środa, 31 stycznia 2018

Brak mi empatii


Od kilku dni coś się dzieje. Szum w mediach. Nie, nie chodzi o nową ustawę o „obozach śmierci”. Moja żona pyta mnie któregoś dnia:


– Ciekawe, czy uratują tego Tomka.

– Przepraszam... kogo?? – reaguję zaskoczony, próbując znaleźć w pamięci, czy któremuś z naszych znajomych się ostatnio coś stało. Nic nie przychodzi mi do głowy.

– No... tego alpinistę... wiesz...

– Alpinistę? No właśnie nie wiem...

– Utknął, warunki pogodowe kiepskie... – żona zaczyna opowiadać.


Chwilę słucham, potem macham ręką niecierpliwie:

– Nie znam człowieka, jakoś nie potrafię się tym przejąć. Chyba mam ważniejsze tematy...


Czyjaś śmierć z pewnością nie jest tematem do żartów. Śmierć w górach, w śniegu i zawierusze niewątpliwie jest dramatem. Wszak każdy z nas został przez Pana Boga powołany, by wypełnić tu jakieś zadanie, a śmierć w wypadku, śmierć gwałtowna jest tragiczna. Już nic nie da się w życiu naprawić, nic zmienić, być może zostawia się bliskich, rodzinę, niedokończony projekt, zaczętą książkę... A przede wszystkim może umiera się nie będąc w stanie łaski uświęcającej, co już jest prawdziwą tragedią – drogą prosto na wieczne potępienie.


Powiem szczerze: nie wiem, dlaczego miałbym przejmować się jakimś zupełnie nieznanym mi alpinistą. Są inne sprawy, inni ludzie, są moi bliscy. Jak podejrzewam, o tym alpiniście dyskutują wszędzie. Robiąc ostatnio zakupy słyszałem przypadkiem, jak pracownicy supermarketu wymieniali się poglądami. Tak jakby dotyczyło to ich bliskiego, krewnego. Ludzie więc śledzą pilnie wiadomości. Stają się niemal ekspertami od warunków pogodowych, od wspinaczki wysokogórskiej, poznają biografię tego wcześniej zupełnie im nieznanego człowieka, a przy okazji wychodzą na wierzch jakieś niemiłe fakty rodzinne itd., itp. Czy gdyby ten człowiek roztrzaskał się na motocyklu i teraz walczył o życie w szpitalu, ktoś by się tym przejął? Wątpię.


No chyba że media zrobiłby z tego „szoł”, ustawiły kamery wokół wejścia do sali szpitalnej, przerywałyby program, by nadać transmisję na żywo i wypowiedź kolejnego „eksperta” lub członka rodziny, zasypywały nas setkami szczegółów (o prędkości motocykla w czasie wypadku, warunkach pogodowych, biografii ofiary, jego pasjach i sukcesach, szansach na przeżycie po takim wypadku, detalach związanych z operacją itp., itd.). Ale chyba nawet wówczas nie byłoby to tematem rozmów w biurach, sklepach, na przystankach autobusowych, w szkole i przy domowym stole. Co najwyżej wywoływałoby zdumienie, że media poświęcają temu czas. Nawet gdyby to był pan Władek z jakiegoś Pcimia Dolnego, który całe życie był przykładnym ojcem i mężem, wychował trójkę dzieci, założył firmę, która dała miejsca pracy lokalnym mieszkańcom, łożył hojne datki na działalność charytatywną i pomagał osobiście udzielając się w miejscowym hospicjum... Nawet wówczas pewnie pies z kulawą nogą by się tym nie zainteresował. No może z wyjątkiem mieszkańców tego Pcimia Dolnego.


Chyba najlepiej skomentował to w swoim charakterystycznym jak zwykle stylu Coryllus.


Tymczasem patrzę na balkon, gdzie wróble i sikorki zlatują się chmarami na śniadanie, obiad i kolację – choć tych posiłków mają tak na oko dużo więcej w ciągu dnia niż przeciętny człowiek. Wróble lubią siadać na barierce balkonu i obserwować. Sikorki bogatki wpadają i wypadają jak myśliwce z „Bitwy o Anglię”. Modraszki, które dla odmiany nazywamy z żoną sikorkami „ubożuszkami”, choć tak malutkie, że dziecko mogłoby schować je w dłoni, są dzielniejsze od swych większych krewniaczek, nie płoszą się tak łatwo, siedzą i podziobują ziarno nawet, gdy się stoi przy samej szybie. Jedna z nich jest szczególnie zadziorna i goni większe bogatki. Od czasu do czasu wpada rudzik, który jest bardzo nieśmiały. Drepcze zabawnie po podłodze, przystaje, przygląda się ostrożnie, w razie gwałtowniejszego ruchu szybko ucieka. Piękny ptaszek, wyjątkowe ubarwienie piórek!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz