Są tacy autorzy, których książek nigdy pewnie nie przeczytam. Nie, nie dlatego, że nie mam na to czasu. Z drugiej strony, gdybym wygrał w totolotka (raczej marne szanse, bo nie kupuję losu, choć przekupić los byłoby niezłą sprawą), to może, może – ale nie na pewno – poświęciłbym im parę chwil z nudów, by się przekonać, czy mam rację. A więc są tacy autorzy, którzy marne szanse mają na to, że wcisną mi swój produkt, choć ich nazwiska bywają głośne, budzą „kontrowersje”, są uznawane za wybitne zjawiska lub znajdują się na pierwszych miejscach list bestsellerów. Dlaczego? Ano dlatego.
Przypadek I – Jerzy Pilch. Z autorem tym zetknąłem się – jeśli mnie pamięć nie zawodzi – na łamach nieświętej pamięci „brulionu”. Był to fragment jakiejś prozy. Chyba jednej z głośnych książek tego autora. Czytałem to i ziewałem czekając z niecierpliwością końca, a w zasadzie to wcale mnie nie interesowało, jaki ten koniec będzie i czy w ogóle. Było to jakieś silenie się na dowcip przez kogoś, kto nie ma poczucia humoru, jakieś próby baletu podejmowane przez hipopotama. Toteż dziwiło mnie, że nazwisko Pilcha stawało się coraz głośniejsze. Powodu zrozumieć nie byłem w stanie. A potem wyjechałem na parę lat na obczyznę. Kiedy wróciłem, Pilch był już uznanym autorem. O Pilchu się mówiło. Pilcha się czytało. Na podstawie Pilcha nawet się zrobiło film. Jednak ja pamiętałem tamten nieszczęsny fragment i po Pilcha sięgnąć jakoś nie czułem potrzeby. A utwierdzały mnie w tej niechęci czytane omówienia i recenzje.
Później jakoś się tak złożyło, że w swojej naiwności uwierzyłem (choć szybko się przekonałem, że to nieprawda), że gazeta „Dziennik” może się stać prawicową alternatywą (o słodka naiwności!) dla pewnego arcyliberalnego brukowca dla intelektualistów i siłą rozpędu ją kupowałem. Kupując więc dziennik „Dziennik” ze zdziwieniem dowiedziałem się, że na jego łamach felietony będzie zamieszczać Jerzy Pilch. Ze zdziwieniem, bo jakoś wciąż nie wierzyłem w wybitność autora. Stwierdziłem, że wobec tego będzie to okazja przekonać się, czy ów pisarz jest czegoś wart. Próby czytania tych tekstów utwierdziły mnie tylko ponownie w moim mniemaniu. Z felietonem miały one niewiele wspólnego. Bo zamiast lekkości listka miały ciężar szkolnego wypracowania z trudem i na siłę napisanego. A przy tym sprawiały wrażenie, że oto stary nudziarz pozuje na śmiesznego trefnisia. Zapamiętałem z nich tylko jakże „subtelne” słowo „Kaczor” oraz mgliste wyobrażenie jakichś nudnych dywagacji na temat footballu (w tym drugim przypadku mogę być niesprawiedliwy, bowiem piłkę kopaną generalnie uważam za nudziarstwo).
I znów upłynęło nieco czasu. Jadąc samochodem i słuchając Dwójki usłyszałem fragment „Dziennika” Pilcha. Znakomicie czytany przez jednego ze znanych aktorów. Cóż z tego, że znakomicie, skoro to wszystko zajeżdżało popłuczynami po Gombrowiczu. Gombrowiczem Pilch mówił nie mówiąc przy tym nic oryginalnego. I znów to silenie się na dowcip, ten balet hipopotama. Jakieś pitolenie o butach czy innych skarpetkach. Moje rozdrażnienie narastało i już wiedziałem, że choćby mi za czytanie Pilcha dodawali ekskluzywne wydanie „Szkiców piórkiem” Andrzeja Bobkowskiego, to na takie męki i udręki dobrowolnie nie pójdę i już!
A przed paroma dniami przeczytałem na łamach „Uważam Rze” recenzję wspomnianego dziennika. Recenzję napisał Andrzej Horubała. I okazało się, że Horubała mówi to, co sam już wcześniej sądziłem – że Pilch nie ma mi nic, ale to nic sensownego do powiedzenia. I że szkoda na niego mojego czasu i pieniędzy. A następująca uwaga przyjaciela Horubały, utwierdziła mnie tylko raz jeszcze i chyba ostateczny w moim przekonaniu:
Mój przyjaciel ze śmiechem mówi, że Pilch to fenomen pisarza, który pisze, pisze i pisze, i im więcej pisze, tym bardziej widać, że nie ma kompletnie nic do powiedzenia.
Wprawdzie Horubała mnie zaskoczył wspominając o Pilchowym „dowcipie”, „łatwości” czy „felietonowości jego talentu”, których ja akurat u autora „Spisu cudzołożnic” nie dostrzegałem ani krztyny. Skąd ta opinia Horubały? Nie mam pojęcia. W końcu nic poza krótkimi fragmentami pana Pilcha nie czytałem. A może jako papista nie łapię luterańskiego poczucia humoru? Ale w końcu de gustibus est non disputandum.
Jedyne co w tej całej sprawie cieszy, to powrót tekstów krytycznych Horubały na łamy tygodnika. Znów w dziale kultury „Uważam Rze” zrobiło się ciekawie, kontrowersyjnie i ostro.
Ciąg dalszy zapewne nastąpi.
Już, już miałam się odezwać w sprawie Pilcha, ktorego akurat dużo więcej przeczytalam, niż Ty (jak wnoszę z tego tekstu), ale po chwili sie zorientowalam, że tu chyba jednak nie tyle o pisarstwo idzie, co o polityke (a propos wspomnianego wdzięcznego słowa "Kaczor") i w tym momencie uznałam, że się jednak w tej sprawie nie odezwę.
OdpowiedzUsuń(Nie odezwałam sie, prawda? ;))
Nie, nie o politykę chodzi i z polityką nie ma to akurat nic wspólnego i szczerze powiedziawszy polityka mnie w tym przypadku akurat g... obchodzi. Czytanie literatury tylko przez pryzmat polityki jest po prostu głupie i proponowałbym nie imputować mi takich intencji.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą przykro mi, że w tak uproszczony sposób odczytałaś ten tekst.
OdpowiedzUsuńW którym tyle przecież treści bynajmniej nie łatwych (niełatwych). Również dla mnie do przełknięcia, inne pominę. Przykład? Ano, okazuje się, Horubałę trzeba czytać, nie Pilcha. Jeśli już mam wybierać, to zdecyduję się na prozę drugiego z wymienionych - podkreślając wszakże, iż dobrowolnie tylko na felietony, z którymi można się nie zgadzać, ale których istotą nie jest walenie kijem od ideola w lepszych od siebie przynajmniej warsztatowo (o lepszości innej ani myślę się wypowiadać - co natomiast kto pisze i jak, widać gołym okiem).
OdpowiedzUsuńDroga Anielko,
OdpowiedzUsuńprzykro mi, ale Twój tekst jest dla mnie kompletnie niezrozumiały. Może to dlatego, że nie czytam Pilcha, a raczej teksty krytyczne Horubały (o jego powieściach się nie wypowiadam, bo nigdy ich nie poznałem). Jak wyłożysz jaśniej swoją myśl (uwzględniając moje wąskie horyzonty poznawcze i małą objętość mózgu) to możemy porozmawiać. Pozdrawiam
Ależ, ależ - naprawdę Ci przykro? Ależ, ależ - naprawdę kompletnie? Ależ, ależ, rozmawiamy przecież, objętości mając wszystkiego, jakie mamy. Ja tam zresztą objętości mózgu nie mierzę, ani sobie, ani innym, bo trzeba by taki mózg najpierw na przykład przełożyć do słoja, żeby pomiar był naprawdę dokładny. Co do horyzontu, uważam, że nawet wąski można poszerzyć. Tylko akurat lektura tekstów krytycznych Andrzeja Horubały nie służy temu najlepiej, bo one zanadto, jak na mój kobiecy gust przynajmniej, są z(a)ideologizowane - uwaga,kij od ideolo pojawia się ponownie! - a literacko nie takie znów dobre (Pilch jest lepszy, wierz mi - jak go nie lubię, tak przyznaję). Więc musiałaby to być lektura krytyczna :). Obiecuję się nie narzucać w przyszłości, Twój komentarz do mojego komentarza uznając za protokół rozbieżności. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDroga Anielko,
OdpowiedzUsuńfaktycznie zgody nie będzie. Wybacz, ale to pewnie ten krwiak czy guz mózgu, który powoduje, że jednak bardziej jestem skłonny głosować na Republikanów niż na Demokratów. Operacja już nie pomoże. Za stary jestem.
Horubała nie ukrywa swoich poglądów, dzięki czemu jego pisarstwo jest wyraziste i krwiste. A przy tym pierze po mordzie równo, na lewo i na prawo, chociaż stara się w pranym dostrzec wpierw też bliźniego swego i zobaczyć chociaż cień szansy, że od prania powinien odstąpić. Mylić się może, bo kto się nie myli? Ale za to wkłada kij w mrowisko i dlatego obrywa równiez z prawa i lewa.
Muszę mieć cholernego pecha, bo to, co czytałem z Pilcha było wtórne, nudne jak flaki z olejem, bucowate, wysilone i śmierdziało popłuczynami po Gombrowiczu (który oczywiście wielkim pisarzem jest i niejeden Pilich jego językiem mówi i mówić jeszcze będzie). Po latach przekonałem się, że jednak rację miał Horubała z "Marzeń o chuliganie", kiedy prowokacyjnie stwierdzał, iż Gombrowicz to największy pisarz PRL-u. Dodałbym, że również III RP. Czego Pilch dowodem zdaje się być. I niech sobie będzie. W końcu - co on mnie obchodzi?
Złóż mój komentarz na karb właściwej słabej płci niekonsekwencji. Dostrzegać bliźniego w bliźnim, a następnie go z buta... Można i tak. I kij w mrowisko można włożyć, czemu nie - ekologia to wszak New Age i RP aż boję się pomyśleć która, a mrówki na pewno nie korona stworzenia. Można lepszych od siebie prać po mordzie, nie przeczę. I jeszcze mieć zwolenników. Nie samych, mam nadzieję, Tumorów Mózgowiczów, bo to czysty horror byłby i zgroza, nikomu nie życzę. Ani czytelników, którzy jak kadzidła przy lekturze im zabraknie, zaraz czują smród popłuczyn. Spróbuj felietonów Pilcha, doradzę uparcie - ale dopiero, jak coś Cię zacznie obchodzić. Dopóki nie, wystarczy Horubała, zgadzam się.
OdpowiedzUsuńDroga Anielko,
OdpowiedzUsuńdziękuję, postoję, nie spróbuję. Jeśli nie powiedziałem tego dość wyraźnie, to wyrażę to w ten sposób: czytanie Pilcha przypomina mi bolesną operację usuwania zęba i to zęba, który jest zdrowy (a więc operację całkowicie bezsensowną). Albo jeszcze inaczej: poczucie humoru Pilcha przypomina mi to pewnego agenta FBI z filmu "Catch me if you can".
A wracając do Twojego powtarzanego argumentu o jakimś rzekomym kiju (cepie) ideologicznym Horubały, to widać wyraźnie, że jego teksty krytyczne musisz znać z drugiej ręki lub czytałaś je pospiesznie (i bez sensu) między kawą a biegiem do porannego tramwaju, niezbyt przytomna i z negatywnym nastawieniem do świata, a zwłaszcza ludzi, z którymi Ci nie po drodze albo którzy Ci na drodze stoją.