Toyah niestety kolejnymi wpisami tylko dowodzi mojej oceny,
że na temat Kościoła nie ma nic sensownego do powiedzenia. Broni ojca świętego.
No cóż... mógłbym powiedzieć, wzorując się na jego wpisach, że Kościół powinien
bać się takiego obrońcy bardziej niż swoich krytyków. Ale może od biedy lepszy
taki obrońca papieża niż ci, którzy wyzywają go od antychrysta i rzucają pod
jego adresem wulgarne określenia? Chociaż z drugiej strony akurat w tym
ostatnim przypadku widać z miejsca wyraźnie, że to, co wypisują, od złego
pochodzi.
Nawet nie mam ochoty podawać linku do jednego z ostatnich
wpisów Toyaha, aczkolwiek każe mi on nieco zmodyfikować swoją opinię o tym
blogerze. Ten wpis, w którym Toyah wypowiada się pogardliwie o czterech
kardynałach, wybitnych i zasłużonych dla Kościoła, porównując ich do
faryzeuszy, po prostu nie zasługuje na upowszechnianie. Kto zechce, ten sobie
go znajdzie. Wyraźnie widać, że o zamieszaniu w Kościele, jakie trwa za tego
pontyfikatu, Toyah albo ma umiarkowaną wiedzę, albo nie chce o pewnych faktach najzwyczajniej
w świecie wiedzieć (a można ich przytoczyć zatrważającą ilość). Być może
niezbyt uważnie korzysta z Internetu. Potrafi rzucać tylko epitetami i to tak
kuriozalnymi, jak „katoprawica” czy „staruszkowie” (ten ostatni jest chyba jego
ulubionym, być może powinien dodać jeszcze, że są to staruszkowie
niewykształceni i z małych miejscowości) i podawać swoją dość uproszczoną
wersję wydarzeń. Nawet nie dostrzega, że faktycznie słowa Chrystusa – ale nie
te, które przytacza, lecz te o nierozerwalności małżeństwa i o Mojżeszu –
mogłyby być skierowane właśnie do obrońców zachowań i działań tego papieża, a zwłaszcza feralnego punktu 301 Amoris laetitia. No
cóż...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz