poniedziałek, 29 stycznia 2018

Kawa z antysemitą


Tak się składa, że w ostatnim czasie ze względów towarzyskich mam okazję spotykać się z pewnym antysemitą. Nazwijmy go dla wygody „Andrzejkiem”. Akurat klimat jakoś sprzyja ostatnio tego typu tematyce, więc może warto dla odmiany nią się zająć.

Jest to tak naprawdę drugi prawdziwy antysemita, jakiego w swoim życiu spotkałem. Pierwszego miałem okazję poznać dawno temu, bo aż w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Nazwijmy go dla ułatwienia wywodu „panem Władkiem”, bo człowiek był już z tej starszej nieco generacji.
Pana Władka również spotykałem wówczas w miarę często. Kiedy porównuję go do Andrzejka, mam wrażenie, że antysemityzm pana Władka był... jeśli to tak można określić... hm... nieco subtelniejszy. Czy to z racji lepszego wykształcenia, czy może tradycji rodzinnych – bo ojciec pana Władka, pilot w czasach II wojny światowej, był endekiem. A wiadomo: niedaleko jabłko pada od jabłoni.

Otóż pan Władek nie lubił Żydów i od czasu do czasu dawał temu wyraz. Jednak można było z nim normalnie porozmawiać o polityce, o gospodarce, o zmianach w Polsce. Jak z każdym innym. Pan Władek nie dostawał po prostu nagle szału, nie ogarniał go amok i nie bluzgał z pianą na ustach na tych „Żydów” w rządzie, w bankach, w szkole, w mediach itp. Jeśli by wspomnieć pewne nazwiska, np. Berman, Słonimski, Michnik, to oczywiście pan Władek nie omieszkał zwrócić uwagi na ich pochodzenie. Gdy była mowa np. o Polsce w pierwszych latach instalowania się nowej władzy, podkreślał duży udział Żydów w aparacie komunistycznej przemocy. Ale np. Kwaśniewski to był po prostu komuch, a nie „Żyd”.

Antysemityzm pana Władka bardziej przypominał niechęć do Niemców większości Polaków niż jakąś obłędną teorię spiskową, gdzie wszystkim władają Żydzi. Dla pana Władka Żydzi głównie mieszkali w Izraelu, było ich sporo w Stanach. Nie tropił jednak przedstawicieli tej nacji w poszczególnych członkach tego lub owego polskiego rządu, nie dopatrywał się ich w takim lub innym aktorze czy aktorce. W Polsce byli tylko ci, którzy ocaleli z Holokaustu i po roku 1968. Bliżej mu więc było do jakiegoś antygermanizmu niż nienawiści rasowej.

W porównaniu do pana Władka antysemityzm Andrzejka jest... no cóż... bardziej siermiężny, bardziej taki „rough”. Mam wrażenie, że myśli Andrzejka krążą niezmiennie już od wielu, wielu lat po tych samych, dobrze utartych koleinach i że od lat niewiele się zmienia. Przypomina mi pod tym względem pewną moją krewną, która ma jednego konika, ujeżdżanego niezmiennie od co najmniej pół wieku, a może dłużej – opowieści o księżach, którzy mają kochanki, piją i rozbijają się drogimi autami. Gdyby przeżyła kolejne 300 lat, podejrzewam, że jej ulubiona tematyka nie uległaby zbyt wielkiej zmianie.

Dla Andrzejka więc „Żydzi” są w każdym rządzie. Czy będzie to rząd PO, PiS, czy SLD, nie ma to znaczenia, to tylko zmiana dekoracji. Tak naprawdę to „Żyd” Mateusz Morawiecki zastąpił „Żydówkę” Beatę Szydło, a ta „Żyda” Tuska. Zaś „Żyd” Andrzej Duda zawetował ustawy reformujące sądownictwo. „Żydzi” są w szkolnictwie, w bankach, w handlu, w Kościele (tak, tak! Nie wiecie o tym, a dajecie „Żydom” na tacę, by paśli swoje grube brzuchy, a „Żyd” Jan Paweł II sprzedał Kościół Żydom), w przemyśle filmowym (wiecie na przykład, ile taki żydowski statysta dostaje dniówki? 3000 zł! I to wszystko „prawda”, a tylko oni dostają role) i w ogóle w przemyśle rozrywkowym. Oni są naprawdę wszędzie! Wszędzie!

Jeśli nie wierzycie, że dany celebryta, polityk, naukowiec, biznesmen, aktor, pisarz, poeta to Żyd, możecie to sprawdzić w Internecie. Tam są listy tych „Żydów” i możecie to zweryfikować. Zresztą Internet, tak jak telefonia komórkowa (oczywiście opanowana przez „Żydów”!) służy temu, by wami manipulować i prać wam mózgi (nie spytałem tylko, czy te listy „Żydów” też są przez nich układane, czy dzielni Polacy jakoś obchodzą ich internetową cenzurę).

Wizja Andrzejka jest tak naprawdę prosta jak drut. Czarno-biała i w pewnym sensie bezpieczna (gdyby nie ci „Żydzi” oczywiście). Łatwo się w takim świecie poruszać. Jeśli coś idzie źle – wiadomo, przecież to „Żydzi” znowu namieszali! Aż dziw, że ci biedni Polacy jeszcze w ogóle istnieją nad Wisłą! Tacy głupi, naiwni, łagodni, tak się dają wrobić w konia. Zupełnie jak Andrzejek, ale on przynajmniej wie, o co w tym wszystkim chodzi!

Antysemityzm Andrzejka i pana Władka niewiele więc mają ze sobą wspólnego, poza nienawiścią do Żydów realnych lub wyimaginowanych rzecz jasna.

Może łączy ich bardziej jeden fakt: obaj są (jeśli pan Władek jeszcze żyje) na bakier z nauką moralną Kościoła.

W przypadku pana Władka oczywiste to było może bardziej dla jego znajomych. Pan Władek bowiem chodził do kościoła na Mszę (może wciąż chodzi) i na pozór był przykładnym ojcem i mężem (może wciąż jest). Tyle tylko, że straszny był kobieciarz, a może lepsze byłoby określenie: „pies na baby”. To, czego bowiem kiedyś miałem okazję być mimowolnym świadkiem, bardziej przypominało ślinienie się psa na widok suczki. Tyle tylko, że pies nie ubiera tego w słowa, a pan Władek tak (rozbierając jednocześnie w myślach potencjalną zdobycz).

Andrzejek ponownie wypada tutaj na tle pana Władka bardziej prymitywnie. Bo to zadeklarowany ateusz, a przynajmniej antyklerykał. Kościół mu do niczego nie jest potrzebny, a poza tym przecież Kościół to „Żydzi”! Lubi sobie zażartować, że w piekle czeka już na niego miejsce w kotle i że będzie mu tam dobrze, bo ciepło. Chrystus ze swoją postawą nadstawiania drugiego policzka jest dla niego niepoważny. Ani chodzenie do kościoła, ani spowiedź czy sakramenty nie są mu do niczego potrzebne. Bo przecież „niczego złego nie robi”, jedynie chwali to, co zrobił Hitler.

Andrzejek w gruncie rzeczy jest niegroźny, mimo swoich wypowiedzi na temat wodza III Rzeszy. Wątpię, by kiedyś przyszło mu do głowy choćby uderzyć prawdziwego Żyda. Jednak jego monotonna wizja świata jest mocno nużąca. Kawa z nim smakuje jakoś gorzko. Dużo lepiej było ją popijać przy różnych okazjach z panem Władkiem.

Andrzejek ma jeszcze jedno hobby (jeśli nie liczyć majsterkowania, w czym jest prawdziwym mistrzem) – tzw. chemtrails. Robi nawet temu zdjęcia.

Jeśli dobrze zdołałem się zorientować, te „chemtrails” to smugi powstające za lecącym samolotem, a „w rzeczywistości” chemikalia rozpylane nad Polską. Po co? Po to, jak wyjaśnia Andrzejek, aby nie było w naszym ukochanym kraju urodzaju, aby obsiane pola nie obrastały zbożem, a krowy się nie cieliły. Zdaje się, że dotyczy to także dzietności.

A któż miałby zadawać sobie tyle trudu, aby to świństwo rozpylać nad Polską? – możecie spytać. No jak to kto? Jeszcze nie wiecie? To przecież jasne i proste jak drut!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz