czwartek, 28 czerwca 2012

„Solaris” – człowiek jako przedmiot

Czytając „Aloes” Jana Kotta uświadomiłem sobie po raz kolejny, dlaczego nie cierpię „Solaris” Stevena A. Soderbergha. Kiedyś sprzeczałem się o to z kimś zafascynowanym tym filmem. Próbowałem uzasadnić swoje racje, powiedzieć, dlaczego końcówka filmu jest dla mnie przerażająca. U Kotta w „Małym traktacie o erotyce” na samym początku znalazłem coś takiego:

„Chiaromonte w czasie wieczoru z Ionescami zżymał się na francuską nouvelle vague, zwłaszcza na jej erotykę, w filmach i w powieściach. Nazywał ją erotyką bez drugiej osoby, partner – mówił – w niej nie istnieje, jest to właściwie erotyka onanii.
Myślę, że słuszniej może byłoby powiedzieć, że partner nie istnieje jako osoba, jako podmiot; ma byt i materialność przedmiotu. Jest rzeczą albo raczej jest zamieniany w rzecz.
Być może jednak racje Chiaromonte są bardziej złożone i bardziej filozoficzne. Partner rzeczywiście nie istnieje, jest kreowany, jest zmaterializowaną erotyczną wyobraźnią. Jak w onanizmie. Jest stwarzany przez własne seksualne ego. (...)”

Właściwie nie ma potrzeby przytaczania dalszej części wywodu, z którą można się zgadzać lub nie. Tutaj, w tych kilku słowach jest istota mojej niechęci do amerykańskiego filmu i wizji relacji międzyludzkich, jaką w nim znajduję. „Solaris” Soderbergha jest kwintesencją tego, co znamionuje współczesną pop-kulturę i nie tylko. Wolę być może bardziej „siermiężny” pod względem technicznym, ale za to mądrzejszy film Andrieja Tarkowskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz