Lubię krytyczne spojrzenie na rzeczywistość, niezależność
myślenia, unikanie stadności, stąd na moim blogu m.in. linki do dwóch
harcowników Internetu: Coryllusa i Toyaha.
Nie oznacza to jednak, abym zgadzał się ze wszystkim, co na
swoich blogach piszą. Odwaga myślenia wiąże się przecież z ryzykiem błądzenia i
możliwością palnięcia piramidalnego głupstwa. Stąd zdarza się obu wymienionym
blogerom nieco zagalopować w swoich szarżach.
I tak, choć nie czytam jego bloga dość regularnie, cenię
sobie np. uwagi Toyaha na temat polskiej polityki. Chyba jako jeden z niewielu
mógł z satysfakcją się przyglądać histerii w obozie propagandy „dobrej zmiany”,
gdy okazało się, że minister Macierewicz został jednak zdymisjonowany.
Przewidział to z dość dużym wyprzedzeniem, co czytelnicy mogą po prostu
zweryfikować na jego blogu. Muszę mu więc przyznać to, że wykazuje
przenikliwość w obserwacji polskiej sceny politycznej, co nie oznacza, że
koniecznie się zgadzam z jego opinią o byłym ministrze obrony.
Z drugiej strony nisko oceniam jego kompetencje do
wypowiadania się na tematy kościelne. Zwłaszcza po jego pogardliwym wpisie o
czterech kardynałach, autorach słynnych dubiów. Tutaj Toyah galopuje na swoim
koniku po terenie kompletnie mu obcym, waląc na lewo i prawo, jak jakiś śmieszny
Don Kichot, pałętając się po bezdrożach, a nawet taplając w bagnie. Nie
dotykając nawet meritum sprawy. Mam wrażenie, że orientacja autora w tych
kwestiach jest bliska zera, choć nie przeczę, że z pewnością jest wiernym synem
Kościoła katolickiego.
Tak też oceniam jego ostatni wpis, w którym broni papieża
Franciszka, a tak naprawdę robi jakieś osobiste wycieczki pod adresem Grzegorza
Górnego i to nie pierwszy raz (chyba że pomyliłem jego tekst z jakimś wpisem
Coryllusa).
Otóż w sprawach kościelnych akurat więcej zaufania mam do
Górnego. Szkoda może czasu na polemikę z tym tekstem (jak już napisałem – to
bardziej jakieś osobiste, a przy tym złośliwe, wycieczki pod adresem byłego
naczelnego „Frondy”) – twierdzenie, że większym problemem dla Kościoła katolickiego
może być wierny katolik, krytykujący siejących zamęt duchownych z Zachodu i
brak reakcji Watykanu, niż właśnie ci duchowni (choćby nawet „staruszkowie”)
jest po prostu śmieszne. Warto może jednak zwrócić uwagę na dwa fragmenty.
Po pierwsze na samym początku Toyah pisze o „agresji”, z
jaką papież Franciszek miał się ponoć spotkać „ze strony naszych głównych
portali prawicowo-katolickich-niepodległościowych, zarzucających mu wspieranie
aborcji”. Nie wiem, które portale zarzucały papieżowi wspieranie aborcji.
Faktem jest natomiast, że duże kontrowersje nie tylko w Polsce wywołała kwestia
przyznania orderu św. Grzegorza działaczce aborcyjnej Liliane Ploumen. Sam
napisałem na tym blogu, że było to jak splunięcie w twarz Mary Wagner, która
niemal w pojedynkę walczy z krwiożerczym (dosłownie!) systemem. Nie twierdzę,
że ojciec święty wspiera w ten sposób aborcję, ale niestety takie wrażenie cała
sprawa wywołała.
Toyah twierdzi na swoim blogu, że „wystarczyło zaledwie parę
godzin, by plotki, które stały na samym początku tego kłamstwa, zostały
skutecznie odsłonięte”. Nie wiem, o jakim kłamstwie mówi tutaj Toyah. Powtórzę
– odniosłem wrażenie, że przede wszystkim krytykowano przyznanie orderu św.
Grzegorza aborcjonistce” i wrażenie, jakie to wywołało – a było ono fatalne,
zarówno dla wizerunku papieża Franciszka (obojętnie, czy wiedział coś o tym,
czy nie), jak i samego Kościoła (a Mary Wagner siedzi w więzieniu). Gdzie tu
kłamstwo i w jaki sposób „plotki (...) zostały skutecznie odsłonięte”? Chodzi o
te idiotyczne tłumaczenia o zwyczajach dyplomatycznych??! Chyba że Toyah pisze
o czymś, co przeoczyłem.
Druga kwestia jest natomiast raczej zabawna. Otóż pod koniec
swojego wpisu Toyah ironizuje: „Znalazł Górny w internecie te informacje,
napisał na ten temat tekst...” Ironizowanie na temat znalezienia informacji w
Internecie jest raczej śmieszne (chyba, że mylnie odczytuję to zdanie,
stawiając akcent tam, gdzie go nie ma). Jestem ciekaw, gdzie Toyah znajduje
większość informacji. Internet to obecnie jedno z najlepszych źródeł
informacji, gdyż daje możliwość niemal równoczesnego weryfikowania podanych
wiadomości, sprawdzenia poglądów i opisu sprawy z różnych punktów widzenia. Te
możliwości stają się jeszcze większe, gdy ktoś włada np. dwoma językami obcymi.
Oczywiście Internet jest też pełen pułapek i jeśli nie
weryfikuje się serwowanych tam wiadomości wystarczająco starannie, można z
łatwością popełnić kardynalny błąd. Zwłaszcza, jeśli jest się dziennikarzem.
Sam się o tym przekonałem kilka razy, zbyt pośpiesznie biorąc za fakt coś, co
było jedynie wytworem wyobraźni autora.
Czasem natomiast wystarczy jednak tylko jedno kliknięcie
myszą, by się przekonać, z czym mamy do czynienia. Właśnie niedawno
przeczytałem o pewnym księdzu, który po swoim skandalicznym postępku powinien
był być natychmiast suspendowany, a nie spotkała go nawet łagodna nagana
(mniejsza teraz o szczegóły). Po wpisaniu jego nazwiska w wyszukiwarce,
kliknąłem myszą i gdy zerknąłem na jedno z wyświetlonych zdjęć, od razu
wszystko stało się dla mnie jasne. Więcej nie było sensu szukać. Oczywiście
dziennikarz z prawdziwego zdarzenia powinien wszystko dokładnie sprawdzić: może
zdjęcie to fotomontaż, może duchowny znalazł się na tle tej tęczowej flagi
przez przypadek albo rozwinęli ją za nim jego przeciwnicy?
Swoją drogą ciekawe, czy Toyah, gdyby poznał sprawę,
uznałby, że problem stwarza w tym przypadku katolicki dziennikarz krytykujący
brak reakcji ze strony biskupa miejsca, czy sam hierarcha, który toleruje takie
sytuacje i nie reaguje na wybryki siejącego zgorszenie „staruszka”?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz