
„klasyczna” inscenizacja. Najzwyczajniej w świecie „normalna”, taka, na którą
można się wybrać bez obawy, że po scenie będą biegać w amoku nadzy aktorzy lub
uprawiać seks oralny z figurą świętego. Na pozór tylko tyle i aż tyle.
William
Shakespeare, Ryszard III, reż. Adam Sroka, Teatr Polski we
Wrocławiu, premiera: 24 XI 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz