wtorek, 30 stycznia 2018

Co ma Steven Tyler z „Aerosmith” wspólnego ze Smolarnią?


Ostatni numer dwumiesięcznika „Arcana” (nr 138) przygotował gratkę dla miłośników prozy Floriana Czarnyszewicza i w ogóle dla amatorów polskiej literatury, jak sądzę. Można w nim po raz kolejny znaleźć blok tekstów zarówno samego autora „Nadberezyńców”, jak i artykuły o nim. Poprzedni taki numer tego czasopisma (nr 125) wydano w roku 2015, o czym już pisałem na swoim blogu.


Notabene wydawnictwo „Arcana”, nie tylko sam dwumiesięcznik, ma spore zasługi dla przywracania pamięci o autorach niesłusznie zapomnianych i przez długi czas niewydawanych w swojej ojczyźnie, najpierw ze względów cenzuralnych, a potem... A potem? Przez zaniedbanie? Przez brak wykształconych ludzi gotowych poświęcić czas na pracochłonne prace naukowe i redaktorskie? Przez brak zainteresowania urzędników Ministerstwa Kultury? Ignorancję redakcji oficyn wydawniczych?


Dość wspomnieć, że to właśnie Arcana wydały monumentalną i wspaniałą powieść „Nadberezyńcy”. Niebagatelnie też przysłużyło się tu wydawnictwo LTW (przypominające także innych polskich pisarzy tworzących na emigracji) publikując pozostałe powieści Czarnyszewicza. Szkoda, że to wszystko tak późno (powieści Czarnyszewicza powinny były wyjść drukiem w Polsce przynajmniej już w latach dziewięćdziesiątych), dobrze, że jednak.


Oczywiście pierwszą atrakcją najnowszego numeru „Arcanów” są same teksty autora „Losów pasierbów”. Są to dwa listy do „inżyniera poety” – Jerzego Woszczynina, które odsłaniają nam kolejne skrawki argentyńskiego życia pisarza, problemów, z jakim się borykał, kłopotów zdrowotnych... Oba listy pochodzą z roku 1964 (z marca i maja), a więc zostały napisane na kilka miesięcy przed śmiercią Czarnyszewicza, która nastąpiła 18 sierpnia 1964 roku.


Dwa kolejne teksty pisarza odsłaniają rąbek jego działalności społecznikowskiej w Argentynie, choć oba reprezentują odmienne gatunki literackie. Pierwszy to artykuł opublikowany przez niego na pięćdziesiątą rocznicę Związku Polaków w Berisso. Tekst bardzo ciekawy, bo wyjawiający nie tylko cząstkę życiorysu Czarnyszewicza, jego zaangażowania w promowanie i podtrzymywanie polskiej kultury, ale także dający nam jakiś wgląd w mało chyba znane życie emigracyjne Polaków w Argentynie, jakby rzucający snop światła na drobne wycinki tamtej rzeczywistości, w gruncie rzeczy mówiący zarówno o tej starej, jeszcze przedwojennej emigracji, jaki i czasach II wojny światowej oraz lat powojennych.


Drugi tekst to nowelka „Józiuk żmuda”, która została nagrodzona na Konkursie Literackim „Głosu Polskiego”, otrzymując drugą nagrodę. Utwór ten również umieszczony jest w środowisku polskim w Argentynie i dotyka problematyki podobnej do tej, która została poruszona w artykule Czarnyszewicza. Wątek romansowy w niej obecny rozgrywa się na tle realiów ówczesnej emigracji zarobkowej i wybuchu II wojny światowej. Muszę przyznać, że była to dla mnie miła niespodzianka, gdyż zastanawiałem się, czy ocalało coś jeszcze z dorobku prozatorskiego autora „Nadberezyńców”, oprócz listów rzecz jasna (które mam nadzieję doczekają się jakiegoś książkowego wydania).


Prawdziwą bombą w tym bloku materiałów jest fotokopia wiersza Czarnyszewicza z roku... 1911, który został opublikowany w białoruskim czasopiśmie „Nasza Niwa” w Wilnie. Jak pisze Diana Maksimiuk (która opracowała i poprzedziła wstępami opublikowane fragmenty spuścizny pisarza) „Chrystos Uwaskros!” (bo tak nazywa się ten utwór), „jeśli wierzyć wydawcom „Głosu” [który przedrukował ten utwór w roku 1965], jest to najstarszy znany autorce utwór Czarnyszewicza”!

Jednak nie dosyć tych rewelacji! Bez wątpienia uwagę czytelników należy zwrócić na przyczynek do biografii Floriana Czarnyszewicza autorstwa Bartosza Bajkowa.


Bajków wykonał naprawdę imponującą, niemal tytaniczną pracę, jeśli weźmie się pod uwagę, że gromadzenie materiałów zaczął w styczniu 2017 roku, a sam tekst, opatrzony datą: „maj 2017”, podaje całą masę nowych szczegółów, które z pewnością zainteresują miłośników prozy Czarnyszewicza. W ciągu zaledwie kilku miesięcy Bajków zdołał uzupełnić naszą wiedzę na temat pisarza o nowe fakty i potwierdzić niektóre wątpliwe szczegóły biografii pisarza. Podsunął także kolejne problemy do rozwiązania. Swoją drogą – szkoda, że ktoś zabrał się za to tak późno, przecież wielu już informacji nie uda się uzyskać, bo po prostu odeszli ci, którzy mogliby coś powiedzieć. Tym większe podziękowania należą się badaczowi, który się tego podjął!


I pytanie: co robią różne instytuty badawcze zajmujące się historią literatury polskiej i literaturą polską w ogóle? Jeśli przyjmują jakieś dotacje ministerialne, to postulat do ministra kultury: „Panie Ministrze, niech Pan przyzna tę dotację panu Bartoszowi, zamiast im. Wówczas te pieniądze z pewnością nie będą zmarnowane!”


Jednym z ważnych odkryć, jakie Bajków podaje w swoim artykule, jest lokalizacja samej Smolarni. Otóż wielu sądziło, że jest to istniejąca do dziś na Białorusi miejscowość Smolarnia, którą można też znaleźć na mapach satelitarnych. Bajków, po przestudiowaniu sprawy, stwierdza: „według mnie Smolarnia to Przesieka (konkretnie Przesieka Druga, kilka kilometrów na wschód od Kliczewa”. Skoro Przesieka to powieściowa Smolarnia, to czym stał się Kliczew w „Nadberezyńcach”? Ha! Odsyłam do tekstu autora w 138 numerze dwumiesięcznika „Arcana”, w którym można znaleźć wiele innych intrygujących informacji i odkryć dotyczących zarówno nazw i lokalizacji powieściowych miejscowości, losów rodziny Czarnyszewiczów, jaki odpowiedź na tytułowe pytanie: „Co ma Steven Tyler z Aerosmith wspólnego ze Smolarnią?”

Na koniec jeszcze jedna rzecz. Tym razem ponownie w mojej rekomendacji łyżka dziegciu. Zawsze mam dylemat, czy o tym pisać, zwłaszcza, gdy ktoś robi naprawdę dobrą robotę przywracając czytelnikom dzieła czy utwory zapomniane. Wydaje mi się jednak, że trzeba na to zwracać uwagę, bo niechlujna redakcja tekstów to plaga współczesnych czasów i to mimo wspaniałych osiągnięć technicznych, które umożliwiają szybką korektę, jak również redakcję. Niestety całą przyjemność lektury psuła mi właśnie ta niestaranna korekta. Trudno o to winić samych autorów pomieszczonych tam publikacji, bo przecież lepiej nasze omyłki zawsze dostrzega osoba postronna. Wina więc spada na redakcję dwumiesięcznika. Przy takim cyklu wydawniczym chyba można by to robić nieco staranniej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz