Jest „Wicik Żywica”
znakomitą i trzymającą w napięciu powieścią przygodową, szpiegowską z okresu
walk z bolszewikami, kiedy ważyły się jeszcze losy i kształt II Rzeczpospolitej.
Są tu pościgi i ucieczki, podstępne fortele, mniejsze i większe bitwy lub
potyczki, sytuacje zdawałoby się bez wyjścia, zamiana tożsamości i igranie z
ryzykiem. Jest też romantyczna miłość. Jest szlachta zagrodowa i pospolite
ruszenie. Mikstura w najlepszym rozumieniu tego słowa sienkiewiczowska. Bo i
główny bohater ma w sobie wiele z sienkiewiczowskich postaci – szlachetny,
gotowy nadstawić głowę za ojczyznę, krew się w nim gotuje, gdy widzi prywatę,
niesprawiedliwość po stronie tych, którzy powinni świecić przykładem, a
działają na szkodę Rzeczpospolitej.
W gruncie rzeczy jest to
postać na nasze czasy, kiedy to polityczna zmiana rozbudziła wiele nadziei u
patriotycznie nastawionej części społeczeństwa. Wicik Żywica uosabia bowiem
postać patrioty zakochanego w swojej Ojczyźnie i gotowego służyć jej do końca,
a przy tym jest tutaj silna więź z katolicyzmem, chociaż sam bohater
bezgrzeszny nie jest i jego postępowanie nie zawsze odzwierciedla wzór
pobożnego młodzieńca. Można się nawet pokusić o stwierdzenie (i chyba nie
będzie to przesada), że jego perypetie w pewnym sensie mogą być symbolem
perypetii nowego rządu i prezydenta RP – kiedy to ci, którzy powinni milczeć,
krzyczą najgłośniej i próbują wrobić pozytywnego bohatera w brzydką historię,
przyprawić mu gębę złoczyńcy.
Aktualna jest też w
gruncie rzeczy kwestia narodowościowa, gdy za naszą wschodnią granicą trwa
wojna i sytuacja jest ciągle napięta. W powieści wprawdzie chodzi o Białorusinów,
ale problem pozostaje jakby podobny. Wicik jest zwolennikiem pojednania
polsko-białoruskiego i wspólnej walki przeciwko wspólnemu wrogowi. Marzy mu się
Rzeczpospolita, w której dobrze by się czuli zarówno Polacy, jak i Białorusini,
bo przecież i jedni, i drudzy mieszkają ze sobą od wieków, ta sama ziemia jest
dla nich Ojczyzną i nie da się ich rozłączyć, chyba że siłą. Nasz tytułowy
bohater dąży więc do pojednania szlachty zagrodowej z wiejską ludnością
białoruską często wbrew swojemu środowisku i wbrew środowisku białoruskiemu.
Jego młodzieńcza miłość najpierw do zagrodowej szlachcianki Brońki, a potem do
białoruskiej wieśniaczki Duńki jest zatem również symboliczna. Znamy już tę
historię i wiemy, że szlachetne dążenia Wicika nie zakończyły się powodzeniem,
bo przecież oba narody w końcu utraciły wolność. Wicik przypomina więc tych,
którzy chcieliby dzisiaj pojednania między Ukraińcami i Polakami.
Oprócz strony przygodowo-romantycznej
oraz wątku politycznego, powieść daje ciekawy wgląd w życie i obyczaje polskiej
szlachty zagrodowej na terenach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, a
dzisiejszej Białorusi. Daje też obraz jej stosunków z wiejską ludnością
białoruską. Czytelnicy, którzy znają już „Nadberezyńców”, mieli okazję
zasmakować w tej rzeczywistości barwnie tam opisanej, więc kolejna powieść
Czarnyszewicza będzie dla nich wyprawą w świat już częściowo znany. Jest
zresztą „Wicik…” kontynuacją tamtej wspaniałej opowieści, jednak główni
bohaterowie pełnią tutaj tym razem rolę drugoplanową (co nie znaczy, że mniej
ważną).
Przygody tytułowego
bohatera opisywane są z humorem, choć cała powieść jako taka wesoła nie jest,
bo przecież Czarnyszewicz opisuje tragiczne losy ziem i ludzi mu tak bliskich,
środowiska, z którego sam się wywodził. A i perspektywa, z jakiej opisuje ich
dzieje przypomina w zakończeniu „Pana Tadeusza”, do którego tak chętnie
nawiązywał krajan Czarnyszewicza – Michał K. Pawlikowski.
Wspaniałe są w powieści
opisy przyrody, ale chyba najwspanialsze dwa opisy wiążą się z dwoma świętami
religijnymi (podobnie zresztą, jak miało to miejsce w „Nadberezyńcach”):
pierwszy dotyczy obchodów wielkanocnych, a drugi świętojańskich. W pierwszym
przypadku autor rzuca snop światła na wielkanocne zwyczaje, które musiały być
typowe dla tamtego rejonu. W drugim daje barwny opis obchodów świętojańskich
wraz z odbywającym się wówczas targowiskiem. Obu tym opisom towarzyszy wątek
romansowy, co dodatkowo „podkręca” całą atmosferę.
Wydawnictwu LTW, mocno
zasłużonemu dla przywracania pamięci o niesłusznie zapomnianych pisarzach,
należą się podziękowania za udostępnienie po raz pierwszy czytelnikowi w Polsce
tego dzieła autora „Nadberezyńców”. Zaletą jest dodatkowo to, że oprócz oryginalnego
wstępu autorstwa Melchiora Wańkowicza, powieść została również opatrzona
posłowiem prof. Macieja Urbanowskiego, które przybliża historię jej recepcji
(czytelnika mogą nieco zaskoczyć pewne fakty, jak i opinie o utworze znanych
emigracyjnych krytyków) oraz poddaje ją krytycznej analizie. Może powieść
stanie się dla kogoś początkiem przygody z pisarstwem Floriana Czarnyszewicza?
Może sięgnie po nią miłośnik „Nadberezyńców”? Z pewnością warto!
Florian Czarnyszewicz, Wicik Żywica, LTW, Łomianki 2012.
Florian Czarnyszewicz, Wicik Żywica, LTW, Łomianki 2012.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz