piątek, 29 maja 2009

Posypałka


Piotr Sommer wydał ostatnio dwie książki: najnowszy tomik wierszy i wybór swoich poezji z lat poprzednich. Tej ostatniej publikacji nie udało mi się uświadczyć w księgarniach. Natomiast pierwszą mam właśnie w rękach i oswajam, przyswajam sobie.

Dni i noce” spotkały się już z pozytywnymi recenzjami. Praktycznie wszyscy rozmówcy czy krytycy, chwaląc autora „Czynnika lirycznego, podkreślają motyw przemijania, upływu czasu obecny w tym tomie, czego wyrazem jest zresztą sam tytuł. Ale cóż w tym odkrywczego? Weźcie z młodszych Dehnela, weźcie Wencla, weźcie Suskę, weźcie Tkaczyszyna-Dyckiego... Ba! Weźcie każdego innego poetę – motyw śmierci, przemijania, niszczącego wpływu czasu, próby przeciwstawienia się mu swoją sztuką i poczucie daremności takich zabiegów jest niemal organicznie wpisany w każdą twórczość poetycką, jeśli nie każdą twórczość w ogóle. Rzecz jasna różni pisarzy sposób pisania, styl, poglądy. Ale takie stwierdzenie to truizm.

Cóż więc takiego ciekawego znajduję w najnowszym tomiku Sommera? Zacznę od okładki, która, jak mi się wydaje, bardzo dobrze charakteryzuje ten tomik. Z jednej strony porządek, symetria, harmonia, z drugiej posypałka, rozpad, dezorganizacja. To jest to, co odnajduję w samej książce. Weźmy tytułowy wiersz. Zdaje się nawiązywać do klasyki literatury polskiej. Ale to trop raczej mylny. Albo niezupełnie trafny. Nie do końca to, o co chodzi. Niby kojarzy się z „Nocami i Dniami” Dąbrowskiej, ale podobnie jak na ilustracji z okładki jest zaprzeczeniem, tylko z pozoru odbiciem, złudną symetrią. Sam wiersz, przynajmniej wizualnie, nawiązuje do sonetu, ale tak naprawdę sonetem nie jest. Zresztą takich niby-sonetów jest w najnowszym zbiorze Sommera więcej. W gruncie rzeczy należałoby pisać o Sommerze nieco tak, jak on sam pisze wiersze – pozornie pisząc recenzję, ale w gruncie rzeczy nie pisząc recenzji; niby zachowując klasyczne formy, ale ich nie zachowując, rozsadzając je kolokwializmami, przejęzyczeniami.

Anglojęzyczni recenzenci poezji Sommera porównywają go do tłumaczonego przez niego Franka O’Hary. Ja natomiast czytając nowy tomik Sommera automatycznie myślę o Białoszewskim. Zachodni krytycy pewnie Białoszewskiego nie znają, dla mnie jest to trop bardzo wyraźny. Posługując się tą paralelą opisałbym Sommera komuś, kto go nie zna. Oczywiście są też zasadnicze różnice. Z podobieństw jest mowa potoczna ze wszystkimi tego konsekwencjami. Także przejęzyczeniami i grami słownymi. Lapsusy, mowa dziecka, kolokwializmy są często źródłem nieoczekiwanych asocjacji i poetyckich obrazów. Wystarczy choćby przeczytać wiersz „Są dwie księżycy”, w którym „mały domek poczty/stoi jak się patrzy/ i jak się nie patrzy” (a więc jednak rzeczywistość nie jest złudzeniem. Czy nie jest to jakieś dalekie echo poetyckiego cyklu Miłosza inspirowanego św. Tomaszem z Akwinu? Pewnie Sommer uśmiałby się z takiego skojarzenia). Albo na przykład „Zacinkę”, gdzie mamy „klatkę ze schodami” i grę znaczeniem słowa „szczeniak”, całość tego utworu przypomina „blokowiskowe” wiersze Białoszewskiego. Zaznaczam jednak, że Sommer nie jest jakimś imitatorem autora „Obrotów rzeczy”, mówi własnym głosem, kreuje własny język poetycki.

Nieco zaskoczyło mnie zaskoczenie Iwony Smolki, która w
Tygodniku literackim zauważyła, że Piotr Sommer „tylko przywołując detale, tylko przywołując szczegóły, drobiazgi, jakieś konkrety, opisując wydawałoby się nieznaczące sytuacje, opowiedział nam bardzo, ale to bardzo dużo o latach siedemdziesiątych i latach osiemdziesiątych”. I że zrobił to lepiej „niż bardzo wielu tzw. zaangażowanych poetów”. Już wówczas w latach osiemdziesiątych wydawało mi się to być tą istotną cechą autora „Czynnika lirycznego”, która go wyróżniła, która stanowiła o wartości tej poezji. Paradoksalnie jednak bardzo wiele łączyło i łączy Sommera z tak „zaangażowanym poetą”, znajdującym się pod względem poetyckiego światopoglądu i samej poetyki pozornie na przeciwnym biegunie, jak Jan Polkowski. Mimo wszelkich odmienności i to znaczących, obu poetów jednoczy dążenie do konkretu. Polkowski bywa pod tym względem zresztą bardziej brutalny od autora „Dni i nocy”. Wystarczy choćby przypomnieć to, jak ukonkretnia motyw Matki Polki. Ale i u Sommera tego nie brak. Weźmy dla przykładu z najnowszego tomu wiersz „Podsłuch”, w którym mamy echo wiersza Leśmiana „Odjazd”. U autora „Łąki” są to „bratków wielkie, złote oczy”, a u Sommera:

„nie ma jak uniknąć piwnego wzroku bratków
których prawie nie ma dziś na klombach”.

A za chwilę dowiadujemy się, że „wszystkie brązowe oczy gniją już pod ziemią”, co stanowi ostry i przeszywający swoją dosadnością, przypominający o śmierci właśnie i rozkładzie, kontrast wobec rozśpiewanego i pełnego życia początku utworu.

U autora „Drzew” i twórcy „Czynnika lirycznego” to ukonkretnienie, dążenie do szczegółu ma zresztą nieco inny wymiar, punkty styczne, ale też i rozbieżne cele. U Polkowskiego szczegół, detal odsyła do tego, co niewidzialne, rzeczywistość zdaje się być rodzajem Księgi, a to co konkretne ma sens również symboliczny. U Sommera wygląda to nieco inaczej. Więcej tutaj czegoś, co mój świętej pamięci nauczyciel polskiego określił mianem „somatyzmu dotrumiennego”. W utworze „Mobilizacja” czytamy:


„Kto miał
odejść, rozkłada się
pod kamieniami.

Dlatego rzeczy się zbiegły,
zbiły w jedną gromadę,
jedną miazgę. Rozkład żywych
zintegrował martwe”.

CDN.

( No i wróciliśmy do punktu wyjścia, czyli przemijania. Dokończenie tych nieco chaotycznych uwag o najnowszej książce Sommera postaram się zamieścić wkrótce.).

Piotr Sommer, Dni i noce, Wrocław 2009.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz