Nie mam teraz ani czasu na czytanie (nad czym ogromnie boleję), ani na pisanie. Więc jeśli coś już czytam, to jest to lektura powolna, tuż przed snem, drobnymi fragmentami, póki jestem jeszcze jako tako przytomny.
„Dzieje duszy” św. Teresy od Dzieciątka Jezus czytane po „Roku myśliwego” Miłosza. Jaki kontrast! Lektura książki Miłosza wywołała u mnie mieszane uczucia. Odłożyłem ją z niesmakiem mimo fragmentów, które uznałbym za intrygujące, inspirujące lub po prostu piękne. Dałem temu wyraz dwa razy na swoim blogu. Miłosz momentami zbliża się do pełnej szczerości, ale jednak ciągle się broni. Nie zmienia to faktu, że świństwo pozostaje świństwem i nad zaangażowaniem intelektualistów w totalitaryzmy XX wieku nie można przejść do porządku dziennego. Książka Miłosza w gruncie rzeczy pokazuje mizerię dwudziestowiecznego intelektualisty czy też intelektualisty przełomu XX i XXI wieku. Najgorsze jest to, że ta spuścizna Miłosza jest przyjmowana przez gros polskich intelektualistów na klęczkach i tak, jak mamy karykatury Gombrowicza, popłuczyny po Gombrowiczu (sam Gombrowicz pewnie w grobie się przewraca), tak mamy karykatury Miłosza, pozbawione jednak miłoszowego talentu. Spuścizna Miłosza to jad, którym zatruty jest organizm polskiej kultury, myślenie o polskiej kulturze i historii. Co nie oznacza, bym potępiał w czambuł całą jego twórczość i by obce mi były zachwyty nad jego poezją.
„Dzieje duszy” mogą razić sentymentalizmem, mogą się wydawać wręcz naiwne, dziecięce, ale jakże krystalicznie czyste! Co za czystość tonu! W tym nie ma kłamstwa, a Miłosz wije się jak piskorz i przyznaje się i nie przyznaje, i „zstępuje do swoich wstydów” i wydobywa się z tego bagna, by palnąć zaraz jakieś okrutnie niewiarygodne głupstwo wołające o pomstę do nieba. Cóż z tego, jeśli nawet literacko książeczka św. Tereski nie dorównuje książce naszego noblisty! (A nie dorównuje?) Ale jest jak haust świeżego powietrza po dusznej atmosferze jakiejś speluny, gdzie robi się szemrane interesy i gdzie duszę diabłu można sprzedać za garść srebrników, by potem się tłumaczyć, że innego wyjścia nie było albo że to lub tamto. Jakże rozczulające są „grzechy” św. Tereski w porównaniu z tym bagnem moralnym, które opisuje nieżyjący polski poeta!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz