wtorek, 29 stycznia 2013

O cepach ideologii i barierach nie do pokonania

Całkiem niedawno miałem okazję wymienić parę uwag z osobą podpisującą się jako Anielka. Anielka pod wpisem o Jerzym Pilchu usiłowała mnie przekonać, że powinienem się oddać lekturze felietonów tego pana, jakbym nie dość wyraźnie dał w swoim tekście do zrozumienia, że po zapoznaniu się z kilkoma felietonami tegoż oraz fragmentami jego prozy, uważam go za nudziarza pozującego na dowcipnisia i że nie zamierzam już sprawdzać, czy miałem pecha czy faktycznie całość jego twórczości jest taka. Powtórzę tylko to, co napisałem w swoim komentarzu do wypowiedzi Anielki: „czytanie Pilcha przypomina mi bolesną operację usuwania zęba i to zęba, który jest zdrowy (a więc operację całkowicie bezsensowną)”.

Mniejsza o Pilcha. Anielka jednak skrytykowała w swoim komentarzu teksty Andrzeja Horubały, pisząc, że stosuje on – jak to ładnie owa pani wyraziła – „kij od ideolo” czyli jak się domyślam „kij ideologiczny”, którym wali w swoich przeciwników. Ja bym tutaj posłużył się określeniem nawiązującym do znanego wiersza Herberta i powiedział o „cepach” („parę pojęć jak cepy”). Posłużyłbym się, gdyby ten zarzut był prawdziwy, ale prawdziwy nie jest. Otóż, Horubała nie ukrywa swoich poglądów. To prawda. Ba! Niejednokrotnie daje im silny wyraz i nawet gdyby ktoś miał wątpliwości, co do jego światopoglądu, jego wiary, jego preferencji politycznych, to po lekturze kilku jego artykułów mógłby sobie już jako taką opinię wyrobić. Sprawia to, że jego twórczość krytyczna (o powieściach się nie wypowiadam, bo nie znam) staje się wyrazista i nie pozostawia czytelnika w obojętności. Horubała bowiem postępuje jak ktoś, kto się najpierw przedstawia i mówi na przykład tak: „Jestem katolikiem, cenię sobie „Dzienniczek” siostry Faustyny, uważam, że pod Smoleńskiem stała się tragedia, z której żartować nie sposób, w samochodzie słucham takiej a takiej płyty…” itp., itd. A więc czytając jego teksty krytyczne wiemy, z kim mamy do czynienia, wiemy, czego może szukać w literaturze i dlaczego coś może mu się podobać bardziej niż inne rzeczy, a coś innego może go bulwersować.

Ale powyższe to jedna strona medalu. Jest bowiem i druga. Wiemy z jego działalności krytycznej jednak, że literaturę, że sztukę traktuje bardzo poważnie, że jest ona dla niego częścią życia, a osobiste wstawki w artykułach tym bardziej to podkreślają. Horubała więc nie ma litości dla „naszych”, jeśli według niego piszą rzeczy kiepskie, szuka też wartości u „tamtych” i je eksponuje, jeśli faktycznie takowe znajduje. Stara się zatem autor „Marzeń o chuliganie” być krytykiem rzetelnym, nie udającym obiektywizmu poprzez ukrywanie swoich poglądów, ale dążącym do obiektywizmu mimo zwykłych ludzkich ograniczeń. Więcej – śmiem twierdzić, że to te „ograniczenia” nakazują mu dążenie do obiektywizmu, szukanie okruchów prawdy i piękna tam, gdzie wydawałoby się znaleźć ich nie będzie łatwo.

Przykład? Mógłbym tych przykładów znaleźć sporo zarówno w „Marzeniach o chuliganie”, jak i w „Żeby Polska była sexy…”. Horubała jednak przyszedł mi z niespodziewaną odsieczą w pierwszym numerze tygodnika „Do Rzeczy”, w którym zamieścił recenzję „Włoskich szpilek” Magdaleny Tuli. Ów tekst jest niemal modelową ilustracją tego, co wyżej napisałem. Praktycznie już na samym początku autor nie ukrywa, co myśli o ideologicznych zaangażowaniach autorki, by potem… napisać wręcz pełen zachwytu, choć nie pozbawiony krytycznego zacięcia, pean na cześć jej najnowszej książki. O jego stosunku do zbioru opowiadań Magdaleny Tuli świadczy najlepiej podtytuł jego recenzji: „Wielka literatura zrodzona z rozpaczy”. W tym samym artykule Horubała nawiązuje zresztą do swojej innej recenzji, w której również potrafił docenić wartości literackie utworu pisanego przez drugą autorkę, z którą nie byłoby mu raczej po drodze pod względem światopoglądowym.

O co mi chodzi? Komentując wypowiedź Anielki zasugerowałem, że albo zna twórczość krytyczną Horubały z drugiej ręki, czyli jego tekstów w ogóle nie czytała, albo po prostu czytała te teksty pobieżnie i nieuważnie, będąc uprzedzona do autora z obcych jej światopoglądowo rejonów. Trudno mi bowiem inaczej wytłumaczyć tak niesprawiedliwą ocenę skierowaną pod adresem tego krytyka, jeśli faktycznie się jego recenzje czytało. Jest to dla mnie przypadek ilustrujący doskonale niepokojące zjawisko, jakim jest ocenianie autorów poprzez ich wybory polityczne bądź światopoglądowe albo nawet wybór czasopisma, w którym zamieszczają swoje teksty, bez jednoczesnej próby zapoznania się z tym, co owi autorzy faktycznie piszą, lub poprzestawanie na omówieniach serwowanych nam przez innych. W ten sposób należałoby odrzucić na przykład twórczość Ezry Pounda z powodu jego związków z włoskim faszyzmem albo poezję Gottfrieda Benna za jego zaangażowanie w nazizm, albo Izaaka Babla ze względu na bolszewizm – by przytoczyć parę skrajnych przypadków. Oczywiście nie ma możliwości abstrahowania od wyborów politycznych pisarza, bo ich konsekwencje mogą się odbić dość wyraźnie w jego twórczości i przemycanej w niej wizji człowieczeństwa i wyborów moralnych. Nie powinno to jednak być kryterium jedyne i decydujące.

Albo – żeby pociągnąć ten wątek dalej – czy fakt, że twórca drogi krzyżowej w angielskiej katedrze okazał się być pedofilem, podważa walory artystyczne jego dzieła? Czy to, że Szczepan Twardoch zamieszcza swoje teksty na łamach postkomunistycznej „Polityki” przekreśla już zupełnie jego twórczość literacką i jej rangę (przyznam się, że samego mnie to razi)? Czy miłość Tadeusza Konwickiego do Adama Michnika eliminuje jego twórczość z panteonu literatury polskiej? Przynajmniej tego, tworzonego przez prawicowych krytyków?

Przykładów można by mnożyć: Oto dziennikarz o wybujałym ego nazywa wybitnego poetę Rymkiewicza grafomanem oraz „idolem zidiociałej, katostalinowskiej Polski” (zaiste „interesujący” neologizm, żeby nie powiedzieć przemyślny oksymoron w stylu poetów baroku!). A to wszystko dlatego, że ten krytycznie odnosi się do idola „nowoczesnej” inteligencji. Oto z kolei pewien polityk – by przytoczyć przykład z innej niż literatura dziedziny – określa świetnego aktora, jakim bez wątpienia jest Marian Opania, „słabym kabareciarzem”, bo ten ośmielił się odmówić gry w filmie o katastrofie smoleńskiej (cóż z tego, jeśli nawet ów aktor wypowiedział przy tym parę niemądrych rzeczy?).

O jakich barierach nie do pokonania więc mówię? Chyba nie muszę już tłumaczyć. Nie zamierzam też twierdzić, że sam ich sobie nie stawiam. Choć nie widzę w tym powodu do dumy. Co nie oznacza, że łomot cepem przyjmę z jakąkolwiek pokorą.

5 komentarzy:

  1. I ja cenię sobie, nadzwyczaj, "Dzienniczek" Siostry Faustyny. Poetę zaś JMR, zwracam uwagę, postponują inni. Że mi z Horubałą zupełnie nie po drodze, a Pilch jest od niego warsztatowo o wiele lepszy, nie oznacza bynajmniej, itp. Nie moja wina, naprawdę. Nie oceniałam światopoglądu. Nie światopogląd Horubały powoduje, że mój sprzeciw budzi teraz z kolei stawianie go na równi z takimi odrzuco/anymi, jak Pound, Benn, Babel. Albo George.
    Tak, też mi przyszło do głowy, że była to, w gruncie rzeczy, sprawa smaku.
    Jak również wydało mi się, najwyraźniej słusznie, co zresztą wyraziłam expressis verbis, niczego nie ukrywając (zechciej tylko, błagam, nie twierdzić, że widzisz tu podobieństwo między Horubałą a mną!), że zrozumiałeś mój pierwszy komentarz, Autorze, mimo iż twierdziłeś inaczej.
    Więcej nawet: okazuje się, że posłużył Ci jako punkt wyjścia do kolejnego wpisu. :D.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zainteresowało mnie, co za zęby.
    No i rzeczywiście, wcześniej nie czytałam Twojego komentarza - starałam się być konsekwentna, obiecałam się wszak nie narzucać.
    Do uprzedniego nieczytania przyznaję się więc, bez bicia (cepem), ale nie oznacza to, że nie będę protestować przeciwko Twoim domniemaniom. Nie nazwę ich insynuacjami, nie ten kaliber. Po prostu, mało co tak lubię, jak trafne wnioski dotyczące mojej osoby - o inne osoby tym razem mniejsza.
    Choćbyś nie był zainteresowany, wyjaśniam zatem: do tramwaju nie podbiegam, kawy nie piję, nie czując się i nie będąc w pełni przytomną nie szwendam się po blogowiskach i nie komentuję cudzych wpisów.
    Na koniec jeszcze siostrzane upomnienie: nagłówek "droga Anielko" brzmi, po pierwsze, strasznie protekcjonalnie, po drugie zaś... A, kobiety trzeba, żeby wiedziała, co mam na myśli. Przy czym tak zwana poprawność polityczna (o której, nie wykluczam, sądzimy podobnie) nie ma z tym nic wspólnego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Droga Anielko,
    jeśli ktoś się podpisuje jako "Anielka", to piszę "Droga Anielko". Jeślibyś się podpisała jako np. "Anielka Kowalska", to być może napisałbym: "Szanowna Pani". Z protekcjonalnością więc niewiele ma to wspólnego.
    Pozostanę przy swojej opinii o Horubale (i o Pilchu), a przytoczenie kilku poetów, którzy brzydko się bawili (o naszym Miłoszu, Szymborskiej czy Różewiczu nie wspominając)nie oznacza zaraz, że stawiam ich na równi z Horubałą czy vice versa. Jednak co innego krytyka, a co innego poezja. Więc nawet mi przez myśl nie przeszło, że można to zestawiać na tym samym poziomie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ano właśnie. Może o to chodzi, że przez myśl Ci nie przeszło, a napisałeś. Że w ten sam sposób należałoby, itd. I wiele innych rzeczy. Że jak ktoś podpisuje się tak, jak się podpisuje, to Ty zwracasz się do niego tak, jak się zwracasz. Nieważne, że brzmi to protekcjonalnie (oraz obcesowo i niedelikatnie) - wiesz przecież lepiej, co ma z czym wspólne coś i co. Zwracaj się więc. Ale zapewniam Cię: nie tylko Horubała jest katolikiem i nie tylko z tragedii w lesie smoleńskim nie należy się śmiać. Ale nieśmiania się z tragedii nie należy uznawać za tytuł do chwały, w dodatku własnej. A jeśli uważa się czyjeś opowiadania aż za wielką literaturę, po co przedstawiać swój punkt widzenia na "ideologiczne zaangażowania" autora (czyli autorki), po co wyciągać "Dzienniczek"? Horubała, Twoim zdaniem, ładnie się bawi? Tak, a zwrot "miłego dnia" jest bardzo uprzejmy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Szanowna Pani,
    znowu brniemy w te same koleiny, co staje się po prostu nudne. Osobiście nie miałbym nic przeciwko temu i nie uznałbym to za wyraz protekcjonalności, gdyby Pani napisała: "Drogi Terezjuszu". Internet rządzi się swoimi prawami i ludzie częściej zwracają się tutaj per "ty" niż "Pan/Pani". W tzw."realu" jestem dużo bardziej powściągliwy w przechodzeniu na "ty" uważając, że pewien dystans jest w pewnych sytuacjach po prostu zdrowy.
    Po raz kolejny przekonuję się, że Szanowna Pani nie zna tekstów krytycznych Horubały, bo wiedziałaby do jakich artykułów tegoż nawiązuję pisząc o np. "Dzienniczku" siostry Faustyny i o co mi tak naprawdę chodzi, gdy przytaczam inne przykłady. Może warto, jeśli ma się czas oczywiście, przeczytać od deski do deski np. "Żeby Polska była sexy...", a potem wdawać się w polemikę?
    Moim zdaniem Horubała ładnie się bawi. Choć nie ze wszystkim, co pisze, się zawsze zgadzam. Na czym miałoby niby polegać to "złe bawienie się"? Horubała nie pisał ód na cześć Stalina ani żadnego innego tyrana, nie kolaborował z komunistycznym reżymem, gdy polskim chłopakom strzelano w tył głowy lub pakowano do bydlęcych wagonów i posyłano na Syberię lub obozów koncentracyjnych, nie należał też do partii komunistycznej. Tak brzydko bawili się Miłosz, Szymborska, Różewicz i paru innych. Miłosz, mimo że potrafił wyrzucić za drzwi lewackiego agitatora na kampusie w Stanach Zjednoczonych, jednocześnie wypisywał bzdury o tym, że lepiej było zostać członkiem partii komunistycznej niż być polskim patriotą. I mamy teraz pokłosie (nomen omen) durniów, którzy plują na Polskę i wstydzą się swojej polskości i najchętniej by o niej zapomnieli. Innym przykładem choroby polskiej inteligencji jest, jak diabelski chichot zza grobu, nagroda im. Adama Włodka, którą nam zapisała w spadku wielka noblistka. Mam nadzieję, że po protestach nigdy jej nie przyznają, chociaż głowy bym nie dał. Ubecki donosiciel jako patron utalentowanej młodzieży!
    Poza tym literatura jest, czy się tego chce czy nie, dziedziną wartościowania, wyborów tak moralnych, jak i estetycznych, stawiania pytań. Horubała czyta literaturę w konkretnym kontekście zarówno osobistym, jak i społecznym. Nie pisze tekstu stricte naukowego, w którym bezstronność jest ideałem. Horubała, tak jak to rozumiem, żyje literaturą, ona mu coś mówi o świecie, stawia pytania mniej lub bardziej udolnie. Jak dla mnie jest ów krytyk aż nawet nazbyt liberalny w swoim poszukiwaniu wartości tam, gdzie na pozór znaleźć ich wydaje mi się niemożliwością.
    A zresztą jak uciec od ideologii, uwikłania w politykę, jeśli np. reżyser wystawia sztukę na podstawie "Wyzwolenia" Wyspiańskiego, po której ujrzeniu sam Wyspiański by wpadł w wściekłość? Jak pisać o takim spektaklu bez wartościowania, bez wspomnienia o tym, że inspiracją dla polskiego dramaturga była myśl Dmowskiego? Zachwycać się grą aktorów? Poprzestać na podziwianiu dekoracji i muzyki? Wolne żarty!
    Po co zresztą to wszystko piszę? By za chwilę znowu wrócić w na te same tory?

    OdpowiedzUsuń