Jak się okazuje jedna z najzabawniejszych komedii w historii
polskiego kina była nie tylko kpiną z totalitaryzmu, ale też przepowiednią
czasów przyszłych, w których już żyjemy. Zapewne też wbrew intencjom samego
reżysera. Jesteśmy też świadkami rzeczy, o których się wówczas ani reżyserowi, ani
przeciętnym Polakom w siermiężnej komunie nie śniło. Na przykład: jednego z
największych obłędów nowego stulecia (aż strach pomyśleć, co będzie dalej) –
ideologii „gender”.
Wspomniałem już poprzednio na tym blogu, że Kanada, to kraj,
któremu coraz dalej do sielankowego stereotypu o niej, a coraz bliżej do krainy
przypominającej najczarniejszą dystopijną wizję.
Cóż jednak począć z tą wiadomością z Quebeku, którą podał
portal LifeSiteNews? Śmiać się czy płakać? W latach osiemdziesiątych
uznalibyśmy to za tak absurdalne, że nikt nie uwierzyłby, że takie rzeczy będą
się dziać na serio. A jednak.
Otóż niejaki/niejaka (niepotrzebne skreślić) „Gabrielle”
Bourchard została/został (niepotrzebne skreślić) szefową „największej grupy
walczącej o prawa kobiet”. Ten ktoś urodził się jako mężczyzna, a teraz określa
się jako „kobieta”. Nie wiem, czy po powrocie ściąga z ulgą perukę i zrzuca
damskie ciuszki. W każdym razie taki absurd zaczyna niestety być dla nas powszechnością.
Po Wrocławiu też biega coś/ktoś (niepotrzebne skreślić) w damskich szpilkach,
co/kto (niepotrzebne skreślić) nieodmiennie kojarzy mi się z koziołkiem, a może
satyrem.
Ale to nie koniec całej historii! Żeby było jeszcze
zabawniej, część feministek zbuntowała się przeciwko nowej „szefowej”,
twierdząc, że „nie może przemawiać w imieniu kobiet, gdyż urodziła się
mężczyzną”.
„Szefowa” broni się natomiast twierdząc, że przedtem
była/był (niepotrzebne skreślić) ponad „szklanym sufitem”, a teraz jest pod
nim, stawszy się częścią „uciskanej grupy”, więc w rzeczywistości lepiej
rozumie sytuację kobiet.
Cyrk trwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz