środa, 20 stycznia 2016

Losy Nadberezyńców – nasze losy

Dawno nie drżałem tak bardzo o los postaci literackiej, jak w przypadku Zygmunta Dub-Dubowika, bohatera powieści „Losy pasierbów” Floriana Czarnyszewicza.

Książka ta – jak to określa się w języku angielskim – to istny „page-turner”, od którego siłą i groźbą trzeba odrywać. Dziwi więc niska ocena tej powieści przez krajana Czarnyszewicza – M.K. Pawlikowskiego – jedynym wytłumaczeniem jest chyba tylko zwykła zazdrość drugiego pisarza, bo inni krytycy wysoko oceniali walory tego utworu autora „Nadberezyńców” (choć z drugiej strony Pawlikowski wychwalał właśnie „Nadberezyńców”).

Florian Czarnyszewicz daje w swoim utworze przejmujący obraz polskiej emigracji zarobkowej w Argentynie. Śledzimy losy, wspomnianego już wyżej, Zygmunta Dub-Dubowika – polskiego żołnierza, byłego uczestnika wojny polsko-bolszewickiej i uciekiniera z terenów dawnej Rzeczpospolitej, które po traktacie ryskim przypadły bolszewikom w udziale – oraz jego rodziny od momentu przybycia do Ameryki Południowej pod koniec lat dwudziestych. Jak zauważa Maciej Urbanowski w posłowiu, jest to „zamknięcie swego rodzaju tetralogii, jaką stanowią »Nadberezyńcy« (1942), »Wicik Żywica« (1953) oraz »Chłopcy z Nowoszyszek« (1963)”. Jest bowiem Zygmunt krajanem tytułowych bohaterów wymienionych książek.

Przedstawia przy tym autor „Nadberezyńców” bogatą panoramę różnych postaci i charakterów – od najpodlejszych kanalii i szumowin, poprzez zwykłych, niczym szczególnym nie wyróżniających się emigrantów, bezrobotnych i bezdomnych usiłujących radzić sobie w nowej sytuacji, aż po ludzi prawego charakteru, gotowych pomóc bliźniemu i w trudnych warunkach zachowujących godność i szlachetność postępowania. Uderza też w książce bogactwo i różnorodność języka, która odzwierciedla rozmaitość typów ludzkich i narodowościowych. Bohater napotyka bowiem nie tylko rodaków z obszarów dzisiejszej Białorusi – Polaków i Białorusinów, ale też Ukraińców, Chorwatów, rdzennych Argentyńczyków, Rosjan i Żydów.

„Losy pasierbów” powinni przede wszystkim przeczytać wszyscy ci, którzy czytali „Trans-Atlantyk” Gombrowicza. Nie tylko z tej racji, że akcja powieści Czarnyszewicza rozgrywa się w Argentynie, ale także z tego powodu, że odmienne jest i doświadczenie literackich postaci w tej powieści, jak i odmienne nastawienie do spraw związanych z Polską, religią, tradycją. Utwór Czarnyszewicza to przede wszystkim gorzki obraz ciężkiej doli emigrantów z Polski, dla których Ojczyzna nie znalazła miejsca i którym nie potrafiła pomóc, a którzy w nowych, obcych warunkach usiłowali, często z ogromnych trudem, utrzymać się na powierzchni, urządzić sobie życie na obczyźnie ciężką, wyczerpującą pracą.

Można się domyślić, że sporo tutaj przetworzonych doświadczeń samego autora, który przecież też pracował w rzeźni, jak przez pewien czas jego bohater, a więc ponownie – jak w „Nadberezyńcach” i „Wiciku Żywicy” tego samego autorstwa czy w cyklu powieściowym M.K. Pawlikowskiego – nadaje to jego utworowi rangę autentyzmu. I podobnie, jak w przypadku „Wicika Żywicy”, można powiedzieć, że powieść ta jest jak najbardziej na czasie, jeśli wziąć pod uwagę tę ogromną – przytłaczającą wręcz – masę polskich emigrantów zarobkowych – choć warunki, styl życia i niebezpieczeństwa, na jakie napotykają, a także kraje docelowe się zmieniły.

Nie zmieniło się jednak jedno – pokusa wtopienia się w krajobraz, porzucenia swoich zwyczajów, religii i zasad moralnych. Czarnyszewicz daje żywy obraz m.in. tej grupy emigrantów, którzy zdołali się w Argentynie „ustawić”, a jednocześnie bardzo szybko zaczęli się odnosić z pogardą do zwyczajów przywiezionych z Polski. Degrengolada moralna kusi bohaterów powieści błyskotkami i blichtrem życia ułatwionego. Niektórzy się jej poddają. Inni podejmują próbę walki z nią mniej lub bardziej poradnie. Jeszcze inni po prostu się jej opierają, nie dając się zwieść żadnej „synczyźnie” ani po prostu zwykłemu prostytuowaniu się.

Co gorsza – Zygmunt, ku swojemu zdumieniu, spotyka na ziemi argentyńskiej swoich zaciekłych wrogów – bolszewików. I – podobnie jak tamci w Polsce i na ziemiach utraconych na rzecz Związku Sowieckiego – są oni gotowi uciec się do najpodlejszych czynów, nawet do zbrodni, byle pozbyć się swojego przeciwnika. A spotyka ich wśród krajan, wśród ludzi, którzy podobnie jak on wyemigrowali w poszukiwaniu lepszego życia.

Konstrukcja powieści jest w pewnym sensie na wskroś nowoczesna, z jej otwartym zakończeniem, przypominającym zakończenia filmów hollywoodzkich – niby rozstrzygającym, ale niedopowiadającym, dającym możliwość rozwinięcia tematu w kolejnym tomie. Taką możliwość dają też różne poboczne wątki, a więc pozwala to domyślać się, że autor planował w przyszłości powrót do swoich bohaterów albo nawiązanie do ich losów, tak jak uczynił to w „Wiciku Żywicy”, w którym powracają bohaterowie jego „Nadberezyńców”. Niestety (albo – stety) te niedopowiedzenia pozostawiają już tylko pole do popisu wyobraźni czytelnika, gdyż autor po „Losach pasierbów” napisał jeszcze tylko jedną powieść, ale ponownie dziejącą się na zagrabionych terenach I Rzeczpospolitej. Kto wie, gdyby nie ciężka praca w rzeźni, gdyby nie trudne warunki życia, gdyby miał możliwość poświęcenia się jedynie pracy literackiej, być może pisarz dałby nam kolejny tom „Losów pasierbów” albo nawet serię powieści przedstawiających losy Kozyra, tajemniczego polskiego policjanta w argentyńskiej służbie, panów z polskiego Towarzystwa, Żyda Szmulki i innych postaci, które się przez omawiany utwór przewinęły? A może po prostu chciał, aby już takie ich losy pozostały – niedopowiedziane, nieodgadnione, tajemnicze – jak losy ludzi, których tylko na chwilę spotykamy w swoim życiu, by ich już nigdy więcej nie spotkać ponownie, nawet jeśli przez jakiś czas byli nam dość bliscy?

*
Ze staroświeckiej czarno-białej fotografii na skrzydełku okładki „Losów pasierbów” patrzy na mnie szczupły mężczyzna w garniturze. Przystrzyżone wąsy, chuda twarz, starannie przyczesane krótkie włosy... Gdyby ta fotografia znalazła się jakimś przypadkiem wśród moich rodzinnych zdjęć, w pierwszej chwili pomyślałbym, że to dziadek ze strony mojej Mamy. Potem, przyglądając się uważniej, dostrzegając pewne różnice w fizjonomii, może doszukiwałbym się w tej postaci brata dziadka, którego nie miałem okazji poznać. Nie wiem, czy to znak czasów, po prostu ślad epoki – jej stylu czy po prostu jakaś charakterystyczna dla Kresowiaków cecha w rysach twarzy. Mój dziadek zresztą nie pochodził z terenów obecnej Białorusi, ale obecnej Ukrainy. W każdym razie jest mi przez to Czarnyszewicz jakoś jeszcze bliższy. A w czasie ostatniego rodzinnego spotkania wujek ze strony mojej żony wspomniał o bracie jej dziadka, który wyemigrował właśnie do Argentyny. Tak więc to wszystko się jakoś zapętla, nakłada, łączy... Nasze losy, losy Polaków... Nasza tożsamość, miejsca, z których pochodzimy, gdzie mieszkały pokolenia naszych przodków, miejsca, które obrosły legendą i które zostały utracone...

Florian Czarnyszewicz, Losy pasierbów, LTW, Łomianki 2015.

1 komentarz:

  1. Niesamowita książka, gotowy materiał na sensacyjny serial w stylu HBO. Uniwersalna historia. Tak, chciałoby się, aby autor napisał część 2 i "pociągnął" kilka wątków dalej. Ale może i dobrze, że tego nie zrobił i czytelnikom oszczędził kolejnych nerwów.

    OdpowiedzUsuń