piątek, 29 stycznia 2016

„Jadwiga” albo lekcja pokory – notatki na marginesie lektury

„W kieszeni mieliśmy Berensona wszyscy: ja, Herling, Herbert”. 

Trzeba w gruncie rzeczy mieć tupet, by napisać takie zdanie – umieścić się pośród wielkich literatury polskiej (ale przecież nie tylko polskiej, bo w istocie europejskiej, światowej). Ale też tupet ten nie jest czymś nieuzasadnionym. Nawet gdyby Marta Kwaśnicka nie napisała tego zdania, skromnie udając, że nie dorasta do pięt wymienionym autorom, to i tak wpisuje się w ciąg sławnych polskich pisarzy, eseistów, ustawia w tej sztafecie pokoleń, która odbija trzymanymi w rękach zwierciadłami literatury (albo choćby drobnymi lustereczkami) odległe światełko, zapalone jeszcze w mrokach przeszłości.

Swoją nową książką Kwaśnicka udowadnia, że należy do pisarzy najlepszych, że jej znakomity debiut książkowy – „Krew z mlekiem” – nie był jedynie jednorazowym rozbłyskiem, po którym autorka już tylko odcina kupony od sławy, jaką on jej przyniósł, daremnie usiłując stworzyć coś równie oryginalnego. 

*
„Jadwiga” Kwaśnickiej to nie jest po prostu biografia królowej, chronologiczna opowieść o jej życiu. To raczej podróż w czasie i przestrzeni, nieustannie zmieniająca się perspektywa, skupianie się na jakimś szczególe związanym z królową albo na pozór odległym od Andegawenki (jak „Boska Komedia” Dantego), ale w taki czy inny sposób z nią powiązanym, a potem rzut oka na zapierającą dech w piersiach wizję wieków upływającej historii. Ten roller coaster jednak nie jest tylko szaleńczym pędem, nie jest chaotyczny (co zauważył o. Janusz Pyda w tzw. „blurbie”) i bezładny, jak przerzucanie na ekranie kolejnych stron komputerowych. To w rzeczywistości system wzajemnych powiązań, przenikań się, nakładań różnych rzeczywistości tworzących to, co nazywamy kulturą europejską. Jak zauważa bowiem Marta Kwaśnicka: „Kultura to wielki palimpsest, spod jednego wątku co chwila wyłania się drugi”. 

*
Czytając „Jadwigę” – podobnie zresztą, jak „Krew z mlekiem” tej samej autorki – czytelnik uświadamia sobie, że o cywilizacji europejskiej nie sposób mówić bez mówienia o Kościele, bez wspominania religii katolickiej i zainspirowanej nią literatury, sztuki, muzyki. To znaczy – można, ale wówczas obraz będzie fałszywy, niezgodny z rzeczywistością, wypaczony. Tak samo zresztą, gdyby pozbawiono go elementów związanych z kulturą antycznej Grecji i Rzymu. Europa to chrześcijaństwo. Bez niego Europy by nie było. A jeśli nawet, to słowo „Europa” znaczyłoby coś zupełnie, ale to zupełnie innego, tak jak zupełnie inny zespół skojarzeń nasuwa słowo „Azja” czy „Ameryka Południowa”. 

*
Po lekturze „Krwi z mlekiem” oraz „Jadwigi” można by nazwać Martę Kwaśnicką konserwatywną feministką, gdyby nie fakt, że takie określenie młodej polskiej eseistki mogłoby być mylące, a i chyba nie w smak samej autorce. W końcu przymiotnik „konserwatywny” niekoniecznie musi oznaczać przywiązanie do starych dobrych wartości, religii i tradycji konstytuujących Europę, ale może po prostu być rozumiany jako obstawanie generalnie przy zasadach, które przyświecały założycielom u początków danego ruchu – w tym przypadku feministkom. Jeśli jednak nasuwa się określenie „konserwatywna feministka”, to dzieje się tak dlatego, że Marta Kwaśnicka, chyba jak nikt inny dotąd w polskiej literaturze, pisze o roli kobiet w historii europejskiej cywilizacji. Pisze bowiem o kobietach, które zaważyły na losach nas jako Europejczyków i nas jako Polaków, które kształtowały naszą kulturę i nasze myślenie o świecie i rzeczach ostatecznych. Oczywiście w drugiej książce Kwaśnickiej tą główną bohaterką jest Jadwiga, ale też sporo miejsca poświęca autorka np. Katarzynie ze Sieny. W debiutanckiej książce była to hiszpańska mistyczka i poetka, sor Juana (siostra Joanna), angielska pisarka Jane Austin oraz rzeźbiarka La Roldana. Co ważniejsze, we wszystkich tych przypadkach autorka „Krwi z mlekiem” pisze o roli tych wybitnych kobiet w kontekście chrześcijaństwa, a więc niejako zadając kłam feministkom i szerzonej przez nich ideologii.

W „Jadwidze” jest zresztą osobny fragment poświęcony nowotestamentowej Marcie i Marii – „ikonom kultury”, jak je określa Kwaśnicka. A więc zagadnieniu jakiejś równowagi między życiem kontemplacyjnym a życiem czynnym, a może potrzebie wyeksponowania w pewnych czasach jednego kosztem drugiego. Tytuł znamienny – „Zbyt mało Marty”.

*
Lektura fragmentów o propagandzie antyjagielońskiej brzmi dziwnie znajomo, zwłaszcza na tle ostatnich wydarzeń politycznych. Wówczas w Europie też „troszczono” się o dobro Rzeczpospolitej, o „właściwego” władcę, pisano paszkwile. Zdarzali się i w samej Polsce tacy, którzy wpisywali się w ten chór.

*
Mam wrażenie, że Kwaśnicka pisząc o Jadwidze, zadaje jednocześnie fundamentalne pytanie o to skąd pochodzimy, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy. Pisząc bowiem o Jadwidze, pisze o Europie, o tym, co kształtowało cywilizację europejską, co stanowi naszą tożsamość. Te rozliczne powiązania i nawiązania, zarówno literackie, artystyczne i historyczne, mówią nam o tym, gdzie są tak naprawdę nasze korzenie, skąd powinniśmy czerpać ożywcze soki.

Przy lekturze „Jadwigi” przychodzi do głowy jeszcze jedna myśl, być może myśl banalna, ale jednak warta chyba odnotowania w czasach upadku kształcenia języków klasycznych – nie sposób pisać o Europie, o jej historii, o tradycji, bez chociaż powierzchownej znajomości języka łacińskiego, nie mówiąc już o języku greckim. Wystarczy bowiem stanąć w którymkolwiek bądź, liczącym kilka wieków, polskim kościele, by uświadomić sobie, że oto nagle jest tak, jakbyśmy znaleźli się w obcym kraju. Nagrobki, tablice pamiątkowe, napisy pod popiersiami mówią do nas językiem, którego nie rozumiemy, językiem, który przecież znajdziemy w kościołach, na zabytkach architektury, pomnikach i w nekropoliach całej Europy Zachodniej i który napotkamy na ziemiach zagrabionych dawnej Rzeczpospolitej. I nasuwa się pytanie: czy podróżując po Europie oglądamy więc ślady, resztki jakiejś wymarłej już cywilizacji czy może po prostu zaniedbaliśmy łączność z naszymi przodkami – tak jak zaniedbuje się odwiedziny u starszych krewnych – sprzeniewierzyliśmy się ich dziedzictwu? A może czas na kolejne odrodzenie albo – jeszcze lepiej – średniowiecze?

*
Tak, Marta Kwaśnicka pisząc o Jadwidze, pisząc o Andegawenach, pisząc o sporze między biskupem Stanisławem a Bolesławem Śmiałym, pisząc o „Boskiej Komedii” i o sieneńskich freskach, pisząc o początkach Uniwersytetu Jagielońskiego i o ceremoniale koronacyjnym, pisząc o „Akropolis” Wyspiańskiego i niezdarnej, chybionej scenicznej próbie interpretacji tego dzieła, pisze tak naprawdę o nas. Stawia przed nami ten ogrom, tę wielkość, tę wzniosłość i pyta: kim jesteśmy? Co z tego wszystkiego zostało?

Jak pisze sama autorka:

„Mam wreszcie czas, żeby znowu pójść na Skałkę, a potem na Wawel i stanąć przed Ołtarzem Królestwa Polskiego, przed lśniącą konfesją Stanisława, trumną, którą dźwigają anioły – i tam, wobec świętych i królów próbować spojrzeć na siebie ich siwymi oczami. Mury, arrasy, pomniki, turyści – cały kościół ciąży ku temu srebrnemu grobowi. Nawet światło zdaje się jakoś zapadać przed nim, zaginać. Także ja, kiedy tam jestem, staję się nareszcie tożsama ze sobą, pozbawiona złudzeń na swój temat, skruszona. Wawel jest również szkołą pokory”.

Marta Kwaśnicka, Jadwiga, Teologia Polityczna, Warszawa 2015.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz