niedziela, 1 grudnia 2013

Język polski? Ja go nie rozumiem


Pewna polonistka ucieszyła się z obecności na maturze próbnej byłego komunistycznego aparatczyka, dawniej funkcjonariusza Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie, nie pojawił się tam osobiście. Znalazł się pod postacią tekstu. W swoim krótkim wpisie na tzw. „portalu społecznościowym” pani polonistka – skądinąd osoba oczytana i dobrze wykształcona – nie nawiązała do mało chwalebnej przeszłości owego towarzysza profesora, ale nazwała go „wybitnym polskim socjologiem i filozofem żydowskiego pochodzenia”.

Pani polonistka ucieszyła się z obecności na próbnej maturze tekstu faceta, który z naganem ganiał po lasach za polskimi chłopakami walczącymi z czerwoną okupacją. Ci żołnierze wyklęci – jak ich się obecnie określa – bronili Polski przed najeźdźcą, bronili jej, by można było tutaj mówić po polsku, uczyć się polskiego języka, niezakłamanej polskiej historii, czytać nieocenzurowane polskie książki, pielęgnować polskie tradycje, polską kulturę. Toczyli oni beznadziejną, szaleńczą walkę.

Dzisiaj pani polonistka cieszy się z obecności na maturze próbnej tekstu ich oprawcy, „wybitnego polskiego socjologa i filozofa żydowskiego pochodzenia”. On uczy młodzież z uniwersyteckiej katedry. Oni leżą z przestrzeloną czaszką w bezimiennych mogiłach.

10 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie tylko oni bronili. I... oni nie tylko bronili. O tym jednak nie zapominajmy, zwłaszcza, gdy mowa o niezakłamywaniu historii. Tak, walka była szaleńcza; tak, "ten pan" nie był polskim chłopakiem.
    Oni leżą z przestrzeloną czaszką...
    Że on strzelał wiesz, Terezjuszu, czy uważasz, że to bez znaczenia?
    Masz pewność, że w jego sytuacji wybrałbyś inaczej?
    Oni leżą z przestrzeloną czaszką, a Ty piszesz bloga.
    "Świeże groby zawsze wzruszą, obojętnie, gdzie kopane", śpiewały kiedyś chłopaki z pewnego (tak, tak!) Salonu.
    Okazuje się teraz, że nie tylko świeże. Bo że te chłopaki też nie były polskie, widać było już wtedy, na pierwszy rzut oka.
    "Świetny blog" - to, uważałabym, zobowiązuje.
    Wszystkiego dobrego w Nowym Roku na nowy rok!

    OdpowiedzUsuń
  3. Szanowna Pani,
    Brainwashing, który Pani przeszła, musiał być dość intensywny niestety.
    Cytat z Kleyffa jest kompletnie nie na miejscu, chyba że przytoczylibyśmy kolejną linijkę: „Jak porosną, wyjdzie na jaw,
    kto szczuł i co było grane”.
    Ale przecież wówczas było jasne, „co jest grane”, więc jednak bez sensu. Zdrajcą i szubrawcem był ten, kto stał po stronie Armii Sowieckiej, obojętnie czy nazywał się Czesław Miłosz, Julian Tuwim czy był zwykłym niepiśmiennym chłopem ze wsi, który wstąpił do UB.
    Co do tego, czy prof. Towarzysz strzelał czy też nie, to można bez trudu znaleźć stosowne artykuły i publikacje historyków. Szkoda słów po prostu.
    Dywagacje, czy „wybrałbym inaczej” są również bezcelowe albo inaczej: ich celem jest usprawiedliwienie różnych szubrawców i sprzedawczyków, którzy dzisiaj migają się od sądu „obłożnie chorzy” w majtkach podlewając ogródek albo ucząc młodzież jako „wybitni socjolodzy”. To samo dotyczy tego całego niuansowania i zastanawiania się, czy „tylko bronili” czy może robili coś innego. W stylu pewnej gazety dla inteligentnych inaczej, która na rocznicę powstania rozlicza starych panów z antysemityzmu a pisząc o rozbiorach Polski stwierdza, że dzięki temu przyszła do nas cywilizacja. Obojętnie, jak bym wybrał, nie zmienia to faktu, że zdrada jest zdradą, hańba hańbą, a tzw. „wyzwolenie” przez niezwyciężoną Armię Sowiecką było okupacją. A czy miałbym wystarczająco odwagi, by wówczas w 1944 i później ukrywać się lasach i atakować posterunki UB, tego nie wiem, gdyż, jak powiada poetka: „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” (notabene, sama niezbyt się sprawdziła).
    A jak powiada inny poeta:
    „ale ja żałosny
    stróż nocny
    umysł niedialektyczny
    domagam się
    prostych odpowiedzi
    (…)
    prawo albo lewo
    wierność albo
    zdrada
    góra albo dół
    zimny”
    Innymi słowy nie interesują mnie intelektualne łamańce w tej sprawie. Racja była po stronie tych z przestrzeloną czaszką. Racja była po stronie tych, których szczątki leżały lub wciąż jeszcze leżą na Łączce.
    Szczęśliwego Nowego Roku i lepszych lektur życzę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety, intelektualne łamańce w innych sprawach najwyraźniej nadal Pana interesują. Nie wiem, może to skutek uboczny przymusowej lektury gazet dla inteligentnych inaczej.
    P.S. Rozumiem, że passus o intensywnym praniu mózgu, jakie przeszłam, włączył Pan do swojego komentarza w nadziei, że okaże się wystarczający jako tytuł do sławy i chwały literackiej oraz wiecznej (exegi monumentum...) i żaden późny wnuk nie będzie mógł postawić zarzutu, iż sprawdził się Pan zaledwie "niezbyt".

    OdpowiedzUsuń
  5. „Intelektualne łamańce w innych sprawach” być może mnie interesują, to nawet może być prawda, to całkiem możliwe. W tej sprawie akurat nie interesują mnie wcale. Różnej maści „autorytety” wystarczająco zaczadziły umysły kilku pokoleń polskich inteligentów. Zresztą napisałem już wyraźnie uzasadnienie wyżej, więc szkoda na to słów i czasu.
    Nie mam ambicji literackich, więc nie wiem, skąd ten passus o „sławie i chwale literackiej”.
    Życzę Pani upojnych wieczorów – najlepiej przy lampce dobrego wina – w czasie których będzie sobie Pani wyobrażać, czy wybrałaby los Danuty Siedzikówny „Inki” czy raczej Julii Brystiger „Krwawej Luny”. A gdy wyobraźnia się zbyt rozpali i dojdzie Pani do wniosku, że obie walczyły o tę samą Polskę, tylko inaczej, to proponuję na ochłodę poczytać sobie np. „Polską Partię Robotniczą. Drogę do władzy 1941-1944” Gontarczyka, „Hańbę domową” Trznadla lub wybrane listy Andrzeja Bobkowskiego.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie ma zmiłuj, nie ma przebacz... Niech będzie. Ale mimo wszystko prośba: proszę nie kazać mi czytać więcej Bobkowskiego. Ja wiem, że teraz wręcz trzeba, a nie tylko można i należy. Ale wie Pan, taki wyprany mózg... Gdyby go jeszcze pokropić hyzopem...

    OdpowiedzUsuń
  7. O! To ja biedny nie wiedziałem, że Bobkowskiego teraz "wręcz trzeba, a nie tylko można i należy czytać". Czytam go od końca lat osiemdziesiątych i nawet nie przypuszczałem, że teraz to z Bobkowskim jest tak, jak z tym narcyzem Twardochem.
    Nic Pani nie musi ("Witek, nic nie musisz..."). Niech Pani sobie czyta choćby dzieła wybrane A. Michnika i wybór listów lub SMS-ów J. Urbana do tego pierwszego.

    OdpowiedzUsuń
  8. "Maciek, ja tylko żartowałem". A znowu Jadzia... Z kolei Twardoch nie ma na imię Narcyz. Co już można sobie wyguglać nawet, jeśli się nie wie, naprawdę. Nara.

    OdpowiedzUsuń
  9. Pani Naro, gdyby Szanowna Pani czytała z trochę większą uwagą i zrozumieniem, to by zauważyła, że słowo "narcyz" jest napisane małą literą, a sugerowanie, że nie wiem, jak ma na imię wyżej wzmiankowany pisarz jest dość zabawne. Wystarczy tylko zerknąć na katalog mojego bloga. To nie wymaga wielkiego wysiłku. Naprawdę.

    OdpowiedzUsuń