piątek, 18 grudnia 2015

Dorwać Żórawiela

Chciałbym – przy całej mojej niechęci do popkultury – aby ktoś utalentowany przyswoił tę powieść popkulturze, aby nakręcił film fabularny, który stałby się kinowym hitem i wyparł ze świadomości przeciętnego Polaka tych wszystkich Gustlików, Klossów i tym podobne stwory z komunistycznej propagandy rodem, które skaziły naszą wyobraźnię. Tytułowy bohater „Wicika Żywicy” Floriana Czarnyszewicza stanowi bowiem doskonały materiał na takiego filmowego herosa: młody, bohaterski, zapalczywy, ale i rozsądny, gdy idzie o program polityczny, nie pozbawiony drobnych wad, ale przez to bardzo ludzki, pracuje na dodatek w zwiadzie na niepewnym pograniczu polsko-sowieckim. Tropi przy tym niebezpiecznego, a przebiegłego bolszewickiego bandytę Żórawiela, który myli ślad, wymyka się z kolejnych pułapek, sieje ferment i zamieszanie, przemyka się do położonego nad Berezyną miasteczka, które wówczas znajdowało się w rękach polskich. 

Jest „Wicik Żywica” znakomitą i trzymającą w napięciu powieścią przygodową, szpiegowską z okresu walk z bolszewikami, kiedy ważyły się jeszcze losy i kształt II Rzeczpospolitej. Są tu pościgi i ucieczki, podstępne fortele, mniejsze i większe bitwy lub potyczki, sytuacje zdawałoby się bez wyjścia, zamiana tożsamości i igranie z ryzykiem. Jest też romantyczna miłość. Jest szlachta zagrodowa i pospolite ruszenie. Mikstura w najlepszym rozumieniu tego słowa sienkiewiczowska. Bo i główny bohater ma w sobie wiele z sienkiewiczowskich postaci – szlachetny, gotowy nadstawić głowę za ojczyznę, krew się w nim gotuje, gdy widzi prywatę, niesprawiedliwość po stronie tych, którzy powinni świecić przykładem, a działają na szkodę Rzeczpospolitej. 

W gruncie rzeczy jest to postać na nasze czasy, kiedy to polityczna zmiana rozbudziła wiele nadziei u patriotycznie nastawionej części społeczeństwa. Wicik Żywica uosabia bowiem postać patrioty zakochanego w swojej Ojczyźnie i gotowego służyć jej do końca, a przy tym jest tutaj silna więź z katolicyzmem, chociaż sam bohater bezgrzeszny nie jest i jego postępowanie nie zawsze odzwierciedla wzór pobożnego młodzieńca. Można się nawet pokusić o stwierdzenie (i chyba nie będzie to przesada), że jego perypetie w pewnym sensie mogą być symbolem perypetii nowego rządu i prezydenta RP – kiedy to ci, którzy powinni milczeć, krzyczą najgłośniej i próbują wrobić pozytywnego bohatera w brzydką historię, przyprawić mu gębę złoczyńcy. 

Aktualna jest też w gruncie rzeczy kwestia narodowościowa, gdy za naszą wschodnią granicą trwa wojna i sytuacja jest ciągle napięta. W powieści wprawdzie chodzi o Białorusinów, ale problem pozostaje jakby podobny. Wicik jest zwolennikiem pojednania polsko-białoruskiego i wspólnej walki przeciwko wspólnemu wrogowi. Marzy mu się Rzeczpospolita, w której dobrze by się czuli zarówno Polacy, jak i Białorusini, bo przecież i jedni, i drudzy mieszkają ze sobą od wieków, ta sama ziemia jest dla nich Ojczyzną i nie da się ich rozłączyć, chyba że siłą. Nasz tytułowy bohater dąży więc do pojednania szlachty zagrodowej z wiejską ludnością białoruską często wbrew swojemu środowisku i wbrew środowisku białoruskiemu. Jego młodzieńcza miłość najpierw do zagrodowej szlachcianki Brońki, a potem do białoruskiej wieśniaczki Duńki jest zatem również symboliczna. Znamy już tę historię i wiemy, że szlachetne dążenia Wicika nie zakończyły się powodzeniem, bo przecież oba narody w końcu utraciły wolność. Wicik przypomina więc tych, którzy chcieliby dzisiaj pojednania między Ukraińcami i Polakami. 

Oprócz strony przygodowo-romantycznej oraz wątku politycznego, powieść daje ciekawy wgląd w życie i obyczaje polskiej szlachty zagrodowej na terenach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, a dzisiejszej Białorusi. Daje też obraz jej stosunków z wiejską ludnością białoruską. Czytelnicy, którzy znają już „Nadberezyńców”, mieli okazję zasmakować w tej rzeczywistości barwnie tam opisanej, więc kolejna powieść Czarnyszewicza będzie dla nich wyprawą w świat już częściowo znany. Jest zresztą „Wicik…” kontynuacją tamtej wspaniałej opowieści, jednak główni bohaterowie pełnią tutaj tym razem rolę drugoplanową (co nie znaczy, że mniej ważną). 

Przygody tytułowego bohatera opisywane są z humorem, choć cała powieść jako taka wesoła nie jest, bo przecież Czarnyszewicz opisuje tragiczne losy ziem i ludzi mu tak bliskich, środowiska, z którego sam się wywodził. A i perspektywa, z jakiej opisuje ich dzieje przypomina w zakończeniu „Pana Tadeusza”, do którego tak chętnie nawiązywał krajan Czarnyszewicza – Michał K. Pawlikowski. 

Wspaniałe są w powieści opisy przyrody, ale chyba najwspanialsze dwa opisy wiążą się z dwoma świętami religijnymi (podobnie zresztą, jak miało to miejsce w „Nadberezyńcach”): pierwszy dotyczy obchodów wielkanocnych, a drugi świętojańskich. W pierwszym przypadku autor rzuca snop światła na wielkanocne zwyczaje, które musiały być typowe dla tamtego rejonu. W drugim daje barwny opis obchodów świętojańskich wraz z odbywającym się wówczas targowiskiem. Obu tym opisom towarzyszy wątek romansowy, co dodatkowo „podkręca” całą atmosferę. 

Wydawnictwu LTW, mocno zasłużonemu dla przywracania pamięci o niesłusznie zapomnianych pisarzach, należą się podziękowania za udostępnienie po raz pierwszy czytelnikowi w Polsce tego dzieła autora „Nadberezyńców”. Zaletą jest dodatkowo to, że oprócz oryginalnego wstępu autorstwa Melchiora Wańkowicza, powieść została również opatrzona posłowiem prof. Macieja Urbanowskiego, które przybliża historię jej recepcji (czytelnika mogą nieco zaskoczyć pewne fakty, jak i opinie o utworze znanych emigracyjnych krytyków) oraz poddaje ją krytycznej analizie. Może powieść stanie się dla kogoś początkiem przygody z pisarstwem Floriana Czarnyszewicza? Może sięgnie po nią miłośnik „Nadberezyńców”? Z pewnością warto! 

Florian Czarnyszewicz, Wicik Żywica, LTW, Łomianki 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz