środa, 27 marca 2013

Hologramy Cata-Mackiewicza


Po kilku tygodniach wytężonej i ciężkiej pracy nad pewnym projektem postanowiłem sobie to wynagrodzić i szarpnąłem się na książkę. Miałem do wyboru kilka publikacji, które już od dawna kuszą mnie z księgarskich półek, ale których sobie muszę z różnych powodów odmawiać. W końcu wyselekcjonowałem dwie. Mając przed sobą perspektywę lektury najnowszej i głośnej powieści Szczepana Twardocha, zdecydowałem się zamiast tego na „Herezje i prawdy” Cata-Mackiewicza. Trochę pewnie z przekory, bo nie lubię głośnych książek, a na ich niezwykłą popularność patrzę z pewną podejrzliwością. Co akurat nie znaczy, że zawsze powątpiewam w ich artystyczną jakość.

Swojego wyboru nie pożałowałem. Już pierwszy szkic tomu pt. „Hipnoza słów a mroki średniowiecza” wzbudził moją sympatię, a następne strony czytałem z ciekawością, jaką budzi nietuzinkowy gawędziarz, który jest nie tylko kontrowersyjny, ale uwodzi czytelnika stylem, urokiem i barwą dobieranych słów.

Pochwalić w dzisiejszych czasach Sienkiewicza, kiedy tylu uczniów Gombrowicza z pogardliwym prychnięciem wymawia nazwisko autora „Quo vadis”, to co najmniej tak, jak popełnić gruby nietakt. Dlatego z taką przyjemnością przeczytałem słowa: „Podziw mój dla Sienkiewicza jest bezgraniczny. Uważam, że w literaturze światowej nie ma takiego pejzażysty jak on. (…) Jako budowniczy i rzeźbiarz zdania jest Sienkiewicz nieprześcigniony w naszej literaturze i chyba nigdy dościgniony nie będzie (…)”. Ba! Już widzę miny tych wszystkich mądralińskich, którzy przed Gombrowiczem plackiem padają, Gombrowiczowi kapliczki stawiają, Gombrowiczem mówią i piszą, i podług Gombrowicza drwią i krzywią się.

Autor „Herezji i prawd” nie jest jednak – przeciwnie do wielu fanów autora „Ferdydurke” – bezkrytycznym admiratorem Sienkiewicza. I krytykuje go za język, jakim mówią rycerze w „Krzyżakach”, bo wypacza to naszą wizję średniowiecznego rycerstwa, gdy geniusz autora zwodzi nas „za pomocą kilku słów hipnotyzujących”. A średniowiecze jest właśnie tematem tej książki.

Spojrzenie Cata-Mackiewicza na średniowiecze, a w zasadzie na czasy królowej Jadwigi i początki Rzeczpospolitej Obojga Narodów jest niesłychanie ciekawe, intrygujące, wręcz niebywale nowoczesne u tego konserwatywnego publicysty. Wygląda to tak, jakby autor „Zielonych oczu” znał już te wszystkie filmy fantastyczne, w których bohaterowie korzystają z holograficznych modeli i map. Jakby oglądał już „Raport mniejszości” lub inny „Avatar”. Cat-Mackiewicz bowiem pokazuje nam czasy Jadwigi i Witolda w taki właśnie sposób, jakby posługiwał się trójwymiarowym, a nawet wielowymiarowym hologramem, który to przybliża, to znów obraca o 180 stopni, to powiększa, to otwiera niedostrzegany, niezauważony zakamarek, by znów wywrócić całość do góry nogami i spojrzeć na wszystko od kompletnie innej, nierozpatrywanej do tej pory strony i z triumfem zawołać do zdumionych widzów: „Zobaczcie!” Autor „Herezji i prawd” nie przyjmuje nic na wiarę, nie podąża utartym szlakiem, ale stara się spojrzeć na ten hologram, na ten wizerunek, na przekazaną nam mapę z innego punktu widzenia i dostrzec przekłamania, niespójności, nieścisłości, wyczytać z wielokroć czytanych już tekstów to, czego poprzednicy do tej pory nie dostrzegali.

To podchodzenie do tematu z różnych perspektyw może niektórych czytelników nawet drażnić, może wyglądać jak droczenie się z odbiorcą tekstu. Ma bowiem Cat-Mackiewicz mówić o królowej Polski, a zamiast tego wiedzie nas do Neapolu, opowiada o jakichś makabrycznych mordach na szczytach władzy, to znowu snuje refleksje o strukturze feudalnego państwa i roli Kościoła, opowiada o św. Franciszku z Asyżu lub Joannie d’Arc, pochyla nad „Boską Komedią” Dantego i „Dekameronem” Boccaccia, zastanawia nad średniowiecznym konceptem miłości i roli kobiety. Ale to wszystko jest obracaniem w dłoniach tego trójwymiarowego hologramu, otwieraniem i zamykaniem, przybliżaniem i oddalaniem różnych perspektyw, które pozwalają nam umiejscowić opowiadaną historię w odpowiednim kontekście. Inaczej wówczas postrzegamy to, co tak dobrze nam znane z lektur szkolnych, z pobieżnie czytanych fragmentów. Nagle dostrzegamy wielkość Długosza na tle podobnych kronikarzy ówczesnych czasów, podziwiamy wspaniałość dynastii Jagiellonów, krzywimy się na myśl o Kazimierzu Wielkim, który „Wielkim” według autora „Herezji i prawd” został nazwany niesłusznie. Dajemy się jednym słowem uwieść magii mackiewiczowskiej narracji, snutej przezeń gawędy. Bo gawędziarz to pierwszoligowy i stąd te typowe dla ustnej opowieści powtórzenia, które wytyka mu autor posłowia, Jerzy Sperka, jakby faktu tego nie dostrzegał.

Można by oczywiście wytykać Mackiewiczowi popełnione błędy czy nieścisłości, ponarzekać na mylne interpretacje „hologramu” czy niesprawiedliwe oceny, ale tym częściowo zajął się już wspomniany wyżej Jerzy Sperka w pomieszczonym na końcu książki szkicu. Ja, jako skromny czytelnik, mogę dodać od siebie tylko tyle: im więcej czytam autora „Herezji i prawd”, tym bardziej mam ochotę na jeszcze.

Stanisław Cat-Mackiewicz, Herezje i prawdy, Kraków 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz