piątek, 23 października 2009

Z życia mikrobów XII – Chiński sprzedawca jaj i zadyma

Z górami, za lasami doszło w pewnym dużym mieście w niewielkim państwie, które już dawno straciło ambicje bycia wielkim, do rozruchów czyli tak zwanej „zadymy”. Zadyma ruszyła historyczną trasą, jaką szła pewna demonstracja przed wielu, wielu laty, kiedy ową krainą rządził jeszcze smok. Smoka zabito, a może zdechł, smród natomiast do tej pory jeszcze unosi się nad łąkami, lasami i górami owej krainy, choć niektórzy twierdzą, że go nie czuć. A czuć, czuć.

Krótką relację z zadymy oglądałem przez przypadek w telewizji, której z reguły nie oglądam, bo nie mam, więc nie wykluczone, że wszystko to jest tylko wytworem mojej chorej wyobraźni. Pośród kłębów dymu i płomieni pojawił się przedstawiciel uciskanej klasy robotniczej i powiedział coś o tym, że rząd powinien dać im pracę. Rząd przemieszczający Rysie-Pysie i inne Zbysie na z góry upatrzone pozycje pewnie roztkliwił się tą opinią, wykrztuszoną pośród gryzącego dymu, równie mocno jak ja sam. Wzruszyłem się zaś niepomiernie, gdyż wyobraziłem sobie, jak rząd zastanawia się i obraduje, czy dać temu panu pracę przy obsłudze jednorękich bandytów czy może wysłać go na zagraniczną placówkę. Ja sam, gdybym mieszkał w owej krainie (a nie mieszkam, a przynajmniej nic nie pamiętam i nic na ten temat wiedzieć nie chcę, i nic nie widziałem, bo tu tylko sprzątam) chciałbym, aby ów rząd dał mi święty spokój i trzymał się ode mnie, mojej rodziny, forsy i paru innych rzeczy (których teraz nie pomnę, bo mam dobrą, ale krótką pamięć) z daleka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz