poniedziałek, 13 czerwca 2016

Mistyczny Kraków


Na film „Bóg w Krakowie” wybierałem się z pewnymi obawami, spodziewając się „słusznego” katolickiego gniota, przesłodzonego i banalnego. Z drugiej strony miałem po cichą nadzieję, że może polski film okaże się jakimś przełomem, jakąś jaskółką przemian, być może początkiem fali nowych filmów katolickich, które zaczną zdobywać wciąż rachityczny jeszcze rynek zdominowany głównie przez amerykańskie filmy protestanckie.

 Film okazał się miłym zaskoczeniem. Nie jest to wprawdzie jakiś wielki dramat, choć bohaterowie przeżywają dylematy i muszą podejmować trudne decyzje, ale dobrze zrobiony film katolicki, z elementami humoru, który w lekki sposób podejmuje głębsze zagadnienia wiary. 

Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy od razu, jest pięknie, z pietyzmem sfilmowany Kraków. I to nawet w swojej wielkomiejskiej atmosferze, z tramwajami, ruchem ulicznym i drutami przewodów elektrycznych rysujących niebo – wciąż budzi zachwyt i chęć kupienia biletu, by w najbliższy łykend odwiedzić starą stolicę Polski. 

Kraków zresztą jest tutaj jednym z bohaterów, łącznikiem siedmiu opowiadanych historii, które momentami na siebie się nakładają lub ze sobą stykają. Kraków – miasto kościołów, sanktuariów, trwających wieki zwyczajów i obrzędów religijnych. Kraków – miasto magiczne, a właściwie – nie, nie magiczne – mistyczne. Kraków – miasto mistyczne. Kraków – miasto świętych, których obcowanie jest również jednym z przewodnich motywów filmu. 

Innym z takich „łączników” spajających obraz Reguckiego w całość, motywów stanowiących klamrę, w którą zamknął swoje krakowskie opowieści, jest postać brata Alberta, malującego Chrystusa. 

Jest jeszcze jeden element, który łączy wszystkie opowieści, ten najmniej przyjemny – postać złego ducha. Ów zły duch pojawia się w różnych chwilach, zwłaszcza w momentach zwątpienia, załamania, podejmowania trudnych decyzji. Ale nie tylko, bo przecież widzimy go również wówczas, kiedy bohaterowie filmu przeżywają radosne wydarzenia. Jest więc jego obecność jakby ostrzeżeniem, wezwaniem do czujności, świadomości, że nawet wtedy – a może szczególnie wtedy – kiedy wydaje się nam, że Pana Boga złapaliśmy za nogi, zło czai się gdzieś obok. 



Z postacią złego ducha jest związany z kolei jeszcze jeden wątek, który w gruncie rzeczy mnie ujął. Jest to jakby pójście pod prąd pewnej sztampy filmowej – jest pokusa, jest odpowiedź na nią i za chwilę dwoje kochanków tarza się w łóżku, na stole, w trawie lub gdzie ich tam trafi. W filmie „Bóg w Krakowie” kobiety zdają się mieć więcej rozsądku niż bohaterki amerykańskich (i nie tylko) produkcji. 

Nie chciałbym tutaj zdradzać filmowych historii. Reżyser dobrał znakomitą obsadę i już to skłania do pójścia na film. Warto jednak wymienić wartości, jakich film ten jest afirmacją. Przede wszystkim jest on pochwałą ludzkiej wolności, wolności podejmowania decyzji, dokonywania wyborów moralnych. W jednej ze scen katolicki kapłan wygłasza właśnie taką pochwałę wolności, uważając, że jest to rzecz, która się Panu Bogu chyba najbardziej udała. 

Obraz Reguckiego jest także wielką afirmacją miłości małżeńskiej – wiernej aż po grób. Podkreśla jej ogromne walory. Jest ona przecież kształtowaniem charakterów, pokonywaniem trudności, rozwiązywaniem pojawiających się problemów. Rozwód, rozstanie to klęska, to pójście na łatwiznę. Takie pójście na łatwiznę proponuje nowoczesna cywilizacja, często ustami swoich mędrków, nauczycieli, terapeutów, dla których ewangeliczna zasada nierozerwalności małżeństwa jest głupstwem. 

A skoro już mowa o pójściu na łatwiznę, to „Bóg w Krakowie” pokazuje, że czasami Stwórca oczekuje od nas wybierania tej trudniejszej ścieżki, bardziej stromej, niełatwej, wbrew światu i jego zasadom, wbrew także naszym pragnieniom spektakularnej kariery, wygodnego życia, prestiżu. I dużym wsparciem jest tutaj zarówno mocna wiara, jak i kochający rodzice czy członkowie rodziny gotowi zaaprobować te niełatwe wybory, szczerze mówiący o swoich wątpliwościach, niepopierający pójścia na łatwiznę, bo szykuje się znakomita praca, duże pieniądze, poważanie w środowisku. 

W roku miłosierdzia nie mogło chyba zabraknąć w takim filmie i tego wątku – wątku miłosierdzia właśnie. Jest on niezwykle istotny. I chodzi zarówno o miłosierdzie Boga, jak i miłosierdzie człowieka dla jego bliźnich. Miłosierdzie, które pozwala zresztą uwolnić się od rozpaczy, odzyskać nadzieję, narodzić się na nowo, by powrócić do kochającego Ojca. 

I wreszcie temat, który zdaje mi się być niezwykle ważny w dziele Roguckiego – motyw świętych obcowania. Pokazany z humorem, ale też i serio, bo przecież z filmu przebija świadomość, że jest to coś jak najbardziej realnego, że modlitwa za wstawiennictwem świętych ma jak najbardziej sens, a rezultaty mogą nas zaskakiwać. Bo przecież nie zawsze spełnienie przez Boga naszych próśb musi być zgodne z naszymi ułomnymi niejednokrotnie oczekiwaniami. A to świętych obcowanie ułatwiają szczególne miejsca, których w Krakowie można odnaleźć sporo – kościoły, kaplice, święte obrazy i rzeźby. To tam także poprzednie pokolenia zanosiły swoje modlitwy, błagania, prośby. I jak pokazują pozostawione wota, doczekiwały się ich spełnienia. Świat bowiem doczesny przenika się ze światem nadprzyrodzonym, teraźniejszość z przeszłością, a Bóg czasami cierpliwie czeka na nasz powrót. Nie tylko w Krakowie.

Bóg w Krakowie, reż. i scen. Dariusz Regucki, Rafael 2016.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz