Ostatni numer dwumiesięcznika „Arcana” (nr 138) przygotował
gratkę dla miłośników prozy Floriana Czarnyszewicza i w ogóle dla amatorów
polskiej literatury, jak sądzę. Można w nim po raz kolejny znaleźć blok tekstów
zarówno samego autora „Nadberezyńców”, jak i artykuły o nim. Poprzedni taki
numer tego czasopisma (nr 125) wydano w roku 2015, o czym już pisałem na swoim blogu.
Notabene wydawnictwo „Arcana”, nie tylko sam dwumiesięcznik,
ma spore zasługi dla przywracania pamięci o autorach niesłusznie zapomnianych i
przez długi czas niewydawanych w swojej ojczyźnie, najpierw ze względów
cenzuralnych, a potem... A potem? Przez zaniedbanie? Przez brak wykształconych
ludzi gotowych poświęcić czas na pracochłonne prace naukowe i redaktorskie?
Przez brak zainteresowania urzędników Ministerstwa Kultury? Ignorancję redakcji
oficyn wydawniczych?
Dość wspomnieć, że to właśnie Arcana wydały monumentalną i
wspaniałą powieść „Nadberezyńcy”. Niebagatelnie też przysłużyło się tu
wydawnictwo LTW (przypominające także innych polskich pisarzy tworzących na
emigracji) publikując pozostałe powieści Czarnyszewicza. Szkoda, że to wszystko
tak późno (powieści Czarnyszewicza powinny były wyjść drukiem w Polsce
przynajmniej już w latach dziewięćdziesiątych), dobrze, że jednak.
Oczywiście pierwszą atrakcją najnowszego numeru „Arcanów” są
same teksty autora „Losów pasierbów”. Są to dwa listy do „inżyniera poety” –
Jerzego Woszczynina, które odsłaniają nam kolejne skrawki argentyńskiego życia
pisarza, problemów, z jakim się borykał, kłopotów zdrowotnych... Oba listy
pochodzą z roku 1964 (z marca i maja), a więc zostały napisane na kilka
miesięcy przed śmiercią Czarnyszewicza, która nastąpiła 18 sierpnia 1964 roku.
Dwa kolejne teksty pisarza odsłaniają rąbek jego
działalności społecznikowskiej w Argentynie, choć oba reprezentują odmienne
gatunki literackie. Pierwszy to artykuł opublikowany przez niego na
pięćdziesiątą rocznicę Związku Polaków w Berisso. Tekst bardzo ciekawy, bo
wyjawiający nie tylko cząstkę życiorysu Czarnyszewicza, jego zaangażowania w
promowanie i podtrzymywanie polskiej kultury, ale także dający nam jakiś wgląd
w mało chyba znane życie emigracyjne Polaków w Argentynie, jakby rzucający snop
światła na drobne wycinki tamtej rzeczywistości, w gruncie rzeczy mówiący zarówno
o tej starej, jeszcze przedwojennej emigracji, jaki i czasach II wojny
światowej oraz lat powojennych.
Drugi tekst to nowelka „Józiuk żmuda”, która została
nagrodzona na Konkursie Literackim „Głosu Polskiego”, otrzymując drugą nagrodę.
Utwór ten również umieszczony jest w środowisku polskim w Argentynie i dotyka
problematyki podobnej do tej, która została poruszona w artykule
Czarnyszewicza. Wątek romansowy w niej obecny rozgrywa się na tle realiów
ówczesnej emigracji zarobkowej i wybuchu II wojny światowej. Muszę przyznać, że
była to dla mnie miła niespodzianka, gdyż zastanawiałem się, czy ocalało coś
jeszcze z dorobku prozatorskiego autora „Nadberezyńców”, oprócz listów rzecz
jasna (które mam nadzieję doczekają się jakiegoś książkowego wydania).
Prawdziwą bombą w tym bloku materiałów jest fotokopia
wiersza Czarnyszewicza z roku... 1911, który został opublikowany w białoruskim
czasopiśmie „Nasza Niwa” w Wilnie. Jak pisze Diana Maksimiuk (która opracowała
i poprzedziła wstępami opublikowane fragmenty spuścizny pisarza) „Chrystos
Uwaskros!” (bo tak nazywa się ten utwór), „jeśli wierzyć wydawcom „Głosu”
[który przedrukował ten utwór w roku 1965], jest to najstarszy znany autorce
utwór Czarnyszewicza”!
Jednak nie dosyć tych rewelacji! Bez wątpienia uwagę czytelników
należy zwrócić na przyczynek do biografii Floriana Czarnyszewicza autorstwa
Bartosza Bajkowa.
Bajków wykonał naprawdę imponującą, niemal tytaniczną pracę,
jeśli weźmie się pod uwagę, że gromadzenie materiałów zaczął w styczniu 2017
roku, a sam tekst, opatrzony datą: „maj 2017”, podaje całą masę nowych
szczegółów, które z pewnością zainteresują miłośników prozy Czarnyszewicza. W
ciągu zaledwie kilku miesięcy Bajków zdołał uzupełnić naszą wiedzę na temat
pisarza o nowe fakty i potwierdzić niektóre wątpliwe szczegóły biografii pisarza. Podsunął także kolejne problemy do rozwiązania. Swoją drogą – szkoda, że ktoś zabrał się za to tak późno,
przecież wielu już informacji nie uda się uzyskać, bo po prostu odeszli ci,
którzy mogliby coś powiedzieć. Tym większe podziękowania należą się badaczowi,
który się tego podjął!
I pytanie: co robią różne instytuty badawcze zajmujące się
historią literatury polskiej i literaturą polską w ogóle? Jeśli przyjmują
jakieś dotacje ministerialne, to postulat do ministra kultury: „Panie
Ministrze, niech Pan przyzna tę dotację panu Bartoszowi, zamiast im. Wówczas te
pieniądze z pewnością nie będą zmarnowane!”
Jednym z ważnych odkryć, jakie Bajków podaje w swoim
artykule, jest lokalizacja samej Smolarni. Otóż wielu sądziło, że jest to
istniejąca do dziś na Białorusi miejscowość Smolarnia, którą można też znaleźć
na mapach satelitarnych. Bajków, po przestudiowaniu sprawy, stwierdza: „według
mnie Smolarnia to Przesieka (konkretnie Przesieka Druga, kilka kilometrów na
wschód od Kliczewa”. Skoro Przesieka to powieściowa Smolarnia, to czym stał się
Kliczew w „Nadberezyńcach”? Ha! Odsyłam do tekstu autora w 138 numerze
dwumiesięcznika „Arcana”, w którym można znaleźć wiele innych intrygujących
informacji i odkryć dotyczących zarówno nazw i lokalizacji powieściowych
miejscowości, losów rodziny Czarnyszewiczów, jaki odpowiedź na tytułowe pytanie:
„Co ma Steven Tyler z Aerosmith wspólnego ze Smolarnią?”
Na koniec jeszcze jedna rzecz. Tym razem ponownie w mojej
rekomendacji łyżka dziegciu. Zawsze mam dylemat, czy o tym pisać, zwłaszcza,
gdy ktoś robi naprawdę dobrą robotę przywracając czytelnikom dzieła czy utwory
zapomniane. Wydaje mi się jednak, że trzeba na to zwracać uwagę, bo niechlujna
redakcja tekstów to plaga współczesnych czasów i to mimo wspaniałych osiągnięć
technicznych, które umożliwiają szybką korektę, jak również redakcję. Niestety
całą przyjemność lektury psuła mi właśnie ta niestaranna korekta. Trudno o to
winić samych autorów pomieszczonych tam publikacji, bo przecież lepiej nasze
omyłki zawsze dostrzega osoba postronna. Wina więc spada na redakcję
dwumiesięcznika. Przy takim cyklu wydawniczym chyba można by to robić nieco
staranniej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz