Przy okazji kontrowersji wokół Grzegorza Brauna, twórcy „Eugeniki”, zastanawiałem się na tym blogu nad tym, „co mam sądzić o tych księżach lub zakonnikach, którzy zamieszczają teksty na łamach prasy promującej aborcję, in vitro, antykoncepcję, czyny homoseksualne, styl życia sprzeczny z moralnością katolicką?” Cały czas próbowałem znaleźć dla takiej działalności publicystycznej duchownych jakieś uzasadnienie, ale ciągle mi wychodziło, że jednak się nie godzi, bo przecież co innego wywiad – gdzie „wiadomo kto jest pytanym, a kto pytającym i kto kogo reprezentuje” – a co innego mniej lub bardziej regularne zamieszczanie tekstów na łamach prasy, która albo traktuje Kościół wrogo, albo też instrumentalnie, wykorzystując księży czy osoby z Kościołem związane do siania zamętu w duszach mniej zorientowanych. Pamiętam oczywiście, że Chrystus jadał z celnikami i prostytutkami wzbudzając tym samym zgorszenie u pobożnych Żydów. Jednak trudno sobie wyobrazić, by ktoś mógł wykorzystać Go z tego powodu do np. promocji prostytucji, aborcji na życzenie czy uzasadnienia przekrętów przy pobieraniu podatków. To po prostu nie mogłoby się udać.
Podobny kłopot mam z dziennikarzami nie ukrywającymi swojego katolicyzmu, a nawet wykorzystującymi „celebrycką” sławę do prób ewangelizacji z pomocą książek. Z jednej strony rozumiem, że próbują oni nawiązać dialog ze środowiskami często wrogo odnoszącymi się do Kościoła i dlatego unikają np. używania w stosunku do nich pejoratywnego słownictwa, które z góry przekreśliłoby możliwość takiego dialogu. Choć trochę trudniej mi już zrozumieć ich zastrzeganie się, że celem ich „siłowania się na argumenty” nie jest „dokonywanie nawróceń”. A niby co w tym złego, że dowodząc swojej racji na drodze rozumowej, jednocześnie chciałoby się, aby ta druga strona uwierzyła w Chrystusa? I dlaczego od razu zestawiać w tym samym zdaniu próbę nawrócenia kogoś z „ideologicznym zabójstwem”? Z drugiej strony ciężko mi pojąć, jak taki dziennikarz może publikować na łamach czasopisma, którego redakcja potrafi w kilku zaledwie słowach na okładce zmieścić taką dawkę kłamstw, że na ich opisanie i sprostowanie potrzeba by sążnistego artykułu lub nawet książki.
Szymon Hołownia na swoim blogu nieco mi wyjaśnił strategię takich katolickich żurnalistów, porównując swoją działalność dziennikarską do sklepiku „w pełnej różności galerii handlowej”, który usiłuje „dobrze prowadzić”. Wyjaśnił, choć chyba niezupełnie przekonał. Można by powiedzieć, że lepsza to strategia niż zamykanie się w jakimś chrześcijańskim getcie. Takie zamykanie się przecież uniemożliwia nawet „siłowanie się na argumenty”, nie mówiąc już o próbach nawracania. Jednak wydaje się, że w tej sytuacji lepszym rozwiązaniem byłoby chyba zbudowanie naprzeciw owej „pełnej różnorodności galerii” własnego „centrum handlowego”, w którym „towar” przyciągałby oko prawdziwym, a nie podrobionym blaskiem. Przecież wśród błyskotek „pełnej różnorodności galerii” uwadze może ujść prawdziwa perła. A chyba o „blask Prawdy” Hołowni chodzi najbardziej?
Oj, wg mnie to trzeba tak: aby wilk byl syty, a owce cale i w zdrowiu kwitnace... albo jeszcze lepiej bdzcie przebiegli, jak weze a czysci, jak golebice...ale kto dzisiaj tak potrafi...
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
Lepiej, żeby owce były całe. Wilk sobie poradzi.
OdpowiedzUsuń