środa, 4 września 2019

Hulajnogą w XXII wiek (i na księżyc!)

Porozrzucane po mieście hulajnogi elektryczne są dla mnie symbolem zdziecinnienia współczesnej Europy. Dorośli ludzie jeżdżą na sprzęcie, na którym niegdyś jeździły małe dzieci i to dzieci w krótkich spodenkach. Tak, to prawda – różnica jest taka, że są one elektryczne. Poza tym wielkiej różnicy nie ma. Skojarzenie z niedojrzałością i nieodpowiedzialnością nasuwa też widok tych zabawek porzuconych w różnych dziwnych miejscach, dokładnie tak samo jak pluszowych misiów i zabawkowych koparek w pokoju dziecka – jeśli kiedyś wybijecie sobie zęby na nieoświetlonej ulicy, założę się, że będzie to skutkiem potknięcia się o zostawioną hulajnogę.

Nasuwa mi to też skojarzenie z moim dawnym doświadczeniem pracy w Londynie jako „pizzaman”. Być może już gdzieś tutaj o tym pisałem, ale powtórzę. Otóż zauważyłem dziwną rzecz: lokalni kierowcy, którzy w większości byli nastolatkami dorabiającymi sobie do kieszonkowego, zostawiali motory niedbale rozstawione przed restauracją. Piesi klęli, bo jeśli się zagapili, potykali się o niedbale zaparkowany skuter. A takie zderzenie mogło być bolesne. Dochodziło nawet do konfliktów z kierowcami. Tam, w Londynie, był to dla mnie symbol nieodpowiedzialności tych młodych ludzi, braku empatii i uwzględnienia faktu, że oprócz nich istnieją też ich bliźni. Jednym słowem – był to przejaw zwykłego egoizmu.

Wróćmy do hulajnóg – Marcin Jendrzejczak na portalu PCh24.pl twierdzi, że przestrzegający przed nimi „wpisują się (...) (choć niekoniecznie świadomie) w lewicową narrację”. A to dlatego, że pojawiły się „pomysły uregulowania (ograniczenia) ruchu hulajnóg”, a nawet zabronienia „wjazdu na tereny dostępne dla przechodniów”. Otóż w tym przypadku zgadzam się jednak z lewakami, choć nie zgadzam się z innymi ich poglądami, które autor zresztą w swoim artykule słusznie punktuje.

Oprócz bałaganu, jaki zaczął panować na ulicach, gdzie hulajnogi leżą lub stoją w sposób opisany wyżej, widzę wiele sytuacji, które wcale nie wskazują na „odpowiedzialne” ich używanie przez osoby, które z tego sprzętu korzystają. Dwójka dzieciaków jedzie chwiejnie na sprzęcie, który na dodatek pędzi dość szybko i niebezpiecznie blisko aut i pieszych. Jakiś dojrzały osobnik jedzie niebezpiecznie na hulajnodze po ścieżce rowerowej wśród wzmożonego ruchu. W Internecie czytam, że oto dziecko trafiło do szpitala, bo zostało potrącone przez użytkownika hulajnogi itp., itd. Na dodatek mój wysportowany klient, który jeździ na deskorolce i rowerze, a na dodatek biega niemal profesjonalnie, twierdzi, że hulajnoga elektryczna jest wyjątkowo niebezpieczna i kierujący nią powinni jeździć w kaskach.

Wbrew temu, co pisze Marcin Jendrzejczak, wydaje mi się, że hulajnoga to jeszcze jedna próba wyciągnięcia nas z aut, choć po coraz częstszej krytyce, z jaką się te dziecinne pojazdy spotykają, lewacy postanowili problem uregulować po swojemu – wprowadzając ograniczenia i restrykcje, które w większości akurat w tym przypadku popieram.

Sam problem jest natomiast dużo poważniejszy, niż takie czy inne zakazy. Pomysły, które wiele miast wdraża, sprawiają, że po mieście jeździ się coraz gorzej autem. Wszelkie monity i pisma do urzędników miejskich nie odnoszą z reguły skutków. Wiele ulic ulega zwężeniu, parkowanie w centrum miasta jest utrudnione – ewidentnie chce się uzależnić mieszkańców od transportu miejskiego i sprawić, by jeździli do pracy rowerami. Samochód w tej sytuacji staje się symbolem wolności i uniezależnienia od lokalnych rządów.

Tymczasem zdziecinnienie postępuje. Ale nie ma się co martwić – rząd lokalny i centralny się nami zaopiekuje. Z pewnością podrzuci nam kolejne zabawki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz