niedziela, 18 października 2009

Z życia mikrobów XI – Lark, a nie Larkin. Też zresztą poeta

W pewnym kraju za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, gdzie liberalne czy też libertyńskie gazety troszczą się o Kościół bardziej niż sam papież, pewien emerytowany ksiądz, jeśli dobrze pomnę o nazwisku Joseph Lark, postanowił pokazać, że jeszcze nadąża za demonem, tzn. duchem czasu i zaczął pleść duby smalone o równouprawnieniu kobiet w Kościele. Księdzu Josephowi zamarzyło się widocznie, że będzie odprawiać Mszę św. z księżniczką, tzn. z księżczyką czy jakoś tak.

Ksiądz Lark zapomniał tylko o jednym drobnym fakcie, że Chrystus mówił o „królestwie Bożym”, a nie o „republice Bożej”. A w królestwie... no cóż... równouprawnienia nie ma, choć wszyscy są równi w oczach Boga.

Aha, nie pomyślałem. Może przecież być i tak, że Chrystusowi marzyła się republika Boża, ale tak się przeraźliwie wystraszył ówczesnej monarchicznej mentalności, że przebąkiwał o tej republice co nieco tylko w gronie najbliższych i najbardziej zaufanych. Bodaj św. Janowi coś ostrożnie wspomniał, ale ten, nie w ciemię bity, roztropnie to w swojej Ewangelii pominął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz