Tak się składa, że w ostatnim czasie ze względów
towarzyskich mam okazję spotykać się z pewnym antysemitą. Nazwijmy go dla
wygody „Andrzejkiem”. Akurat klimat jakoś sprzyja ostatnio tego typu tematyce,
więc może warto dla odmiany nią się zająć.
Jest to tak naprawdę drugi prawdziwy antysemita, jakiego w
swoim życiu spotkałem. Pierwszego miałem okazję poznać dawno temu, bo aż w
pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Nazwijmy go dla ułatwienia wywodu
„panem Władkiem”, bo człowiek był już z tej starszej nieco generacji.
Pana Władka również spotykałem wówczas w miarę często. Kiedy
porównuję go do Andrzejka, mam wrażenie, że antysemityzm pana Władka był...
jeśli to tak można określić... hm... nieco subtelniejszy. Czy to z racji
lepszego wykształcenia, czy może tradycji rodzinnych – bo ojciec pana Władka,
pilot w czasach II wojny światowej, był endekiem. A wiadomo: niedaleko jabłko
pada od jabłoni.
Otóż pan Władek nie lubił Żydów i od czasu do czasu dawał
temu wyraz. Jednak można było z nim normalnie porozmawiać o polityce, o
gospodarce, o zmianach w Polsce. Jak z każdym innym. Pan Władek nie dostawał po
prostu nagle szału, nie ogarniał go amok i nie bluzgał z pianą na ustach na
tych „Żydów” w rządzie, w bankach, w szkole, w mediach itp. Jeśli by wspomnieć
pewne nazwiska, np. Berman, Słonimski, Michnik, to oczywiście pan Władek nie
omieszkał zwrócić uwagi na ich pochodzenie. Gdy była mowa np. o Polsce w
pierwszych latach instalowania się nowej władzy, podkreślał duży udział Żydów w
aparacie komunistycznej przemocy. Ale np. Kwaśniewski to był po prostu komuch,
a nie „Żyd”.
Antysemityzm pana Władka bardziej przypominał niechęć do
Niemców większości Polaków niż jakąś obłędną teorię spiskową, gdzie wszystkim
władają Żydzi. Dla pana Władka Żydzi głównie mieszkali w Izraelu, było ich
sporo w Stanach. Nie tropił jednak przedstawicieli tej nacji w poszczególnych
członkach tego lub owego polskiego rządu, nie dopatrywał się ich w takim lub
innym aktorze czy aktorce. W Polsce byli tylko ci, którzy ocaleli z Holokaustu
i po roku 1968. Bliżej mu więc było do jakiegoś antygermanizmu niż nienawiści
rasowej.
W porównaniu do pana Władka antysemityzm Andrzejka jest...
no cóż... bardziej siermiężny, bardziej taki „rough”. Mam wrażenie, że myśli Andrzejka
krążą niezmiennie już od wielu, wielu lat po tych samych, dobrze utartych
koleinach i że od lat niewiele się zmienia. Przypomina mi pod tym względem
pewną moją krewną, która ma jednego konika, ujeżdżanego niezmiennie od co
najmniej pół wieku, a może dłużej – opowieści o księżach, którzy mają kochanki,
piją i rozbijają się drogimi autami. Gdyby przeżyła kolejne 300 lat,
podejrzewam, że jej ulubiona tematyka nie uległaby zbyt wielkiej zmianie.
Dla Andrzejka więc „Żydzi” są w każdym rządzie. Czy będzie
to rząd PO, PiS, czy SLD, nie ma to znaczenia, to tylko zmiana dekoracji. Tak
naprawdę to „Żyd” Mateusz Morawiecki zastąpił „Żydówkę” Beatę Szydło, a ta „Żyda”
Tuska. Zaś „Żyd” Andrzej Duda zawetował ustawy reformujące sądownictwo. „Żydzi”
są w szkolnictwie, w bankach, w handlu, w Kościele (tak, tak! Nie wiecie o tym,
a dajecie „Żydom” na tacę, by paśli swoje grube brzuchy, a „Żyd” Jan Paweł II
sprzedał Kościół Żydom), w przemyśle filmowym (wiecie na przykład, ile taki
żydowski statysta dostaje dniówki? 3000 zł! I to wszystko „prawda”, a tylko oni
dostają role) i w ogóle w przemyśle rozrywkowym. Oni są naprawdę wszędzie!
Wszędzie!
Jeśli nie wierzycie, że dany celebryta, polityk, naukowiec,
biznesmen, aktor, pisarz, poeta to Żyd, możecie to sprawdzić w Internecie. Tam
są listy tych „Żydów” i możecie to zweryfikować. Zresztą Internet, tak jak
telefonia komórkowa (oczywiście opanowana przez „Żydów”!) służy temu, by wami
manipulować i prać wam mózgi (nie spytałem tylko, czy te listy „Żydów” też są
przez nich układane, czy dzielni Polacy jakoś obchodzą ich internetową
cenzurę).
Wizja Andrzejka jest tak naprawdę prosta jak drut.
Czarno-biała i w pewnym sensie bezpieczna (gdyby nie ci „Żydzi” oczywiście).
Łatwo się w takim świecie poruszać. Jeśli coś idzie źle – wiadomo, przecież to
„Żydzi” znowu namieszali! Aż dziw, że ci biedni Polacy jeszcze w ogóle istnieją
nad Wisłą! Tacy głupi, naiwni, łagodni, tak się dają wrobić w konia. Zupełnie jak Andrzejek, ale on przynajmniej wie, o co w tym wszystkim chodzi!
Antysemityzm Andrzejka i pana Władka niewiele więc mają ze
sobą wspólnego, poza nienawiścią do Żydów realnych lub wyimaginowanych rzecz
jasna.
Może łączy ich bardziej jeden fakt: obaj są (jeśli pan
Władek jeszcze żyje) na bakier z nauką moralną Kościoła.
W przypadku pana Władka oczywiste to było może bardziej dla
jego znajomych. Pan Władek bowiem chodził do kościoła na Mszę (może wciąż
chodzi) i na pozór był przykładnym ojcem i mężem (może wciąż jest). Tyle tylko,
że straszny był kobieciarz, a może lepsze byłoby określenie: „pies na baby”.
To, czego bowiem kiedyś miałem okazję być mimowolnym świadkiem, bardziej
przypominało ślinienie się psa na widok suczki. Tyle tylko, że pies nie ubiera
tego w słowa, a pan Władek tak (rozbierając jednocześnie w myślach potencjalną
zdobycz).
Andrzejek ponownie wypada tutaj na tle pana Władka bardziej
prymitywnie. Bo to zadeklarowany ateusz, a przynajmniej antyklerykał. Kościół
mu do niczego nie jest potrzebny, a poza tym przecież Kościół to „Żydzi”! Lubi
sobie zażartować, że w piekle czeka już na niego miejsce w kotle i że będzie mu
tam dobrze, bo ciepło. Chrystus ze swoją postawą nadstawiania drugiego policzka
jest dla niego niepoważny. Ani chodzenie do kościoła, ani spowiedź czy
sakramenty nie są mu do niczego potrzebne. Bo przecież „niczego złego nie
robi”, jedynie chwali to, co zrobił Hitler.
Andrzejek w gruncie rzeczy jest niegroźny, mimo swoich
wypowiedzi na temat wodza III Rzeszy. Wątpię, by kiedyś przyszło mu do głowy
choćby uderzyć prawdziwego Żyda. Jednak jego monotonna wizja świata jest mocno
nużąca. Kawa z nim smakuje jakoś gorzko. Dużo lepiej było ją popijać przy
różnych okazjach z panem Władkiem.
Andrzejek ma jeszcze jedno hobby (jeśli nie liczyć
majsterkowania, w czym jest prawdziwym mistrzem) – tzw. chemtrails. Robi nawet
temu zdjęcia.
Jeśli dobrze zdołałem się zorientować, te „chemtrails” to
smugi powstające za lecącym samolotem, a „w rzeczywistości” chemikalia
rozpylane nad Polską. Po co? Po to, jak wyjaśnia Andrzejek, aby nie było w
naszym ukochanym kraju urodzaju, aby obsiane pola nie obrastały zbożem, a krowy
się nie cieliły. Zdaje się, że dotyczy to także dzietności.
A któż miałby zadawać sobie tyle trudu, aby to świństwo
rozpylać nad Polską? – możecie spytać. No jak to kto? Jeszcze nie wiecie? To
przecież jasne i proste jak drut!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz